Ile kosztują dopłaty?

Australia| dopłaty bezpośrednie| farmerzy| liberalizacja rynku rolnego| Nowa Zelandia| rolnictwo| Unia Europejska| Wspólna Polityka Rolna

Ile kosztują dopłaty?
Bizon ZO58. Foto: Navaho, wikipedia.org

Znalazłam w starych szpargałach artykuł z angielskiego „The Economist” sprzed kilku lat, w którym analitycy ekonomiczni atakują powszechnie stosowany w bogatym świecie system dotowania rolnictwa. Autorzy tego artykułu nazywają t.zw. ochronę producentów żywności najbardziej wstecznym i marnotrawnym szaleństwem dzisiejszego świata. Zaraz mi się przypomniało, że nasi rolnicy dopiero co jeździli po szosach nowiutkimi traktorami, żeby zademonstrować swoją krzywdę.  Tu im obcięli, tam nie dodali, no i w Europie innym dają więcej.  Niedługo wybory, więc politycy, którzy idą po władzę, obiecują im tę krzywdę naprawić i dopłaty zwiększyć.

Dopłaty budzą we mnie instynktowny sprzeciw. Uważam, że zastępowanie przepisami urzędowymi odwiecznych sposobów produkowania i handlowania jest jakimś wynaturzeniem. Ale nie mam odwagi głosić tego poglądu jako laik, co innego kiedy głosi to najpoważniejsze pismo ekonomiczne. Na poparcie swojej tezy o szaleństwie eksperci napisali, że amerykańscy farmerzy  otrzymują 50 centów dotacji do każdego dolara swoich dochodów. Rolnicy z Unii dostawali wtedy z pieniędzy podatników – nie wiem jak jest dziś – drugie tyle ile wynosił ich dochód, a w Szwajcarii to było nawet 80 procent dochodu rolnika. Jest czego bronić i dlatego lobby rolnicze skutecznie straszy nas od lat widmem głodu jeśli dopłacać by się przestało.

Autorzy z „The Economist” utrzymywali, że nie ma żadnego racjonalnego dowodu, że rolnictwo zostałoby w takim wypadku zniszczone, byłoby natomiast rolnictwem innym. Farmer w większym stopniu, ich zdaniem, stawałby się biznesmenem i nie byłoby takiego marnotrawstwa jakie występuje w systemie powszechnych dotacji. Ekonomiści australijscy obliczyli, że z każdego dolara jaki dociera do producentów 37 centów to pieniądze stracone. Te wielkie straty to choćby niewłaściwie wybierane miejsca pod uprawy – ten co wybiera nie płaci za ryzyko – a także rozrzutne użytkowanie ziemi. Świat przeżywa recesje – pisali autorzy – a co rok wyrzuca miliardy dolarów, ponieważ hamuje się wolny handel płodami rolnymi – dowodzą autorzy.

Za głód panujący w świecie nie można winić klimatu – piszą – kiedy w jednej części kuli ziemskiej wybucha nieurodzaj, w innej wybucha obfitość. Transport jest dziś doskonały, żywność można szybko i tanio przerzucać. Znacznie drożej wypada gromadzenie jej w strachu, że obcy nam nie sprzeda, tymczasem takie wypadki praktycznie się nie zdarzają.

Kto płaci za subsydia dla rolników? Płacą biedni. W skali globalnej, ponieważ w krajach rozwiniętych tak zręcznie manipuluje się barierami celnymi, limitami i dopłatami, że mniej rozwinięte kraje nie mają szans w walce o cenę zboża cukru czy mięsa. Ponadto, każde nierolnicze  gospodarstwo domowe płaci swój haracz. W końcu XX wieku obliczono, że przeciętna nierolnicza rodzina zapłaciła ok. 1400 dolarów rocznie na ochronę rolnictwa. W łonie samych producentów rolnych do biedniejszych dociera z tych dotacji niewiele, głównie bogacą się wielcy farmerzy. Producent bawełny w Kalifornii otrzymał jednego roku subsydia w wysokości 12 milionów dolarów, inny 10 mln w formie pomocy przy sprzedaży win.

Autorzy piszą o wyliczeniach, które mówią, że liberalizacja w handlu artykułami rolnymi mogłaby przynieść światu niemal 500 mld dol rocznie. W Europie produkt krajowy wzrósłby przeciętnie po takim zabiegu o 2,5 proc. Gdyby Europa zaniechała swojej protekcjonistycznej polityki rolnej, zdaniem Autorów przybyłoby jej ok. 2 mln miejsc pracy.

Pewne zmiany w tej polityce rolnej wprowadziła już wtedy Australia, a zwłaszcza Nowa Zelandia. Najmniej ochoty do zmian przejawiają Francuzi. Najwyżej opłacanych ekonomistów z branży rolniczej spotyka się właśnie tam, gdzie najbujniej kwitną subsydia.

Znacznie łatwiej wprowadzić dotacje niż je potem znieść. Farmerzy chętnie płacą wielkie sumy na lobbing, to im się opłaca. Paradoks polega na tym, że im mniej jest rolników, tym skutecznej działa ich lobby – ciężary rozkładają się na większą liczbę konsumentów, a korzyści czerpie węższa grupa producentów.

W każdym kolejnym dziesięcioleciu politycy rolni znajdowali jakieś uzasadnienie tego, że właśnie teraz koniecznie trzeba lepiej chronić rolników. Pomagały wojny – i gorące, i zimne.

Autorzy tej publikacji wierzyli wtedy, że w końcu prawda o tym, jak nieskuteczna i nieuczciwa jest taka polityka rolna będzie zaakceptowana. Minęło jednak szereg lat od tamtej publikacji, a dopłaty i cała towarzysząca temu ideologia i praktyka ma się dobrze. Mimo że – wg wyliczeń Autorów – zainteresowane są takim obrotem sprawy bardzo liczne warstwy społeczne. Zarówno konsumenci, którzy dopłacają do tej drogiej polityki, bezrobotni, bo nie mają miejsc pracy, kraje rozwijające się, bo w żaden sposób nie mogą przeskoczyć poprzeczki ustawionej przez bogatych.

Nasi rolnicy nie zdążyli się jeszcze tak wzbogacić dzięki europejskiej polityce rolnej jak ich zachodni koledzy, to też poglądy i wyliczenia angielskich analityków nie byłyby w ich interesie. Gdyby jednak mogła zapanować na świecie zdrowa konkurencja w produkcji i niehamowana sztucznie wymiana handlowa, kto wie czy nasi nie znaleźliby się w takim wyścigu po stronie zwycięzców. Przy ostatnich blokadach oburzonych farmerów jeden z nich wykrzyczał nawet do kamery: - nie potrzebujemy żadnych dopłat, dajcie nam tylko normalnie handlować, bez łaski ale i bez tych ograniczeń kwotami i normami, to na pewno lepiej sobie poradzimy niż ci zagraniczni.

Nie wiadomo jakby sobie radzili, ale wiadomo że od takiej „wolnej amerykanki” już niestety i nasi rolnicy odwykli.
Studio Opinii

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.