Bratkowski: Co to są państwowe ubezpieczenia emerytalne?

Bismarck| demografia| gra giełdowa| obrót papierami wartościowymi| OFE| państwowy system emerytalny| PRL| składka emerytalna| ZUS

Bratkowski: Co to są państwowe ubezpieczenia emerytalne?

Prawie referat, z zamierzenia nudny, tylko dla zainteresowanych, nawet tych na wysokich stanowiskach.

Wolałbym niniejszy tekst, który przekazuję do publicznej wiadomości, napisać jako list, adresowany do pewnych wybitnych postaci. W grę wchodzi bowiem zarówno prestiż wybitnych ludzi, zaangażowanych w spór, jak też dobro, stabilność tudzież interesy państwa. Lepiej byłoby zdjąć spór z wokandy publicznej i przenieść na płaszczyznę merytoryczną w zacisze profesjonalnych wyjaśnień czy negocjacji, miast głośno go podtrzymywać. Chwały nikomu on nie przynosi, a przykro patrzeć, jak na nim znakomici partnerzy sporu tracą; oni, którzy wszyscy są naszym wielkim, wspólnym dobrem, wartym ochrony.

Proszę wybaczyć, że zabieram głos, nie będąc dzisiaj, wycofawszy się z życia politycznego, wpływowym prezesem potężnego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, z którego opinią liczyli się rządcy naszego kraju. Mam nadzieję wszelako, że moje kompetencje w sferze poniższego tematu nie uległy jednak dezaktualizacji – jako autora „Nieco innej historii cywilizacji”, czyli dziejów banków, bankierów i obrotu pieniężnego po trzydziestu kilku latach studiów nad tymiż dziejami.

Nie przedstawiono opinii publicznej żadnej podstawowej wiedzy na temat państwowych ubezpieczeń emerytalnych, opartych na zasadach bismarckowskiej „ordynacji ubezpieczeniowej”. Te zasady, utrwalone od ponad stu lat, wykluczają pewne operacje na środkach tych ubezpieczeń, a jeśli ryzykuje się takie operacje, można je przeprowadzić tylko w sposób tym ubezpieczeniom nie zagrażający (choć nie koniecznie pożądany). Dlatego pozwalam sobie zreferować pokrótce rudymenty zagadnienia.

To, o czym dyskutować możemy, było i jest państwowym systemem emerytalnym, prowadzonym na odpowiedzialność państwa. Nie ma on nic wspólnego

  • ani z giełdowymi prywatnymi funduszami emerytalnymi Ameryki (czy innymi), opartymi na prywatnych wpłatach zainteresowanych i ich ryzyku,

  • ani z brytyjskim systemem „pensions”,  w którym zatrudniające pracownika przedsiębiorstwo gromadzi środki na jego koncie, gospodaruje nimi, oprocentowując je wedle zysków przedsiębiorstwa (jakby na wzór udziałów w kapitale przedsiębiorstwa),

  • ani z oszczędnościowym systemem emerytalnym IRA, Individual Retirement Accounts, amerykańskich „unii kredytowych”.

Przypomnę: właścicielem napływających składek emerytalnych (faktycznie – swoistego podatku emerytalnego) nie jest ani płatnik (pracodawca), ani sam ubezpieczony, tylko ZUS, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, państwowy system emerytalny, w imieniu państwa. To on jedynie ma prawo operować zgromadzonymi środkami, wprawdzie nie „jako”, ale „jak” ich właściciel – w imienia „właściciela” ZUS-u, czyli odpowiadającego zań państwa.

ZUS odpowiada za te środki jako za środki publiczne i wykorzystywać je może wyłącznie dla celów publicznych. Cel działalności ZUS-u wyklucza przekazywanie tych środków podmiotom prywatnym z umniejszeniem stanu posiadania ZUS-u. Byłoby to i jest sprzeczne z założeniami i zadaniami ZUS-u. Prawna legalizacja takiej operacji była, przykro mi, najpewniej nieświadomą, ale jednak – nieuczciwością ustawodawców.

Obowiązujący system nazywa się „ubezpieczeniem emerytalnym”, choć nie ubezpiecza od ryzyka jakichkolwiek strat (powinien zabezpieczyć przed głodną starością). Obejmując wszystkich pracujących bez względu na wysokość ich zarobków i pobieranych składek, przypomina tym ubezpieczenia wzajemne. Dzięki temu charakterowi swej działalności ZUS operuje jak właściciel całą sumą pobieranych składek i może wypłacać dzisiaj emerytury z pieniędzy, pobieranych od pracujących dzisiaj przyszłych emerytów, emerytury zaś najniżej zarabiających i ubogich są wyższe niżby wynikało z poziomu wpłacanych składek.

