Bratkowski: Co to jest cenzura

Biuro Prasy KC PZPR| Bolesław Jaszczuk| cenzura| Jerzy Turowicz| Krzysztof Kozłowski| KTT| Paweł Lisicki| Po prostu| Stefan Olszowski

Bratkowski: Co to jest cenzura
Legitymacja cenzora Tomasza Strzyżewskiego. Foto: Wikipedia.org

Kiedy Paweł Lisicki kilka lat temu nie puścił mojego felietonu o Mecomie, po czym się rozstaliśmy, to nie był żaden akt cenzury. Jako redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” miał do tego pełne prawo. Podobnie, kiedy za akceptacją właścicieli pozbył się kilkudziesięciu czołowych dziennikarzy tej gazety. Nie była to pierwsza gazeta, która się mnie pozbyła, podobnie jak innych kolegów. Ale nikt z nas w tym przypadku nie mówił o cenzurze. Mówiliśmy co najwyżej niedobrze o tym, co Lisicki robi z gazetą. Żałowaliśmy i Lisickiego, i gazety.

Dziś okazało się, że paru moich młodszych kolegów, którzy nie mieli w życiu sami do czynienia z cenzurą, nawet nie wie, co to jest, i o czym mówią. Cenzura, zapamiętajcie, chłopaki, oznacza ingerencję czynników zewnętrznych w treść i politykę gazety (programu radiowego czy telewizyjnego). Trochę o niej opowiem.

W PRL robił to w Warszawie urząd cenzury na Mysiej, każde województwo miało taki u siebie. Nie były to urzędy samoistne. Instancją wyższą wobec Mysiej było Biuro Prasy KC partii, a w województwach – odpowiedni sekretarze Komitetów Wojewódzkich. Bez akceptacji cenzury żaden tekst nie mógł się ukazać. Cenzura miała swoje „zapisy” na wyrazy, pojęcia, opinie, tematy i nazwiska. Z Biura Prasy mógł wyjść i zakaz pisania, nie mówiąc o wyrzuceniu z pracy (sam traciłem ją kilka razy; a znów nieżyjący już tow. Ł. zakazał… recenzowania moich książek, czemu nie podporządkował się raz Krzysztof Teodor Toeplitz; towarzyszowi Ł. nie wypadało tego Krzysztofowi zakazać; KTT też tracił pracę parę razy). Osobna cenzura „pracowała” nad wydawnictwami książkowymi, nadzorował ją Wydział Kultury KC, znacznie łagodniejszy z uwagi na mniejszy zasięg książek. Księgę „zapisów” wywiózł podobno zagranicę jeden z cenzorów.

Redaktorzy i wydawcy w przypadku tekstów nieliterackich często uprzedzali cenzurę, znając zapisy. A nie zapomnę, jak nieżyjący już wydawca, który zaryzykował wydanie „Gry o jutro” braci Bratkowskich, dopisał do naszej książki złośliwe uwagi o… Zbigu Brzezińskim, które przeczytaliśmy dopiero w wydanej książce – co by odważnego wydawcy i tak nie uratowało, gdy sekretarz KC, tow. Bolesław (Borys) Jaszczuk, kazał wycofać książkę z księgarni. Padłby i sympatyzujący z książką, ówczesny szef Biura Prasy, Stefan Olszowski, ale książka się już rozeszła, a po wypadkach grudniowych 1970 padł sam Jaszczuk. Na odmianę w książce dla młodzieży o tym, co ludzkości obiecuje nauka i technika przyszłości, napisałem, że w zarządzaniu przedsiębiorstwami będą brali coraz szerszy udział pracownicy, czego doświadczenia już w Polsce możemy obserwować, i dyrektor wydawnictwa, już nie żyjący, „uzupełnił” te zdania bez mojej wiedzy wiadomością, że wszystko to się dzieje pod patronatem i kontrolą partii (być może zrobił to na żądanie Mysiej). Kiedy „Księga wróżb prawdziwych” się ukazała, nie czytałem jej, bo niby po co, i dopiero Ala Dąbrowska powiedziała mi, co mi dopisano…

Historia cenzury w PRL miała swoje różne okresy, jak i sama partia. Redakcję „Po prostu” od jesieni 1955 r. ograniczał w „odwilży” tylko własny zdrowy rozsądek, pismo przywodziło postępom w likwidacji stalinizmu. Nie przesadzaliśmy z oceną swoich wpływów, partia po rewelacjach Światły sama była przerażona władzą bezpieki nad sobą i dokonała wcześniej, w 1954 r., swoistego, niedocenianego zamachu stanu, podporządkowując ją sobie i ograniczając. Ale przywrócenie praw i chwały ludziom z AK to już była zasługa „Po prostu”. Partię samą rozwalił referat Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR, ale otwartą walkę o zmiany wiodło już pismo. Finałem zmian był referat pióra Władysława Bieńkowskiego na VIII Plenum polskiego KC, wygłoszony przez Gomułkę, o tym, że to nie „kult jednostki” był winien, lecz  system. Chruszczow przyleciał wtedy pacyfikować polską partię, radzieckie czołgi szły na Warszawę, cenzura też kierowała się tylko zdrowym rozsądkiem, a nie zapisami. Ale Gomułka szybko przywrócił „właściwe” stosunki, nas jesienią 1957 r. rozpędził, cenzurę odbudował, a potem sukcesywnie pacyfikował całą prasę, wymieniając kierownictwa gazet lub też bez pardonu gazety likwidując.

