Criminal tango

Gdynia| milicja| MO| PRL| prostytucja| Solidarność| Stalin| Trynkiewicz| UNRRA

Criminal tango
Rys.: J. Łukaszewski

Sprawa Trynkiewicza była dla niektórych odkryciem. Okazało się bowiem, że nie wyczerpano jeszcze wszystkich tematów, przy okazji których politycy mogą nakłaść sobie po obliczach. Bardzo to pocieszające, zwłaszcza dla mediów, które od pewnego czasu zaczęły się nudzić i nawet nawoływania prezesa do rewolucji na Ukrainie przestały cieszyć się oglądalnością.

Przez 25 lat w sprawie Trynkiewicza żaden rząd nie zrobił nic. Żaden. Nic.

Nie przeszkadza to jednak wylewać na siebie wzajemnie kubłów pomyj, bo przecież nie sprawa się liczy, ale okazja. Co więcej – nikt na serio nie zamierza nic zrobić, bo i po co? Byłaby to krzywda dla tych wszystkich pokoleń polityków, które dopiero przyjdą i mogłyby nie mieć o co się kłócić. Nie można być bez serca.

A jednak związki polityki z kryminałkami nie datują się od dziś.

W stanie wojennym udawałem własnego szefa na jakimś zebraniu, na którym on nie mógł być, a lista musiała być podpisana, bo … wicie, rozumicie.

To było spotkanie z prokuratorem na ściśle tajne tematy, no już tak tajne, że kilku najgorliwszych uczestników zasnęło w trakcie  wysłuchiwania informacji. W ten sposób nie byli w stanie przekazać ich wrogowi, a o to przecież chodziło.

Ich postawa mogłaby być wzorem dla każdego.

Pan prokurator oświadczył m.in. (co dla mnie było autentycznym odkryciem, bom nie fachowiec), że stan wojenny nie wyeliminował przestępczości kryminalnej. Wręcz przeciwnie – jej wskaźniki wzrosły niemal we wszystkich rodzajach przestępstw. Nie będę się kłócił ze statystyką, bo i po co?

Pan prokurator, jako obywatel świadomy odpowiedzialności przed narodem miał dylemat: jak te dane przedstawić ludowi pracującemu miast i wsi, a także jednej mojej znajomej, która pracą brzydziła się nadzwyczaj, „by nie rzutowało to na ogólny obraz praworządności w ludowej Ojczyźnie i nie powodowało zaniepokojenia obywateli”.

Zadanie miał ułatwione, bo wówczas wystarczyło część tej statystyki przenieść na konto wroga klasowego (czytaj: robotniczej Solidarności) i sprawa stawała się czytelna, a nawet do przyjęcia. Wróg klasowy nie pracuje, a żyć chce – kradnie więc, rabuje, sprzeniewierza. To proste.

No, ale to były lata 80-te. Czytelny podział, żadnych wątpliwości, ech… gdzie to się podziało…

Całkiem przypadkiem trafiłem ostatnio na dane dotyczące przestępczości w moim rodzinnym mieście w latach 1945-1956. Dane jak dane, suche  liczby, ale rodzaje przestępstw – istna poezja.

Zaczęło się wyjątkowo ciekawie zaraz po wojnie, kiedy to oficjalne statystyki notują kilka przypadków strzelaniny między Rosjanami, a polską milicją, a także między UB a milicją. Niewiarygodne? A jednak.

Potem notowano jedynie przestępstwa „normalne”. Np. kradzieże.

Na podstawie opisów kradzieży spokojnie można by stworzyć obraz zaopatrzenia (a raczej jego braku) w placówkach handlu uspołecznionego (kiedy to Hilary Minc wygrał już swoją „bitwę o handel”).

Śledzie z „Dalmoru” kradziono na potęgę, ale największe nawet wysiłki złodziei nie były w stanie zmienić statystyk, wg których zmarnowano tego towaru w firmie więcej, niż oni bidule zdołali wynieść. Jeden urzędniczyna nieudolnie organizujący transport bił ich w tych statystykach na głowę. No, ale on to robił legalnie, w ramach obowiązujących przepisów, nie jak ta hałastra wrogów klasowych, która z żądzy zysku ratowała część śledzi przed urzędnikiem sprzedając je pokątnie obywatelom celem konsumpcji wspomagającej monopol spirytusowy.

Systematycznie okradano transporty z UNRR-y i wówczas potworzyły się już prawdziwe gangi, które kradnąc część zawartości paczek, uzupełniały je np. kamieniami, przez co sama kradzież wychodziła na jaw stosunkowo późno, za późno, by kogoś złapać za rękę.

Nieuspołeczniony handel, który się w formie szczątkowej uchował to była istna siatka wrogów ustroju, którzy przy pomocy marynarzy podstępnie zaopatrywali  ludność m.in. w kakao, przyprawy itd. przyzwyczajając ją do konsumpcji dóbr nie licujących z prostotą bytowania klasy robotniczej i wpędzając ją wręcz niekiedy w szpony hulaszczego trybu życia!

Z czasem to się zmieniało, aż doszło do tego, że pod okiem najwyższych czynników, mimo ich czujności, powstało całe osiedle domków budowanych przez marynarzy, do dziś zwane „zegarkowo”, ponieważ nieoficjalny import zegarków marki „Delbana” czy „Omega” miały w jego powstaniu niebagatelny udział.

Przemycano również leki, np. streptomycynę, która wobec obecnej wówczas gruźlicy ratowała życie. Oczywiście, przemyt ten zwalczano z całą surowością, bo taki ktoś bezideowo wyleczony nie miał żadnej wartości dla budującego świetlaną przyszłość społeczeństwa. Trochę to przypomina zaciekłe zwalczanie Owsiaka tylko dlatego, że „nie jest ich”. W każdym razie są dobre wzory, jak widać.

