Jaka pamięć o Drugiej RP jest nam dziś potrzebna? Skutki uboczne amnezji

II Rzeczypospolita| Jan Józef Lipski| Józef Piłsudski| ONR| PRL| Roman Dmowski| Wincenty Witos

Jaka pamięć o Drugiej RP jest nam dziś potrzebna? Skutki uboczne amnezji

Esej opublikowany w 'Liberte', czerwiec-sierpień 2012

Dzieje Drugiej Rzeczpospolitej, co zadziwiające, po odzyskaniu niepodległości w roku 1989 nie doczekały się jakiejś poważniejszej, szerszej debaty i nie stały się powodem inspirującego dla kultury politycznej namysłu. Jest to dlatego zadziwiające, że  w czasach PRL-u Druga RP była przedmiotem zaciekłej, choć nie zawsze jawnej  kontrowersji –  z jednej strony oczerniana,  z drugiej otoczono [ją] legendą niezależnej i wolnej Polski, którą chciano mieć przede wszystkim za symbol i niechętnie dostrzegano jej wady.

Jednak przeszłość II RP po roku 1989 nie wzbudziła ani większego zainteresowania historyków, ani większego zainteresowania opinii publicznej. Okrągłe rocznice 1918 i 1939 roku w 2008 i 2009, co byłoby znakomitą okazją do dyskusji, nie miały większego echa i nie prowokowały do przemyśleń. Kwestia oceny osiągnięć Dwudziestolecia nie stanęła też w centrum debat o modernizację Polski po roku 1989, gdy właśnie „wybicie się na nowoczesność” stawiane jest obecnie  jako cel zasadniczy[1]. Nie dokonano porównawczego bilansu dwóch Dwudziestoleci 1918-1939 i 1989-2009, co byłoby przecież zadaniem nader frapującym.

Wydaje się jednak, że pamięć o II RP wciąż powraca i ingeruje w bieżące życie polityczne. Starczy przytoczyć powszechnie używane pojęcia „endecja”, kontrowersje wokół pomnika Romana Dmowskiego w Warszawie, przywołanie przez część środowisk młodzieżowych takich symboli, jak ONR,  Wszechpolak, co z kolei mobilizuje tzw. „antyfaszystów”. Brak szerszej debaty wokół II RP powoduje jednak, że przywołania przeszłości II RP stają się jednostronne, a sprowokowane nimi kontrowersje nader powierzchowne. Spór sprowadza się często do zaznaczania z pomocą etykietek z przeszłości aktualnych politycznych podziałów, co nie wzbogaca w niczym kultury politycznej.

Wydaje się, że wszystkim obecnym w III RP nurtom politycznym przydałaby się pogłębiona refleksja nad II RP oraz jej społecznym, politycznym i gospodarczym doświadczeniu.

Dlaczego dyskusja o II RP przydałaby się tak bardzo polskiej lewicy?

Okres PRL-u w bardzo poważnym sposób zdewastował dziedzictwo lewicy w Polsce. Działo się już przez sam fakt zawłaszczenia nazwy „lewica” przez ruch komunistyczny. Symbolicznie wyraziło się to w „zjednoczeniu” PPR-u i PPS-u w roku 1948, co oznaczało praktyczną likwidację PPS-u. Również kompromitacja słowa „socjalizm” (jak na przykład poprzez cyniczną formułkę Breżniewa o „realnym socjalizmie”), jaka dokonała się w okresie PRL-u najbardziej boleć winna zwolenników lewicy.

Odnowienie tradycji lewicy winno więc sięgać czasów wcześniejszych niż PRL. Wydaje się, że okres bez niepodległości do roku 1918, aczkolwiek ciekawy, dostarczyć może mniej inspiracji dla współczesnej lewicy niż lata drugiej niepodległości. Dylematy Pużaka, Daszyńskiego, Niedziałkowskiego, Żuławskiego mogą dzisiaj stanowić temat inspirujących dyskusji mimo tak bardzo zmienionej sytuacji społecznej i cywilizacyjnej. Dwudziestolecie jest epoką, w której współczesna polska lewica może i winna szukać swej tradycji.

