Claus Leggewie: Społeczeństwo obywatelskie to za mało

1 procent| globalizacja| klasa biznesowa| liquid democracy| państwo narodowe| Partia Piratów| Społeczeństwo obywatelskie

Claus Leggewie: Społeczeństwo obywatelskie to za mało
Claus Leggewie. Foto: Wikipedia.org

W procesie globalizacji zbyt wiele spraw zostaje, brutalnie rzecz ujmując, zepchniętych na poziom lokalny – z Clausem Leggewie rozmawia Weronika Przecherska.

Weronika Przecherska: Jak dziś zdefiniować państwo?

Claus Leggewie: Zanim zacznę opowieść o państwie, chciałbym przyjrzeć się naszym społeczeństwom. Niestety, nie będzie to diagnoza optymistyczna. Dziś rozczarowanych obywateli coraz mniej interesują wydarzenia rozgrywające się na politycznej arenie. Coraz wyraźniejsze natomiast stają się dysproporcje, właściwie obserwujemy proces powstawania paralelnych społeczeństw. Kształtują się zarówno na górze, jak i dole społecznej drabiny. Widzimy na niej więc grupę bogaczy – ów słynny 1 procent – oraz pogrążone w kryzysie pokolenie trzydziestolatków. W Warszawie, Berlinie, Paryżu czy Londynie tworzy się również ponadnarodowa klasa biznesowa: prawników, finansistów oraz osób wykonujących zawody kreatywne. Te podziały można obserwować w obrębie narodów, dostrzegamy je jednak także na poziomie globalnym.

Czy przedstawicielom tej ponadnarodowej klasy biznesowej, o której pan wspomina, kategoria państwa narodowego staje się coraz bardziej obca? Czy bardziej niż narodowość określa nas dziś grupa społeczna, do której przynależymy?

Ci ludzie są związani z państwem już tylko nostalgicznie. Nadal jednak reprezentują swój kraj jako markę. Oczywiście utożsamiają się z narodem, językiem czy tradycją. Poziom tej identyfikacji jest niekiedy bardzo wysoki. W Polsce, Francji czy Wielkiej Brytanii trend ten jest nawet bardziej widoczny niż w Niemczech. Równocześnie jednak świetnie mówią po angielsku, podróżują, zawierają międzynarodowe przyjaźnie. Są częścią globalnej klasy społecznej.

Czy w dobie globalizacji powinniśmy postrzegać kwestie przynależności w kilku wymiarach?

Oczywiście. Patrzymy na nie w wymiarze narodowym, lokalnym oraz europejskim. Na naszych oczach zachodzą niezwykle ciekawe procesy. Państwa narodowe stają się ponadnarodowymi. Globalizacja kieruje się jednak także pewnymi prawami. Kraje w wielu obszarach muszą się dopasowywać do ogólnoświatowych finansowych reżimów i założeń. Nie zawsze mają przestrzeń do działania i możliwości regulacyjne. Jednocześnie coraz bardziej aktywne stają się też ruchy oddolne. Obywatele większą wagę przywiązują do tego, co dzieje się w ich najbliższym otoczeniu.

Mamy świat na wyciągnięcie ręki, coraz bardziej skupiamy się jednak na naszej najbliższej okolicy. Czy te procesy się nie wykluczają?

Rzeczywiście, koncentrujemy się na problemach najbliższej okolicy. Poruszają nas kwestie społeczne. Buntujemy się przeciwko budowie niechcianej infrastruktury. Z uwagą obserwuję, jak bardzo rośnie rola regionów i miast. Te ostatnie stają się wręcz samodzielnymi politycznymi aktorami. Przykładowo Londyn nie jest już tylko stolicą Wielkiej Brytanii. Jest także wpływową jednostką polityczną. To jednak tylko jedna strona medalu.

Równocześnie w procesie globalizacji zbyt wiele spraw zostaje, brutalnie rzecz ujmując, zepchniętych  na poziom lokalny. Gminy nie zawsze są w stanie podołać stawianym przed nimi problemom i wyzwaniom. Widać to bardzo dobrze na przykładzie Niemiec. Nasz budżet krajowy radzi sobie całkiem nieźle. Jeśli jednak przyjrzeć się budżetom landów, jest coraz gorzej, gminy stoją zaś na skraju bankructwa. To właśnie do nich delegowane jest wprowadzenie reform uchwalanych na poziomie krajowym. Są obciążane coraz większą liczbą zadań: zabezpieczeniem socjalnym, polityką migracyjną oraz skutkami reform rynku pracy.

Reformy są z reguły skierowane do tych najbardziej potrzebujących pomocy. Ci zaś, choć biorą od państwa najwięcej, są jego najbardziej srogimi krytykami. To przeciwko niemu kierują swój gniew i frustrację.

