Miejska re-industrializacja i jej wrogowie

Adam Gierek| Bjorn Asheim| circular economy| industrial ecology| Janusz Palikot| klaster| miasto| re-industrializacja| specjalna strefa ekonomiczna

Miejska re-industrializacja i jej wrogowie
Księży Młyn Scheiblera w Łodzi, poł. XIX w. Foto: Wikipedia.org

Musimy odbudować podmiotowość naszych miast. Pora wyzwolić mieszkańców z niewoli banków i korporacji oraz włączyć ich w życie miasta

Dyskusja na temat re-industrializacji powoli nabiera w Polsce rumieńców. Temat, który jeszcze jakiś czas temu był traktowany jak dziwactwo, dziś przez poważnych polityków i publicystów jest uznawany za istotny. Nie znaczy to oczywiście, że istnieje w Polsce (czy gdziekolwiek indziej) powszechne poparcie dla re-industrializacji. Z odmiennych perspektyw reindustrializację krytykują publicyści „konserwatywni”, przywiązani do neoliberalnego modelu miasta z lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, oraz „postępowi”. Ci drudzy jeszcze niedawno byli zafascynowani ideą „klasy kreatywnej”, a dziś raczej są zwolennikami „trzeciej rewolucji przemysłowej”, przekonanymi o potędze nowych cyfrowych technologii, zafascynowanymi drukiem 3D i ideą zdecentralizowanej „neo-industrializacji”.

Polityczne narzędzie, czyli powrót do mitu

Z drugiej strony, polscy zwolennicy re-industrializacji – od Jarosława Kaczyńskiego, przez Adama Gierka po Janusza Palikota – snują wizje co najmniej naiwne, wyobrażając sobie ją jako prosty powrót do fabryk, ich odbudowę. Najpoważniejszą w tej kwestii propozycję przedstawiło Polskie Lobby Przemysłowe. W stosunku do niej pomysły wymienionych polityków wydają się być jedynie zwulgaryzowanym powtórzeniem (oczywiście, zwykle dokładają oni do swych tez słowo „innowacyjne”, by nie powstało wrażenie, że chcą powrotu do początków XX wieku).

Nie do końca wiadomo jednak, gdzie te fabryki miałyby wrócić. Nie wiadomo też, czy miałyby powstawać nowe klastry przemysłowe na terenach niezagospodarowanych (lub też rozwijające tereny użytkowane przez specjalne strefy ekonomiczne), czy raczej przemysł miałby wrócić tam, gdzie przez ostatnie pięćdziesiąt lat się znajdował, czyli do miast. Wydaje mi się, że zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy re-industrializacji nie do końca wiedzą, o czym mówią i jak ów „powrót przemysłu” miałby rzeczywiście wyglądać. Re-industrializacja jest wciąż bardziej politycznym narzędziem odwołującym się do mitu modernizacji (w tle mającym początek rządów Edwarda Gierka albo COP i II RP) niż poważną propozycją zmiany paradygmatu gospodarczego.

Nie wyrzucajmy przemysłu z miast

W czerwcu ubiegłego roku byłem współorganizatorem konferencji „Re-industrialisation and a progressive urbanism” na uniwersytecie w brytyjskim Plymouth, gdzie o powrocie przemysłu do miast dyskutowali naukowcy z USA, Kanady i Wielkiej Brytanii (efektem będzie publikacja, planowana również w języku polskim). Relacja pomiędzy miastem a przemysłem wydaje się wciąż niezwykle ważna – nie tylko dlatego, że miasta rozwinęły się w ciągu ostatnich 150 lat właśnie ze względu na przemysł, a wciąż rosnące miasta-regiony w Chinach są ściśle związane z rozwojem przemysłu w tym kraju.

Miasta europejskie, szczególnie polskie, albo jeszcze niedawno były miastami przemysłowymi, albo wciąż są bogate w tereny (po)przemysłowe. Wspomniany raport Polskiego Lobby Przemysłowego zwraca uwagę na dwie bardzo ważne kwestie.

Po pierwsze, uzbrojenie terenów przemysłowych jest od 4 do 6 razy droższe niż obszarów pod budownictwo mieszkaniowe – dlatego pochopne rezygnowanie z przemysłu w miastach, jak to się dzieje na przykład na terenach byłych zakładów mechanicznych Ursus w Warszawie, jest marnotrawstwem, by nie powiedzieć: głupotą.

Drugim problemem jest ścisły związek przemysłu z badaniami naukowymi. Nie ulega wątpliwości, że współczesna gospodarka jest i będzie gospodarką opartą na wiedzy. To mantra powtarzana niemal przez wszystkich zwolenników rozwoju tzw. „przemysłów kreatywnych” czy „neourbanizacji”. „Wiedza” jest tu często rozumiana bardzo wąsko, niemal jako zabawy programistów i designerów.

Trzy rodzaje wiedzy

Dobrze byłoby więc odwołać się do typologii, którą stosuje profesor Bjorn Asheim w swoich badaniach nad klastrami technologicznymi i przemysłowymi. Mówi on o wiedzy analitycznej – czyli wiedzy „czystej”, abstrakcyjnej i takiej, która łatwo może być zdigitalizowana. Wiedza analityczna powstaje przede wszystkim w laboratoriach.

Drugim rodzajem wiedzy jest wiedza syntetyczna. To wiedza „inżynierska”, powstająca wówczas, gdy wiedza „abstrakcyjna” zderza się z „życiem”. Ten rodzaj wiedzy ma kluczowe znaczenie w dyskusji o re-industrializacji, dotyczy bowiem styku badań w ośrodku badawczym z wdrożeniem do produkcji. Raport PLP pokazuje dramatyczny spadek liczby instytutów badawczych w Polsce, ich niedofinansowanie oraz zamienianie polskich zakładów przemysłu na montownie gotowych produktów z podzespołów wytwarzanych i testowanych za granicą. Brak innowacji w Polsce jest więc ściśle związany z upadkiem zakładów przemysłowych.

