Wizja liberalnej polityki społecznej

bezrobocie| budżet państwa| działania fasadowe| polityka społeczna| pomoc społeczna| równość| sprawiedliwość społeczna| zasiłek

Wizja liberalnej polityki społecznej
Foto: sxc.hu

Kiedy w roku 2010 rozpoczynaliśmy nasz projekt dotyczący rewizji państwa opiekuńczego w Polsce i nazwaliśmy go „liberalną polityką społeczną”, wiele osób było zupełnie zaskoczonych. Dlaczego liberałowie mieliby podejmować taką tematykę? Byliśmy oskarżani, o to, że termin „liberalna polityka społeczna” to oksymoron. Lewicowcy twierdzili, że będziemy mówić tylko o cięciach i redukcji wydatków publicznych. Wielu liberałów zaś widziało w tym projekcie nasz kompromis z budowaniem państwa socjalnego. Jestem przekonany, że nasze dwuletnie działania, których ukoronowaniem jest to właśnie wydanie kwartalnika „Liberté!” w dobitny sposób pokazują, że oskarżenia te były bezpodstawne. Temat polityki społecznej opisywanej i formułowanej z pozycji liberalnych – kojarzonych jedynie z wąsko pojętymi zagadnieniami ekonomicznymi – był do tej pory de facto nieobecny w debacie publicznej. Oddano w tym zakresie pole populistom i etatystom, co było błędem. Nasze działania to zmieniają. Chcemy żyć w społeczeństwie wolnych jednostek. Wolność ta nie oznacza jednak koncentracji tylko na samych sobie. Jak napisał w swoim  tekście dla „Liberté!” prof. Marek Góra, solidarność może iść w parze z liberalizmem: „Wydaje się, że dobrze byłoby przywrócić społeczeństwu neutralną politykę społeczną, czyli taką, która nie jest emanacją polityki, lecz jest solidarnością wolnych ludzi, którzy starają się racjonalnie wyważyć proporcje tego, co lepiej pozostawić indywidualnemu wyborowi, i tego, co lepiej realizować w ramach wspólnoty”.

Jak więc wyobrażamy sobie liberalną wizję polityki wyrównywania szans w Polsce?  Z pewnością powinna ona zapewniać możliwości rozwoju niezależnie od okoliczności zewnętrznych – pochodzenia, dochodu rodziców, miejsca urodzenia, rasy, płci itd. Jako zwolennicy idei możliwości samorealizacji jednostki, która powinna zależeć od jej indywidualnych chęci i umiejętności, a nie od statusu i urodzenia, uważamy, że obecna sytuacja pozostawia wiele do życzenia. Polityka społeczna musi mieć na celu realną zmianę sytuacji danej jednostki, a nie utrzymywanie stanu zależności od państwowej jałmużny. Musi być właściwie ukierunkowana i najefektywniej wykorzystywać ograniczone środki. Niestety, do dziś polityka społeczna w Polsce w znacznej mierze bazuje na prostej redystrybucji, utrzymywaniu status quo, czyli realnego upośledzenia osób biednych, mieszkających na wsiach, kobiet, niektórych mniejszości narodowych, względem zamożniejszej i lepiej wykształconej reszty obywateli. Działania państwa, zamiast zmieniać tę sytuację, paradoksalnie ją konserwują. Jednym z podstawowych wyzwań, jakie dostrzegamy, najważniejszych zmian, o jakie apelujemy, jest odwrócenie tego – mimochodem wpisanego w wiele narzędzi polityki społecznej – fatalnego dla społeczeństwa skutku. Powinniśmy również częściej pytać o efektywność polityki społecznej, a także o równość i sprawiedliwość. Zbyt często te dylematy pozostawione są na marginesie. Polityka społeczna wciąż służy kupowaniu przez polityków poparcia określonych grup społecznych w wyborach. Tworzone są fikcyjne, lecz bardzo kosztowne dla finansów publicznych programy, dzięki którym politycy zyskują pozytywne publicity, popularność medialną, ale nie mają one żadnego wpływu na realną poprawę szans grupy wykluczonej. Ten fatalny klientelizm wypacza idee pomocy społecznej, niszczy skuteczność i racjonalność programów, jest destrukcyjny dla budżetu państwa i daje nieracjonalnie ekonomiczne bodźce dla społeczeństwa. Jesteśmy przekonani, że w tej sferze niezwykle potrzebny jest szeroki program edukacyjny, skierowany zarówno do społeczeństwa, jak i – a może przede wszystkim – do dziennikarzy i liderów opinii. Paradoksalnie kryzys ekonomiczny i kryzys demograficzny stanowią szansę na racjonalizację tej polityki i zerwanie z relacją polityk–klient, a przywrócenie pożądanej relacji polityk–obywatel.

