J. Łukaszewski: Wilki z lasu

Kółka Rolnicze| Królestwo Polskie| Natalis Sulerzyski| Niemcy| Pomorze| Powstanie Styczniowe| Prusy| Towarzystwo Pomocy Naukowej| Towarzytwo Demokratyczne Polskie| zabór pruski

J. Łukaszewski: Wilki z lasu
Pałąc w Piątkowie, poł. XIX w., proj. H. Galle. Źródło: serwis bip Golub-Dobrzyń

Nie wywołuj wilka z lasu, bo Czerwony Kapturek zapłacze się z tęsknoty – ostrzegał mnie czasem w sytuacjach dyskusyjnych kolega – biegły ekspert w relacjach międzyosobniczych.### br br ###

„Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu” – głosi popularne dziś powiedzonko.

Mam niejasne przeczucie, że w najbliższym czasie oba te twierdzenia zyskają nieco na aktualności, jako że mamy u narodowego koryta formację, która nie istnieje bez przeciwnika, a kiedy go brakuje jest na tyle twórcza, by go stworzyć na obraz i podobieństwo… a nie, to nie ta lektura, sorry.

Chciałem tylko powiedzieć, że takie stwarzanie wroga, takie wywoływanie wilka z lasu i ta nadgorliwość, co to jest gorsza – to wszystko ma długą tradycję w historii ludzkości. Ma także dość znamienne zakończenia we wszystkich przypadkach, dlatego zawsze dziwię się, że ktoś jeszcze tej sztuki próbuje.

Zanim więc doczekamy się przejawów tej umysłowej patologii, opowiem Państwu o jednym z nich.

W roku 1801 urodził się był w Piątkowie na Pomorzu Natalis Sulerzyski. Rodzina ziemiańska, na dorobku, zgodnie z tradycją wysłała syna na studia, by zdobył fach pozwalający na przetrwanie w sytuacji, gdyby gospodarowanie nie szło mu najlepiej, co na początku XIX wieku było swego rodzaju szlachecką tradycją uświęconą wiekami bankructw i kultywowanej nieudolności.

Sam posiadacz tego dość niezwykłego imienia też zgodnie z tradycją wędrował po uczelniach od Berlina poprzez Wrocław, Heidelberg i Bonn gdzie wraz z Jędrzejem Moraczewskim brał udział w wydarzeniu dość niezwykłym, a mianowicie w buncie studentów przeciw senatowi uczelni, na skutek którego wszyscy studenci solidarnie opuścili bońską Alma Mater.

Jego ambicją było zostać w przyszłości urzędnikiem. Pruskim urzędnikiem – to istotne.

Życie napisało jednak inny scenariusz.

Kiedy w 1834 roku wrócił ostatecznie do domu, ojciec nie żył, starszy brat (też o niezwykłym imieniu – Heliodor) nie żył, Natalis z konieczności zajął się gospodarowaniem.

Okazało się szybko, że to właśnie było jego prawdziwym powołaniem. Uczył się od praktyków, jeździł po sąsiadach, ale nie gadał z właścicielami, a tylko z ekonomami i innymi osobami zarządzającymi bez wyróżniania – Polakami i Niemcami.

Szybko zaczął powiększać majątek. Po kilku latach rodzina była już w posiadaniu ok. 3500 ha,  a nadto Natalis podejmował działania jak na ziemianina niestandardowe jak np. kładzenie na zlecenie rządowe nawierzchni szutrowej na drodze Brodnica – Toruń. Po prostu nowoczesny biznesmen.

Wprowadził nowe metody zarządzania, nowe metody upraw, nowe traktowanie pracowników, nie tolerował u nich kradzieży, lenistwa i kłamstwa, a o spełniających jego wymogi dbał jak ojciec rodzony sprowadzając np. znanych architektów dla przebudowanie chłopskich domów tak, by mniej narażone były na pożary itd.

Żyć nie umierać.