Trzeci rodzaj wiedzy, o którym pisze Asheim, to wiedza symboliczna, związana z kulturą i bezpośrednimi relacjami międzyludzkimi (powołują się na nią zwolennicy „nowej urbanizacji” tacy jak Richard Florida).

Wydaje się, że zarówno wiedza symboliczna, jak syntetyczna może i powinna być „produkowana” w miastach. Dotyczy ona bowiem tego, co materialne i związane z ludzkimi interakcjami. Dobrym przykładem może być projekt w Birmingham, dotyczący Tyseley Environmental Enterprise District. To próba zbudowania miejskiego (rozproszonego) klastra przemysłowego w oparciu o istniejące małe i średnie przedsiębiorstwa.

Industrial economy i nowa urbanizacja

Potencjał miejskiej re-industrializacji wydaje się jednak o wiele większy zarówno ze względu na istniejący wciąż w mieście przemysł (lub uzbrojone tereny poprzemysłowe), jak i relacje międzyludzkie. Nie chodzi więc o to, by odrzucić wciąż popularną w Polsce fascynację „klasą kreatywną” Floridy, ignorować wiedzę symboliczną, która w mieście może być produkowana. Chodzi raczej o to, by domykać łańcuchy produkcji wiedzy.

Idea miejskiej re-industrializacji której jestem gorącym zwolennikiem, jest inspirowana tak zwaną „industrialną ekologią” i circular economy, polegającymi przede wszystkim na szukaniu powiązań pomiędzy poszczególnymi elementami procesu produkcji w różnych, często zupełnie ze sobą nie związanych, zakładach. Zamiast więc linearnego procesu „od surowca do produktu/odpadu”, poszukuje się relacji symbiotycznych, w których odpad jednego procesu jest surowcem innego.

Takie myślenie o przemyśle jest oczywiście niezwykle popularne wśród większości „zielonych” polityków i myślicieli, wydaje mi się jednak, że dopiero połączenie industrial ecology z „nową urbanizacją” może stać się rzeczywiście nowym i alternatywnym wobec obecnego modelu pomysłem na rozwój polskich miast. Zapowiadane przez polski rząd pieniądze na rewitalizacje miast można by połączyć z popieranym dziś przez Unię Europejską projektem re-industrializacji Europy, nie naśladując przy tym rozwiązań wypracowanych na mitycznym „Zachodzie”, lecz wykazując się prawdziwą innowacyjnością.

Niewolnicy i ludzie-odpady

Jak więc konkretnie miałby wyglądać projekt miejskiej re-industrializacji (lub, jak to nazywam, Miasta Przemysłowego 2.0)? Miasto współczesne, szczególnie w ciągu ostatnich 30 lat, usiłowało oprzeć swoją egzystencję na spekulacjach finansowych – nadmiar kapitału powstający w wyniku tychże spekulacji był inwestowany w nieruchomości. Efektem jest radykalny wzrost cen domów. Problem polega oczywiście na tym, że takie miasta są jedynie zasobem, polem inwestycji oraz wyzysku. Jak słusznie wskazał David Harvey w swej ostatniej książce, radykalny wzrost cen domów i mieszkań zamienia mieszkańców miast (tych, których na to stać) w niewolników banków, uwiązanych łańcuchami kredytów hipotecznych. A pozostałych spycha na margines, czyniąc z nich prekariat. Mówiąc brutalnie, współczesne miasta produkują niewolników oraz ludzi-odpady.

Miasto Przemysłowe 2.0, nawiązując do zasad circular economy, mogłoby stać się „maszyną inkluzywną” budującą miejską podmiotowość, która nie może pozwolić sobie na „marnotrawstwo” swoich mieszkańców – a z drugiej strony na to, by pozostała część miejskiej społeczności była niewolnikami „globalnych panów” (banków i korporacji). Jeśli więc poważnie myślimy o „odzyskiwaniu” naszych miast, jeśli hasło „miasto należy do nas” nie ma być tylko medialną modą, zamiast koncentrować uwagę na „chaosie przestrzennym”, prywatyzacji przestrzeni publicznych, reklamach wielkoformatowych czy nawet strzeżonych osiedlach (wszystko to jest bardzo ważne, ale to efekt, a nie źródło problemów) – powinniśmy dążyć do odbudowy podmiotowości polskich miast.

Do kogo należy miasto

Odbudowa podmiotowości jest możliwa jedynie poprzez wyzwolenie mieszkańców z niewoli „globalnych panów” oraz pełne włączenie wszystkich mieszkańców w życie miasta. By to nastąpiło, niezbędna jest miejska re-industrializacja. Nie będzie to łatwe. Wrogowie są przecież potężni, a bezwład elit zarządzających miastami przerażający. Nie mamy jednak innego wyjścia, a rosnące w siłę polskie ruchy miejskie dają nadzieję. Re-industrializacja łączy się bowiem w Mieście Przemysłowym 2.0 z procesem demokratyzacji. Takie miasto istnieje poprzez wszystkich jego mieszkańców i użytkowników („obywateli plug-in”) i do nich w pełni należy.

*Dr Krzysztof Nawratek – architekt, urbanista, teoretyk miasta, dyrektor studiów magisterskich w School of Architecture, Design and Environment w brytyjskim Plymouth University. Autor książek „Miasto jako idea polityczna” i „Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji”.

Instytut Obywatelski

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.