Czas pracy – czas konfliktu

Adam Szejnfeld| Donald Tusk| Kodeks pracy| Komisja Trójstronna| Krzysztof Kwiatkowski| NSZZ "Solidarność"| Piotr Duda| PIP| PKPP Lewiatan| Stanisław Szwed

Czas pracy – czas konfliktu
Foto: Wikimedia Commons

To poważny, być może najpoważniejszy od zmiany ustroju konflikt między światem pracy a światem biznesu. Źródłem konfliktu są projekty rządowy i poselski nowelizacji Kodeksu pracy dotyczące uelastycznienia czasu pracy, a także umowy śmieciowe.

Na pierwszym miejscu wśród postulatów przedłożonych władzom w czasie strajku generalnego na Śląsku znalazł się postulat (…) wycofania przez rząd szkodliwych dla pracowników nowelizacji Kodeksu pracy, a liderzy związków przekonywali w tym dniu widzów TVP, że rząd toleruje powszechność umów śmieciowych. Lider „Solidarności” Piotr Duda poinformował, że (…) tego strajku by nie było, gdyby wycofano te ustawy o czasie pracy. Nie ma zgody na to, żeby pracownicy byli traktowani jak niewolnicy. Ów postulat znalazł się także w liście lidera „S” do premiera Donalda Tuska, który na konferencji prasowej zapewniał, że rząd nie wycofa się z uelastycznienia czasu pracy. Dzień później w reakcji na te zdarzenia pojawił się List otwarty pracodawców do pracowników i bezrobotnych z podpisami czterech największych ich organizacji: PKPP Lewiatan, Pracodawcy RP, BCC i Związku Rzemiosła Polskiego. Przesłanie listu jest zaskakujące: chcemy zatrudniać, ale związkowcy nam nie dają. (…) Wysuwają wobec rządu i przedsiębiorców żądania, których spełnienie katastrofalnie obniżyłoby konkurencyjność polskiej gospodarki. Zapominają,  że większość wspólnego dorobku Polaków wypracowują nie duże firmy, które zatrudniają ich na związkowych etatach, lecz małe i średnie przedsiębiorstwa, gdzie nie ma związków zawodowych. Tym bardziej więc nie można usprawiedliwiać działań liderów związkowych szkodzących polskiej gospodarce. Reprezentują oni bowiem niewielką część pracujących.

Zdaniem pracodawców działacze robią wiele, by dialog społeczny wręcz uniemożliwić, przykładem są dwa projekty nowelizacji Kodeksu pracy, które już są w Sejmie i projekt ustawy o ochronie miejsc pracy w firmach dotkniętych kryzysem, czyli ustawa antykryzysowa bis, który wkrótce ma tam trafić. W stosunku do żadnego z nich strony reprezentowane w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, nie uzyskały porozumienia.

Dialog sięgnie bruku?

Kodeks pracy to nie byle ustawa, ale konstytucja świata pracy, jego zmianom zawsze towarzyszyły spory i napięcia. Obecnie przeniosły się one do Sejmu.

Mamy tu do czynienia z ciekawą sytuacją – mówił pos. Stanisław Szwed (PiS) podczas pierwszego czytania rządowego projektu ustawy o zmianie Kodeksu pracy oraz ustawy o związkach zawodowych i poselskiego projektu ustawy o zmianie Kodeksu pracy. Oto mamy dwa projekty. Projekt rządowy, który przewiduje m.in. możliwość wydłużenia okresów rozliczeniowych do 12 miesięcy, wprowadzenie tzw. ruchomego czasu pracy, niepłacenia za godziny nadliczbowe, gdy pracownik będzie podejmował ponownie pracę w tej samej dobie. Zostało to poddane konsultacjom w ramach Komisji Trójstronnej, podczas prac której nie doszło do porozumienia i rząd skierował do parlamentu obecny projekt zawierający wyłącznie propozycje zgłaszane przez pracodawców. Ani jeden postulat strony związkowej nie został przyjęty, choćby jednoczesnych prac nad ograniczeniem stosowania umów śmieciowych – mówił poseł.

