Skalski: I koniak też!

aneksja Krymu| David Cameron| Debelcewe| format normandzki| Mariupol| propaganda| Rosja| sankcje| Ukraina| zawieszenie broni| Ławrow

Skalski: I koniak też!

- pada odpowiedź na pytanie: co będziesz pić: piwo czy wódkę?

A ostatnio trwa dyskusja na temat co najbardziej potrzebne jest teraz Ukrainie; broń czy pieniądze? Sensowna odpowiedź powinna brzmieć; a także sankcje przeciwko Rosji.

O księciu Eugeniuszu Sabaudzkim, jednym z największych wodzów w historii, wie się na ogół tyle, że powiedział, iż do wygrania wojny potrzebne są trzy rzeczy; pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Inni wodzowie dodaliby, że przydałoby się jeszcze parę rzeczy, lecz bez pieniędzy raczej – zaznaczam raczej, bo bywają rzadkie wyjątki – wojen się nie wygrywa. A wojnę z Rosją Ukraina bez kasy może jedynie przegrać.

O zwycięstwie w ogóle się w tym przypadku nie mówi, chyba że za zwycięstwo Ukrainy uznane zostanie jej w miarę spokojne trwanie bez Krymu i z obecną linią demarkacyjną w Donbasie. Same pieniądze nie załatwią jej tego problemu. Dają jej i oby dawali więcej, nie na broń, lecz na ratowanie się przed bankructwem i ściśle określone cele gospodarcze.

Wojna wojną, ale tego wsparcia i nacisku na zmiany nie wolno osłabiać. Stan katastrofy nie tylko jest uzasadnieniem dla podjęcia radykalnej transformacji, lecz również niezbędnym tego warunkiem. Teoretycznie dla koniecznych reform są warunki kiedy jest pokój i spokój, kiedy ogólnie nie jest źle, czy choćby jako tako, a katastrofa rysuje się w jakiejś perspektywie. Wtedy jednak zwyciężają naturalne opory przed dodatkowym wysiłkiem, przed zmianami, których przebiegu nie można dokładnie przewidzieć i nieuchronnym kosztem dokonywanych przemian. „Póki piorun nie zagrzmi chłop się nie przeżegna” – powiedzenie rosyjskie, ale to na Ukrainie nie tylko błyska i grzmi, lecz już pioruny padają. Z tej katastrofy społecznej i gospodarczej może ona wyjść tylko przez radykalną modernizację. I nie można czekać na pokój, bo go nie będzie dopóki kraj nie stanie mocno na nogi, a to jest już jest niemożliwe bez utworzenia w miarę uczciwej gospodarki, w miarę sprawnego państwa, któremu trzeba pomóc w reformowaniu i wytrzymaniu wojny.

Bis dat qui cito dat

Zawierając porozumienie Mińsk II separatyści – będziemy od tego momentu nazywać ich rebeliantami – zastrzegli, że nie będą go przestrzegać w dwóch punktach. Jeśli chodzi Debalcewe okazali się słowni. Teraz przymierzają się do Mariupola. Debalcewe to duży sukces rebeliantów, bo opanowali połączenie między Donieckiem i Ługańskiem, ale niewielka strata Ukrainy. Natomiast Mariupol to pokaźne miasto, które nie pozwala Rosji na uzyskanie lądowego połączenia z Krymem. Jego zdobycie ma dla Rosji sens jeśli następnym krokiem byłoby zdobycie Pieriekopu, przesmyku między półwyspem i kontynentem. I nawet gdyby Kijów dostał worek pieniędzy na zakup broni gdziekolwiek w świecie, to może nie zdążyć przed bitwą o Mariupol. A zresztą, niezależnie od tego czyj ten Mariupol będzie, Putin może respektować zawieszenie broni, ale nie musi. Może zaatakować kiedy chce i gdzie chce, a pretekst sobie wymyśli. Gotowość bojowa jest potrzebna na już. „Łyżka jest droga przy obiedzie” – kolejne rosyjskie powiedzenie pasujące do Ukrainy.

Sowiecka Ukraina była ważną częścią przemysłu zbrojeniowego ZSRR i bez tego komponentu całość znajdująca się w Rosji przeżywa pewne problemy. Lecz jeszcze większe ma Ukraina bo to co jej pozostało z tych mocy produkcyjnych w niewielkiej części nadaje się do samodzielnego wykorzystania na wojnie. Do tego podstawowym czołgiem rosyjskim jest T-90, a ukraińskim – T-72, o generację wcześniejszy. Podobnie wygląda sprawa z innymi rodzajami uzbrojenia. Rosjanie mają też nowe bronie, jak spadające na spadochronach pociski, które się rozpryskują nad ziemią.