Zawiera ona w sobie ciekawe wątki anty-etatystyczne. Ruch spółdzielczy, który symbolizuje warszawski Żoliborz, to ciekawy fenomen anty-etatystycznego socjalizmu, szukania wspólnoty społecznej budowanej nie odgórnie przez państwo, lecz zrzeszających się obywateli. Nawiązanie do dorobku intelektualnego związanego  z ruchem lewicowym polskiego Dwudziestolecia – dorobkiem  takich umysłów jak Kelles-Kraus czy tworzących jeszcze po wojnie Stanisław i Maria Ossowscy czy Józefa Chałasińskiego i wielu innych. Dorobek jednak tych ostatnich czasem trudno jest zrozumiały bez tła,  jakim było życie ideowe i intelektualne II RP.
Namysł nad dziejami PPS nie może pominąć zasadniczych kwestii siły przeobrażeń polskiego społeczeństwa w Dwudziestoleciu, które w głębszej warstwie, mają swoje konsekwencje aż po dzień dzisiejszy.
Dodać też trzeba, że tradycja PPS-owska była jak najbardziej antykomunistyczna i antytotalitarna.  Przypomnienie o tym mogło by wpłynąć na lewicową refleksję o dzisiejszych rozrachunkach z epoką komunizmu. Namysł nad przedwojenną KPP też może źródłem refleksji o ślepej ścieżce każdego ekstremizmu.

Gdzie szukać prawicy?

Nazwy lewica i prawica są często bardzo umowne, a jednak trwałe, bowiem demokracja potrzebuje zróżnicowania. Nawet jeśli podział na lewicę i prawicę to   uproszczenie, jest on jednak w jakiś sposób niezbędny demokracji, bowiem wyraża i symbolizuje niezbędność organizowania opinii publicznej  w różne ideowe nurty. Atmosfera, w której lewicowcy są przekonani, że największymi wrogami demokracji jest  prawica – i odwrotnie – prawica ma lewicowców za wrogów demokracji czy narodu, musi w oczywisty sposób przyczyniać się do degradacji kultury politycznej.

Gdzie więc polska prawica ma szukać dziedzictwa, z którego może z pożytkiem czerpać? Obserwując dzisiejsze dyskusje można by dojść do niekoniecznie słusznego wniosku, że prawica to niemal wyłącznie endecja, a użycie tego miana służy dzisiejszej polskiej lewicy wyłącznie do deprecjacji oponentów.

Dlatego należy przypomnieć, że endencja to w Dwudziestoleciu bardzo szeroki nurt ideowy, który ma swoje i nacjonalistyczne skrzydło, i  skrzydło liberalne. Narodowymi demokratami byli zarówno autor udanej reformy walutowej Władysław Grabski, ekonomista i umiarkowany liberał Roman Rybarski, historyk Władysław Konopczyński czy inna wybitna postać polskiego świata nauki - literaturoznawca Ignacy Chrzanowski.

Dziedzictwo prawicy to także krakowski konserwatyzm m.in. z krakowską szkołą historyczną. Interesujące też i trochę paradoksalne, że dzisiejsza krytyka bohaterszczyzny, powstań, podnoszenia do najwyższej wartości martyrologii narodowej – obecnie będąca tak silna na lewicy – mogła by, gdy chodzi o wcześniejsze na ten temat dyskusje, odwoływać się przede wszystkim do polskich konserwatystów i właśnie endeków. Polska lewica była znacznie bliższy tradycji romantycznej, by dla przykładu wspomnieć uwielbieniu Piłsudskiego dla twórczości Słowackiego.### br br ###

Gdyby mogło  zresztą dojść do pogłębionej debaty o Dwudziestoleciu okazałoby się, że linie najrozmaitszych  podziałów i ideowe fronty są nader zmienne i zależne od wielu okoliczności politycznych. Byłaby to pouczająca lekcja dla tych wszystkich, którzy mają skłonność do myślenia ideologicznego, polegającego na budowaniu całościowych systemów, które rzekomo w trwały sposób objaśniać mają rzeczywistość polityczną i społeczną.