Obydwa projekty – w opinii posła – realizują wyłącznie postulaty pracodawców. Nie ma to nic wspólnego z dialogiem i trudno się dziwić, że ten dialog przeniesie się na ulicę.

Projekt poselski, autorstwa posłów PO (o którym niżej) w porównani z rządowym (…) jest bardzo daleko idący, powiem, że aż nieprzyzwoicie daleko idący – mówił pos. Ryszard Zbrzyzny (SLD). A jego kolega klubowy pos. Romuald Ajchler apelował do autorów projektu i do rządu: Wycofajcie się z tego, nie doprowadzając jednocześnie Was i Wysokiej Izby do kompromitacji.

W trakcie debaty padł wniosek o odrzucenie obu ustaw w pierwszym czytaniu. Za odrzuceniem projektu rządowego, spośród 451 posłów głosowało 216, przeciwko 234. Za odrzuceniem projektu poselskiego spośród 450 posłów głosowało 224, przeciwko także 224, dwóch wstrzymało się od głosu dzięki czemu wniosek przepadł. Wynik głosowania pół na pół, można uznać za wręcz symboliczny, za dowód na istniejące w Polsce podziały, połowa posłów popiera filozofię obu projektów, przykręcanie śruby pracownikom, połowa nie. Obie ustawy skierowano do Komisji Nadzwyczajnej ds. Zmian w Kodyfikacjach, a komisja – po pasjonującej debacie na pierwszym posiedzeniu (13.03) – do Podkomisji Stałej ds. Nowelizacji Kodeksu Pracy. Przewodniczący komisji, były minister sprawiedliwości, pos. Krzysztof Kwiatkowski, podsumowując obrady, zapewnił bez czczej uprzejmości: (…) Była to najciekawsza debata, w której uczestniczyłem w tej kadencji parlamentu.

Kodeks kontra kryzys

Autorzy obu projektów wychodzą z założenia, że stworzenie optymalnych warunków funkcjonowania przedsiębiorstw, również w obszarze prawa pracy, to szansa i zarazem gwarancja wzrostu gospodarczego. W uzasadnieniu do poselskiego projektu ustawy przekonują, że doświadczenia większości krajów podejmujących reformy prawa pracy, ale także polskie doświadczenia z okresu lat 2008-2010 (ustawa antykryzysowa – przyp. red.) pokazują, iż głównym instrumentem ochrony miejsc pracy i impulsem do tworzenia nowych miejsc pracy jest zwiększenie elastyczności stosunku pracy. Bez tego rodzaju rozwiązań wydaje się, iż w ogóle nie będzie możliwe podjęcie efektywnej walki ze skutkami kryzysu w sferze rynku pracy.

Dlatego projekt poselski zakłada zmiany nie tylko, jak rządowy, w zakresie przepisów dotyczących okresu rozliczeniowego czasu pracy, ale także:
·        rezygnację z zapisanej w kodeksie definicji doby pracowniczej, co zmniejszy wydatki za nadgodziny;
·        rozszerzenie możliwości wprowadzania przerywanego czasu pracy;
·        wydłużenia niepłatnej przerwy w pracy;
·        uelastycznienia rekompensowania pracy w dzień wolny;
·        obniżenia stawek za pracę w godzinach nadliczbowych, z 50% więcej niż normalna stawka w dni powszednie i ze 100% do 80% w niedzielę i święta.

To nie jest jakieś takie krwiopijcze i kapitalistyczne nastawienie pracodawców, tylko przymus: albo poszukuję oszczędności, albo bankrutuję, więc – szukam oszczędności – przekonywał pos. Adam Szejnfeld, prezentujący projekt poselski.

Najważniejsza w obu projektach zmiana dotyczy wydłużenia okresu rozliczeniowego z obecnych na ogół stosowanych 4 miesięcy do 12 miesięcy.

