Polska po 25 latach: Mączyńska - Transformacja na 3 z plusem

Adam Smith| John Maynard Keynes| kapitalizm| leseferyzm| Leszek Balcerowicz| Liberalizm| neoliberalizm| ordoliberalizm| społeczna gospodarka rynkowa| Tadeusz Mazowiecki| terapia szokowa| transformacja

Polska po 25 latach: Mączyńska - Transformacja na 3 z plusem
Prof. E. Mączyńska na IX Kongresie Ekonomistów, listopad 2013

Transformacja miała być dla ludzi. Bo to ludzie, zniechęceni nieprawidłowościami w systemie socjalistycznym – niskimi płacami, nędznymi warunkami socjalnymi – podjęli walkę o poprawę warunków życia – mówi prof. Elżbieta Mączyńska w rozmowie z Marzeną Haponiuk.

Marzena Haponiuk: Jakie oblicze ma kapitalizm w Polsce?

Prof. Elżbieta Mączyńska: Pytając o kapitalizm, pyta pani o polski model ustroju społeczno-gospodarczego. Formalnie rzecz biorąc, artykuł 20. Konstytucji RP z 1997 r. wyraźnie stanowi, że podstawą ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej jest model społecznej gospodarki rynkowej oparty na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych.

To model kapitalistyczny. Należy jednak pamiętać, że kapitalizm niejedno ma imię. Można wyróżnić kilka jego modeli, w tym reński, nordycki, śródziemnomorski czy anglosaski. Konstytucyjnie deklarowany w Polsce model społecznej gospodarki rynkowej bliższy jest wariantowi reńskiemu, względnie skandynawskiemu aniżeli anglosaskiemu. Jednak samo pojęcie społecznej gospodarki rynkowej jest rozmaicie interpretowane, nierzadko błędnie. Nie brakuje też osób, które rozumieją lub nie znają tego pojęcia mimo jego konstytucyjnej rangi.

Dlaczego?

Nawet sami ekonomiści nie są zgodni, co ten termin tak naprawdę oznacza. Zdaniem niektórych pojęcie „społecznej gospodarki rynkowej” wprowadzono do uchwalonej w 1997 r. Konstytucji RP jako zapis kompromisowy, służący złagodzeniu ustrojowych kontrowersji m.in. między premierem Mazowieckim a wicepremierem Leszkiem Balcerowiczem. Czyli dla uspokojenia troski premiera Mazowieckiego o społeczne następstwa transformacji ustrojowej. Jednak prof. Balcerowicz uznaje to pojęcie za pleonazm. Bo rynek z natury jest społeczny.

Możemy pokusić się o stworzenie definicji dla społecznej gospodarki rynkowej?

To ustrój równowagi czyli zorientowany na godzenie interesów gospodarczych, społecznych i ekologicznych. Jego podstawą jest teoria ordoliberalna. A „ordo“ znaczy ład.
Ordoliberalizm jest jednym z trzech głównych odmian liberalizmu, obok liberalizmu klasycznego i neoliberalizmu.

Może więc zdefiniujmy też liberalizm?

Liberalizm klasyczny to fundament leseferystycznej, XVIII-wiecznej teorii ekonomii Adama Smitha, uznawanego za ojca ekonomii i liberalizmu. Idee Smitha z czasem uległy erozji. Poważne zagrożenia dla klasycznego liberalizmu i idei wolnościowych przyniósł okres międzywojenny. To wtedy nasiliły się tendencje etatystyczne, będące zaprzeczeniem liberalizmu. Wiązało się to m.in. z powstaniem ZSRR. Totalitaryzm cechował też hitlerowskie Niemcy.

Z czasem pojawił się opór społeczny, czego wyrazem był m.in. międzynarodowy ruch naukowy na rzecz obrony liberalizmu. To silne, wręcz nieprzejednane, różnice poglądów i spory wśród głównych teoretyków tego ruchu zaowocowały wyodrębnieniem się tuż przed II Wojną Światową dwóch nowych nurtów liberalizmu: neo- i ordoliberalizmu. I to ten drugi do dziś stanowi teoretyczne podłoże właśnie dla modelu społecznej gospodarki rynkowej.