STRATEGICZNE ZAŁOŻENIA POLITYKI SPOŁECZNEJ

Polityka społeczna w ramach wszystkich swoim programów powinna spełniać dwa podstawowe kryteria: być efektywna i sprawiedliwa. Z tym stwierdzeniem zgodzi się zapewne większość dyskutantów. Dylematy zaczynają się, gdy pytamy, co znaczy sprawiedliwość i jak mierzyć jej efektywność. Czy sprawiedliwie to po równo dla wszystkich (programy powszechne), czy raczej więcej dla najbiedniejszych? Idąc dalej, jak nasze poczucie moralne odnosi się do efektywności i skuteczności określonych działań? Często trudno pogodzić jedno z drugim. W czasie naszego projektu wielokrotnie dyskutowaliśmy o założeniach i zasadach, jakimi powinna cechować się polityka społeczna. Nie udało nam się osiągnąć pełnego konsensusu. Niemożliwe jest zastosowanie uniwersalnych metod do wszystkich, jakże zróżnicowanych programów polityki społecznej. Jest jednak kilka takich zasad, które rekomendujemy decydentom konstruującym programy polityki społecznej. Nie jako dogmat, lecz jako materiał do analizy danego projektu.

Kryterium dochodowe

Pomoc społeczna w większości przypadków powinna być przyznawana osobom najbiedniejszym. Nie ma racjonalnego uzasadnienia dla przeznaczania środków z pomocy społecznej dla osób zamożnych lub średniozamożnych, które realnie tej pomocy nie potrzebują. Niestety, takie ustawy wciąż obowiązują, a wprowadzane lub dyskutowane są nowe. Klasyczne przykład to becikowe.

Kryterium równych szans

Równe szanse to podstawowa filozoficzna zasada, która powinna przyświecać aktywności państwa. Niezrozumiałe i niesprawiedliwe społecznie są działania, w których państwo preferuje określone grupy społeczne czy zawodowe kosztem innych. Dlatego należy wyeliminować nieuzasadnione uprzywilejowanie określonych grup zawodowych kosztem innych w prowadzonej przez organy państwowe polityce społecznej. Mam tu na myśli sytuacje, w których pomijamy kryterium dochodowe i przyznajemy nieproporcjonalne przywileje, na przykład emerytalne, służbom mundurowym, rolnikom czy górnikom, na zasadach odmiennych od innych grup zawodowych. Uprzywilejowanie takie często powoduje fatalne skutki dla finansów państwa nawet wiele lat po wprowadzeniu takich przepisów. Narzędziem zachęty do pracy na przykład w służbach mundurowych powinny być pensje, a nie państwowe świadczenia socjalne. To mechanizm ukrywania kosztów publicznych i spychania obciążeń finansowych na przyszłe pokolenia.

Kryterium pomocniczości

Państwowa pomoc społeczna powinna być uruchamiana tylko wtedy, gdy inne drogi pomocy są zdecydowanie mniej efektywne lub niemożliwe do zastosowania. Musi uwzględniać możliwe działania podmiotów prywatnych oraz organizacji pozarządowych, które często mogą działać zdecydowanie skuteczniej od instytucji państwowych. Decydenci w swojej działalności powinni pamiętać o ograniczonych możliwościach państwa. Każdy program w ramach polityki społecznej oznacza też przecież rozbudowę biurokracji, która musi go obsługiwać. Bardzo często nie jest to potrzebne, wiele usług i produktów jest w stanie dostarczyć sam rynek, czyli firmy, organizacje pozarządowe i obywatele poprzez samoorganizację.