Na rachunku ubezpieczonego rejestruje się wpływające od ubezpieczyciela (pracodawcy) „składki”, swoistą formę podatku od wynagrodzeń, co nie oznacza, że ubezpieczony jest indywidualnym, prywatnym właścicielem zapisanych na jego rachunku pieniędzy. Tym samym nie może indywidualnie decydować o ich losie; nie może ani tych pieniędzy podjąć, wycofać, ani przelać na inne konto. Także nikt inny (w tym i OFE) nie może przejąć, przyjąć ani podjąć i przekazać na prywatne, osobiste konto ubezpieczonego, pieniędzy zapisanych w ZUSie na jego rachunku. Te pieniądze są bowiem, powtórzmy, własnością ZUS-u, całości systemu, a nie kogokolwiek osobiście. Zgoda na ich prywatyzację narusza zasady i zakłóca funkcjonowania systemu emerytalnego, uszczuplając zarazem jego zasoby. Uczciwość tej zgody można również kwestionować. Nie ratuje takiej operacji nadanie jej charakteru ustawowego.

Nie jest rewelacją stwierdzenie, że jak innym krajom naszej cywilizacji, grozi Polsce, wcześniej czy później, wycieńczenie funduszy emerytalnych. 40 lat temu atakował amerykańskie ubezpieczenia emerytalne Milton Friedman, bo już wtedy wypłacano emerytury w USA ze „składek” od aktualnie zarabiających. W roku 1950 na jedną osobę, pobierającą emeryturę, przypadało w USA siedemnastu pracujących, zarabiających i płacących podatki, a po 20 latach, już w roku 1970, tylko trzech! Nie pomoże na to przeniesienie gromadzonych środków do giełdowych funduszy emerytalnych.

Stworzono państwowy system emerytalny, mimo istnienia giełd, właśnie dlatego, że nie można było poddać ryzyku hazardu giełdowego skromnych sum zarobków biednej części społeczeństwa. Vice versa, współcześnie środków publicznych nie można poddać hazardowi gry giełdowej. Kończy to się tam, gdzie próbowano, tak jak musi skończyć się i bez hazardu – dopłatami z systemu podatkowego.

W Polsce wypadałoby natomiast uregulować stan posiadania ZUS-u - przedłużając jego potencjalną samowystarczalność. Jeszcze w latach osiemdziesiątych (co zauważył pierwszy Aleksander Paszyński), łączne wpływy ZUS-u były wyższe od sumy wypłacanych emerytur – mimo wszelkich przywilejów branżowych, pomnażających te wydatki. Powojenny ZUS, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, formalnie powstał w roku 1960. Kontynuował działalność przedwojennego ZUS-u, powołanego w roku 1935. PRL umożliwiła aparatowi państwowemu swobodne korzystanie z gromadzonych środków. Włączyła ubezpieczenia społeczne do budżetu i wydawała poprzez budżet – dziesiątkami lat! – nadwyżki wpłat, ściąganych przez ZUS, nad wypłatami. Przyznawała się do tego oficjalnie danymi w Rocznikach Statystycznych. Nikt nie pomyślał do tej pory o obliczeniu zagarniętych środków, już nie mówiąc o ich zwrocie.

Aparat partyjno-państwowy zawłaszczył też nieruchomości, będące własnością (lokatami) systemu ubezpieczeń społecznych, i zawłaszczył przychody z nich. Tu liczy się przede wszystkim wysokość przychodów, które mógłby z wynajmu tych nieruchomości czerpać system ubezpieczeń społecznych. Inwestowanie w te lokaty przed wojną nie polegało na grze. W roku 1935 przymusowo połączono okręgowe ubezpieczalnie polskie w jedną instytucję, by dysponować w łącznym systemie większą pulą środków, ale także po to, nie ma co ukrywać, by skoncentrowane środki można było wykorzystać dla kredytowania budowy COPu (te kredyty państwo solidnie jednak i szybko z oprocentowaniem spłacało).

Władze PRL zagarnęły także inne lokaty, czyli udziały systemu ubezpieczeń społecznych w rentownych przedsiębiorstwach, wcale niemałe (nie mówiąc już o solidnych, przedwojennych papierach skarbowych).

