Radlińska, Bobrowicz. Powiedzieli, napisali... (odcinek 22)

Ewa Marta Radlińska

Tempo i zakres dobrych zmian jest oszałamiający. W ciągu niespełna pół roku kraj zbliżył się do pory rozkwitu dawnego systemu, są w nim nawet owoce, których mógłby nam pozazdrościć bywalec lat 60. czy 70. Już nie musimy się bać, że będziemy nielegalnie inwigilowani; państwo zrobi to nam w majestacie prawa. Żeby zostać dygnitarzem, już nie musimy wygrywać konkursów; wystarczy mieć kolesia w zarządzie. Będąc ziemianinem, już nie musimy wstępować do spółdzielni produkcyjnej; wystarczy parasol ochronny agencji rolnej. W telewizji publicznej już nie musimy oglądać tego, co się podoba pierwszemu sekretarzowi; możemy gustować w tym, co akceptuje prezes. Nawet nie będąc na bakier z prawem, możemy podpaść głównemu prokuratorowi. A kiedy przegramy w sądzie, zawsze jeszcze możemy znaleźć ocalenie w Trybunale Konstytucyjnym.

W Trybunale Konstytucyjnym? Czy aby na pewno? Nie bez powodu szukamy ucieczki w tym trybunale na końcu listy dobrych zmian, jakimi uraczyła nas zwycięska partia. Ta dobra zmiana dotycząca trybunału jest w istocie zastrzykiem usypiającym, kończy cierpienia, ale wnet przerywa życie. Taki uśpiony trybunał to idealny trybunał. Nie może szkodzić zwycięzcom, nie może stawać w poprzek dobrym zmianom. Tym już dokonanym i tym, które będą następne. Bo że będą, to jest pewne. Proces dorównywania dawnym formom trwać będzie.

Ostatnio byliśmy świadkami bohaterskiej walki Trybunału Konstytucyjnego o przedłużenie wegetacji. Wegetacji, bo przecież nie życia.

Jak można mówić o życiu w warunkach totalnego zagrożenia frontalnymi atakami ze strony władzy prawodawczej i wykonawczej, w obliczu pomówień i oszczerstw, insynuacji i kłamstw. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między rozprawą a spotkaniem towarzyskim czy między wyrokiem a komunikatem. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między jedną a drugą opinią prokuratora najważniejszego. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między wymogiem konstytucji a faktem, że trzej sędziowie zajmują miejsca w poczekalni.

Trzeba mieć silną wiarę w misję trybunału, by być jego prezesem w czasach dobrych zmian.

Co ma piernik do prezesa, czyli wegetacja TK, Dziennik Gazeta Prawna 15.03.2016

Maciej Bobrowicz, radca prawny, mediator gospodarczy i sądowy, prezes KRRP w latach 2007-2013

Podglądam, co się dzieje na ekranie telewizora. Zakończyła się relacja z posiedzenia trybunału i o wyroku dyskutują Miła Pani Redaktor Prowadząca wraz z Dyżurnym Prawnikiem Kraju Który Komentuje Wszystko od Lat oraz Znany Redaktor Znający Się Na Wszystkim. Niewątpliwie rozmawiają...

Ale dla większości Polaków nie wydarzyło się nic ważnego. Za kilka dni czy tygodni wszystko wróci do normy, media znajdą inny temat, który będzie absorbować uwagę wszystkich. Rola trybunału jest niezbyt zrozumiała dla zwykłego obywatela. Zapewne ważniejsze są dla niego kodeks pracy i zasady karania kierowców mandatami. Nie obchodzi go największy kryzys konstytucyjny od 1989 r. W percepcji przeciętnego Polaka trybunał jest jakąś dziwną instytucją, która wywołuje i wchodzi w spory z władzą.

Niestety do świadomości społecznej nie przedarło się kluczowe przesłanie: trybunał ma bronić obywatela przed legislacyjnymi pomysłami władzy wykonawczej, które są niezgodne z konstytucją. Niezależność TK dla większości Polaków staje się niczym nieuzasadnionym przywilejem elitarnej grupy sędziów. Problem polega również na tym, że mało kto tak naprawdę rozumie orzeczenia trybunału, bo są one skomplikowane, konstruowane hermetycznym i nieprzystępnym dla nieprawnika językiem. Coś, co nie jest zrozumiałe, staje się nieistotne. Niestety Trybunał Konstytucyjny nigdy w przeszłości nie dbał o czytelność orzeczeń, o to, by były w przystępny sposób tłumaczone przez profesjonalnego rzecznika prasowego. Komentowanie wyroków TK staje się więc wymianą poglądów między koneserami prawa a „politykami”. A przeciętny obywatel cały spór postrzega jako rozgrywkę partii politycznych o stołki.

Nie bez winy są reprezentanci poprzedniej koalicji rządzącej, za sprawą których odrzucono pomysł, by kandydatów na sędziów TK wskazywały gremia prawnicze. Sam proces wysłuchania kandydatów stał się fikcją. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Ostatnie doświadczenia pokazują, że w świadomości polityków Trybunał Konstytucyjny stał się urzędem państwowym o specyficznym charakterze – widowiskowym i medialnym. Medialnym, więc najlepiej, by znaleźli się w nim „nasi” prawnicy. Pogląd, że powinni tam zasiadać najwybitniejsi, najlepsi i ci, którzy wiedzą, co oznacza słowo „niezawisłość”, niekoniecznie jest w polskiej rzeczywistości politycznej podzielany. Smutne.

Na zakończenie rzecz najważniejsza: „niezależność” i „niezawisłość” są przez przeciętnego Polaka traktowane jako pojęcia z teorii prawa i interpretowane jako ochrona przywilejów członków prawniczej elity. A przecież to one są dla obywatela gwarancją tego, że sędzia, adwokat czy radca prawny nie będą zmuszeni podporządkować się poleceniom władzy i nie staną się wobec niej dyspozycyjni. I oby nie stało się tak, że te dwa słowa rzeczywiście przestaną cokolwiek znaczyć. Bo wtedy, „przeciętny Polaku”, nie ciesz się, że oto dokopano prawnikom. Zrozumiesz, że dokopano Tobie, bowiem nie będzie już nikogo, kto stałby na straży sprawiedliwości, i nikogo, kto stanąłby w Twojej obronie.

Przecież nic się nie stało, Dziennik Gazeta Prawna 15.03.2016

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.