Wprawdzie sąsiadujący z jego posiadłościami Polacy zaczęli stronić od niego, ponieważ nie było w zwyczaju, by komuś gospodarstwo szło tak dobrze i wydawało się to być rzeczą wielce podejrzaną, za to na chłopów mógł liczyć.

Sytuacja zmieniła się poważnie, gdy za jego sugestią chłopi zagłosowali na wskazanego kandydata do sejmu pruskiego. Kandydat przeszedł, wszyscy wiedzieli dzięki komu, Sulerzyski zaczął być postrzegany jako osobistość wpływowa na polu polityki krajowej, a to nie mogło ujść uwadze władz pruskich.

Władz, z którymi Natalis żył jak dotąd w zgodzie, przestrzegał prawa, na którego znajomości nieraz zyskiwał, i któremu nie dawał na ogół powodów do narzekań.

Nie ma tak dobrze. Zaczęto mu się uważnie przyglądać i dostrzegać to nawet, czego on sam nie widział.

Kiedy po powstaniu listopadowym zaczęły się ucieczki z Królestwa na Pomorze przez granicę na Drwęcy okoliczni ziemianie u władz pruskich zyskali z automatu status podejrzanych. Ktoś w końcu tym uciekinierom pomagał. Wydawało się Prusakom, że profilaktyczne aresztowanie od czasu do czasu któregoś z polskich prominentów wystarczająco zastraszy resztę i po kłopocie. Nie robiono tego wprawdzie o 6:00 rano, ale pewnie tylko dlatego, iż tak wczesne wizyty uważano wówczas za barbarzyństwo, a nikt nie chce przecież być uznawany za barbarzyńcę. Nikt normalny. Na tej zasadzie aresztowano też Sulerzyskiego, który ze wspomnianą działalnością nie miał nic wspólnego.

Niczego mu nie udowodniono, wypuszczono, ale uraz pozostał.

Powtórzyło się to w roku 1846 gdy emisariusze Towarzystwa Demokratycznego Polskiego zaczęli docierać na Pomorze i próbować organizacji przyszłej powstańczej siatki.

Od razu powiedzmy, że z tą działalnością Sulerzyski również nie miał nic wspólnego. Mało tego – do manifestów wspomnianego Towarzystwa odnosił się z rezerwą, ponieważ socjalistą nie był, a tym mu one właśnie pachniały. Nie przeszkodziło to jednak w kolejnym aresztowaniu. Tym razem przesiedział ponad dwa miesiące w twierdzy grudziądzkiej.

Zainteresowani łapówkami strażnicy zaopatrywali go w gazety, książki, a nawet … manifest Rządu  Narodowego z Krakowa!

Manifest był jeszcze bardziej radykalny, niż poprzednie, które więzień czytał.

Najwyraźniej jednak coś się zmieniło w jego sercu i umyśle, bo tym razem nie odwrócił się od niego z niechęcią. Wręcz przeciwnie – uznał zawarte w nim zasady za swoje.

Cóż się mogło zmienić? Ktoś mu wytłumaczył, że bycie niewinnym nie jest podstawą do tego, by zostawiono go w spokoju. Takie to proste, prawda? A jeśli tym kimś na dodatek były pruskie władze, to można powiedzieć, że osiągnęły swój cel. Chciały koniecznie mieć wroga? No to go sobie wyprodukowały.

Biznesmen Sulerzyski rozpoczął działalność na polu patriotycznym z hukiem. Na początek organizował wraz z Karolem Kalksteinem z Pluskowęs tzw. bale patriotyczne. Była to wyraźna demonstracja polityczna, ponieważ Pomorze przyzwyczajone przez wieki do współżycia ludzi różnych narodowości i wyznań nie było zwyczajne urządzać imprez, na które zaproszenia opatrzone były zastrzeżeniem narodowościowym. Na te bale zaś zapraszano wyłącznie Polaków, także z Królestwa i Wielkiego Księstwa Poznańskiego.

Na złodzieju czapka gore, powiada kolejne przysłowie. Na kim gorzała?

