Europa marzycieli czy pragmatyków?
euro| Europejski Bank Centralny| integracja europejska| pakt fiskalny| Parlament Europejski| Robert Menasse| Ulrike Guerot| Unia Europejska
Przy wszystkich swoich negatywnych konsekwencjach, gospodarczy kryzys nękający Europę ma jedną zaletę: wymusił powrót do debaty o politycznej przyszłości Unii Europejskiej.
Jak w każdej dyskusji, jej granice wyznaczają głosy radykalne, kreślące najbardziej optymistyczne – albo, jak kto woli – najbardziej pesymistyczne wizje.
W przypadku przyszłości Unii Europejskiej poprzeczkę bardzo wysoko zawiesiła dwójka autorów: znana niemiecka politolog Ulrike Guerot i austriacki pisarz Robert Menasse. W tekście opublikowanym pod koniec marca br. w dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung” dwójka autorów zdecydowała się na mocną intelektualną prowokację (?): zaapelowali ni mniej ni więcej o powołanie Republiki Europejskiej.
Guerot i Menasse są przekonani, że czas „pragmatycznych” rozwiązań, metody drobnych kroków (raz do przodu, raz do tyłu, nigdy radykalnie) definitywnie się skończył. Pragmatyczne podejście do Unii Europejskiej – piszą – nie dało nam stabilności. Ani ekonomicznej, ani politycznej, a kryzys jest tylko najbardziej widocznym tego potwierdzeniem. Europa płonie, a tymczasem przedstawiciele rządów debatują za zamkniętym drzwiami o tym, kto zapłaci za wodę, która jest niezbędna do ugaszenia pożaru.
- „Trudno mieć pretensję do tych polityków, że stracili kontakt z obywatelami. Jak mogli stracić coś, czego nigdy wcześniej nie zawiązali? System, w jakim żyjemy, nie przewiduje i nie zezwala na żadną demokratyczną reprezentację społeczeństwa europejskiego” – gorzko stwierdzają Guerot i Menasse.
Owszem, Unia Europejska ma Parlament Europejski. Ale jedyni, demokratycznie wybrani przedstawiciele „społeczeństwa europejskiego” obecni w systemie instytucji europejskich – czyli właśnie europosłowie – są wybierani w wyborach „narodowych”. I żeby politycznie przebić się, a następnie przetrwać, muszą uczestniczyć w tym, co Guerot i Menasse nazywają „piękną fikcją obrony tzw. interesów narodowych”. Dziś nikt w Europie nie chce walczyć o interes Unii.
Oboje autorów jest przekonanych, że to właśnie pragmatycznemu podejściu (jak się okazało, był to fałszywy pragmatyzm) zawdzięczamy obecny kryzys wspólnej waluty. Pierwotna idea została storpedowana ze strachu przed narodowym oporem wobec paneuropejskiego zarządzania także w polityce fiskalnej i gospodarczej. W efekcie uwspólnotowiono tylko jeden element, czyli politykę monetarną (poprzez powołanie Europejskiego Banku Centralnego). Polityka fiskalna została pozostawiona rządom narodowym, w złudnej wierze, że te rządy (wszystkie!) będą trzymać się wspólnie ustalonych reguł. Efekty takiego podejścia dziś widać w kilku krajach południa Europy. Wdrażane obecnie reformy („dwupak”, „sześciopak”, Pakt Fiskalny i koncepcja Unii Bankowej) to nic innego jak próba naprawienia zaniechania z przeszłości – wprowadzenia zarządzania gospodarczego na szczeblu europejskimi, czyli ponadnarodowym.
Guerot i Menasse oczekują jednak dużo bardziej radykalnego podejścia. Cytując słowa pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej Waltera Hallsteina (1958-67) („Idea europejska to zniesienie Narodu!”) przekonują, że rozwiązaniem problemów jest Republika Europejska, demokracja transnarodowa. Jądrem tej Republiki miałaby być strefa euro, wyposażona we własny parlament posiadający prawo inicjatywy legislacyjnej (obecny Parlament Europejski jej nie ma), możliwość dokonywania transferów fiskalnych (np. między gospodarczym centrum i peryferiami), wspólnotowy system pomocy społecznej oraz, potencjalnie, dysponująca euroobligacjami. Wokół tak skonstruowanej „res publica” mogłaby kształtować się europejska samoświadomość mieszkańców Starego Kontynentu – konkludują autorzy.
Oczywiście, można ich manifest potraktować jako politologiczną ciekawostkę, wizjonerską publicystykę i/lub jako wyraz przesadnej wiary w federacyjny potencjał Unii Europejskiej.
