Walcz z Rosją – jedz jabłka!

embargo| Grupy Producentów Rolnych| jabłka| Marek Sawicki| Rosja| Samuel Smiles| sankcje| Ukraina

Walcz z Rosją – jedz jabłka!

W pokera grać można długo i odnosić sukcesy. Można nawet zdobyć opinię dobrego gracza. Czym różni się „zdobycie opinii” od bycia dobrym graczem? Tym, że dobry gracz nie zostanie zmuszony do odejścia od stolika bez bielizny, gdy ktoś w końcu powie „sprawdzam”!

W porównaniu z rosyjskim sposobem wprowadzania sankcji metody zachodnioeuropejskie wyglądają wręcz karykaturalnie, nie ma co ukrywać i zakrzykiwać tego faktu. Tak było i tak będzie, taka jest różnica między państwem autorytarnym i demokratycznym – oszczędność czasu i jednoznaczność decyzyjna na korzyść tego pierwszego.

Rosja powiedziała „sprawdzam!”. I rozpoczęło się spadanie majtek, a trzask pękających gumek rozniósł się echem po wolnym świecie. Szczególny krzyk podniósł się w środowisku polskich sadowników, którzy z dnia na dzień stracili główny rynek zbytu. Oczywiście krzyk miał swój adres – rząd.

„Niech rząd COŚ zrobi!”

No i robi. Minister Sawicki stara się o dotacje unijne, które mogłyby złagodzić skutki rosyjskich decyzji. W zasadzie prawidłowo. W zasadzie.

Tyle, że owe dotacje są trochę niepewne, bo unijni urzędnicy muszą dopiero „zbadać rynek”, by stwierdzić czy do jakichś rzeczywistych szkód doszło ponieważ jako ludzie dotknięci trwałym analfabetyzmem, nie mieli okazji przeczytać o rosyjskich sankcjach w gazetach, a jako ludzie ubodzy nie mają telewizorów, z których mogliby się o nich dowiedzieć.

Do ew. odszkodowań droga więc jeszcze daleka.

Co się dzieje w międzyczasie? Nic zaskakującego. Po prostu nic. Zdziwieni? Ja bardzo.

Wczoraj pojechałem specjalnie na giełdę towarową sprawdzić ceny owych nieszczęsnych jabłek. Ani drgnęły.

Na zdrowy rozum jeśli nastąpiła utrata zewnętrznego rynku zbytu, powinno to skutkować spadkiem i to gwałtownym cen na rynku krajowym. Nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego? Sadownicy licząc przyszłe odszkodowania mają w nosie to, że towar im się zepsuje zanim zdołają go komukolwiek sprzedać? A może po prostu nie chcą sprzedać bo i po co, skoro „Unia da”?

Gdyby to wyliczenie było gwarantowane, może i przyznałbym im rację, choć nie ukrywam – z niesmakiem. Ale nie jest. Równie prawdopodobny jest scenariusz, w  którym unijni urzędnicy nie stwierdzą żadnych szczególnych zakłóceń w funkcjonowaniu tego rynku i odszkodowań nie będzie. Nie do takich niespodzianek nas już przyzwyczaili.

Co wtedy? A – wtedy winien będzie rząd – to oczywiste.

Moja domowa biblioteczka wzbogaciła się ostatnio o kilka ciekawych pozycji. M.in. o wydaną w 1867 roku książeczkę autorstwa Samuela Smilesa „Pomoc własna” (Self–Help) drukowaną w Warszawie w drukarni Aleksandra Ginsa.

Wydanie o tyle ciekawe, że będące tłumaczeniem z niemieckiego, które było tłumaczeniem z angielskiego. Ta nietypowa droga do czytelnika zaowocowała (dzisiejsze zwyczaje wydawnicze chyba by na to nie pozwalały) uzupełnieniem tekstu angielskiego przykładami niemieckimi dotyczącymi omawianych kwestii, a w następnej kolejności – polskimi. Objętość jest więc znaczniejsza od oryginału Smilesa, ale za to pozwalająca na zorientowanie się, jak przedstawiane przez niego idee inspirowały czytelników w różnych krajach.

