Wybory do Parlamentu Europejskiego jako wybory drugiej kategorii

first-order elections| frekwencja| Jarosław Zbieranek| Karlheinz Reif| Marek Chmaj| Mikko Mattila| Palle Svensson| Parlament Europejski| PRL| second-order elections| Unia Europejska

Wybory do Parlamentu Europejskiego jako wybory drugiej kategorii

Po zakończonych niedawno kolejnych wyborach do Parlamentu Europejskiego warto zastanowić się, jaka jest przyczyna stosunkowo niskiej frekwencji i co można zrobić, by jej w przyszłości zapobiec. Rozważa tę kwestię dr Andrzej Jackiewicz w nr 2 kwartalnika "Przegląd Sejmowy".

W dniu 1 sierpnia 2011 r. zaczął obowiązywać kodeks wyborczy, nowa ustawa, która kompleksowo reguluje materię wyborczą. Zastąpiono nią regulacje wyborcze, które dotychczas obowiązywały w Polsce. Obok przepisów dotyczących wyborów do Sejmu i Senatu, prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej oraz organów samo-rządu terytorialnego kodeks wyborczy zawiera także szczegółową regulację wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wybory do Parlamentu Europejskiego nie są w RP przedmiotem regulacji konstytucyjnej, ale kompleksowo są unormowane w ustawie, czyli wspomnianym kodeksie wyborczym, który zastąpił obowiązującą do dnia 31 lipca 2011 r. ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Już w trakcie prac legislacyjnych nad kodeksem zwracano uwagę, że w zakresie wyborów do Parlamentu Europejskiego wdraża on postanowienia dyrektywy Rady nr 93/109/WE z dnia 6 grudnia 1993 r., ustanawiającej szczegółowe warunki wykonywania prawa do głosowania i kandydowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego przez obywateli Unii mających miejsce zamieszkania w państwie członkowskim, którego nie są obywatelami.

2. Problem niskiej frekwencji wyborczej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak pisze Jarosław Zbieranek, dotykał w ostatnich dziesięcioleciach wiele państw europejskich. Ten kryzys partycypacji jest postrzegany na płaszczyźnie europejskiej jako jedno ze współczesnych wyzwań stojących przed Unią Europejską w kontekście jej przyszłego funkcjonowania i podejmowania rozstrzygnięć. O doniosłości zagadnienia, jakim jest niska frekwencja wyborcza w wyborach do Parlamentu Europejskiego w kontekście legitymacji demokratycznej Unii Europejskiej, świadczy chociażby to, że jest ono przedmiotem coraz szerszej dyskusji i wzbudza duże zaniepokojenie wśród badaczy i uczestników życia publicznego. Począwszy od pierwszych wyborów do PE z 1979 r., w których frekwencja wyniosła 61,99%, udział wyborców sukcesywnie spa-da, aż do poziomu 43% w ostatnich wyborach z 2009 roku (rok 1984 — 58,98%, rok 1989 — 58,41%, rok 1994 — 56,67%, rok 1999 — 49,51%, rok 2004 — 45,47%).

Problem ten jest dostrzegany współcześnie także w Polsce i to nie tylko w kontekście wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale również w odniesieniu do innych procedur wyborczych. Wydawać by się mogło, iż Rzeczpospolita Polska jako państwo, które w 1989 r. odzyskało suwerenność, będzie przykładem demokracji, której obywatele odzyskali po kilkudziesięciu latach możliwość decydowania o losach swojej ojczyzny i którzy będą z tej możliwości masowo korzystać. Patrząc na ten problem z perspektywy Polski, trzeba uwzględnić charakterystyczną dla państw komunistycznych kwestię związaną z frekwencją wyborczą. Jak przypomina J. Zbieranek, w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, zgodnie z oficjalnymi danymi frekwencji wyborczej, do urn udawało się blisko 99% uprawnionych obywateli, w związku z czym problematyka wprowadzania szerszych gwarancji zasady powszechności wyborów i zjawisko absencji nie były szerzej badane. Po transformacji ustrojowej stało się jasne, że wyniki wyborów w PRL, także w zakresie frekwencji, były fałszowane. Rzeczywista frekwencja w wolnej Polsce jest bardzo niska i wynosi średnio 40–50%, co jest najniższym wynikiem wśród państw dawnego bloku wschodniego.