Zawsze lepiej pamiętałem doświadczenia miłe niż przykrości. Pamiętam różnych cenzorów. Dla przykładu – Mariana Andrzejewskiego, chyba wtedy szefa cenzury, który spędził ze mną, nieznanym sobie, byłym „poprościakiem”, prawie trzy godziny nad moim reportażem z Turoszowa – żeby wymieniając niecenzuralne zwroty i słowa uchronić merytorycznie wszystko, jak napisałem („pierwszy sekretarz komitetu zakładowego partii” nie mógł być łobuzem, został „Grand Bolo”, co było lepsze niż w oryginale). W latach znów 1970–73 „Życie i Nowoczesność”, konstruktywistyczny dodatek tygodniowy do „Życia Warszawy”, przeżył trzy lata ze swym wywrotowym pokazywaniem, co można zrobić i co robią inni. Mieliśmy cenzora, pana Junga, który bezinteresownie, ryzykując karierą, uprzedzał nas o nadchodzących zapisach i spędzał dużo czasu nad ich omijaniem. Pamiętam pewien jego telefon w poniedziałek – „ten tekst o traktorach możecie mi przysłać jutro, z powodzeniem zdążymy” (we wtorki cenzura zwalniała numer do druku), Leon Bójko pojechał natychmiast do niego i dowiedział się, że od piątku będzie zapis na traktory, więc jeśli coś zdążymy do jutra przygotować,  będzie mógł puścić bez kłopotu. Karol Szyndzielorz napisał przegląd światowego rynku traktorów, Józek Kuśmierek o chłopach, polskich  konstruktorach własnych traktorów, Leon, jeśli pamiętam, o Ursusie. Poszło. W piątek na posiedzeniu Biura Politycznego, jak usłyszeliśmy, ktoś z naszym dodatkiem, podniesionym w dwóch palcach, utrącił szemrany interes, planowany kosztem Ursusa…

Byli też cenzorzy, zapaleni prześladowcy wszelkiej myśli, nie tylko wolnej, jak cenzor „Tygodnika Powszechnego” w Krakowie, niejaki G., którego złośliwej pasji doświadczał Krzysztof Kozłowski, zastępca Jerzego (Turowicza). Reszta cenzorów to byli na ogół normalni urzędnicy, wykonywali swe obowiązki, pilnując się, żeby nie „puścić” czegoś, co ich będzie kosztowało posadę. A znaliśmy i takie wypadki. Starczało niekiedy, że taki pechowiec puścił jedno „niewłaściwe” słowo czy zdanie.

Jak widać, nie miało to wszystko i nie ma nic wspólnego z decyzjami publikacji, podejmowanymi przez samą gazetę, z decyzjami o zatrudnieniu, podejmowanymi przez naczelnego bądź właściciela gazety (programu radiowego czy telewizyjnego), z decyzjami o polityce redakcji. Doborowi dziennikarze TVN24, których niejaki Braun też chciałby wystrzelać, starają się w dość agresywnym, przykrym stylu skłócać polityków, jedynych swoich partnerów programów (poza bezcennym „Innym punktem widzenia”). Ale niezależnie od ogólnych tego skutków psychologiczno-społecznych decyduje ich redakcja i ona za wszystko ponosi odpowiedzialność, a dla niej konflikt, byle oglądalny, jest cenniejszy niż interes ogółu. Jeśli natomiast mój dawny ulubieniec, tak inteligentny, zdolny Andrzej Stankiewicz, wymądrza się na każdy temat, wprost ziejąc nieżyczliwością, to choć nieżyczliwość jest ogólną chorobą naszego dziennikarstwa i życia publicznego, w tym przypadku to jego sprawa – bo sam za siebie odpowiada, on, nie zapraszająca go redakcja. Jeśli politolodzy, kibice rozgrywek politycznych, wiedzący lepiej jak grać, odnoszą się wręcz niegrzecznie do wartych akurat respektu polityków, to rzecz ich osobistego sposobu bycia, a nie zapraszającej ich redakcji.

„Studioopinii.pl” stara się być możliwie mądrą, niezależną gazetą internetową, nie publikuje wszystkiego, co dostaje – nawet jeśli od zasłużonych autorów. W stosunku do polityki, widzimy niechętnie działalność, która podważa stabilność państwa i przysparza nam złej opinii zagranicą. Prezentujemy takie czy inne krytyczne uwagi wobec rządu, ale traktujemy go z szacunkiem, jaki należy się rządowi niepodległej Rzeczpospolitej, legalnie wybranemu w legalnych wyborach. Dezawuowanie go oznaczałoby dezawuowanie samych siebie jako obywateli, akt wrogości wobec państwa, którego dorobiliśmy się z takim trudem. Co nie wyklucza naturalnie poczucia humoru.

Studio Opinii

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.