Kryterium efektywności

Jest to propozycja wprowadzenia ustaw lub rozporządzeń dotyczących mechanizmu ewaluacji polityki społecznej, badającego, czy wprowadzona pomoc okazała się w określonym czasie skuteczna. W Polsce nagminne są przykłady fikcyjnych, fasadowych działań w obrębie polityki społecznej, które się nie sprawdzają. Świadomość tego jest powszechna, ale wiele instytucji nie interesuje się zmianą takiej sytuacji. Powołane do takich działań instytucje często żyją z prowadzenia fikcyjnych projektów, a rządzący mają alibi, że polityka społeczna jest prowadzona. Tymczasem trzeba jasno powiedzieć, że dzisiejsza działalność urzędów pracy czy przydatność większości szkoleń dla bezrobotnych jest zupełną fikcją. Mechanizm obowiązkowej zewnętrznej ewaluacji efektów danego projektu w określonym czasie mógłby znacznie podnieść ich efektywność.

Kryterium rozwojowe

Ostatnie proponowane kryterium zakłada, że polityka społeczna powinna być ukierunkowana na pomoc w wychodzeniu z biedy, a nie jej konserwowanie. Założenie takie ma ogromne konsekwencje w sposobie dystrybuowania polityki społecznej. Wysiłek finansowy państwa powinien umożliwiać ludziom pracę oraz mobilizować ich do podejmowania aktywności zawodowej, zamiast zatrzymywać ich w domach.

Konserwowanie biedy

Zjawisko utrwalania przez politykę społeczną negatywnych postaw życiowych, wpychanie ludzi w getta bez perspektyw to wciąż wielki problem programów w tej dziedzinie. W ogromnym stopniu przyczynia się do tego struktura dystrybucji polityki społecznej. W dużej części przypadków polega ona na prostym wypłacaniu zasiłków z różnych tytułów. Zasiłków zwykle bardzo niskich, ale w ogólnej kwocie niezwykle obciążających budżet państwa. Jednocześnie środki te nie prowadzą do żadnej zmiany sytuacji. One pozwalają jedynie przetrwać, często na absolutnej granicy możliwości. Ogromna część pracowników państwowego sektora polityki społecznej to typowa administracja, która zajmuje się biurokracją i ewidencją osób, które otrzymują świadczenia, i ich wypłacaniem. System nie jest zbudowany w sposób, który mógłby gwarantować zmianę. Został zaprojektowany, by trwać i umożliwiać ludziom egzystencję, ale nie daje im nadziei na zmianę trudnej sytuacji. W tym systemie zupełnie nieobecna jest zasada wymiany, która mówi, że jeśli ktoś otrzymuje pomoc, musi dać też coś od siebie (pracę, zaangażowanie itp.). To jest niezwykle ważne, ponieważ uczy na nowo osoby wykluczone funkcjonowania w społeczeństwie, pokazuje, że oni też są potrzebni, uczy obowiązkowości, punktualności w pracy – czyli cech niezbędnych, aby w ogóle myśleć o powrocie na rynek pracy. A przecież ostatecznym zadaniem polityki społecznej powinno być właśnie przywracanie ludzi na rynek pracy.

Świetnym przykładem jest tutaj działalność urzędów pracy, o których bardzo ciekawie w numerze piszą Ilona Gosk i Joanna Tyrowicz. Dziś praca tych urzędów to właśnie administracja bezrobotnymi, wypłacanie zasiłków, rejestracja do ubezpieczenia zdrowotnego, a nie prawdziwe pośrednictwo w szukaniu pracy. Postulujemy, aby funkcje pełnione przez urzędy pracy przejęły prywatne agencje pośrednictwa pracy i współpracujące z nimi firmy szkoleniowe, którym państwo płaciłoby za efekt, czyli znalezienie pracy przez osobę przez nie obsługiwaną. Państwowe płatności, aby nie dyskryminować tych najgorzej przygotowanych, mogłyby być rozłożone na dwie transze, na przykład 50 proc. za przyjęcie bezrobotnego pod skrzydła agencji, 50 proc. po znalezieniu dla niego pracy. Bezrobotny otrzymywałby zasiłek po rejestracji w prywatnej agencji. Firmy te musiałyby rywalizować o swojego klienta, czyli bezrobotnych, oferując jak najlepsze usługi i skutecznie poszukiwać dla nich pracy, aby otrzymać drugą transzę państwowego grantu. Osobami zaś długotrwale bezrobotnymi, wykluczonymi, z różnego rodzaju problemami powinny po prostu zajmować się przygotowane do tego ośrodki opieki społecznej. Tę logikę działania chcielibyśmy rozszerzać na inne instytucje z tego sektora.