Czy w Polsce był liberalizm jest całkowicie nowym?

Termin liberalizm i sam liberalizm jako doktryna zrobiły w III RP niesamowitą choć z pewnego punktu [widzenia] zrozumiałą karierę. Początki ruchu Solidarności zdawały się tego wcale nie zapowiadać, tak silnie zdawał się on związany z ideami samorządności i związków zawodowych. Można mu było raczej dopisywać tradycję polskiego anarcho-syndykalizmu związanego z  PPS i myślicielami takimi jak Abramowski. To jednak w latach 80-tych nastąpił wyraźny zwrot ku liberalizmowi. Był on w tym sensie zrozumiały, że wobec upaństwowionej i nakazowej gospodarki nakazowej liberalizm z wezwaniem do gospodarki rynkowej był naturalną i niemal spontaniczną reakcją. Polscy liberałowie, dość ahistorycznie nastawieni, nie usiłowali poszukiwać jakiejś własnej tradycji. Szersze rozumienie liberalizmu z próbą ideowego (a nie tylko czysto gospodarczego zaszczepienia go na grunt polski podejmowało nie wielu[2]). Nie odnajdując jej stawał się liberalizm przedmiotem skądinąd prostackiej krytyki jako importu z Zachodu, naśladownictwo Friedmanna itd. Ten brak odwołań historycznych i wrażenie, że liberalizm w Polsce nie ma za sobą żadnej tradycji  ułatwiało i ułatwia zadanie oponentom, aż po dzień dzisiejszy.

Czy jednak  istotnie liberalizm nie ma w Polsce żadnego zakorzenienia i czy na polskim gruncie zaszczepiony zostaje dopiero w latach 80-tych i później przez reformy Balcerowicza? W oczywisty sposób jest to nie prawda. Nie było w Polsce partii o tej nazwie, tym niemniej liberalizm w różnych swoich odmianach obecny jest w II RP. Liberałami jako politycy gospodarczy są Roman Rybarski i Stanisław Grabski. Liberałem w sensie spojrzenia na społeczeństwo jest Józef Mackiewicz[3]. Do liberałów wypada też zaliczyć Adama Krzyżanowskiego, jedynego może teoretyka.

Wyobrażenie, że ten wielki i szeroki europejski nurt ideowy, jakim był liberalizm, mógł całkowicie w przeszłości ominąć Polskę, jest wyobrażeniem zwyczajnie naiwnym i w oczywisty sposób w II RP daje się on odnaleźć i powinien być odnajdowany. Brak partii o takiej nazwie nie oznacza braku idei i myśli.[4]

Dwie Polski ludowe

Polska Ludowa czyli PRL prawie uniemożliwia nam dyskusję o tej Polsce ludowej, o której myślała Maria Dąbrowska i cały przedwojenny ruch ludowy. Prymitywne podejście komunistów, sprowadzające narodowość do ludowości i folkloru, przyczyniło się w poważny sposób do degradacji kultury ludowej i pozbawienia jej znaczenia politycznego.  Jeśli wierzyć wybitnemu badaczowi współczesnej polskiej świadomości w paradoksalny sposób polskiemu plebejuszowi zaszczepiono świadomość szlachcica Rzędziana [5].

W ten sposób zgubione zostaje istotne pytanie, czy kultura polska wyrasta wyłącznie z tradycji szlacheckiej czy też w tradycji polskiej odnaleźć można inne istotne  wątki – mieszczański czy chłopski. W Dwudziestoleciu do czynienia mamy ze sporem, którego sens całkowicie niemal został dla zagubiony. Polska ówczesna nowoczesność dążyła w swoich niektórych odmianach do wyzwolenia się z dominacji kultury odbieranej jak z pochodzenia szlacheckiej.