Już na pierwszych stronicach można przeczytać myśli jak na nasze przyzwyczajenia – rewolucyjne.

„Historia i doświadczenia uczą nas, że potęga i stanowisko państwa zależą nie od szerokości jego praw, ale od osobistej wartości i charakteru jego obywateli – gdyż „społeczeństwo wydaje państwo, a nie państwo społeczność wytwarza”.

Oj…. już słyszę jęk ze strony jednej z partii, która cała energię poświęca dziś na zastąpienie obywateli w jego funkcjach decyzyjnych, a nawet w myśleniu  mając jedynie słuszną receptę na wszystko.

A Smiles „dobija”:

„Postęp narodowy jest rezultatem indywidualnej pilności, indywidualnej siły i prawości, tak jak z drugiej strony upadek narodu jest wynikiem indywidualnej ospałości, zatraty obyczajów i niedołęztwa…”

Książeczka jest pełna ciekawych myśli, które powinny być upowszechniane u nas w naszej drodze powrotnej do kapitalizmu, a nie są.

Szczególnie ta tłumacząca, iż „pieniądz zawsze powinien być środkiem, a nie celem”.

Na niemal 500 stronach multum przykładów z konkretnych życiorysów osób, które odniosły sukces, w tym finansowy, wraz z wyjaśnieniem jak do tego sukcesu doszło.

Z poloniców mamy tam opowieści o Augustynie Spiskim, historię familii Rotschildów, wspomnienie o dr Marcinkiewiczu i jego poznańskim „Bazarze” itp.

Wszystkie mają jedną wspólną cechę – nastawienie na ciągłe dokształcanie się, nie spoglądanie w stronę jakiejkolwiek władzy w nadziei uzyskania z jej strony pomocy w czymkolwiek oraz, co jest najważniejszym motywem przewodnim książki – umiejętność współdziałania z innymi.

Setki konkretnych przykładów na to, że tam gdzie kończą się możliwości jednego może być początek możliwości dla grupy trzech – czterech.

Jako amator żółtych serów zawsze chciałem spróbować ich produkcji i z wielkim zainteresowaniem oglądałem w TV filmy mówiące o tym jakże smacznym temacie.

Szczególnie jeden, mówiący o północnej Francji utkwił mi w pamięci.

Kilku rolników w jednej ze wsi dogadało się i zawiązało spółkę, do której każdy wniósł swój areał, pracę i niezbyt wielką gotówkę (żaden nie był Krezusem).

Zaczęli produkować wspólnie sery i sprzedawać je w najbliższej okolicy. Ziemia należała do spółki, krowy też, praca podzielona między wszystkich.

Obniżka kosztów w takich wypadkach jest oczywistością. Podział pracy pozwalał na zajmowanie się kilkoma rzeczami jednocześnie, co oszczędzało czas i zwiększało wydajność „spółdzielni”. W cztery lata opanowali lokalny rynek, co wystarczyło na godne życie wszystkich uczestników przedsięwzięcia. Nie korzystali z pomocy żadnych pośredników, sery sprzedawali we własnym sklepie w miasteczku, biznes kwitł.

Kiedy dziś słyszę narzekania rolników na skandalicznie niskie ceny oferowane im przy skupie przez koncerny przetwórcze – przypominają mi się owi francuscy serowarzy.

To prawda, że jest skandalem gdy cena skupu jest dziesięciokrotnie niższa od ceny detalicznej, ale któż taką sytuację wytwarza?

Czy nie są jej współtwórcami sami rolnicy, którzy biernie czekają na firmy odbierające ich produkty i z płaczem, ale godzą się na postawione warunki „nie mając wyjścia”?

A gdyby odmówili sprzedaży? Nie ma takiej firmy na świecie, która w kilka dni zdążyłaby sobie zagwarantować dostawę z innego źródła z podobną opłacalnością. Musiała by się dogadać.

No tak, ale co w sytuacji gdy Nowak nie sprzeda, a wykorzysta to Kowalski i sprzeda dwa razy więcej? Nie zarobi, bo cena podła, ale przynajmniej będzie się cieszył, że Nowakowi zgniło.

