Gorzki konstytucyjny paradoks marcowy
8 marca 1968 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, studenci zebrani obok BUW-u na wiecu, przyjęli rezolucję, którą przeczytała Irena Lasota. Czego dotyczyła rezolucja – wiadomo. Chcę zwrócić uwagę na jej fragment:
„My studenci uczelni warszawskich, (...) oświadczamy: Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawienia „Dziadów” w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie art. 71 Konstytucji. Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego. Nie umilkniemy wobec represji”`
Przypomnę jeszcze, że chodziło o działania podjęte przez władze państwowe, które naszym zdaniem, zdaniem studentów Uniwersytetu Warszawskiego jawnie sprzeniewierzyły się zapisom obowiązującej wówczas konstytucji PRL. Wątek ten wielokrotnie powracał w czasie wydarzeń Marca’ 68 podnoszony w czasie ulicznych demonstracji, na wiecach w innych uczelniach Warszawy i kraju, w ulotkach i oświadczeniach.
Konstytucję traktowaliśmy wtedy poważnie, jako ustawę zasadniczą tak dla obywateli, jak dla władzy politycznej.
Minęło 48 lat. Żyjemy w państwie, które w miejsce porządku totalitarnego, z władzą jednej partii, ustanowiło porządek demokratyczny, ufundowany na prawie i wolnościach człowieka i obywatela zapisanych w normach konstytucyjnych. Okazało się jednak, że tego prządku konstytucja z 1997 roku nie chroni dostatecznie, że można ją bezkarnie łamać bądź pomijać.
Tym razem w obronie jawnie łamanej konstytucji (w PRL odwoływaliśmy się do konstytucji, traktując ją dosłownie, a władza - uważała ją za dekorację), wystąpił najpierw Trybunał Konstytucyjny, powołany do badania zgodności ustaw i innych aktów prawnych z normami konstytucji, a za nim szereg organizacji społecznych, politycznych, ruchów masowych, także w deklaracjach i w czasie ulicznych marszów.
Od wyborów parlamentarnych w październiku 2015 roku to znów władza polityczna popełnia konstytucyjne przestępstwo, łamiąc normy ustawy zasadniczej.
Tak trzeba to nazwać, delikt konstytucyjny, określenie oczywiste dla prawnika, w uszach publiczności brzmi zbyt delikatnie: mamy do czynienia z prawdziwym przestępstwem, może jeszcze nie ze zbrodnią stanu, ale właśnie z przestępstwem konstytucyjnym – na pewno.
Czy władza polityczna sięgnie po 48 latach po przemoc, by wymusić posłuch dla swoich antykonstytucyjnych działań? Tenor taki pobrzmiewa w niektórych wypowiedziach polityków i obozu rządowego, i w niektórych mediach, oczywiście z nim powiązanych. Tymczasem demokratyczne umocowanie owej władzy nie daje jej prawa do wszystkiego. Czy jej przedstawiciele to rozumieją?
Jestem pesymistą.
Piotr Rachtan
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.