Retroaktywna fascynacja pochodzeniem szlacheckim, herbem, dworkiem napotyka opór tych, którzy w tej kulturze, zdominowanej przez jedną tradycję, widzą nie tyle zacofanie co jednostronność niezgodną z bogactwem kulturalnym społeczeństwa. Badania Józefa Chałasińskiego czy Leona Kruczkowskiego „Kordian i cham” to dotychczas jeszcze obecne ślady tamtych sporów, ślady często tym mniej czytelne, że zatarte komunistyczną propagandą.

Pytanie jednak, czy istotnie jesteśmy społeczeństwem z dominującym szlacheckim rodowodem, powraca po roku 1989 ze zdwojoną siłą. Wybór tradycji jest nie bez znaczenia. Wałęsie zarzucono, że usiłuje stylizować się na Piłsudskiego. Istotnie nie mogła to być jedynie stylizacja udawana. Co jednak by było, gdyby robotnik Wałęsa próbował stylizacji na chłopskiego Witosa? Czy znacząca część polskiej tradycji II RP nie ożyła by w taki sposób w nader ciekawej konfiguracji? Przywódcą narodowym okazałby się w „szlacheckiej Polsce” ktoś z ludu. Jestem przekonany, że owa „ludowość” Wałęsy jest pomijana i nie znajduje właściwego zrozumienia. Dla tej sytuacji właściwe byłoby  szukanie historycznych antecendencji i niewątpliwie owe zadatki na zmianę charakteru przywództwa narodowego odnajdywać można w II RP.

Pomijanie polskiej ludowości i ograniczenie polskości do tego, co „szlacheckie” jest w istocie ignorowaniem niezwykle głębokich przemian społecznych, jakich doznawało i doznaje polskie społeczeństwo. Tylko, że owa przemiana nie zaczęła się wraz z PRL, ale już znacznie wcześniej.

Zacofanie i  modernizacja

Pytanie o autentyczną ludowość w polskiej tradycji jest ściśle związane z nader poważną kwestią polskiego zacofania i polskich prób modernizacji. Zmiana granic i zasadnicze zmiany składu ludnościowego mogłyby prowadzić do wniosku, że trudno porównywać Drugą i Trzecią Rzeczypospolite.  Byłby to jednak wniosek opaczny. Istotny wątek nie tylko polskiej historiografii mówi o głębokim zacofaniu całego regionu już co najmniej od XVII wieku [6]. Pytanie nie bez znaczenia dotyczy tego, od kiedy Polska zaczęła te zacofanie nadrabiać.

PRL usiłował się często prezentować jako właśnie ta historyczna szansa na wyjście z zacofania. Dość elementarne statystyki przeczą takiemu wyobrażeniu. Propaganda gonienia przez kraje wschodniego bloku kapitalistycznego Zachodu miała przecież i tę wymowę, że to również Polska nadganiania wielowiekowe zapóźnienia, ale również zapóźnienia spowodowane „sanacyjnymi rządami”.

Jak wygląda to jednak z punktu widzenia nagiej statystyki? W 1929 roku dochód na głowę wynosi w Włochy (3093), a w Polsce  (2117)[7],  co stanowi 66%.  W roku 1989 polski dochód na głowę to jedynie 39% włoskiego. W okresie PRL-straciliśmy więc, przyjmując tę miarę,  aż 27%, w stosunku do Włoch wyścigu modernizacyjnym. Prowadząc niezbędną refleksję na źródłami polskiego zacofania należałoby więc dobrze w jakim czasie się ono pogłębiało a w jakim zmniejszało.

Nie możemy pominąć takiej refleksji dyskutując również o bardziej długotrwałym zapóźnieniu Polski (które skądinąd nie ulega wątpliwości). Mówiąc o zapóźnieniu gospodarczym Polski nie możemy ominąć  Dwudziestolecia, zastanawiając się, jakie znaczenie miał jego niewątpliwy wysiłek modernizacyjny. Istotna nie tylko dla samej świadomości historycznej, ale i dla zrozumienia wagi obecnych reform jest odpowiedź na pytanie, jak dalece II RP była gospodarczo zacofana. Łączy się to ściśle z pytaniem, czy obecne zacofanie gospodarcze jest wynikiem ciągłego długofalowego historycznego trendu (tak skłonni są widzieć sprawę wielu historyków), czy też zawdzięczamy je w jakiejś mierze zapóźnieniom, w jakie wpędził nas również okres władzy komunistycznej. Nie chodziłoby w takiej dyskusji, by ewentualnie zdobyć jeszcze jeden argument za lub przeciw PRL, ale o diagnozę źródeł polskiego zacofania.