Szczególnym rodzajem przestępstw, za którymi niejednemu się dziś łza w oku zakręci, były przestępstwa przeciw ustrojowi. Poezja notatek milicyjnych porusza wyobraźnię, krzyczy wręcz o serial telewizyjny, bo co przypadek to odcinek.

Charakterystyczne, że każdy taki przypadek miał w policyjnej notatce próbę wyjaśnienia postępowania złoczyńcy. Widać oczekiwali tego i przełożeni bezpośredni i „najwyższe czynniki”. Wyjaśnienia też były ciekawe, bo wprawdzie można było być „pogrobowcem i synem syfilityka, grożącym targnięciem się na swoje życie z powodu jąkania, na które nie cierpiał”, ale i tak w ostatecznym rachunku trzeba było nawiązać do polityki. Związek między popełnionym przestępstwem, a brakiem świadomości klasowej musiał być wyraźny i trzeba wyrazić pełny podziw dla rzeszy szeregowych milicjantów, którzy próbowali tym wymogom sprostać.

Niektóre przypadki zatrącają wręcz komediowo. Oto dwaj pijani osobnicy, których bójce usiłował przeszkodzić sierżant MO, połączyli siły i razem próbowali wymusić na milicjancie wyznanie, że „Stalin to dupa”. Jeszcze gorzej wyrażała się o wodzu światowej klasy robotniczej pewna kucharka, najwyraźniej wróżka -amatorka, która wieszczyła, ze „powieszą go jak Hitlera”. Proszę pamiętać, że oświata dopiero zaczynała zmieniać umysły i zasób wiedzy Polaków, a z Hitlerem to przecież na dobrą sprawę do dziś nie wiadomo, jak było. Kucharka wprawdzie mogła rządzić państwem, ale przy braku dostępu do materiałów źródłowych, mogła wyrażać zdanie niekoniecznie pokrywające się z oficjalnym.

Budynek, w którym pracowałem, tez skrywał tajemnice niejednej zbrodni. Na szczęście przed moim urodzeniem, więc na mnie nie padnie, ale toalety tego budynku upodobali sobie osobnicy kontestujący wprowadzany ustrój i wypisujący na ich ścianach deklaracje polityczne, niemile widziane przez czynniki oficjalne. Znając lotność niektórych dzisiejszych polityków problem rozwiązano by przez kontrolę stanu toalet przed wejściem i po wyjściu każdego zainteresowanego. Ówczesna władza na szczęście tak lotna nie była i ograniczyła się do codziennych wizyt malarza, który po godzinach pracy zwalczał wrogą propagandę w ramach ekstra nadgodzin, błogosławiąc za nie nieznanych sprawców.

Przestępstwa dewizowe w mieście portowym, to oczywistość i nuda. Może tylko jedna uwaga. Co najmniej połowa tzw. cinkciarzy przez cały czas PRL była konfidentami milicji. Dziś niektórzy stroją się w piórka „walczących z ustrojem na polu gospodarczym”. Największy numer roku ’89 to była likwidacja wydziału przestępstw gospodarczych (później go przywrócono w innej strukturze), co spowodowało odpływ z milicji rzeszy kadr doskonale zorientowanych w podziemiu kryminalnym.

Na koniec coś kolorowego. Zwalczanie nierządu odznacza się w milicyjnych archiwach najciekawszymi „komentarzami” milicjantów, wyjaśniającymi istotę zjawiska. Napisano zresztą w tym celu specjalną instrukcję.

„w naszych warunkach zjawisko prostytucji (podobnie jak inne klęski społeczne) należy do spuścizny stosunków sanacyjno-kapitalistycznych i wypływa z wywołanej wojną dezorganizacji życia społecznego i z braku przygotowania zawodowego kobiet oraz zakorzenionych w społeczeństwie nawyków podwójnej moralności burżuazyjnej.” Umieliby państwo tak?

No i wyobraźcie sobie milicjanta cytującego tę instrukcję prostytutce. Czyż nie gotowy scenariusz?

„…prostytucja nie jest instytucją wieczną, lecz wytworem określonych stosunków (no nie da się zaprzeczyć – przyp. mój) i ginie wraz z obaleniem tych stosunków.”

Mam wrażenie, że przeciętna prostytutka słuchając tej instrukcji, zwłaszcza fragmentu o „obalaniu stosunków”, natychmiast podniosłaby cenę usługi.

Zapisy dotyczące konkretnych osób okraszone są zwrotami w rodzaju „czująca nieprzezwyciężony wstręt do pracy”, „zwolenniczka niczym nie skrępowanej miłości”, „demonstracyjnie odbywająca stosunek płciowy na głównym placu miasta” itp.

Żaden z rodzajów wymienionych przestępstw nie zniknął przez cały okres PRL.

Czy te wszystkie „ciekawostki” mają dla nas dziś jakąś wartość poza poznawaniem historii?

Mają. Otóż one mówią, że najlepiej przestępczość zwalcza odpowiednio wyposażony policjant, a najgorzej polityk, który ze wszystkiego, nawet z puszczalskiej Józi potrafi zrobić narzędzie służące własnemu wyniesieniu i pognębieniu politycznego oponenta. Samo przestępstwo wówczas schodzi nieuchronnie na plan dalszy, ku ewidentnej szkodzie każdego z nas.

Może więc niech się sprawami podobnymi do trynkiewiczowej zajmą fachowcy, a politycy ograniczą swoją aktywność do ułatwienia im zadania wg ich wskazówek, nie zaś „wodzów” partyjnych i potrzeb niezdrowo podnieconych mediów.
Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.