Jednak niską frekwencję obserwujemy nie tylko w Polsce. Generalnie w państwach przyjętych do UE w 2004 r. frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest dość niska. Jak zauważa Daunis Auers, który analizował wybory do PE z 2004 r., frekwencja wyborcza w tych państwach była o wiele niższa niż w starszych państwach członkowskich i wyniosła zaledwie 31,2%, co jest wynikiem gorszym o ponad połowę od frekwencji uzyskanej w ostatnich wyborach krajowych, oraz o 23% niższa od frekwencji w referendach dotyczących akcesji do UE.

W odniesieniu do wyborów do Parlamentu Europejskiego znane są liczne opracowania klasyfikujące przyczyny niskiej frekwencji. Można przywołać tu pracę, której au-torami są Jean Blondel, Richard Sinnott i Palle Svensson. Dzielą oni wyborców na dwie grupy. Do pierwszej grupy zaliczyli wyborców, którzy nie głosują z powodu szczególnych okoliczności, w jakich się znaleźli, jak np. nieobecność w miejscu zamieszkania, choroba lub niedyspozycja, presja związana z nadmiarem pracy, problemy formalne. Do drugiej grupy zaliczyli zaś wyborców, którzy świadomie nie biorą udziału w wyborach, a uzasadniają to niedoinformowaniem, brakiem zainteresowania, sceptycyzmem wobec UE lub też w ogólności brakiem zainteresowania lub zaufania do polityki. Dość daleko idące a zarazem interesujące wnioski z badań przedstawiają Mark N. Franklin oraz Sara B. Hobolt. Co prawda, traktują oni niską frekwencję w wyborach europejskich jako coś oczywistego i wynikającego z samej ich natury i nie analizują przyczyn tego stanu rzeczy. Zwracają jednak uwagę na inną interesującą kwestię. Mianowicie zbadali oni tezę, iż głosowanie po raz pierwszy właśnie w takich wyborach wywołuje negatywny efekt społeczny. Ich zdaniem, jedynym powodem udziału w wyborach europejskich jest dla większości głosujących to, że biorą oni generalnie udział w wyborach z przyzwyczajenia. Ci wyborcy, którzy tego nawyku jeszcze nie mają, nie nabędą go przez te wybory, a co więcej, jak stwierdzają autorzy, wybory te są na tyle negatywnym doświadczeniem, że przynajmniej w odniesieniu do części osób wydają się przeszkodą w nabyciu przyzwyczajenia uczestniczenia w wyborach.

Także w polskiej nauce dostrzega się i analizuje przyczyny absencji wyborczej. Trafnie zauważa Jarosław Zbieranek, iż obok tradycyjnie postrzeganych przyczyn niskiej frekwencji, jak np. zniechęcenie, brak zaufania wyborców do polityki, nieistnienie alternatywy wyborczej oraz niewielka potrzeba angażowania się w życie publiczne (przypadki określane mianem tzw. absencji zawinionej) występują także inne przyczyny, określane mianem absencji przymusowej, czyli takie, w których wyborca ma wolę oddania głosu, jednak z powodów od niego niezależnych (brak fizycznych możliwości oddania głosu) nie bierze udziału w wyborach. Jak ważne jest to zagadnienie, świadczy to, że tego rodzaju bariery dotyczą w Polsce około 30% wyborców.