Polityka konserwowania biedy, utrzymywania na garnuszku państwa jest też realizowana poprzez politykę spójności, którą w pewnym kontekście również można nazwać polityką społeczną. Jasne jest, że o wiele efektywniej można byłoby inwestować środki – na przykład unijne – jeśli byłyby one alokowane w głównych ośrodkach metropolitarnych, a nie rozpraszane w regionach peryferyjnych. To samo tyczy się inwestycji w różne branże ekonomii. Ogromne środki alokowane są w branże rolniczą, która nie przynosi porównywalnej stopy zwrotu z wysokoproduktywnymi sektorami gospodarki. Koszt wielu inwestycji infrastrukturalnych w regionach peryferyjnych jest w przeliczeniu na jednego użytkownika często nieracjonalnie wysoki. To skłania do postawienia pytania, jaki jest sens choćby budowania kanalizacji w małej wsi, w której zwykle i tak każdy ma swoją studnię i toaletę. Czy to polityka społeczna, czy zupełnie nieracjonalne marnowanie środków publicznych, które można byłoby wykorzystać o wiele skuteczniej gdzie indziej? W ten dylemat wpisuje się idea „wielkiej przeprowadzki”, którą postuluje dr Maciej Duszczyk. Oznacza ona takie przekierowania strumienia funduszy publicznych, aby stymulować zjawisko przeprowadzania się ludzi z regionów peryferyjnych do ośrodków będących lokomotywami wzrostu gospodarczego, gdzie generuje się najwięcej miejsc pracy. Mówiąc wprost, idea ta zakłada, że taniej i efektywniej będzie pomoc w przeprowadzce do miejsca, gdzie jest szansa na znalezienie dobrej pracy, niż utrzymywanie z polityki społecznej ludzi na peryferiach. To również szansa dla nich samych na wyższe zarobki, samorealizację i samodzielność. Projekt ten łączy się również z oszczędnościami w zakresie inwestycji, które powinny być koncentrowane w ośrodkach wzrostu. Jesteśmy głęboko przekonani, że „wielka przeprowadzka” mogłaby znacząco pomóc w rozwiązaniu zjawiska konserwowania biedy w wielu regionach Polski.

Starzenie się społeczeństwa

Starzenie się społeczeństwa to chyba największe wyzwanie, przed jakim stoi państwo welfare state w dzisiejszej postaci. Profesor Góra słusznie zauważa, że obecny kryzys ekonomiczny, kryzys zadłużenia państw faktycznie nie powinien być nazywany kryzysem. Nastąpiła trwała zmiana struktury demograficznej społeczeństw państw zachodnich, co powoduje, że niezwykle kosztowny mechanizm finansowania emerytur przestał działać i się samofinansować. To sytuacja trwała. System trzeba zmienić albo głęboko go zreformować, ponieważ obciążenia, jakie system emerytalny nakłada na pracujących, niedługo okażą się nie do uniesienia. Hamują one wzrost gospodarczy i generują bezrobocie, bo radykalnie podwyższają koszty pracy. Niezwykle trafne jest spostrzeżenie i wniosek profesora, że system musi zacząć uwzględniać nie tylko pomoc i los najstarszych pokoleń, lecz także coraz trudniejszą sytuację materialną młodych i pracujących. Tym bardziej że działa tutaj spirala, która będzie pogłębiała problem, im więcej ludzi przejdzie na emeryturze, tym większe obciążenia będą spoczywać na młodych pracujących, im większe ich obciążenia, tym miej dzieci będzie się rodzić.

Wydaje się, że najrozsądniejszym – na pierwszy rzut oka – rozwiązaniem byłoby wprowadzenia emerytury obywatelskiej, czyli socjalnej. Tę propozycję zgłasza Centrum im. Adama Smitha. Polegałaby ona na założeniu, że państwa nie stać na zapewnianie wysokich emerytur, jego zadaniem powinno być jedynie zapewnienie ludziom na starość środków na minimum socjalne egzystencji. Jeśli ktoś chce żyć lepiej – musi oszczędzać sam. Rozwiązanie to przyniosłoby znaczne oszczędności w wydatkach na emerytury, wydaje się też rozwiązaniem sprawiedliwym. W konstrukcji tej istnieje jeden problem. Nikt jak dotąd nie przedstawił wiarygodnego i możliwego do wprowadzenia sposobu przejścia drogi od obecnego systemu do systemu emerytury obywatelskiej. Jeśli obniżylibyśmy składki ZUS-owskie na emeryturę obywatelską, a pozostawili świadczenia dotychczas nabyte przez pokolenia dotąd pracujące, system zupełnie by się zawalił. Państwo prawdopodobnie nie będzie w stanie sfinansować takich obciążeń. Jednocześnie, zgodnie z polskim prawem, nie można odbierać praw nabytych. Jest to też zgodne z ideą sprawiedliwości, jeśli ktoś przez lata odprowadzał wysokie składki, oczekuje większej emerytury i powinien ją otrzymać. Koncept emerytury obywatelskiej jest więc ideą czysto teoretyczną, nie do wprowadzenia w polskiej rzeczywistości, niestety.