Sam wielokrotnie pisałem o zwrocie ZUSowi zagarniętych przez państwo wartości, które by poprawiły stan jego finansów. Nikt nie obliczył tych należności – które gospodarka powinna zwrócić systemowi ubezpieczeń społecznych, bo spora część tych środków poszła na budowę przemysłu i wszelkiego rodzaju infrastruktury, To, co z tych pieniędzy zbudowano, ma więc jakąś dzisiaj wyliczalną wartość. Można by te środki zwracać sukcesywnie, przekazując np. państwowe udziały w rentownych przedsiębiorstwach. Byłoby to korzystne dla uczciwej rozmowy z przyszłymi emerytami. Co może i nawet społecznie ważniejsze.

Nagromadzone w PRL rezerwy ZUS-u, podobnie jak skromne oszczędności złotówkowe Polaków w PKO, pozbawiła całkowicie wartości galopująca inflacja po reformie 1988 r. Późniejsza reforma Balcerowicza nie mogła ich uratować. Nie miała jak ta reforma odwrócić skutków inflacji – i nikt nawet o tym nie myślał. Publicyści milczeli, żeby nie utrudniać Balcerowiczowi realizacji zadania. Samym zablokowaniem wzrostu popytu nie dało się problemu rozwiązać. Nad ruchem cen w górę zapanować mógł tylko rynek i tak się też stało z osiągnięciem punktu równowagi – zgodnie z planem reformatora.

Katastrofę zasobów ZUS i oszczędności w PKO przypisała część opinii publicznej reformie Balcerowicza – sam tłumaczyć musiałem, że to „nie Balcerowicz ukradł nasze pieniądze”. Publiczność mediów na ogół nie rozumiała, jak działała inflacja.

Gra giełdowa nie zaradzi przemianom demograficznym. Gdyby mogła zaradzić, podjęłyby ją Niemcy, a także Amerykanie z odpowiednimi funduszami państwowymi (Medicare i inne, to wszystko, co chce zreformować Obama). Prywatne fundusze emerytalne, jak wszelkie inne fundusze, były potęgą giełdową przy hossie. Zupełnie inaczej bywa, co naturalne, w warunkach bessy.

Jest wysoce wątpliwe, by ZUS mógł sam grać na giełdzie jakąkolwiek częścią swoich avoirów – państwu jako właścicielowi ZUS-u nawet mocą ustawy nie powinno się przyznać prawa do takiego ryzyka. Administracja państwowa może podejmować ryzyko w obrębie budżetu, przeznaczając publiczne pieniądze na jakiś cel społeczny, niepewny co do szans osiągnięcia (na jakieś badania naukowe, konstrukcję jakiegoś nowego sprzętu technicznego, budowę, itd.), ale – na jasno określony cel, z pewnością nie na hazard, którym jest gra giełdowa, oparta na wyborze ryzyka.

Jeśli już miałby ZUS udostępniać swoje środki do gry podmiotowi prywatnemu, to decyzje takie powinien podejmować sam ZUS, a nie inne podmioty gospodarcze czy państwowe. Powinno to być uregulowane w trybie umowy (kontraktu). ZUS taką umową powinien sobie zapewnić sukcesywne, okresowe wpłaty procentu od zysków, zachowując pełną kontrolę nad gospodarką związanej kontraktem firmy giełdowej – z zagwarantowaną, pełną dla ZUS-u przejrzystością! I musiałby otrzymać zagwarantowane tym kontraktem prawo zerwania go przy stwierdzonych, nawet potencjalnych tylko, swoich stratach – jeśli w wyniku tych strat miałby dostać mniej niż oprocentowanie obligacji państwowych.

Dzisiejsza organizacja finansowa OFE sama, niestety, prowokuje skłonności do nadużyć – nie wiadomo, na co i gdzie idą zarobione pieniądze, nie wiadomo, czy w ogóle zostały zarobione, ile zarabiają prowadzący OFE, jakie są koszty własne, itp. Kiedy słyszę, że Balcerowicz broni OFE, bo na nich zarabia jego fundacja, robi mi się wyjątkowo przykro… Nadal jestem zwolennikiem starań o Nobla dla niego za jego reformę, Nobla, na który w pełni zasłużył, bo zmienił rozwój sporej części świata. Ale to nie ma nic wspólnego z oceną inicjatywy powołania OFE.

Pozwalam sobie natomiast zwrócić uwagę: giełda powstała dla ułatwienia obrotu papierami wartościowymi, dla jego sprawności i tempa, a nie jako środek rozwoju gospodarczego. Firma sprzedaje na giełdzie swe akcje, by pozyskać pieniądze na rozwój, a rozwój może podnieść kurs jej akcji – ale bywa, że przy załamaniu, sama przy załamanym rynku sprzedając mniej swych produktów lub usług, płacąc też odsetki od wyemitowanych akcji, firma traci tyle, że staje na granicy bankructwa. Albo i pada. Znamy takie doświadczenia. To naturalne ryzyko gry w giełdowym hazardzie i z pewnością to nie jest interes dla ZUS-u. Po to stworzono takie systemy jak ZUS, by tego ryzyka giełdowego hazardu uniknąć.