Czego dotyczyły spory wyznawców liberalizmu?

Toczyły się one w ramach międzynarodowych naukowych debat dotyczących „nowego“ liberalizmu. Nieprzejednane różnice poglądów utrzymują się zresztą do dziś. Dotyczyły i dotyczą przede wszystkim roli państwa w systemie wolnorynkowym. W odróżnieniu od liberalizmu klasycznego i neoliberalizmu w teorii ordoliberalnej uznawana jest potrzeba wyznaczania przez państwo ram ustroju społeczno-gospodarczego. Tworzenia ram dla wolnego rynku.

Ordoliberalizm oznacza, że aby wolnościowe idee mogły należycie funkcjonować, muszą być oparte na moralności, uczciwości i odpowiedzialności ludzi. Neoliberalizm zaś cechuje fundamentalizm rynkowy, czyli założenie, że wolny rynek ukształtuje porządek gospodarczy na tyle sprawnie, że państwo może być sprowadzone do roli stróża własności prywatnej.

Cechujące neoliberalizm „wypranie“ z rozważań etyczno-moralnych było następstwem przyjęcia założenia, że wolny rynek doskonale wszystkie kwestie, także te społeczne, rozwiązuje. Takie podejście stało się właśnie podglebiem dla upowszechniającej się w II połowie XX wieku zasady: „Chciwość jest dobra“.

Ordoliberałowie w odróżnieniu od neoliberałów kwestionowali zasadę nieomylności i efektywności wolnego rynku. Od samego początku przeciwstawiali się sprowadzeniu państwa do roli „stróża nocnego“. Wskazywali, że od czasów Adama Smitha rzeczywistość stała się znacznie bardziej złożona i mniej przejrzysta. Ten sam argument pojawia się obecnie m.in. w niedawno wydanej książce Ha-Joon Changa pt. „23 rzeczy, których ci nie mówią o kapitalizmie“.

Tytuł bardzo przewrotny.

Chang kwestionuje niezawodność i efektywność mechanizmu rynkowego. Podobnie jak ordoliberałowie uważa, że gospodarka wolnorynkowa wymaga jednak regulacji oraz ładu ustrojowego.

Czyli w Polsce mamy ustrój ordoliberalny?

Formalnie tak, jednak tylko formalnie, bo nie przekłada się to na realia. Profesor Tadeusz Kowalik pisał swego czasu o „demoralizującej hipokryzji konstytucji”. Zapisany jest w niej co prawda model społecznej gospodarki rynkowej, ale w rzeczywistości mamy system neoliberalny. Zaniedbywane są bowiem przez państwo kwestie społeczne, w tym: demograficzne, kwestie rynku pracy, ekologii i inne.

Z taką opinią nie zgadzają się oczywiście neoliberałowie, których zdaniem mamy za dużo regulacji i ingerencji państwa w gospodarkę, a za mało wolności.

A mamy?

Uważam, że zanadto ulegliśmy wierze w mechanizmy wolnorynkowe. Rynek to mechanizm, a każdy mechanizm wymaga regulacji, norm, zasad funkcjonowania. Moim zdaniem w wielu sytuacjach w Polsce niektórych norm czy zasad zabrakło.
Przykładowo, poddaliśmy mechanizmom rynkowym rozstrzygnięcia dotyczące przemysłu i działalności produkcyjnej. W związku z tym w Polsce niektóre branże czy gałęzie produkcji zniknęły. Jak pokazują doświadczenia krajów wyżej rozwiniętych, wszystkie one we wcześniejszych fazach rozwoju stosowały protekcjonizm, aby chronić miejsca pracy i wytwórczość krajową. Chodziło przecież o to, żeby ta produkcja mogła dojrzeć do konkurencji międzynarodowej i jej sprostać.