Dłuższy okres rozliczeniowy ma zwiększyć elastyczność w zakresie organizowania czasu pracy, zwłaszcza w okresie sezonowości prac, braku stałych zamówień i występowania przejściowych trudności w firmie. Jest to szczególnie ważne w czasach dekoniunktury gospodarczej, ale nie tylko. Może dotyczyć w skali makro całego rynku, określonego sektora, czy branży, jak i w skali mikro, także indywidualnej sytuacji danego przedsiębiorcy. Dzięki temu pracodawcy ograniczą koszty przestojów i godzin nadliczbowych oraz koszty zwolnień i rekrutacji, gdyż ma ona zapobiec owym zwolnieniom. Kiedy zamówień będzie mniej pracownicy pójdą do domu, np. po sześciu godzinach pracy, kiedy pół roku później będzie ich więcej, popracują dłużej. Ważne, aby w ciągu okresu rozliczeniowego średni czas pracy danej osoby był zgodny z kodeksem. „Miękkie” miejsce tego rozwiązania: pracownik nie dostanie za nadgodziny, nawet jeśli w czasach koniunktury będzie pracował dłużej niż kodeksowe osiem godzin dziennie. Za to pracodawca oszczędzi i – być może – nie zwolni  w okresie dekoniunktury. Lewiatan obliczył, że firma która zatrudnia sto osób, z których każda zarabia 2 tys. zł brutto, może w ciągu roku oszczędzić od 241 tys. do 320 tys. zł rocznie.

Związkowcy podczas śląskiego strajku i protestu we wszystkich regionach rozdawali ulotki pod hasłem: Nie daj się orżnąć. Nowelizacja Kodeksu pracy zrobi z nas pracowników na rozkaz – straszy jedna z nich. Pracownik będzie przedmiotem, a nie podmiotem. – To jakaś kompletna bzdura albo takie fajerwerki polityczne i nic więcej – komentował tego typu głosy pos. Szejnfeld. A wiceminister pracy Radosław Mleczko prezentując rządowy projekt wyjaśnił, że wydłużenie okresu rozliczeniowego uwarunkowane jest porozumieniem ze związkami zawodowymi. Jeśli w danej firmie ich nie ma – z przedstawicielami pracowników wyłonionych w trybie przyjętym u danego pracodawcy. Bez zgody związków lub reprezentacji pracowników nie można okresu rozliczeń wydłużyć. To jest ważny mechanizm ograniczający nadużycia związane z wykorzystaniem tej możliwości, którą tworzymy firmom, pracodawcom i pracownikom – mówił. Drugi, to obowiązek poinformowania PIP o zawarciu porozumienia, wraz z przesłaniem jego kopii. Inspekcja może więc przeprowadzić kontrolę funkcjonowania owego rozwiązania. (Z różnych względów, także finansowych, jest to możliwość bardziej potencjalna niż realna – wyjaśniano w Sejmie). Zdaniem wiceministra, istotą rządowego projektu nowelizacji Kodeksu pracy, nie jest – wbrew pozorom wydłużenie okresu rozliczeniowego, jest porozumienie pomiędzy partnerami dialogu społecznego na poziomie zakładowym lub ponadzakładowym. Nie wydłużamy okresu rozliczeniowego, stwarzamy partnerom społecznym możliwość porozumienia w tej sprawie.

Przedstawiona wyżej, piękna i budująca filozofia obu projektów w obecnej sytuacji okazuje się być na wyrost, jest bardziej przysłowiowym chciejstwem niż drogowskazem. Strony jej „nie kupiły”, nie ma porozumienia w sprawie kształtu kodeksu, konstytucja świata pracy rodzi się bez jego przyzwolenia.

Jak człowiek z człowiekiem

Chodzi o to, aby człowiek z człowiekiem się porozumiał, ja się z tym zgadzam, tylko, że stosunek pracodawca-pracownik ma inny wymiar. To jest stosunek zależności, czego Państwo nie dostrzegacie – zwrócił się do autorów obu projektów Henryk Nakonieczny, członek KK NSZZ „S”, znany działacz związkowy i były górnik. Stosunek zależności stawia pracownika w gorszej sytuacji, dalekiej od partnerstwa. Dlatego też, jego zdaniem przedstawiciel pracowników wybrany w sposób przyjęty u danego pracodawcy, to wątpliwa instytucja jeśli chodzi o bezstronność rozstrzygania. Związkowcy znają różne przykłady, mówią, że w małych firmach z reguły prezes wyznacza przedstawiciela załogi, np. swoją sekretarkę, albo nawet teściową, która pracuje w jego firmie. By rozmawiać jak człowiek z człowiekiem należy szukać innego rozwiązania – uważa Nakonieczny. Wiceminister Mleczko nie przeczy, problem prezentowania załogi, jeśli nie ma związków, ani rady pracowników, a większości firm nie ma, to sprawa systemowa.

