Kaczorowski: Mitteleuropa po triumfie Trumpa
Donald Trump| Europa| Grupa Wyszehradzka| Międzymorze| Mitteleuropa| Unia Europejska| ZSRR
Za sprawą zwycięstwa Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich pozytywny wizerunek Zachodu doznał znacznego uszczerbku.
Rozważania następstw prezydentury Donalda Trumpa dla krajów Europy Środkowej wypada zacząć od stwierdzenia, że coś takiego jak Europa Środkowa nie istnieje. To jedynie pojęcie. Ma ono bogatą historię i obszerną bibliografię; znajdziemy w niej zarówno dzieła politologów jak i poetów. Od stu lat próbują zakreślić kontury chimerycznego terytorium, które na mapach i w świadomości europejskiej zaistniało jako byt osobny i niedookreślony – a więc jako nie-Zachód, ale i nie-Wschód – dopiero podczas I wojny światowej. A ściśle rzecz biorąc, w następstwie rozpadu trzech imperiów dynastycznych: Prus Hohenzollernów, Austrii Habsburgów i Rosji Romanowów, które od końca XVIII wieku aż po rok 1918 kontrolowały geograficzny środek kontynentu.
Koncepcja Mitteleuropy (1915) uzasadniająca niemiecką hegemonię w regionie i jej spodziewaną ekspansję na wschód, zderzyła się wtedy z co najmniej czterema kontrpropozycjami – by wymienić jedynie te słowiańskiej proweniencji. Mam na myśli serbską i chorwacką ideę jugosłowiańską, czechosłowacką ideę Europy Środkowej, polską koncepcję Międzymorza oraz najzuchwalszą z nich, rosyjską ideę wszechświatowej rewolucji proletariatu. Wszystkie one stopniowo traciły rację bytu, by wreszcie u schyłku XX wieku ustąpić miejsca pragmatycznej formule Grupy Wyszehradzkiej.
Jedynym spoiwem tej ostatniej była prozachodnia, czyli proamerykańska i proeuropejska, orientacja uczestniczących w niej państw: Czech, Słowacji, Polski i Węgier. Nie miały one ambicji tworzenia bloku regionalnego. Wzbraniały się przed przyjęciem nowych członków (choć znaleźliby się chętni). Nierzadko też dezawuowały partnerów jako mniej zaawansowanych i rozwiniętych, a w praktyce odcinały się od związków z innymi państwami postkomunistycznymi – zwłaszcza Bałkanów i dawnego ZSRR.
Mówiąc wprost, był to całkowicie utylitarny związek czterech postkomunistycznych społeczeństw. Związek samozwańczych liderów regionu, zainteresowanych nie tyle sobą nawzajem (a nawet zainteresowanych sobą mniej niż kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje Czechów i Słowaków), ile raczej mających wspólny interes w jak najszybszej akcesji do struktur bezpieczeństwa i gospodarki świata zachodniego (NATO i UE).
Jednakże Zachód – o czym nigdy za wiele przypominania – to także tylko pojęcie. Albo – mówiąc słowami profesora Jana Kieniewicza – agregat pojęciowy, wymyślony w osiemnastowiecznej Europie i służący dominacji cywilizacyjnej nad resztą świata. W drugiej połowie XX wieku, w wyniku dwóch wojen o hegemonię światową wywołanych przez dawne potęgi europejskie, lecz rozstrzygniętych przez wschodzące mocarstwa Wschodu (ZSRR) i Zachodu (Stany Zjednoczone), Zachód utożsamiono z „przestrzenią atlantycką”, czyli obszarem dominacji amerykańskiej.
Zgodnie z tradycją pozytywnemu wizerunkowi Zachodu, będącemu siedliskiem cnót takich jak wolność, własność, prawo, demokracja, postęp przeciwstawiano Wschód. Ten bowiem był wyłącznie rewersem Zachodu i rezerwuarem ludzkich nieszczęść, takich jak zniewolenie, nędza, bezprawie, despotyzm, ciemnota czy zacofanie. Sęk w tym, że pozytywny wizerunek Zachodu doznał właśnie – za sprawą zwycięstwa w amerykańskich wyborach prezydenckich Donalda Trumpa – znacznego uszczerbku.
Nie zmienia to faktu, że dziś wspólną cechą charakterystyczną krajów Grupy Wyszehradzkiej jest przed wszystkim wyjątkowo głęboki poziom integracji z gospodarką niemiecką. Ten stan rzeczy najprawdopodobniej nie tylko nie ulegnie zmianie, lecz będzie się pogłębiał, niezależnie od przyszłych losów Unii Europejskiej i strefy euro.
Państwa Grupy Wyszehradzkiej w najbliższych latach znajdą się pod jeszcze silniejszą niż dotychczas presją niemieckiej gospodarki i polityki. Czechy, Słowacja, Węgry i Polska (ale także Słowenia, Chorwacja i państwa bałtyckie) wróciły bowiem po 1989 roku nie tyle na Zachód, ile raczej do Mitteleuropy, a więc do tej przestrzeni europejskiej, o której charakterze decyduje spuścizna Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego bądź Imperium Habsburgów.
W ostatnim ćwierćwieczu, a zwłaszcza w okresie po ostatnich rozszerzeniach UE (2004, 2007, 2013) ta przestrzeń przeżywa gospodarczy renesans (pomimo trwającego od 2008 roku kryzysu finansowego i recesji w wielu krajach Unii Europejskiej). Jednakże tylko w ramach UE, z jej 500-milionowym rynkiem i polityką wyrównywania szans, kraje środkowoeuropejskie mogą liczyć na to, że także w następnym ćwierćwieczu nadal będą tą częścią kontynentu, która rozwija się najszybciej.
Najlepszą odpowiedzią na wzrost gospodarczej potęgi Niemiec i prawdopodobne osłabienie więzi transatlantyckich jest głębsza integracja polityczna regionu w ramach bardziej zintegrowanej niż obecnie Unii Europejskiej. Tylko ścisła integracja polityczna daje szansę rządom europejskim (także rządowi w Berlinie) na okiełznanie apetytów międzynarodowego kapitału.
Rzecz jasna pogłębiona integracja zakłada czynny udział w europejskich projektach takich jak choćby wspólna polityka migracyjna. Wymaga ona zatem od społeczeństw Europy Środkowej by – podobnie jak zrobili to Niemcy – „wymyśliły siebie” na nowo. Przede wszystkim zaś, by zerwały z mitem czystego etnicznie środka Europy.
W krajach, które w XX wieku doświadczyły wielkich czystek etnicznych – a dziś są największymi rezerwuarami migracji zarobkowej w całej Unii Europejskiej – może się to okazać niemożliwe. Jednakże ceną za środkowoeuropejską iluzję splendid isolation będzie trwała marginalizacja na peryferiach Europy, rządy „politycznych potworów”, wyzysk ze strony międzynarodowego, w tym głównie niemieckiego kapitału, a wreszcie rosnące zagrożenie ze strony putinowskiej Rosji.
*Aleksander Kaczorowski – tłumacz literatury czeskiej i znawca Europy Środkowej, redaktor naczelny „Aspen Review Central Europe”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.