Pamięć  II RP w okresie PRL

Dzisiejsza pamięć o Dwudziestoleciu tworzy się nie tylko poprzez odniesienia do epoki 1918-1939. Jest ona również i nieuchronnie produktem okresu powojennego i czasów PRL-u. Interpretacja dziejów II RP była w czasach PRL przedmiotem intensywnych sporów, choć nie zawsze widocznych na samej powierzchni ówczesnego życia publicznego. Z oczywistych względów komunistyczne władze dążyły do maksymalnego oczernienia Polski międzywojennej (używano też takiego pojęcia zamiast II RP). Miała być to Polska burżuazyjna i reakcyjna, niedorozwinięta gospodarczo i właśnie zacofana. Klęska Września 1939 sprzyjała też negatywnemu podejściu do II RP, zwłaszcza w bezpośrednio powojennym okresie, wśród sporej części inteligencji. Miała też II RP małą ilość obrońców. Endecy nie bardzo chcieli ją bronić bo była sanacyjna, ruch ludowy - bo było w niej za mało reform.

Jedyne co broniło II RP to fakt, że była niepodległym państwem. Była to nieokreślona aura wolności i polskiej [nie]zależności. Legendy wygranej wojny z bolszewikami z  1920 roku nie sposób było całkiem zneutralizować czy zatrzeć. W przeciwstawieniu do wszystkich oczernień II RP miała być, w dość powszechnym wyobrażeniu,  wspaniała.
Takie ostre przeciwstawienie nie wystarcza oczywiście do pełnego zobrazowania pamięci o II RP w okresie PRL-u. Po 1956 roku propaganda komunistyczna łagodnieje i pojawia się wiele całkiem oficjalnych wypowiedzi i książek, które poprzedni czarny obraz relatywizują. Trzeba by też dokonać przeglądu prasy drugiego obiegu lat 1976-89 aby odtworzyć obraz II RP.

Wydaje się jednak, że konkluzja nawet poważniejszych badań pozostanie zgodna z następującą intuicją: w okresie PRL z jednej strony odmawiano II RP wszelkich zasług, z drugiej przeciwstawiając się temu uprawiano jednostronną apologię. W jakim stopniu po odzyskaniu niepodległości w roku 1989 zdołaliśmy się wydobyć z tej pułapki jednostronności? Wydaje się, że  nie bardzo, choć zmieniły się linie ideowych frontów.

Kto był demokratą, a kto totalistą?

Przykładem owej jednostronności może być debata o tym, jaka część polskiej tradycji stanowi największe zagrożenie dla polskiej demokracji.

Trudno o ważniejszą debatę w demokratycznym państwie, jak o samej demokracji i zagrożeniach wobec niej. Kwestia demokracji w Dwudziestoleciu to temat nader nie łatwy, bowiem Dwudziestolecie nie jest okresem zwycięskiej demokracji. Wprost przeciwnie, były to czasy, gdy być demokratą i podtrzymywać demokratyczne przekonania było dość trudno. Wielu w tamtej epoce drogi do poprawy społeczeństwa szukało drogi na skróty, z pominięciem skomplikowanych i złożonych demokratycznych procedur. I działo się tak zarówno na lewicy jak i prawicy. Tym niemniej Dwudziestolecie polskiego ducha demokratycznego nie zadusiło i jeśli dziś budujemy polską demokrację, to winniśmy też sięgać do Dwudziestolecia, by uczyć się zarówno o zaletach demokracji jak i uczyć się dostrzegać zagrożenia dla niej.