Rosja przy Putnie nie powstrzymała do końca procesu degradacji sił zbrojnych, lecz jednocześnie podjęła duży wysiłek celem ich modernizacji i przezbrojenia. Udało się to w stopniu wystarczającym, by uzyskać przewagę nad Ukrainą, której armia ulegała degradacji przez cały okres od uzyskania niepodległości. Niewykluczone, że w interesie Rosji starali się o to miejscowi politycy i dowódcy.

Po stronie ukraińskiej główny ciężar walk zdaje się spoczywać na jednostkach ochotniczych, takich jak Ajdar, Azow, czy – nawet! – OUN, utrzymywanych w części przez oligarchów sprzyjających nowym porządkom. „Zdaje się” bo doniesienia z frontu nie są zbyt precyzyjne. Głównie pokazują mniej czy bardziej dramatyczne fragmenty. Opinie walczących Ukraińców o uzbrojeniu, zaopatrzeniu i przede wszystkim o dowodzeniu są druzgocące. Na pewno, jak to na wojnie, pełne są zrozumiałych emocji, prób wytłumaczenia niepowodzeń. Ale nawet biorąc poprawką na to wszystko sytuacja jest zła.

Ukraina ma problem ze skompletowaniem regularnej armii, którą musi mieć duże i ludne państwo. Nie jest to jej specyficzna cecha. Nasza cywilizacja, z jej indywidualizmem, zanikiem poczucia służby i nawyku posłuszeństwa nie nadaje się do tworzenia masowych armii, zdolnych do podejmowania trudów i ryzyka wojny. Znowu wchodzimy w epokę wojsk zawodowych, złożonych z ludzi mających odpowiednie predyspozycje i motywację. Ci ludzie muszą czuć, że są dobrze uzbrojeni w stosunku do przeciwnika i należycie dowodzeni. I muszą być dobrze opłaceni, wiedzieć że należycie będą zabezpieczone ich rodziny.

A Ukraina nie ma środków by stworzyć takie wojsko na skalę jakiej wymaga narzucona jej wojna i nie ma czasu na długie przygotowania bo już nieprzyjaciel w granicach. Jeśli chce się jej pomóc naprawdę, jeśli się chce ją uratować przed rosyjską dominacją to trzeba jej dostarczać pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze, i to na wojsko, niezależnie od środków przyznawanych na reformy i na przetrwanie. Trzeba jej też dostarczyć brakującego uzbrojenia, zanim je sobie kupi za te nie przyznane jeszcze pieniądze. Te zresztą dawane są z trudem, bo nikt ich nigdy nie da nazbyt wiele, natomiast wszystkie państwa mają sporo różnego sprzętu w arsenałach. Mogą tam znaleźć i to, czego akurat Ukraińcom brakuje – i zapewne łatwiej to bez uszczerbku przekazać, nawet za darmo, niż wyłuskać pieniądze, których każdemu brakuje.

I jeszcze trzeba zrobić to czego jako pierwszy podjął się premier Cameron, który pośle na Ukrainę wojskowych instruktorów różnych specjalności, a w tym fachowców od szkolenia piechoty. W ślad za nim idziemy i my. Polska ma posłać kilkudziesięciu instruktorów szkolących ukraińskich podoficerów, a bez nich nie ma porządnej armii. Broni na razie nikt nie posyła. Prezydent Obama, naciskany już i przez Republikanów i przez swoich Demokratów, rozważa posłanie broni, traktując to jako kolejną odpowiedź na kolejny stopień rosyjskiej agresji.

Fortuna variabilis, para bellum

Europa broni przekazać nie chce. Kanclerz Merkel, skądinąd stanowcza w stosunku do Putina, chce skłonić Amerykę by nie dawała broni. Argumentów jest wiele.

  • Konfliktu nie uda się rozwiązać na drodze militarnej, więc nie ma go co podsycać, dosyłając broń.
  • W ten sposób tylko się sprowokuje Putina do dalszych aktów agresji i utrudni konieczny dialog.
  • Ile by tej broni posłać, Rosja i tak zachowa przewagę nad Ukrainą.

Aleksander Kwaśniewski, który od lat wspiera demokratyzację i modernizację Ukrainy uważa, że nie należy jej przekazywać broni, natomiast należy jej pomóc w reformach, w czym mamy spore umiejętności. Wsparcie jak najbardziej. Leszek Balcerowicz ma przetarte drogi w Kijowie – mogę zaświadczyć, byłem tam z nim jakiś czas temu – i teraz ma tam doradzać rządowi. Ale czy Aleksander Kwaśniewski może dać słowo, że kiedy reformy pójdą dobrze, a Ukraina zacznie się podnosić i zbliżać do standardów europejskich, to Putin właśnie dlatego nie dokona kolejnego aktu agresji, korzystając z wielkiej przewagi militarnej nad Ukrainą? Przecież to perspektywa demokratycznej i coraz lepiej żyjącej Ukrainy, niezwiązanej z jego Wspólnotą i zbliżającej się do UE i NATO skłoniła go napaści.