Obrót giełdowy sam przez się nie rodzi środków na jakikolwiek rozwój gospodarczy. Tylko ten, kto osiąga zyski z gry, może je inwestować. Jeśli chce. Do dziś działa zaś i pozagiełdowy obrót akcjami. Akcji choćby spółek takich jak spółdzielnie (mało kto się orientuje, że z punktu widzenia prawa handlowego to są spółki o zmiennym kapitale) w obrocie giełdowym nie ma.

Warto pamiętać, że dzisiejsza galaktyczna chmura wirtualnych środków, zrodzonych z samej gry giełdowej, niczym się nie przyczyniła w USA do wyjścia z depresji; przeciwnie, od krachu giełdowego się zaczęło. Najwięksi mogołowie giełdy ostrzegają przed następnym. Prawdopodobnie, jeśli USA nie wrócą do ustawy Glassa-Steagalla, a w Europie nie zainstaluje się analogicznej, by rozdzielić banki kredytowe i inwestycyjne (po polsku dawniej – lokacyjne), krach jest, wcześniej czy później, nieuchronny. I to na olbrzymią skalę. Można się obawiać, że gospodarka światowa nie wytrzyma takiej nadpłynności. Banki już dziś, co widać i u nas, kredytują byle kogo, byle jak, byle wziął. Kiedy przyjdzie ludności te kredyty spłacać „prawdziwymi”, zarobionymi pracą pieniędzmi, przyjść może i katastrofa; już dziś połowa rodzin w Niemczech jest zadłużona powyżej swoich możliwości płatniczych i grozi im bankructwo.

Nasz największy przedwojenny autorytet problemów emerytalnych, Wiktor Kościński, postulował całkowite usamodzielnienie systemu emerytalnego, odłączenie go i od budżetu, i od ubezpieczeń zdrowotnych, czyli jego samodzielną, umocowaną ustawowo gospodarkę swoimi środkami.

Istnieje system emerytalny z pieniędzmi, przywiązanymi do osoby wkładcy jego ich własnością, a nie tylko zapisem na koncie. To system oszczędnościowy – system IRA, Individual Retirement Accounts, Indywidualnych Rachunków Oszczędnościowych, w amerykańskich „uniach kredytowych”. Daje on lepsze wyniki, wyższe przychody, „unia kredytowa” udziela bowiem kredytów także ze środków gromadzonych na IRA (w USA, odwrotnie w stosunku do Europy, te spółdzielnie kredytowe mogą kredytować tylko konsumpcję, banki obroniły się przed konkurencją taniego kredytu handlowego). Wkład na IRA oprocentowany jest wyżej niż aktualnie obligacje państwowe, a system zarabia zyskami z działalności kredytowej i z długoterminowych lokat. Jego środki nie mogą być poddane hazardowi giełdy, ten hazard zostawia się prywatnym funduszom emerytalnym. Wpłaty oszczędnościowe do pewnego ich poziomu są wolne od podatków, a właściciel zawsze wie, ile się na jego koncie uzbierało.

Można by taki system zainstalować u nas w skali kraju i ewentualnie rozważać dopłaty z systemu podatkowego dla niedostatecznie uposażonych emerytów wedle propozycji Friedmana („podatku ujemnego”). Perspektywa dopłat z systemu podatkowego czeka wszystkie systemy emerytalne w świecie, chyba, że to systemy podatkowe obciążymy kosztami utrzymania najuboższych obywateli. Co na jedno wyjdzie. W końcu to całe społeczeństwo danego państwa jest poprzez państwo członkami swoistej organizacji ubezpieczeń wzajemnych.

Oczywiście, można sam system emerytalny przekształcić w system ubezpieczeń wzajemnych – pod kontrolą państwa i na zasadach, uregulowanych przez państwo. Władze systemu wybieraliby sami ubezpieczeni, co by zwolniło państwo od zarządzania systemem, niezwykle żmudnego, a sami ubezpieczeni mieliby wpływ na organizację systemu, od pobierania wpłat i weryfikacji uprawnień aż po informacje dla ubezpieczonych i wypłaty emerytur. Ale np. tryb ustalania uprawnień i tryb lokat należałoby dość kazuistycznie ustawą (regulaminem) zdefiniować…

Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.