Przyglądając się jednak dzisiejszym, jakże ograniczonym sporom o pamięć II RP, możnaby dojść do wniosku, że tamta epoka jest wyłącznie pełna zagrożeń dla demokracji, nie ma zaś żadnego pozytywnego przesłania.

W dyskursie publicznym organizacje polityczne, które są głośne, to ONR (mimo, że było to przed wojną ugrupowanie przecież nie głównego nurtu, a obecne jest zupełnie marginesowe). Ta medialna „kariera” ONR-u w III RP daje się wyjaśnić w dwojaki sposób. ONR stało się przezwiskiem wzmacniającym inne przezwisko „endencja” (w serii „pisowiec”, endek, oenerowiec).
Obraz  w mediach tego organizacyjnego mikrusa robi wrażenie, że jest on olbrzymem. Wyjaśnienie, że jest to produkt publicystów „Gazety Wyborczej” byłoby wielkim uproszczeniem, choć z pewnością w poważny sposób ona się do tego przyczyniła.

W istocie jednak sprawa ONR-u zrobiła karierę po II wojnie już znacznie wcześniej, w czasach po październiku’ 56. ONR został przypomniany i skutecznie zohydzony przez Jana Józefa Lipskiego, bez wątpienia jednego z najwybitniejszych polskich umysłów tamtej doby. Lipskiemu nie chodziło zresztą o sam ONR, lecz o agenturalny i walczący z Kościołem PAX z byłym ONR-owskim falangistą Bolesławem Piaseckim.  Jan Józef Lipski, żołnierz AK, socjalista, ale przede wszystkim tradycyjny patriota i żołnierz AK, najbardziej obawiał się ukradzenia i zmanipulowania przez komunistów właśnie polskiego patriotyzmu. Przypomnijmy, że dla Lipskiego owo niebezpieczeństwo związane było nie tylko z działalnością Bolesława Piaseckiego i PAX-u, ale też późniejszym ruchem moczarowskim i publicystyką Zbigniewa Załuskiego.[8] W tle były też Miłoszowskie „spadkobiercą ONR-u partia”, co było przede wszystkim osądem bardziej  PZPR-u niż  ONR-u sprzed wojny.

Można więc powiedzieć, że z pomocą etykietki ONR stoczono jeden z ważniejszych sporów okresu PRL-u, opozycyjnie nastawionej inteligencji z propagandzistami reżymu, usiłującymi manipulować narodowymi uczuciami.

Pamięć o ONR stała się w ten sposób bardzo jednostronna i uproszczona. ONR to miałyby być jedynie antysemickie burdy i bojówki, nie zaś „Prosto z Mostu” z debiutującymi tam Gałczyńskim i Andrzejewskim, czy okupacyjna „Sztuka i naród” z Trzebińskim czy Gajcym. Ocenę zjawiska, jakim był przedwojenny ONR, uproszczono do maksimum. Nie chcę przez to powiedzieć, że główny zarzut dotyczący  agresywnego  nacjonalizmu i antysemityzmu jest nieprawdziwy. Jest on jak najbardziej trafny. Rzecz jednak w tym, że owo uproszczenie spowodowało reakcję.

Dzisiejsza obrona ONR-u przez historyków takich jak Jan Żaryn, wydaje się nader jednostronna. Niezależnie od wartości nagromadzonego przez niego materiału, tu trzeba pochylić czoła, sprowadza się ona do argumentu „nie było aż tak źle”. Argument ten ma działać polemicznie wobec jednostronnych oskarżeń ONR i sprowadzeniu jego historii do antysemickich bojówek.

Dzisiejsza dyskusja o ONR winna być oczywiście dyskusją o dzisiejszych zagrożeniach dla demokracji. Ustalanie szczegółów z przeszłości to sprawa dla rzemieślników dziejopisarstwa, prawdziwa publiczna debata o historii dotyczy w gruncie rzeczy zawsze teraźniejszości i przyszłości. Choć ONR był ugrupowaniem w wielu punktach skrajnym,  to jednak nie można o nim dyskutować, jeśli nic prawie się o nim nie wie.