3. Obserwowany właściwie od samego początku wyborów bezpośrednich do Parlamentu Europejskiego generalny problem związany z brakiem zainteresowania wyborców w całej Unii Europejskiej „sprawami europejskimi” i tymi wyborami spowodował, że zaczęły one być traktowane jako wybory drugiej kategorii (second-order elections). Określeniem tym posłużyli się Karlheinz Reif oraz Hermann Schmitt, dzieląc wszystkie wybory na dwie kategorie. Pierwsze to wybory pierwszej kategorii (first-order elections), decydujące o tym, kto sprawuje rządy w danym państwie. Zaliczyli do nich wybory parlamentarne w państwach z parlamentarno-gabinetowym systemem rządów oraz wybory prezydenckie w państwach z prezydenckim systemem rządów. Drugie to wybory drugiej kategorii, mniej znaczące, choć dalej będące przedmiotem rozgrywki politycznej. Do tych zaliczyli wybory samorządowe w systemach parlamentarnych oraz wybory parlamentarne w systemach prezydenckich. W kontekście tego rozróżnienia przeprowadzonego na podstawie kryterium wpływu na układ sił politycznych państwa analiza pierwszych wyborów do Parlamentu Europejskiego (1979 r.) pozwoliła autorom na zaklasyfikowanie ich do drugiej kategorii, na co znaczący wpływ miała słaba pozycja ustrojowa, czyli nikłe kompetencje Parlamentu Europejskiego.

Autorzy ci, analizując relacje między wyborami do Parlamentu Europejskiego a wyborami krajowymi, zwrócili uwagę na fakt, iż „wybory europejskie” są w istocie rzeczy wyborami krajowymi odbywającymi się jednocześnie w państwach członkowskich, zdeterminowanymi układem politycznym funkcjonującym w każdym z państw, wpasowanymi z cykl wyborczy każdego z nich, a wyznaczany wyborami do parlamentów krajowych. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że przedmiotem alternatywy programowej w wyborach europejskich stają się nie sprawy związane z UE, a sprawy krajowe. Z kolei wybory europejskie nie wpływają na to, co dzieje się w polityce wewnętrznej danego państwa członkowskiego, lecz są elementem wewnętrznej gry politycznej, służąc wyrażeniu protestu przeciwko partiom rządzącym. Karlheinz Reif oraz Hermann Schmitt, analizując wybory europejskie z 1979 r., zauważyli, że przynosi to relatywny sukces partiom mniej liczącym się w układzie sił politycznych danego państwa i skupiającym się w tych wyborach na kontestowaniu działalności partii rządzących.

Spostrzeżenia te, dokonane ponad 30 lat temu, zostały potwierdzone przez Karlheinza Reifa, a także przez kolejnych badaczy zajmujących się problematyką prawnych oraz politologicznych aspektów wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jest to bo-

wiem najprostszy sposób na przyciągnięcie potencjalnych wyborców do urn. Zamiast próbować zainteresować wyborców sprawami europejskimi i na tej płaszczyźnie szukać poparcia politycznego, podmioty startujące w wyborach sięgają po tematy, które są bliżej wyborców, a więc po tematy krajowe. Ten brak zainteresowania wyborami do PE, a także fakt, że o ich wyniku decydują kwestie polityki krajowej, może prowadzić do rozważań na temat sensowności takiego obrazu demokracji przedstawicielskiej na szczeblu UE.

4. Przedstawiciele nauk prawnych i politycznych, zajmujący się problematyką wyborów do Parlamentu Europejskiego, zwracają uwagę na mechanizmy, za pomocą których ustawodawca stara się wzmocnić poziom partycypacji obywateli w życiu publicznym i tym samym legitymizować dokonywane przez nich wybory. Jak przypominają Marek Chmaj i Wiesław Skrzydło, odpowiednie ukształtowanie prawa wyborczego, sprawiające, iż wyborca rzeczywiście może brać udział w wyborach, jest jednym z zadań państwa, a „wykładnia rozszerzająca zasady powszechności prawa wyborczego wiąże się ze zobowiązaniem ustawodawcy do stworzenia realnej możliwości uczestniczenia w wyborach każdemu, komu przysługuje czynne prawo wyborcze”. Nie dziwi wobec tego fakt, że nauka intensywnie poszukuje odpowiedzi na pytanie, jakie mechanizmy prawa wyborczego wpływają korzystnie na frekwencję wyborczą.