Nasuwa się w tym momencie pytanie o ocenę (a może i cenę) prywatyzacji.

Zastosowana z początkiem transformacji przez Leszka Balcerowicza tzw. terapia szokowa oznaczała m.in. w pospieszną prywatyzację wprowadzaną bez pogłębionych analiz jej efektywności i racjonalności. Z perspektywy 25 lat widać, że popełniono szereg błędów. Należy jednak pamiętać, że nie było wówczas żadnego podręcznika czy instrukcji, jak taką transformację przeprowadzać. Innymi słowy, jak przejść od nierynkowego, nakazowego systemu gospodarczego do wolnego rynku. Nie było też żadnych doświadczeń, z których moglibyśmy skorzystać. Żadnych „prywatyzacyjnych ściągawek“.

Zarazem jeszcze raz potwierdziła się zasada, że pieniądz rządzi światem. Polska bowiem rozpoczęła transformację z odziedziczonym po poprzednim systemie garbem wysokiego zadłużenia zagranicznego. Musiała spełniać warunki narzucane przez tych, u których była zadłużona. Warunki wyznaczał m.in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Jakie to były warunki?

Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych, deregulacja, liberalizacja, w tym liberalizacja rynków finansowych i w handlu, likwidacja barier dla zagranicznych inwestycji bezpośrednich itp.

Warunki te wyznaczał Konsensus Waszyngtoński – zbiór zasad, którymi kierował się MFW w odniesieniu do krajów przechodzących trudności gospodarcze i potrzebujących pomocy. Oznaczał on narzucenie jednolitych zasad, jednego garnituru dla wszystkich krajów, bez względu na różnice kulturowe i ich specyfikę społeczno-gospodarczą. To podejście musiało przynieść negatywne następstwa. W starciu krajów doświadczonych wolnorynkowo z krajami początkującymi, te drugie były na znacznie słabszej pozycji.

Jak pisze prof. Witold Kieżun w „Patologii transformacji”, wiele przedsiębiorstw w Polsce sprzedaliśmy w tym czasie za niewielką cenę. W dodatku nie dopilnowaliśmy warunków tych transakcji. Wielu inwestorów zagranicznych kupiło przedsiębiorstwa tylko po to, żeby je zlikwidować lub przejąć kontrakty i kontakty handlowe. Sporo firm – producentów zagranicznych opanowało polski rynek, a wiele polskich przedsiębiorstw nie wytrzymało konkurencji i w tym starciu przegrało. Z producentów staliśmy się dystrybutorami – pralek, telewizorów i innych wyrobów.

Czy można było przewidzieć skalę tych negatywnych następstw?

Ta kwestia do dziś jest kontrowersyjna. W początkowej fazie transformacji, w połowie lat 90. ub. wieku w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym pod kierunkiem prof. Zdzisława Sadowskiego, ówczesnego prezesa, opracowane zostały raporty i ekspertyzy, w których szczegółowo przedstawiono ryzyko i zagrożenia, jakie mogą być następstwem pospiesznej prywatyzacji. Wskazywano w nich na zagrożenia będące wynikiem terapii szokowej, którą prof. Kołodko ocenia jako „szok bez terapii“.

Dokonując oceny transformacji ustrojowej skupiamy się na kwestiach gospodarczych. Gdzie w tym wszystkim jest pojedynczy człowiek?

Poruszyła pani fundamentalną kwestię: transformacja miała być dla ludzi. Bo to ludzie, zniechęceni nieprawidłowościami w systemie socjalistycznym – niskimi płacami, nędznymi warunkami socjalnymi – podjęli walkę o poprawę warunków życia. Ruch solidarnościowy to był przecież ruch robotniczy. Ale jak wiadomo „rewolucja pożera własne dzieci“. I tym razem też tak się stało, bo głównymi przegranymi transformacji stali się właśnie robotnicy. Zlikwidowano w tym czasie wiele zakładów produkcyjnych oraz PGR-ów, nie zapewniając ich pracownikom odpowiednich warunków przystosowania się do nowych realiów.