Powierzchowne koncentrowanie się na ONR  nie usuwa pytania, na ile autorytarne czy antydemokratyczne tendencje mają wciąż zakorzenienie w II RP i z jakich kierunków przychodzą takiego zagrożenia.  Z pewnością nie jest tak, że stwarzał je wyłącznie ONR. Pytanie jest oczywiście poważne, jeśli ktoś myśli poważne o polskiej demokracji.

Pytań takich jak bardzo wiele. Dotyczą one zamachu majowego i Berezy Kartuskiej, rządów pułkowników, ambicji politycznych Rydza-Śmigłego, wreszcie wysiadania z czerwonego tramwaju Józefa Piłsudskiego nie tylko na przystanku niepodległość ale również w końcu na przystanku dyktatura.

Kto jest demokratą, a kto zagrożeniem dla demokracji czy totalistą jest pytaniem, które stawiamy sobie dzisiaj i dlatego warto postawić je również Dwudziestoleciu. Nie tylko jeden ONR był w tamtej epoce zagrożeniem dla demokracji, bo była też Bereza Kartuska, zamach majowy z wszystkimi jego konsekwencjami, a także żadni przyjaciele demokracji jakim byli polscy komuniści. Z drugiej jednak strony  demokracja miała więcej zwolenników niż wynikałoby z dzisiejszych dyskusji o tamtej epoce. Warto więc w bardziej zniuansowany sposób niż dotychczas dyskutować (także demonstrując na ulicach) o korzeniach i zagrożeniach dla polskiej demokracji.

Warto też pamiętać o międzynarodowym kontekście. II RP łatwo oskarżyć o zapędy autorytarne znajdując wiele dowodów na ich potwierdzenie. Dopiero jednak porównanie z innymi krajami europejskimi tamtej epoki może umożliwić odpowiedź na pytanie o stopień zakorzenienia idei demokracji w społeczeństwie II RP i  sile tendencji, które autorytarnemu duchowi epoki się opierały. Posiadanie takiej oceny nie jest bez znaczenia dla Polski i dzisiaj.

Spór nie tylko o pomniki

Bez sporów warszawskiej szkoły historycznej i szkoły krakowskiej, a więc w jakimś stopniu lewicowego i prawicowego nurtu w polskiej historiografii nasze wyobrażenia o przeszłości byłyby uboższe. Wielu też zwolenników lewicy ze zdziwieniem przyjęłoby jak bardzo ich lewicowe spojrzenie ukształtowali  w wielu punktach właśnie konserwatyści, a nawet endecy. Wielu prawicowcom wydarzyć się  by się zresztą mogło  coś podobnego w lustrzanym odbiciu – dziwić by się mogli, ile przejęli z intelektualnego dorobku lewicy.

Spór więc o pomniki Piłsudskiego i  Dmowskiego nie ma zupełnie sensu. Boć to brak nam upamiętnienia co najmniej kilku wybitnych postaci Dwudziestolecia, a mało też kto zauważa, że najwyższym (dosłownie) i najbardziej eksponowanym pomnikiem w stolicy jest pomnik Witosa, który najmniej paradoksalnie zdaje się zwracać uwagę. Pomniki są od tego, aby nam przypominać, ale nie od tego, aby się o nie kłócić.

Nie widać też  powodów, dla których należało by odświeżać kontrowersję sprzed dobrze ponad pół wieku, zamiast wprząc całe dzieje Drugiej Rzeczpospolitej w tradycję tej Trzeciej Rzeczpospolitej.

Każda dyskusja o przeszłości ma wtedy tylko głębszy sens, kiedy jest debatą o problemach aktualnych i teraźniejszych oraz o przyszłości. Jest również i tak, że trudno o pogłębioną debatę o teraźniejszości bez historycznych odwołań. Kultura polityczna, która pozbawiona jest wymiaru historycznego, skazuje się na ślepotę.

