Koszty nierychliwej sprawiedliwości

Koszty nierychliwej sprawiedliwości

Weźmy batalion ekonomistów akademickich i do tego zmotoryzowaną brygadę biznesu. Usłyszymy, że każde skrócenie o 20 proc. czasu od wniesienia pozwu do prawomocnego wyroku sądu, przynosiło by nam co roku jakieś 0,5 proc. PKB więcej. A jak pokazuje porównanie działania sądów w Katowicach i w Houston doprawdy mamy co skracać.

23 marca 2012 r. polska Temida uporała się z aferą tzw. śląskiej mafii paliwowej. Przestępstwa polegały na unikaniu VAT i akcyzy w łańcuchu fikcyjnych spółek. Zapadły wyroki. Szef śląskiej mafii został skazany m.in. na 6,5 roku pozbawienia wolności i zwrot prawie 500 mln zł korzyści z przestępczej działalności. Najsłynniejszy prywatny detektyw dostał 2,5 roku. Sprawiedliwości nie stało się jednak jeszcze zadość, bo głos zabrała dopiero pierwsza instancja.

Zanim prokuratura zakończyła w kwietniu 2007 r. śledztwo, czyli 5 lat temu, śląski mafioso spędził w areszcie pięć lat. Bez sądu, co samo w sobie też jest niebywałą aferą. W sumie pięć plus pięć daje 10. Całej dekady potrzeba było w Polsce, żeby doprowadzić do osądzenia przestępstw na 500 mln zł, czyli 150 – 170 mln dolarów. Posiedzenia sądu odbywały się od listopada 2008 r. do marca 2012 r. czyli niemal przez trzy i pół roku.

Zbieg okoliczności sprawił, że również w marcu tego roku rozstrzygnięcia doczekała się inna afera. Nie u nas, a za oceanem i rozbrzmiewając globalnym rozgłosem. Sąd w Teksasie uznał, że Allen Stanford – budowniczy piramid finansowych, winny jest zdefraudowania 7,1 mld dolarów. Sędzia poinformował, że kara zostanie wymierzona w czerwcu br., ale już dziś wiadomo, że 61–letniemu podsądnemu grozi teoretycznie nawet 230 lat pobytu w więzieniu. W rzeczywistości będzie to kilka dekad, co dla zaawansowanego wiekiem oskarżonego oznacza dożywocie.

Nie ma w Europie zbyt dużego poparcia dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości w jego pełnej purytańskiej, czy jak niekiedy mawiają niektórzy Jankesi – paleopurytańskiej krasie. Jednak jego sprawność budzić musi, zwłaszcza nad Wisłą, zazdrość i podziw. Mądrość ludowa głosi, że bogatemu diabeł dzieci kołysze. Powiedzenie to sprawdza się także w sądach na szerokim świecie.

Wróćmy do sprawy. W 2008 r. amerykański magazyn Forbes szacował majątek Stanforda na ok. 2,2 mld dolarów. Ale rok później agenci FBI najechali na jego bank i inne firmy w państwie Antigua (formalnie nazywa się Antigua Barbuda i tworzą je 3 wyspy) oraz w Stanach, tworzące „Stanford Financial Group”. Potwierdziły się krążące od 1997 r. pogłoski, że działalność Allena Stanforda to jedna wielka, oszukańcza piramida finansowa, a miliarder para się ponadto przekupstwem, praniem pieniędzy, unika podatków…

Stanforda, tak na marginesie, wyróżnia nie tylko pęd do bogactwa, ale i nie w pełni zaspokojone ego. Na długo zanim wybuchła piramidalna afera, wszedł w spór o znak towarowy z jednym z najbardziej szacownych amerykańskich uniwersytetów. W 2001 r. Allen Stanford zaczął wywodzić, że jego pra–pra–pradziadek był krewnym XIX–wiecznego barona gumowego – Lelanda Stanforda, który z części fortuny uciułanej m.in. na kauczuku, ufundował w Kalifornii słynny od stulecia Uniwersytet Stanforda.