Można złośliwie zauważyć jak to jest, że trzydzieści lat temu, w Stoczni Gdańskiej, kolebce „S” doszło do rozmów jak Polak z Polakiem, a dziś mamy problem, by o pracy rozmawiać jak „człowiek z człowiekiem”. Co przeoczyliśmy, gdzie tkwi błąd?

Wróćmy do przysłowiowych „naszych baranów”. Materia porozumień w sprawie czasu pracy jest bardzo trudna i wymaga od ustawodawcy rozumnego ważenia racji zainteresowanych stron. H. Nakonieczny dopominał się na przykład o zdiagnozowanie skutków społecznych proponowanych, rewolucyjnych zmian dotyczących stosunków pracy i czasu pracy. Przecież z dnia na dzień wielu pracowników będzie musiało zmienić tryb funkcjonowania rodziny – przekonywał. Czy w związku z tym zmieni się funkcjonowanie usług publicznych, szkół czy przedszkoli, ośrodków zdrowia, itp? Jak przy elastycznym czasie pracy zapewnić opiekę nad dziećmi i starymi rodzicami? Jak „ustawić” budżet rodzinny? Pracownicy wynagradzani w systemach godzinowych odczują bardzo poważne wahania wynagrodzeń. A większość rodzin ma stałe wydatki, opłaty nie mówiąc o kredytach. Banku nie obchodzi w jakim systemie się pracuje, bank żąda comiesięcznej spłaty kredytu bez względu na poziom i rytm wynagradzania klienta, czy sytuację pracodawcy – mówił związkowiec.

Projekty ustaw są naprawdę rewolucyjne, w swych postanowieniach będą kazały pracownikowi – jak to ujął ekspert OPZZ Paweł Śmigielski – układać sobie życie na nowo, i osobiste i finansowe.

Jest jednak druga strona medalu, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy, a kryzys może Polsce przynieść taki pożar. Jeśli nie dokonamy tych zmian, to wiele osób nie będzie miało wspomnianych tu dylematów, po prostu nic nie będą robić od rana do wieczora przez całą dobę, bo nie będą mieć pracy – ripostował pos. Szejnfeld. I przekazał, druzgocącą w jego ocenie, informację. Niemiecki bank centralny zwiększył rezerwę o 100%, z 6,7 mld, do 14,4 mld euro, bo spodziewają się tam pogłębienia kryzysu. Niemalże 80% polskiej wymiany handlowej przypada na kraje UE, a jedna czwarta na Niemcy. A my sie zastanawiamy, czy mamy pomagać utrzymać miejsca pracy, czy też nie, czy ktoś będzie miał gdzie pójść z dzieckiem po pracy, czy nie. A za co pójdzie, skąd będzie miał pieniądze, jak będzie bez pracy? – argumentował zirytowany. I dodał: - Albo będziemy budować przewagi konkurencyjne wobec tych krajów, które odbierają nam pracę, bądź nie inwestują u nas, bo mają kryzys, a my – swoje prawo pracy, albo popadniemy razem z nimi w ten kryzys.

Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Lewiatana i przedsiębiorca, przekonywał, że w obecnej sytuacji jedyną naszą przewagą konkurencyjną są zasoby pracy i jej elastyczność. Użył malowniczego przykładu: jeśli Niemcy są takimi ciężkozbrojnymi rycerzami na polu walki, to my możemy zwyciężyć – nie mając takich zbroi, tylko zwinnością. Stąd, jego zdaniem, potrzeba nam jest większa niż w krajach rozwiniętych elastyczność czasu pracy. Dowodzi tego popularność wśród pracodawców umów czasowych, w tym cywilno-prawnych. Zwracając się do „S”, która zabiega o ich ograniczenie, wyjaśniał dlaczego te umowy w Polsce tak się rozwinęły. Właśnie dlatego, że nie dajecie nam szansy na organizowanie procesu produkcji, organizowanie czasu pracy w dostosowaniu do potrzeb. Czy my chcemy takiego dualnego rynku pracy? Skoro połowa moich pracowników jest sztywna na 100% - prawie nie mam możliwości manewru, ta druga połowa musi być absolutnie elastyczna. Gdybyśmy doprowadzili do sytuacji, że po 50% wszyscy są elastyczni, to nie byłoby dwóch oddzielnych segmentów. Tylko że – powiedzmy sobie szczerze – związki są tym mniej zainteresowane ze względu na to, że działają w innych segmentach.