Paradoksalnie, łatwiej jest nam zaakceptować sytuację, gdy zawodzi prywatne przedsiębiorstwo. Takie są reguły gry. Gdy rozczarowuje nas wolny rynek, o pomoc zwracamy się do państwa. Nie potrafimy jednak przyjąć do wiadomości, że i ono nie spełnia społecznych oczekiwań. Pojawia się frustracja i rozgoryczenie. Zdajemy się nie pamiętać, że rynek cechuje zmienność i elastyczność. Nie jest tak w przypadku państwa, które musi stale dbać chociażby o infrastrukturę. Kiedy jadę przez Niemcy, widzę naprawiane właściwie na każdej autostradzie wiadukty. Nie można przecież pozwolić, żeby niszczały. To jest właśnie jedno z wielu zadań, które musi realizować państwo.

Czy dla państwa, które zawodzi, jest jakaś alternatywa?

Nie, w tej kwestii jestem absolutnie konserwatywny. Zadaniem państwa jest ochrona i zarządzanie wspólnymi dobrami, także tymi naturalnymi, zapewnianie edukacji i opieki zdrowotnej. Mówiąc obrazowo, jest ono dostawcą usług publicznych. Administruje, nie powinno być jednak postrzegane przez pryzmat bezsensownej biurokracji. Wreszcie spełnia funkcję integracyjną. Niweluje różnice społeczne. Jest gwarantem sprawiedliwości.

A co ze społeczeństwem obywatelskim?

Społeczeństwo obywatelskie nie rozwiąże wszystkich problemów. Powiem więcej, jego odpowiedzialność jest iluzoryczna. Niezbędny jest obszar dystrybucji dóbr w postaci państwa. Jestem przekonany, że „prywatyzacja” społecznych problemów nie jest rozwiązaniem. Co więcej, nierzadko prowadzi do nowych zniekształceń i problemów. Doskonale widać to na przykładzie amerykańskim. Bardzo wiele jest w Stanach Zjednoczonych prywatnych fundacji, które wspierają określone grupy, regiony czy inicjatywy. W takim procesie decyzyjnym pomoc nie może trafić do wszystkich. Oczywiście bardzo chwalę działalność takich instytucji. Jestem zagorzałym zwolennikiem społeczeństwa obywatelskiego, jednak to przede wszystkim państwo powinno wypełniać role, o których wspomniałem.

Cały czas rozmawiamy o tym, co może dla obywateli zrobić państwo. Może warto zapytać, co mogą dla państwa zrobić obywatele?

Dziś coraz więcej państw rezygnuje z obowiązku poborowego. Największym zobowiązaniem obywatela jest więc płacenie podatków. Jednak nie wszyscy mogą wypełniać tę powinność. Po prostu za mało zarabiają. Reszta ich pieniędzy jest przekazywana na zabezpieczenie emerytalne.

Nie dokładają się do budżetu, a jednak są na utrzymaniu państwa, a właściwie tych, którzy te podatki płacą. Czy to jest sprawiedliwe?

Od czasów prezydenta Ronalda Reagana i premier Margaret Thatcher w dyskursie publicznym stale pojawiała się kwestia obniżenia podatków. Przekonanie, że państwo jest nieefektywne i pochłania zbyt dużo pieniędzy, było oczywiście ideologicznie umotywowane. Dziś jednak ta polityka się zmienia. Staje się jasne, że zadłużenie jest zbyt wysokie. Ratunkiem zaś będzie podniesienie podatków wśród najbogatszych. Zarabiający najwięcej powinni przecież wspierać państwo, zapewniające usługi socjalne. To uczciwy układ.

Z naszej rozmowy wyłania się mało optymistyczny obraz naszych społeczeństw. Rozgoryczonym obywatelom coraz trudniej nawiązać kontakt z rządzącymi. Czy sądzi pan, że ratunkiem mogą być dla nas nowe formy społecznej partycypacji, stawiające na transparentność i otwartość?

Rzeczywiście, rozdźwięk między reprezentowanymi a reprezentującymi staje się coraz większy. Dlatego politykom trudniej jest komunikować się z wyborcami. Demokracja coraz częściej rozgrywa się przed telewizorem, w programach informacyjnych i rozrywkowych. Oczywiście kryzys ten próbuje się zażegnać za pomocą coraz to nowych rozwiązań. Całkiem niedawno dyskutowałem z niemiecką Partią Piratów o promowanej przez nich formie społecznej partycypacji łączącej demokrację bezpośrednią i niebezpośrednią, tak zwaną liquid democracy. Jeśli system ten odpowiednio się rozwinie i nie będzie tylko chwilowym hobby Piratów, jest szansa, żeby tę nić porozumienia z powrotem utkać. Oczywiście nie odbuduje to w całkowity sposób zaufania, może jednak złagodzić pojawiające się podziały.

Tekst pochodzi z drugiego numeru Instytutu Idei, kwartalnika Instytutu Obywatelskiego. Czasopismo jest w pełni dostępne na naszych stronach

*prof. Claus Leggewie – niemiecki politolog, publicysta, teoretyk konfliktu. Od kwietnia 2007 roku dyrektor Instytutu Kulturoznawstwa w Essen. Jest autorem książek, między innymi Koniec świata, jaki znaliśmy. Klimat, przyszłość i szanse demokracji (wspólnie z prof. Haraldem Welzerem, Warszawa 2012) oraz Mut statt Wut. Aufbruch in eine neue Demokratie (2011).

Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.