Dlatego pozostaje głęboka reforma obecnego systemu i – jak pisze prof. Góra – zmiana myślenia o emeryturach. W imię solidarności pokoleniowej ludzie muszą zrozumieć, że na emeryturę będą przechodzić w okresie późnej starości, kiedy naprawdę nie będą mogli już wykonywać pracy. Okres życia na emeryturze musi być znacząco krótszy, a okres pracy –znacząco dłuższy. Dlatego reforma emerytalna wprowadzona w tym roku przez rząd jest koniecznością. Wiele w niej jednak pozostawia do życzenia tempo podnoszenia wieku emerytalnego. Uważamy, że powinien to być proces o wiele szybszy. Co więcej, należy też mieć świadomość, że dla pokolenia dzisiejszych 20- i 30-latków wiek emerytalny będzie jeszcze wyższy, na emeryturę będziemy przechodzić po siedemdziesiątce. Aby zbilansować system, potrzebne jest też jego radyklane ujednolicenie, tak aby stał się on uniwersalny. Oznacza to potrzebę natychmiastowego zniesienia wszelkich przywilejów przedemerytalnych i zawodowych, które wciąż mają różne wpływowe grupy (górnicy, mundurowi itd.).

W kontekście starzenia się społeczeństwa trzeba też wspomnieć o polityce rodzinnej. Należy jasno podkreślić ograniczenia polityki rodzinnej. Tradycyjnie partie polityczne gloryfikują politykę rodzinną jako cudowne antidotum na kryzys dzietności, który rzekomo może odwrócić trendy demograficzne w Polsce. Niestety, cudowne antidotum na niską dzietność nie istnieje. Kryzys demograficzny w naszym kraju nie jest zjawiskiem charakterystycznym jedynie dla Polski. Ta bolączka to proces cywilizacyjny, który dotknął faktycznie całą Europę z Rosją włącznie. Oznacza to po prostu, że kryzys demograficzny jest spowodowany czymś więcej niż tylko nieudolnie prowadzoną polityką rodzinną państwa. My w dyskursie publicznym w ogóle przeceniamy rolę i wpływ państwa na prawdziwe życie społeczno-ekonomiczne. Kryzys demograficzny, który będzie miał fatalne skutki ekonomiczne dla przyszłości Europy, jest spowodowany przede wszystkim przez zmiany kulturowe. Dziś rodziny masowo decydują się na model 2+1 lub 2+2. Nasila się zjawisko defamilizacji, coraz więcej osób decyduje się na życie w pojedynkę lub po prostu nie chce mieć dzieci. Drastycznie z historycznego punktu widzenia zmienia się też wiek, w którym kobiety decydują się na posiadanie dzieci. Średni wiek urodzenia pierwszego dziecka jeszcze w roku 2000 wynosił w Polsce 23,7, w roku 2010 – już 26,6. Kiedy porównamy te dane z poprzednimi dziesięcioleciami zmiana jest jeszcze bardziej fundamentalna. O tej wielkiej zmianie decyduje kilka czynników i ten czysto ekonomiczny nie jest tu decydujący. Przede wszystkim ukształtował się model kulturowy, w którym młodzi ludzie nie śpieszą się z zakładaniem rodziny.  Preferują oni posiadanie w początkowym etapie swojego życia kilku partnerów, a następnie dłuższej relacji przed podjęciem decyzji o rodzicielstwie. Rośnie świadomość i szeroka umiejętność korzystania z antykoncepcji. Młodzi chcą świadomie podejmować decyzje o swojej przyszłości. Trudno ich przecież za to winić, to dobra postawa. Ogromny wpływ na to zjawisko ma też wydłużenie procesu edukacyjnego, upowszechnienie studiów wyższych, co powoduje, że rosnący odsetek młodych ludzi wchodzi na rynek pracy nie w wieku 19 lat, tylko 5 lat później. To też ma wielki, a często niedostrzegany przez badaczy, wpływ na decyzje o posiadaniu dzieci. Wkraczający w dorosłe, samodzielne życie ludzie mają też nieporównywalne z żadnym poprzednim pokoleniem oczekiwania co do swojego statusu życia. Póki są młodzi, chcą zwiedzić świat, zanim będą mieli dziecko, kupić mieszkanie, ustabilizować się finansowo. Walka z tym nowym stylem życia, którą często proponuje prawica, to walka z wiatrakami. Tradycyjny XIX-wieczny model rodziny jest nie do przywrócenia.