Co zrobić, by jakakolwiek wzmianka o współpracy nie kojarzyła się polskiemu rolnikowi z kołchozem, a on sam przestał być karykaturą Ślimaka?

Jak trafić do sadownika, który słusznie klnie, że za jabłko  płacą mu kilkanaście groszy za kilogram, a który wystawiając je na własnym straganie przy drodze żąda za kilo 10 złotych „bo po tyle są w mieście”? A gdyby wystawił po 5 zł? Może sprzedałby więcej?

A co gdyby jednak dogadał się z Nowakiem i pracowaliby razem? Doprosiwszy Wiśniewskiego i Dąbrowskiego mogliby stworzyć spółdzielnię dyktującą warunki firmom, a z czasem nawet je zastępującą. Nie? Mam wrażenie, że tak. Doświadczenia rolników francuskich i niemieckich (innych nie znam) potwierdzają moje przypuszczenie.

Wspólna praca to jednoczesne mniejsze obciążenie nią dla pojedynczego człowieka. Może przy takim systemie Nowak znalazłby czas, by pojechać do stolicy i spróbować rozmów z attache handlowymi z ambasad azjatyckich krajów, w których jabłka od dawna są towarem dobrze widzianym? Ci panowie w końcu od tego są. Po co czekać, aż pan minister wpadnie na taki „rewolucyjny pomysł”? Wówczas  jakiekolwiek embargo nie byłoby takie straszne. A znając życie, w takiej sytuacji i Rosja szybko by się „przeprosiła” z polskimi towarami wiedząc, że jedynie zubaża swój rynek nie odnosząc sukcesu politycznego. To oczywiście obraz uproszczony, ale chcę tylko zasygnalizować ideę. Ministerstwo zajmujące się wyłącznie „załatwianiem dotacji” polskiemu rolnictwu na dobrą sprawę szkodzi.

Czytając Smilesa zastanawiałem się, czy jest w dającej się przewidzieć przyszłości możliwa sytuacja, gdy nasi producenci rolni oderwą się od stęchłego schematu „to je moje”, gdy tradycja waśni nawet wewnątrz rodziny o „grunta” przestanie funkcjonować, a miedza nie będąc już świętością zostanie zaorana w imię współpracy Nowaka z Kowalskim?

Miałem nieprzyjemność obserwować naocznie awanturę, jaką urządził jeden z czołowych polskich biznesmenów załodze firmy, która poszła na chwilową współpracę z konkurencją, co zaowocowało z jednej strony zastrzykiem gotówki, a z drugiej dodatkowym zyskiem dla obu firm. Ów biznesmen, figurujący dziś w pierwszej setce najbogatszych wyglądał szalenie patriotycznie gdy biała piana tocząca mu się z ust kontrastowała z czerwienią lic, a ze ściśniętego gardła wydobywało się charczenie, że „oni TEŻ zarobili!!!”

Czy kiedyś takie widoczki będą już tylko anegdotą?

Czas byłby najwyższy, bo póki co wieś ratują dotacje (za małe!!! nam się należy!!!) unijne, ale one kiedyś się skończą. Co wtedy? Blokady dróg, ciągniki pod sejmem i żądania, żądania i jeszcze raz żądania?

Czy pomysły pani Senyszyn, żebyśmy wszyscy zaczęli jeść więcej jabłek, to uratujemy polskich sadowników? Nawiasem mówiąc pani S. jest w błędzie. Uratujemy, ale polskich pośredników, co akurat niekoniecznie wyjdzie sadownikom na dobre.

Samuel Smiles pisał o buntach robotniczych z 1848 roku porównując przyjęte wówczas rozwiązania francuskie i niemieckie, iż ważne jest znalezienie takiego systemu samopomocy (tak to nazywał), który byłby w miarę uniwersalny, a nie rozwiązujący problem „na dziś”.

Obserwując to, co się dzieje wokół rosyjskiego embarga, mam wrażenie, że wszyscy – od bezpośrednio zainteresowanych aż po koła rządowe podchodzą do problemu jak do „chwilowych trudności”, które kiedyś się skończą i wszystko będzie po staremu.

A co jeśli nie?
Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.