Oczywistą metodą wpływania na frekwencję jest wprowadzenie przymusu wyborczego. Choć nie wydaje się to sprzeczne z zasadą wolnych wyborów, to wprowadzenie tego mechanizmu budzi spore kontrowersje. Przez niektórych autorów jest uważane za ingerencję w wolność obywatela rozumianą w tym kontekście jako swobodę decyzji danej jednostki w zakresie uczestnictwa w życiu politycznym państwa, tym bardziej w tym konkretnym przypadku, w procesie podejmowania decyzji w ramach organizacji międzynarodowej, w której ciało przedstawicielskie, czyli Parlament Europejski, przeszedł długą drogę, od relatywnie słabego zgromadzenia konsultacyjnego do ważnej współdecydującej instytucji postrzeganej jako izba niższa legislatywy UE. Ponieważ przekracza to ramy niniejszego opracowania, pozostawiam rozważania teoretyczne na temat zasadności wprowadzenia przymusu wyborczego, zauważając jedynie, że ma on zastosowanie w Grecji, Luksemburgu, Belgii (we Włoszech do 1983 r.).

Kolejnym mechanizmem zwiększającym frekwencję jest głosowanie w dni weekendowe, w soboty lub niedziele. Oprócz tego, że — jak podaje Mikko Mattila — taki za-bieg wpływa korzystnie na frekwencję, podwyższając ją o ok. 10%, to obniża on koszt wyborów (w kontekście PKB), gdyż nie odrywa wyborców od pracy, studiów czy innych zajęć. W większości państw członkowskich UE głosowanie odbywa się w niedziele, choć w niektórych państwach odbywało się ono w ciągu tygodnia (w Danii w 1999 r. w czwartek, ale od 2004 r. w niedziele; w Irlandii w latach 1999, 2004 i 2009 w piątki; w Holandii w roku 2004 i 2009 w czwartki; w Zjednoczonym Królestwie w 1999 r. w czwartek, w 2004 r. w niedzielę, i ponownie w 2009 r. w czwartek; Cypr, Łotwa, Malta, Słowacja w 2009 r. w sobotę). Na temat wpływu głosowania w niedzielę na frekwencję wyborczą w wyborach do PE piszą także Jean Blondel, Richard Sinnott, Palle Svensson, zwracając uwagę na to, że generalne stwierdzenie, iż weekendowe głosowanie podwyższa frekwencję, zbyt upraszcza sprawę, ponieważ zależy to także od innych czynników, jak np. specyfika i tradycja głosowania w poszczególnych państwach.

Warto przy tym zwrócić uwagę na rozwiązania polskiego kodeksu wyborczego, który w art. 4 przewiduje głosowanie dwudniowe. Co prawda, w wyroku 20 lipca 2011 r. Trybunał Konstytucyjny uznał, że w odniesieniu do wyborów parlamentarnych i prezydenckich przepisy kodeksu wyborczego dopuszczające dwudniowe głosowanie są niezgodne z art. 98 ust. 2 i 5 oraz art. 128 ust. 2 Konstytucji, jednocześnie stwierdził jednak, że nie jest to niezgodne ze wskazanymi przepisami konstytucyjnymi w odniesieniu do wyborów samorządowych i do wyborów do PE, a to, czy głosowanie jest jednodniowe czy też dwudniowe, zależy od decyzji organu zarządzającego wybory. Jeżeli głosowanie w tych wyborach przeprowadza się w ciągu dwóch dni (decyduje o tym organ zarządzający wybory, czyli w przypadku wyborów do PE — prezydent), termin głosowania określa się na dzień wolny od pracy oraz dzień go poprzedzający.