Allen Stanford wynajął genealogów, żeby „udokumentowali” jego wydumane racje. Skończyło się pozwem sądowym wniesionym przez Uniwersytet w 2008 r. Uczelnia oskarżyła miliardera o naruszanie znaku towarowego, co polegało na używaniu imienia szkoły w sposób „powodujący publiczną dezorientację i zamieszanie”. Na liście przewin i grzechów Stanforda to furda, ale symptomatyczna.

Od połowy czerwca 2009 r. teksański gagatek przebywał w areszcie, a w styczniu 2012 r. zaczął się jego proces w Houston. Cała procedura, od „rzemyczka do koniczka”, trwała więc niespełna trzy lata, a w tym rozpoznanie sprawy zajęło, sędziemu i przysięgłym z Teksasu, niespełna półtora miesiąca.

Porównajmy zatem:
10 lat w Polsce i 2 lata z okładem w USA upłynęło od aresztowań do orzeczeń w I instancji;
3,5 roku w Polsce i 1,5 miesiąca w Teksasie podsądni przebywali na salach rozpraw;
u nas sprawa dotyczyła niecałych 200 mln dolarów, a tam ponad 7 mld dolarów;
na Śląsku 160 tomów akt, w USA tysiące poszkodowanych ze 113 państw.

Do tego, w sprawie teksańskiego miliardera trzeba było dwóch jurysdykcji ponieważ Stanford ma podwójne obywatelstwo. Otrzymał nawet w 2006 r. tytuł szlachecki od brytyjskiej królowej Elżbiety II. Tytuł nadany na wniosek generalnego gubernatora Antigui Barbudy, został mu odebrany w 2010 r.

Gdzie zatem sprawa była trudniejsza, a wymiar sprawiedliwości działał  sprawniej? Gdy ktoś waha się z odpowiedzią wyjaśnić można dodatkowo, że okres między aresztowaniem Stanforda w czerwcu 2009 r., a wyrokiem wydanym w połowie marca 2012 r. mógł być o całe 12 miesięcy krótszy. Został wydłużony o rok przez adwokatów oszusta.

We wrześniu 2009 r. Stanford miał dostać mocno w głowę od towarzysza aresztanckiej niedoli. Jak było, trudno dociec, ale aż do grudnia 2011 r. trwały prawnicze przepychanki. Stanford, jak tłumaczyli adwokaci, miał po tym uderzeniu cierpieć na amnezję, a także na zakłócenia wynikające z uzależnienia od leków przeciwbólowych. W opinii obrony miało to wykluczać stawanie oskarżonego przed sądem. Proces, wyznaczony początkowo na styczeń 2011 r., rozpoczął się o cały rok później.

Na mocy przypadku sprawy w Katowicach i Houston zakończyły się mniej więcej w tym samym czasie. Porównanie elementarnej infrastruktury, zwanej zwyczajowo wymiarem sprawiedliwości, może niestety przysłonić zadowolenie polskiej publiczności z ukarania kilkunastu podsądnych – bo to wszak wyrok dopiero pierwszej instancji.

Trzeba mówić i działać, żeby to zmienić. W tej i setkach tysięcy innych spraw, rozbabrywanych w prokuraturach i sądach przez lata, a nawet dekady, my obywatele, nie powinniśmy przyjmować żadnych tłumaczeń. Sprawny sąd to nasze niezbywalne prawo, którym partie, polityczne, rząd, Sejm i Temida nie mogą frymarczyć i niezmiennie kazać nam pisać na Berdyczów.

artykuł ukazał się w portalu obserwatorfinansowy.pl

Autor jest publicystą ekonomicznym, był szefem redakcji serwisów ekonomicznych PAP. Publikuje w internetowym Studiu Opinii.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.