W segmencie małych i średnich przedsiębiorstw wahania zamówień i produkcji są na porządku dziennym. Świat stabilnych zamówień i stabilnej produkcji już się skończył, i nie wróci.

„Śmieciówki”: ratunek czy przekleństwo?

Z danych GUS wynika, że na umowę zlecenie lub umowę o dzieło pracowało w 2011 r. dokładnie 1.012,9 tys. osób, rok wcześniej niemal o połowę mniej – 546,7 tys. Danych za rok ubiegły na początku kwietnia jeszcze nie było. Na umowach na czas określony pracowało w tymże roku 1.622,1 tys. spośród 7.888,4 tys. pracowników tzw. pełnozatrudnionych. Liczbę samozatrudnionych szacuje się na 1,3-1,4 mln osób. Na początku kwietnia Rzeczpospolita (nr 78) poinformowała, opierając się na własnych wyliczeniach, że umowy śmieciowe to margines, pracuje na nich z przymusu, a nie z wyboru ok. 600 tys. osób. Odnosząc to do ogółu pracujących, włącznie z rolnictwem – 16,2 mln – to faktycznie margines. Wszystko zależy jednak od przyjętych definicji. Jeżeli za umowy śmieciowe uznać wszystkie umowy czasowe, jak to czynią związki, a przeciwko czemu protestują pracodawcy, to w porównaniu z Europą jesteśmy rekordzistami – średnia w UE to 14,1%, u nas 27%.

PIP od początku roku prowadzi kontrole i dokładnie sprawdza, czy np. umowa zlecenie bądź umowa o dzieło nie powinna być umową o pracę. Pracownik, który wykonuje określone zadania, w określonych warunkach podporządkowania i pod kierownictwem, zgodnie z kodeksem pracy powinien świadczyć pracę na podstawie umowy o pracę. Bezrobocie sprawia, że bez dyskusji przyjmuje się każdy typ umowy, nie ma wyboru. Dobrze też, że posłowie chcą postawić tamę nieprawidłowościom. Wątpię jednak czy prawo powstrzyma niektórych „śmieciowych biznesmenów”, którym to się po prostu opłaca. Tym mianem związkowcy ochrzcili Cezarego Kazimierczaka, prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który w specyficzny sposób odniósł się do postulatów m.in. w sprawie płacy minimalnej i umów śmieciowych zgłaszanych podczas spotkania „Platformy Oburzonych” w Gdańsku. W liście otwartym do lidera „S” Piotra Dudy napisał:

Nie sądzę, że Pan o tym nie wie, ale mimo to informuję Pana, że przedsiębiorcy mają głęboko w d…, jaką Pan chce ustanowić płacę minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy cywilnoprawne.

Jego zdaniem, wiele młodych bez doświadczenia osób o niskich kwalifikacjach, czy mieszkańców małych miejscowości dzięki umowom cywilnoprawnym ma jakąkolwiek pracę. (...) robimy robotę, którą Pan powinien wykonać – bronimy najsłabszych i najbiedniejszych, którzy dzięki nam mają jakąkolwiek pracę. Gdyby Pan był rzeczywiście zainteresowany ich losem – protestowałby Pan przeciw opodatkowaniu pracy, która w Polsce jest opodatkowana jak wódka, co jest główną przyczyną bezrobocia.

No, cóż, elastyczność niejedno ma imię, dialog przedsiębiorca-pracownik (związkowiec), jak widać – też.

Artykuł opublikowany w miesięczniku Nowe Życie Gospodarcze nr 3-4/2013

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.