Kolejnym, wartym rozważenia czynnikiem jest system wyborczy oparty na zamkniętych listach partyjnych, w którym wyborca de facto głosuje na partię, a nie na konkretnego kandydata. W przypadku otwartych list wyborcy mogą wybierać zarówno między partiami, jak i kandydatami. Porównując obie metody w kontekście frekwencji, wydawać by się mogło, że wyborcy chętniej pójdą do urn, jeżeli będą mieli możliwość wskazania konkretnej osoby, podczas gdy w przypadku list zamkniętych są ograniczeni do wybrania komitetu wyborczego, co może zniechęcić do głosowania osoby sceptycznie nastawione do polityki. Zamknięte listy wyborcze są lub były używane w wyborach do PE w takich państwach, jak np. Francja, Niemcy, Grecja, Portugalia, Hiszpania czy też Zjednoczone Królestwo. Jednak jak wykazały badania przeprowadzone przez M. Mattilę, żadna z analiz nie potwierdza wpływu tego czynnika na frekwencję.

Interesującą hipotezą, jeśli chodzi o korzystny wpływ na frekwencję wyborczą, wydaje się podział państwa na okręgi wyborcze, jako że wyborcom łatwiej jest zdecydować się na wzięcie udziału w wyborach i głosowanie na kandydata ze swojego okręgu wyborczego. Korzyścią tego rozwiązania jest także, na co zwraca uwagę M. Mattila, obniżenie kosztów wyborów. Wyborcy, aby dokonać wyboru, potrzebują informacji, a lokalni kandydaci obniżają koszty ich pozyskania. Ponadto warto mieć na uwadze, że kandydaci prowadzą kampanię wyborczą tylko na określonym terenie, co jest z reguły dużo tańsze. Jednak duża część państw członkowskich organizuje wybory europejskie w ramach jednego okręgu wyborczego, wtedy całe państwo jest jednym okręgiem wyborczym. Są też państwa, które stosują wiele okręgów wyborczych, np. Belgia, Irlandia czy Włochy. Analiza przeprowadzona przez Mattilę wykazała jednak ograniczony, choć korzystny wpływ tego czynnika na frekwencję.

Kolejnym mechanizmem wpływającym na wzrost frekwencji wyborczej w wyborach do PE jest połączenie tych wyborów z innymi wyborami lub referendami. Naturalną korzyścią wynikającą z takiej sytuacji jest obniżenie kosztów organizacji wyborów, jak i kosztów kampanii wyborczej oraz samego aktu głosowania. Jednak przyjęcie zasady równoległego przeprowadzania wyborów europejskich oraz wyborów krajowych (parlamentarnych, prezydenckich, samorządowych) jest niezwykle kłopotliwe chociażby ze względu na różnice w długości kadencji poszczególnych organów oraz możliwości skracania lub przedłużenia ich kadencji. W kontekście zwiększenia frekwencji wyborczej wskazane byłoby równoległe przeprowadzanie wyborów, jeśli byłoby to zgodne z procedurą i jeśli organ krajowy odpowiedzialny za zarządzenie wyborów miałby do wyboru kilka terminów, z których jeden pokrywałby się z terminem wyborów do PE. Ze względu jednak na trudności związane z korelacją tych terminów przypadki równolegle przeprowadzonych wyborów są sporadyczne. Innym rozwiązaniem może być łączenie wyborów europejskich z referendami przeprowadzanymi w bieżących sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa.

Na wynik frekwencji wyborczej wpływ może mieć także zgranie terminów wyborów europejskich z innymi wyborami przeprowadzanymi w danym państwie (tzw. timing). Jak piszą M. Franklin oraz S. Hobolt, jeżeli wybory europejskie odbywają się krótko przed wyborami parlamentarnymi w danym państwie, przyciągają większą uwagę polityków oraz mediów, a wyborcy są bardziej aktywni. Można je wówczas traktować jako swoisty sondaż popularności partii politycznych i zapowiedź tego, co będzie się działo w wyborach do parlamentu krajowego. Trwałe stosowanie tego rozwiązania, a więc przeprowadzanie wyborów europejskich przed wyborami krajowymi, napotyka te same trudności, co skorelowanie terminów wyborów europejskich i krajowych. Kiedy jednak porównamy równoległe przeprowadzenia wyborów oraz sytuacje, w której wybory europejskie poprzedzają wybory krajowe, to widzimy, że lepsze efekty w zakresie frekwencji przynosi ta pierwsza opcja.