Jakie kroki można zatem podjąć? Należy zacząć racjonalnie wiązać cele polityki rodzinnej z jej narzędziami. Ważniejszym zadaniem od głoszenia populistycznego hasła „więcej publicznych pieniędzy na dzieci” jest wzięcie pod uwagę obecnych trendów kulturowych oraz faktycznych motywacji kierujących młodymi ludźmi i zastanowienie się, na co właściwie przeznaczyć te środki, które mamy wydawać. Najbardziej fałszywym założeniem wielu programów nazywanych polityką rodzinną jest nastawienie na oferowanie młodym rodzinom, a szczególnie młodym mamom, różnego rodzaju zasiłków. To przykład zupełnego marnowania środków publicznych, który w żaden sposób nie przybliża nas do osiągnięcia postawionego celu, czyli zwiększenia dzietności. Szczególnie w polskich warunkach i przy ograniczeniach wynikających z sytuacji budżetowej państwa. Dlaczego? Wystarczy powiązać treść niektórych promowanych na stronie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej programów rodzinnych[2] z motywacjami postępowania młodych ludzi. Oto, co oferują nam programy MPiPS. Wysokość zasiłku rodzinnego wynosi miesięcznie: 68 zł na dziecko do 5 roku życia, 91 zł na dziecko w wieku 5–18 lat, 98 zł na dziecko w wieku 18–24. Dokładne zasady, komu przysługuje zasiłek, można znaleźć na stronie ministerstwa[3]. Niemniej najważniejsza zasada mówi, że: zasiłek rodzinny przysługuje, jeżeli przeciętny miesięczny dochód rodziny w przeliczeniu na osobę albo dochód osoby uczącej się nie przekracza kwoty 504 zł. Osoby, którym przysługuje zasiłek rodzinny, mogą się jeszcze pod pewnymi warunkami ubiegać o kolejne świadczenia, na przykład dodatek do zasiłku rodzinnego z tytułu urodzenia dziecka w wysokości 1000 zł; dodatek z tytułu wychowywania dziecka w rodzinie wielodzietnej wysokości 80 zł (dodatek przysługuje na trzecie i na następne dziecko uprawnione do zasiłku rodzinnego).

Z tytułu urodzenia się dziecka przysługuje też, poza zasiłkiem, jednorazowa dodatkowa zapomoga w wysokości 1000 zł na jedno dziecko.

Opisane powyżej programy są przykładami wydawania środków publicznych na działania, które absolutnie rozmijają się z celami, dla których realizacji zostały powołane. Te programy nie tworzą tak naprawdę polityki rodzinnej, ponieważ nie przyczyniają się do zwiększenia dzietności. Naiwne jest myślenie, że ktokolwiek zostanie zmotywowany przez państwo do posiadania trzeciego dziecka zasiłkiem w wysokości 80 zł. To jest kpina z młodych ludzi i wyrzucanie publicznych pieniędzy w błoto. A przede wszystkim totalne niezrozumienie aspiracji młodego pokolenia, czyli ludzi, którzy chcą sami decydować o swoim życiu, którzy chcą się rozwijać, realizować swoje aspiracje i karierę zawodową. Zasiłki będące elementem polityki rodzinnej powinny zostać zlikwidowane, a niemałe fundusze przeznaczane na nie – przesunięte na działania realne. Można je ewentualnie traktować jako element polityki wsparcia najuboższych, ale nie można tego nazywać polityką rodzinną.