Czasem kostiumy historyczne ułatwiają teraźniejsze spory. Bywa, że ów kostium jednak nie pasuje. Trudno dziś przywdziewać dziewiętnastowieczne kostiumy romantyków. Dylematy braku niepodległości nas dzisiaj w każdym razie nie dotykają. Pierwsza Rzeczpospolita to czas zbyt dawny, by czerpać z niego polityczne wskazówki. Z wszystkich epok polskich dziejów Dwudziestolecie jest najbliższe naszej obecnej sytuacji i właśnie w nim można szukać doświadczenia.

Zarazem jednak opowiadanie się jednoznacznie po stronie któregoś z nurtów politycznych tamtej epoki byłoby zwykłą historyczną naiwnością. Świat zbyt się zmienił, aby bezpośrednia kontynuacja była możliwa, choć odwołania do przeszłości są możliwe, potrzebne i konieczne. Równie naiwne, jak zbyt bezpośrednie nawiązania, byłyby zbyt jednoznaczne potępienia.
Interpretacje  Dwudziestolecia dopiero wtedy wzbogacą naszą dzisiejszą kulturę polityczną, gdy będziemy starali się je zrozumieć w całości, a poszczególne nurty będą dla nas różnym ujęciem tego samego doświadczenia historycznego wspólnoty politycznej, jakie tworzy polskie społeczeństwo.

Na koniec wypada przytoczyć następujący cytat z Dwudziestolecia: „Masa społeczeństwa polskiego jest rzeczą niczyją, luźnie chodzącą, nie ujętą w karby organizacyjne, nie posiadającą żadnych właściwie przekonań, jest samą bez kości i fizjonomii. O tę gawiedź politycznie bezmyślną, o przyciągnięcie jej choćby na jeden moment w jedną lub drugą stronę chodzi w pierwszym rzędzie tym wszystkim, którzy robią w Polsce politykę. Cel ten zaślepia i przesłania oczy na wszystko inne działaczom, zdolnym prowadzić tylko zajadłe i konkurencyjne duszołapstwo”[9]. Tak pisał Józef Piłsudski do Romana Dmowskiego w roku 1919. Myślę, że to jeszcze jeden przekonywujący dowód, że refleksja nad Dwudziestoleciem jest czymś potrzebnym i aktualnym.

[1] Działo się tak mimo wysiłku niektórych środowisk i instytucji m.in. Muzeum Historii Polski. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na: Krzysztof Persak, Paweł Machcewicz, Dwudziestolecie, Warszawa 2009. Książka wydana przez Muzeum Historii Polski.
[2] Warto wspomnieć tu przedwcześnie zmarłego i zbyt szybko zapomnianego Mirosław Dzielskiego.
[3] Takie spojrzenie na tą wybitną ale kontrowersyjną dla wielu postać zawdzięczam wybitnemu znawcy tej postaci Włodzimierzowi Boleckiemu.
[4] Warto przypomnieć też o starszej w części dziewiętnastowiecznej tradycji polskiego liberalizmu. Jej współczesnym badaczem jest Maciej Janowski, a wszystkim można zalecić lekturę jakże współcześnie brzmiącego eseju z roku 1908 Włodziemierz Spasowicza „O liberalizmie”  [w:] Włodzimierz Spasowicz, Liberalizm i narodowość. Wybór pism. Kraków 2010.
[5] Przemysław Czapliński, Resztki nowoczesności, Kraków 2011.
[6] Wojciech Morawski, Dzieje gospodarcze Polski   Warszawa 2010, Wojciech Morawski, Gospodarka II Rzeczpospolitej [w:] Krzysztof Persak, Paweł Machcewicz, Dwudziestolecie, Warszawa 2009.
[7] Leon Marc, What’s so eastern about eastern Europe? Twenty Years after the Fall of the Berlin Wall, 2009.
[8] Zbigniew Załuski, Siedem polskich grzechów głównych.
[9] Cyt. Za Andrzej Garlicki, Drugiej Rzeczypospolitej początki, Wrocław 1996, S.63.
Kazimierz Wóycicki, In Web scribis

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.