Kiedy Kalkstein i Sulerzyski zorganizowali wielki bal w Grudziądzu, sytuacja była wręcz komiczna. Towarzystwo całą noc autentycznie balowało, tańce i zabawy trwały po świt blady, a na zewnątrz … czuwał garnizon grudziądzki postawiony w stan pogotowia! Czego się obawiano? I dlaczego? Były jakieś powody?

Podobny bal w teatrze bydgoskim spowodował ściąganie do miasta posiłków  wojskowych z terenu.

Ciekawie zachowywał się nasz biznesmen w czasie rewolucji berlińskiej w 1848 roku.

Zorganizował Komitet Narodowy Polski dla Prus Zachodnich, a w jego manifeście zawarł wezwanie do… Niemców pomorskich, by wypracowali wspólne z Polakami stanowisko wobec wypadków berlińskich. Ci początkowo odpowiedzieli pozytywnie na wezwanie i stawili się na zjeździe w Wąbrzeźnie, całość jednak zepsuł przedstawiciel Regencji – von Arzt, na którego żądanie Niemcy opuścili zgromadzenie. Zmarnowano ostatnią w zaborze pruskim okazję do wzajemnego życzliwego traktowania się ludzi różnej narodowości.

Bez żadnego realnego powodu do wielu miast Pomorza wkroczyły oddziały wojska zastępując Rady Miejskie i „rządziły” przy pomocy rewizji i aresztowań.

Nikt i nigdy nie wskazał żadnego nawet pretekstu do takich działań. Ale skoro były, musiało tkwić w pruskich umysłach coś na kształt nieczystego sumienia, bo inaczej trudno takie zachowania wytłumaczyć.

Na chorobę psychiczną wygląda pruska podejrzliwość posunięta tak daleko, że znalezione w gabinecie geometry opisy pobliskich majątków wzięto za … plany mobilizacyjne polskiego wojska!

Prusacy stosowali też metodę plotkarską rozsiewając wśród ludności niemieckiej pogłoski o „polskim niebezpieczeństwie” i osiągając swój cel – dwie żyjące dotąd zgodnie narodowości zaczęły patrzeć na siebie krzywo. Plotka o Polakach czyhających za węgłem by zamordować niemieckich sąsiadów dziś może wydać się absurdalna. Wtedy odnosiła spodziewany skutek.

Człowiek zawsze łatwo dawał wiarę złym wieściom.

Sulerzyski brnął coraz dalej nie łudząc się już co do intencji Prusaków. I znowu aresztowanie pod zarzutem zdrady głównej, znów uwolnienie po ogłoszonej amnestii. Jednak jego postawa już się nie zmieniła. W przyszłości, w czasie powstania styczniowego był jednym z głównych organizatorów przerzutu ludzi i  broni do Królestwa.

Organizował Towarzystwo Pomocy Naukowej, dzięki któremu wykształcenie zdobyła masa młodzieży z biedniejszych domów, sam wybrany posłem na sejm, namawiał skutecznie chłopów do wybrania takimże posłem jednego z nich – chłopa Elminowskiego, organizował Towarzystwa Kredytowe, Kółka Rolnicze, brał udział we wszystkim co mogło pomóc Polakom w zmaganiach z pruską hegemonią.

A tak spokojnie się zapowiadał, prawda? Przypominam – jego młodzieńczym marzeniem było zostać pruskim urzędnikiem.

To opowieść, niepełna zresztą, o jednym tylko człowieku. Można bez obawy błędu założyć, że takich jak on było wielu. I coraz więcej.

Jest to jednak przede wszystkim opowieść o władzy. O władzy, która sama wiedząc, że ma nieczyste sumienie sądzi wszystkich po sobie, żyje w ciągłym strachu, a podejrzliwość wobec wszystkiego i wszystkich uważa za jedyną możliwą drogę postępowania. Nieważne, że nikt jej nie zagraża, ale przecież – mógłby zagrażać!

Skądś to znamy?

No tak, z PRL.

Jeszcze skądś?
Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.