Cała filozofia polityki rodzinnej powinna być ukierunkowana na działania, które umożliwiają rodzicom jak najszybszy powrót na rynek pracy i godzenie pracy oraz aspiracji życiowych z posiadaniem dzieci. Zadaniem państwa nie powinno być utrzymywanie rodzin z dziećmi, ale umożliwienie rodzicom zarobienia na swój byt. Państwo nie upokarza wówczas ani samo siebie, ani rodziców, twierdząc, że namówi ich na posiadanie dziecka za 68 zł miesięcznie, tylko buduje system, który godzi współczesną kulturę i aspiracje młodych z możliwością posiadania dzieci. Dochodzimy do sedna: żłobki i przedszkola. Rozbudowa sieci tych niezwykle ważnych instytucji, które powinny być finansowane wspólnym wysiłkiem państwa i rodziców (może warto pomyśleć o dobrowolnych programach ubezpieczeniowych dla młodych małżeństw, dzięki którym przez wiele lat można byłoby współfinansować pobyt dziecka w żłobku) to klucz do pogodzenia aspiracji życiowych młodych z posiadaniem dzieci. Pewność, że matka będzie mogła szybko wrócić do pracy i kontynuować karierę po krótkim urlopie macierzyńskim, a swoje dziecko zostawić w profesjonalnym, elastycznym godzinowo żłobku, może przyśpieszyć wiele decyzji o posiadaniu dzieci. Może to sprawić, że rodzice szybciej zdecydują się również na drugie i trzecie dziecko. Sieć żłobków i przedszkoli będzie też nabierała  znaczenia z powodu zanikania „instytucji babci”. Niezbędna reforma emerytalna sprawi, że kobiety będą pracować dłużej i później będą mogły zacząć się opiekować wnukami.

Żłobki i przedszkola to jednak nie wszystko. Innym ważnym kierunkiem jest budowanie systemu profilaktyki zdrowotnej dla kobiet, pozwalającego na szybkie wykrywanie schorzeń, które uniemożliwiają kobietom zachodzenie w ciążę po 30 roku życia.

Edukacja jako narzędzie polityki społecznej

Dyskutując o polityce społecznej, nie sposób nie wspomnieć o edukacji, czyli tym narzędziu, które wyposaża młodych w umiejętności do tego, aby samodzielnie skutecznie funkcjonować na rynku pracy. Postulujemy kilka zmian i reform w tym zakresie.

Po pierwsze, położenie nacisku finansowego państwa na edukację najmłodszych. Żłobki, przedszkola, szkoły podstawowe – to tutaj należy generować równe szanse dla wszystkich, również zdolnych osób z rodzin wykluczonych. Będzie to miało realny skutek w postaci wyrwania wielu młodych z kręgów biedy, wykluczenia i patologii. Po drugie, nie znajdujemy uzasadnienia dla masowego finansowania przez państwo studiów wyższych. Studenci, jako osoby dorosłe, są w stanie współfinansować swoje studia, podejmując pracę zarobkową, uzyskując kredyty i tym podobne. Państwo powinno finansować jedynie stypendia dla określonej, różnej na różnych kierunkach, grupy najzdolniejszych studentów. To rozwiązanie mogłoby również wyeliminować problem nadprodukcji studentów niektórych niepotrzebnych na rynku pracy kierunków, które dziś są traktowane przez młodych ludzi jako opcja na spokojne „przeżycie” kilku lat młodości. Apelujemy też o zrównanie w statusie i prawach uczelni publicznych i niepublicznych.

Jeśli chodzi o edukację średnią i wyższą, państwo nie powinno dążyć do ujednolicania programów edukacyjnych. Równe szanse należy budować na starcie drogi edukacyjnej, a następnie ją różnicować w zależności od potencjału i umiejętności uczniów. Należy powrócić do idei kształcenia zawodowego na poziomie szkół średnich. Ten etap edukacji powinien również dawać szansę najlepszym na otrzymanie jak najwyższego stopnia edukacji. Dlatego potrzebne jest kreowanie uniwersytetów wiodących, które będą w stanie oferować naukę na światowym poziomie. Aby to umożliwić, należy dać uniwersytetom szansę na większą możliwość selekcji studentów na swoje autorskie kierunki. Oznacza to odejście od nowej matury jako uniwersalnej przepustki na studia wyższe. Trzeba również przeanalizować model finansowania szkół wyższych. Szczególnie te najlepsze nie powinny być finansowane na zasadzie: „środki państwowe podążają za liczbą studentów”. Ten system rozkłada poziom nauczania w wielu dzisiejszych uniwersytetach.
Liberté!

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.