Termin, w którym odbywają się wybory europejskie, jest istotny nie tylko w kontekście terminu wyborów o charakterze first-order elections. Znaczenie może mieć także odpowiedni termin w kontekście pór roku. Planowanie wyborów podczas miesięcy letnich, czyli w wakacje, niekorzystnie wpłynie na frekwencję, ponieważ perspektywa wzięcia udziału w wyborach, a tym bardziej w wyborach second-order elections, zwykle nie ma wpływu na ustalanie planów urlopowych, co potem wiąże się z poważnymi komplikacjami związanymi z głosowaniem. Wybory do Parlamentu Europejskiego zawsze odbywały się w czerwcu, a „europejska” kampania wyborcza prowadzona była przed zasadniczym sezonem urlopowym, co nie powinno niekorzystnie wpływać na frekwencję. Ewentualnego rozważenia wymagałaby także hipoteza, na ile kampania wyborcza w tych wyborach prowadzona w trakcie wakacji ujemnie wpłynęłaby na zainteresowanie wyborców samymi wyborami, chociażby miały się one odbywać krótko po sezonie urlopowym. Umiarkowane zainteresowanie wyborców wyborami do PE, które wpływa przecież na traktowanie tych wyborów jak second-order elections, zostałoby jeszcze bardziej osłabione kampanią wyborczą pro-wadzoną przy obniżonej percepcji wyborców, korzystających z urlopów i chcących zupełnie odpocząć od codziennych problemów, pracy oraz zgiełku polityki.

Kolejnym czynnikiem wpływającym na frekwencję wyborczą — ale już nie z zakresu prawa wyborczego, a raczej politologii — jest zależność od tego, czy państwo członkowskie dopłaca do budżetu UE, co obniża wynik, czy też jest jego beneficjentem, co jest korzystne w kontekście partycypacji. Uzasadnieniem tego wpływu jest uzależnianie poparcia dla UE od przyczyn pragmatycznych, innymi słowy od finansowej opłacalności członkostwa. Przed wyborami europejskimi informacja o tym, czy państwo członkowskie jest płatnikiem czy beneficjentem budżetu UE, jest wykorzystywana przez eurosceptyków lub euroentuzjastów, co może powodować odpowiednio zniechęcenie lub zaangażowanie w sprawy europejskie, a tym samym zainteresowanie wyborami do PE. Mimo że Polska od momentu akcesji jest beneficjentem budżetu UE, to frekwencja w Polsce jest dość niska i w 2004 r. wyniosła zaledwie 20,87 %, a w roku 2009 — 24,53%. Polski przypadek jest argumentem na rzecz tezy, że nie w każdym państwie jest to czynnik istotnie wpływający na wysoką frekwencję wyborczą. Jednocześnie może budzić obawy jego negatywny wpływ na frekwencję, co w sytuacji, kiedy Polska stanie się płatnikiem, może spowodować, że relatywnie niska do tej pory frekwencja obniży się jeszcze bardziej. Z tą zależnością wiąże się kolejna okoliczność, która, zdaniem Mattili, wpływa na frekwencję wyborczą, a mianowicie poparcie w danym państwie członkostwa w UE. Oczywiście wysokie poparcie wpływa korzystnie na frekwencję w wyborach do PE.