Tyle tylko, że podobne rozważania – choć sformułowane innym, bardziej ostrożnym językiem i pozbawione płomiennych haseł i historycznych odwołań – pojawiają się w wielu innych publikacjach, także tych o bardziej naukowym charakterze. Przykładem może być chociażby praca Sebastiana Dulliena (profesora berlińskiej Hochschule fur Technik und Wirtschaft) i José Ignacio Torreblanca, hiszpańskiego ekonomisty, wydana przez Europejską Radę Spraw Zagranicznych (ECFR, organizacja pozarządowa).
Wprost stwierdzają oni, że dalsza gospodarcza i polityczna integracja Unii Europejskiej jest niezbędna, a pozostaje tylko pytanie, jak daleko będzie pociągnięta. Ich zdaniem wszelkie warianty „minimum” (np. federacja na poziomie gospodarczym, przy zachowaniu obecnych zasad politycznej legitymizacji podejmowanych decyzji) są na dłuższą metę nie do utrzymania. – „Sprawą najwyższej wagi jest trwałość unii politycznej, zorganizowanie jej w sposób, który nie prowadziłby do kolejnych nieuchronnych gospodarczych i politycznych wstrząsów. Bez przeniesienia kluczowych kompetencji regulacyjnych i fiskalnych na szczebel UE kryzys nie ustanie i może zniszczyć strefę euro, a nawet UE w znanej nam postaci. Jednak równie istotne jest to, że próbując uzupełnić tworzącą się federację gospodarczą odpowiednią strukturą polityczną, UE żegluje po nieznanych wodach” – piszą Dullien i Torreblanca. Jedno pociąga za sobą drugie: dyskutowane plany uzupełnienia integracji monetarnej o unię fiskalną oraz bankową wymuszają szeroki transfer suwerenności z europejskich stolic do europejskich instytucji (już istniejących, lub nowopowołanych). A to z kolei wymusza zwiększenie demokratycznej legitymacji w Unii Europejskiej w oczach obywateli wspólnoty.
W odróżnieniu od Ulriki Guerot i Roberta Menasse, autorzy analizy wydanej przez ECFR nie przedstawiają własnego, preferowanego modelu pogłębienia integracji Unii Europejskiej. Ale podając możliwe ich zdaniem, alternatywne scenariusze rozwoju sytuacji, wskazują na model wypisz-wymaluj odpowiadający opisowi Republiki Europejskiej, o stworzenie której apelują Guerot i Menasse.
Ten najbardziej daleko idący wariant unii politycznej Dullien i Torreblanca nazywają z naukową ostrożnością „koncepcją maksymalistyczno-federacyjną”. W ramach tej koncepcji przewodniczący Komisji Europejskiej byłby wybierany w wyborach powszechnych, mógłby samodzielnie decydować o podziale poszczególnych tek pomiędzy komisarzami (których wybierałby sam), biorąc pod uwagę wolę tych frakcji politycznych w Parlamencie Europejskim, które byłyby gotowe wspierać Komisję. Innymi słowy: na szczeblu unijnym odtworzony zostałby model narodowy, z opozycją i koalicją rządzącą, z lewicą i prawicą. Dodatkowo, w tym modelu Parlament Europejski mógłby otrzymać kompetencje do pobierania nowych podatków i zwiększania budżetu UE.
Czy taki model faktycznie kiedykolwiek będzie realizowany – tego eksperci ECFR w żaden sposób nie rozstrzygają ani nawet nie próbują prognozować. Stwierdzają jedynie, że próba wzmocnienia spójności Eurolandu poprzez uzupełnienie unii monetarnej o unie fiskalną/bankową – bez jednoczesnego wzmocnienia legitymacji demokratycznej – raczej na pewno skończy się fiaskiem.
Hasło „Republiki Europejskiej”, traktowanej jako jedna, spójna całość, pozostanie więc zapewne jedynie pomysłem obecnym w tekstach zadeklarowanych euroentuzjastów, takich jak Guerot czy Menasse. Jednak wiele rozwiązań, które na tę republikę mogłyby się składać, jest już poważnie rozważanych. Przynajmniej w debacie publicznej.
Źródła:
Ulrike Guerot, Robert Menasse „Es lebe die europaische Republik!”, “Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 28/03/2013
Sebastian Dullien, José Ignacio Torreblanca, “Czym jest unia polityczna?”, European Council on Foreign Relations Policy Brief, Grudzień 2012
Instytut Obywatelski
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.