Dotychczasowy przebieg wojny rosyjsko-ukraińskiej jest ilustracją polskiego powiedzonka, że nim gruby schudnie to chudy zdechnie. Rosyjskie matki żołnierzy, które zorganizowały się podczas wojen czeczeńskich i stanowią już strukturę z jakimś aparatem, oceniają, że straty ludzkie po stronie rosyjskiej – bez miejscowych rebeliantów – wynoszą połowę strat ukraińskich. Putinowi, zgodnie ze starym rosyjskim sposobem wojowania, nie żal jest ludzi, aczkolwiek stwierdzenie ”liudiej u nas mnogo” nie jest już tak aktualne jak w latach 1941-1945. Zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi uzbrojonych i wyszkolonych. Ale „ładunek 200”, czyli ciała zabitych żołnierzy, zbyt duży i przywożony przez zbyt długi okres doprowadził w swoim czasie do erozji poparcia dla wojen w Afganistanie i w Czeczenii.

To poparcie w konflikcie z Ukrainą stanowi dla Putina legitymację jego władzy i polityki. I chroni go przed jego otoczeniem, któremu skutki tej polityki przestają się kalkulować. Putin zna tych ludzi, jest jednym z nich. I jeśli organizuje sobie masowy Antymajdan, to nie tylko po to aby przestraszyć opozycjonistów. Z nimi sobie może poradzić policja. To jego kamaryla ma zobaczyć, że naród stoi murem za prezydentem, bez którego może się jej nie udać opanowanie sytuacji. Trochę to – ale naprawdę trochę – przypomina mechanizm rewolucji kulturalnej w Chinach, uruchomiony przez Mao, który się zorientował, że jego najbliższe otoczenie chce go izolować, bo już nie wytrzymuje jego szaleństw.

Ale wracajmy na Ukrainę. Jeśli dozbroi i doszkoli swe siły zbrojne. Jeśli usprawni dowodzenie. Jeśli opanuje anarchiczne skłonności ochotniczych jednostek, a podniesie morale, dyscyplinę i zdolność bojową całości, wówczas, kolejna runda wzmożonych walk będzie wyglądała inaczej, albo do niej w ogóle nie dojdzie. W polityce nowożytnej – od Piotra I – Rosji przeważa zaborczość nad awanturnictwem. Rosja atakuje albo ze wspólnikiem, albo zdecydowanie słabszego. Czasami zdarzają się wypadki przy pracy. Nie doceniono siły oporu Finlandii w roku 1939, Afganistanu czterdzieści lat później i Ukrainy po zajęciu Krymu. Teraz Rosja odnosi na raty pyrrusowe zwycięstwo, ale każde kolejne nasilenie walk przez inspirowanych i wspomaganych rebeliantów wciąż jest natarciem na słabszego.

Do pory, do czasu – mówi kolejne rosyjskie przysłowie. Jeśli Rosja napotka mocniejszy i skuteczniejszy opór, jeśli na większą skalę zacznie przybywać „ładunek 200”, a na jeszcze większą „ładunek 100”, czyli ranni, trudniej będzie udawać przed własnym społeczeństwem, że nie prowadzi się wojny. A do tego zaczną się kumulować skutki dotychczasowych sankcji w połączeniu z nowymi, które się zapewne wprowadzi. Na taką zaciętość w walce, wytrwałość w pracy i wyrzeczeniach, jakie miał Stalin w latach wojny, Putin liczyć nie może.

Nie można wykluczyć, że taka perspektywa może go skłonić do odstąpienia do kolejnych ataków, czyli do osłabienia narzędzi nacisku na Ukrainę, choć szkodzić jej nie przestanie. To zapewne powoduje gwałtowną reakcję na samą możliwość dostarczenia broni na Ukrainę. Putin bezczelnie posyła do Donbasu nowoczesny sprzęt wojskowy oraz żołnierzy, ale grozi gwałtowną reakcją w dowolnie wybranym przez siebie punkcie. Nasuwa się na myśl; Charków, Nikołajew, Mołdawia, Litwa, Łotwa, Estonia. To ma wzmocnić argumentację tych, którzy nie chcą tej broni posyłać, by nie przyczyniać się do dalszej eskalacji konfliktu. Na wszelki wypadek Putin już obwieścił, że broń amerykańska tam jest i w ten sposób uznał, że już może reagować. Czy w tej sytuacji nie lepiej, żeby tam broń już tam była?

Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.