Warto też zwrócić uwagę na kwestię frekwencji w państwach, w których wybory europejskie odbywają się po raz pierwszy, czyli po ich akcesji do UE. Akcesja wywołuje swoisty entuzjazm dla idei UE, co skutkuje podwyższeniem frekwencji. Prawidłowość ta wystąpiła w przypadku Austrii, gdzie w wyborach w 1996 r. frekwencja wyniosła 67,73%, a w kolejnych wyborach w 1999 r. już tylko 49,4%, a także Hiszpanii (wybory po akcesji w 1987 r. — 68,52%, kolejne w 1989 r. — 54,71%)42, Portugalii (wybory po akcesji w 1987 r. — 72,42%, kolejne w 1989 r. — 52,1%, a jeszcze kolejne już tylko 35,54%), Finlandii (wybory po akcesji w 1996 r. — 57,6%, kolejne w 1999 r. — zaledwie 30,14%). W przypadku państw, które przystąpiły do UE w 2004 r., taką prawidłowość można zaobserwować w przypadku Cypru (w 2004 r. — 72,5%, a następnie spadek do poziomu 59,4%) oraz Litwy (w 2004 r. — 48,4%, a następnie spadek do poziomu 20,98%). Wymieniony czynnik z oczywistych względów nie może podlegać korekcie w celu podwyższenia frekwencji w kolejnych wyborach europejskich, jednak muszą być brane pod uwagę przy ocenie frekwencji w konkretnych wyborach w konkretnym państwie członkowskim. Przykłady pierwszych wyborów po akcesji w 2007 r. w Rumunii i Bułgarii pokazują z kolei, że — jak pisze Boyka Stefanova — mimo wielu prób mobilizacji społeczeństwa zainteresowanie wyborami w obu krajach było stosunkowo niskie (29,5% w Rumunii i 28,7% w Bułgarii, przy średniej unijnej 45,7% i średniej 31,2% w nowo przyjętych państwach w 2004 r.). Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na przykład Bułgarii, gdzie wystąpił znacznie rzadszy przypadek, gdy w kolejnych wyborach frekwencja była znacznie wyższa i wyniosła aż 38,99% (w historii UE podobnie było tylko na Łotwie i w Estonii, również w wyborach w 2009 r.).

5. Nie da się jednoznacznie określić wpływu poszczególnych czynników na frekwencję wyborczą, ponieważ w różnych państwach występuje szereg innych specyficznych, nieraz zmiennych, a nieraz niepowtarzalnych okoliczności, jak np. poziom kultury prawnej, świadomości politycznej czy po prostu bieżące wydarzenia. Wybory te odbywają się co pięć lat, a towarzyszące im, zmieniające się okoliczności faktyczne, takie jak np. kryzys ekonomiczny czy bieżące problemy społeczne, powodują, że wątpliwa jest możliwość jednoznacznego, wyrażonego np. wzorem matematycznym, wpływania któregokolwiek z opisanych mechanizmów na frekwencję wyborczą. Korzyścią płynącą z identyfikacji tych zależności jest to, że choć nie można przewidzieć precyzyjnie, w jaki sposób one zadziałają, to jednak zastosowanie poszczególnych rozwiązań, co do zasady, korzystnie wpływa na frekwencję wyborczą.

Można zadać pytanie, w jakim stopniu analiza tych czynników może przyczynić się do wzrostu frekwencji wyborczej w Polsce. Niektóre z nich można mieć na uwadze, choć wątpliwe jest, by Polacy zaakceptowali przymus wyborczy, niektóre są już stosowane, jak np. głosowanie w dzień wolny od pracy. W polskim prawie wyborczym widoczne są jednak także próby wprowadzania innych mechanizmów, mających korzystnie wpływać na frekwencję, jak np. głosowanie przez pełnomocnika czy głosowanie korespondencyjne. Jednak w mojej opinii, nie można przeceniać skuteczności przedstawianych w artykule determinantów, gdyż nawet ich łączne zastosowanie może nie przynieść satysfakcjonujących (porównywalnych z first-order elections) rezultatów, a wybory do PE, w jego obecnym kształcie instytucjonalnym oraz w kontekście świadomości obywateli UE o roli, jaką odgrywa w obecnym ustroju UE, pozostaną wyborami o charakterze second-order.

* Dr Andrzej Jackiewicz, Uniwersytet w Białymstoku, Wydział Prawa, Katedra Prawa Konstytucyjnego.

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.