Sfera społeczna została zmarginalizowana na rzecz interesów czysto ekonomicznych w wydaniu wolnorynkowym. Stąd też w wielu obszarach polskiej gospodarki kapitalizm przyjął formę XIX-wiecznego wyzysku. Sprzyjała temu sytuacja na rynku pracy. Cały okres transformacji cechowało wysokie bezrobocie. I to się nie zmieniło do dziś.

Zatem rację ma profesor Kołodko mówiąc o „szoku bez terapii”?

Kołodko był jedynym wicepremierem, który próbował patrzeć perspektywicznie. A myślenie strategiczne w doktrynie neoliberalnej właściwie już z definicji jest odrzucane –  wszystko ma przecież załatwić wolny rynek. Kołodko przeciwstawiał się takiemu podejściu. On i Balcerowicz to adwersarze. Mnie bliższe jest myślenie Kołodki, który uważa, że „gospodarka bez wartości jest jak życie bez sensu”.

Ekonomia jest nauką o ludziach w procesie gospodarowania i nauką dla ludzi. Dlatego też błędem jest zaniedbanie kwestii społecznych i pozostawianie ich działania trybom wolnorynkowej machiny. Założenie, że wolny rynek efektywnie rozwiąże kwestie społeczne, okazało się mitem. Do tej pory bowiem np. w rejonach popegeerowskich mamy do czynienia z dwu- albo i trzypokoleniowym bezrobociem.

Spójrzmy w przyszłość: czy polski kapitalizm zmierza w dobrym kierunku?

W wielu krajach na całym świecie dyskutuje się dziś i zastanawia, jaki model (modele) ustroju społeczno-gospodarczego byłby dla nich optymalny, lepszy od neoliberalnego. W dzisiejszej, bardzo turbulentnej, coraz bardziej złożonej, rzeczywistości staje się to pytaniem fundamentalnym. Tym bardziej, że turbulencje te zwiększają się wskutek naruszonej równowagi między sektorem finansowym a sektorem realnym. Przerost sektora finansowego negatywnie rzutuje na rozwój wytwórczości materialnej, na rozwój miejsc pracy.

Wcześniej tak nie było?

W książce Changa znajdziemy odniesienie do Jamesa Tobina, noblisty z 1981 roku, który już wtedy proponował podatek od transakcji finansowych. Ekonomista ostrzegał, że jeżeli sektor finansowy rozwija się zbyt szybko i przynosi zbyt duże zyski, trzeba w jego tryby nasypać trochę piasku. Zaproponował wprowadzenie podatku od spekulacyjnych transakcji walutowych.

Jak został przyjęty?

Koncepcja ta do dziś nie doczekała się należytej realizacji. Jeszcze wcześniej, bo w 1936 roku John Maynard Keynes przestrzegał, że „spekulanci mogą być nieszkodliwi, gdy są niczym piana na spokojnych wodach przedsiębiorczości. Ale sytuacja staje się poważna, gdy przedsiębiorczość poczyna być pianą na wirze spekulacji“. O tym, że Keynes miał rację, świadczy rozległość ostatniego kryzysu finansowego.

Nieład w gospodarce globalnej sprawia, że świat z coraz większą przychylnością odnosi się do idei ordo (porządku), czyli godzenia interesów gospodarczych i społecznych bez naruszania wolności.

Jak można osiągnąć ten ład?

Drogowskazem mogą być m.in. rozwiązania przyjęte przez kraje skandynawskie, bo to one przeszły najlepiej, w miarę „suchą nogą“, przez ostatni kryzys. Najlepiej też radzą sobie z nierównościami dochodowymi. Nierówności to nie jest problem typu „wszyscy mamy jednakowe żołądki“. Nierówności to zagrożenie systemowe, zagrożenie dla kapitalizmu.
Instytut Obywatelski - Lupa Instytutu

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.