Mam dość
Nie spodziewałem się, jak wiele hejtu ściągnie na moją głowę ostatni wpis. Hejtu, nie krytyki czy polemiki, bo krytyka z założenia jest merytoryczna, zaś hejt ściśle emocjonalny. Krytyka wymaga zapoznania się krytykowanym poglądem, polemika zaś dodatkowo przedstawienia poglądu odmiennego i uzasadnienia go. Hejt natomiast nie wymaga nawet przeczytania co hejtowany napisał, wystarczy szczere i głębokie przekonanie że hejtowany jest zły, bo ośmielił się powiedzieć coś innego, niż hejter uważa, że powinien. A żeby owego przekonania nabrać wystarczy przeczytać, co ktoś inny o hejtowanym napisał na fejsbuku.
Dowiedziałem się, że jestem głupi (to delikatne określenie, używano głównie niecenzuralnych synonimów odwołujących się do czynności seksualnych). Podawano w wątpliwość moje kompetencje do poruszania tego tematu. Dowiedziałem się, że nie rozumiem najprostszych rzeczy, to jest tego, że dziecko powinno mieć kontakt z obojgiem rodziców. Że generalnie sędziowie nie rozumieją, że alienacja rodzicielska to wielka krzywda dla dzieci. Że przecież są orzeczenia i ustawę znowelizowano, że teraz nie ma podstaw do pozbawiania władzy rodzicielskiej. Rzucono serię przykładów, jak to matka utrudnia kontakty, a ojciec walczy i robi wszystko, więc to nieprawda jest, że ojcowie nie chcą opiekować się dziećmi. Powołano się na autorytety, co mówią, że należy respektować prawa ojców i że należy zapewnić, zagwarantować i tak dalej. I tak dalej, i tak dalej, popłynęły rzeki pomyj (żeby nie określić tego dosadniej). A najgłośniej krzyczeli ci, co tekstu nie przeczytali, a jak przeczytali to nie zrozumieli. Ewentualnie przeczytali, zrozumieli, lecz odmówili przyjęcia do wiadomości.
Cóż bowiem napisałem? Wyszedłem od przeczytanej gdzieś wypowiedzi, że przy orzekaniu w sprawach rozwodowych tylko w 4% przypadków miejsce zamieszkania dziecka ustalane jest przy ojcu, z czego wyprowadzono wniosek, że ojcowie są dyskryminowani przez sądy. Zestawiłem to z własnym doświadczeniem, z którego wynikało, że w 90% spraw (mniej więcej) ustalenie miejsca zamieszkania dziecka przy matce następuje za zgodą, lub wręcz na wniosek ojca - i to zgodą wyrażoną wyraźnie w toku postępowania przed sądem. Z tego zaś wyprowadziłem wniosek, że owa dysproporcja w treści rozstrzygnięć wynika przede wszystkim z tego, że w 90% przypadków ojcowie w ogóle nie wnoszą o to, żeby sąd ustalił miejsce zamieszkania dziecka przy nich. Większość wnosi (bądź przyłącza się do wniosku), żeby miejsce zamieszkania dziecka ustalić przy matce i to samo dotyczy także tzw. kontaktów, które również w większości przypadków ustalane są w sposób, na który oboje rodzice (a więc także ojciec) się zgodzili. Ostatecznym wynikiem mojej polemiki było więc stwierdzenie, że tylko niewielka część ojców przejmuje po rozwodzie osobistą opiekę nad dzieckiem, bo tylko niewielka część ojców w ogóle o to występuje. Z tego zaś wniosek, że twierdzenie, że owo zaledwie 4% rozstrzygnięć co do miejsca zamieszkania dziecka przy ojcu świadczy o tym, że ojcowie są dyskryminowani (jak to wywodził autor wypowiedzi, która zainspirowała mnie do napisania tego tekstu) jest co najmniej nietrafione.
Wydawało mi się, że przedstawienie sprawy z szerszej perspektywy niż kreślona w oparciu o konkretne przykłady osobistej walki ojców o prawo kontaktów i opieki nad dziećmi będzie punktem wyjścia do dalszej dyskusji. Dyskusji nad tym skąd taka dysproporcja w treści wniosków co do opieki nad dziećmi składanych w sprawach rozwodowych, nad tym dlaczego tylko niewielka część ojców w czasie sprawy rozwodowej "upomina się" o dziecko. Może to kwestia kulturowa, zakotwiczone w podświadomości przekonanie, że opieka nad dzieckiem jest zadaniem kobiety? Może wynika z faktu, że mężczyźni są bardziej niż kobiety skłonni do ustępstw dla dobra dzieci, dlatego nie chcą podejmować walki? Może z tego, że ojcowie boją się, że w razie konfliktu z matką dziecka państwo nie zapewni im skutecznej ochrony w wypadku, gdyby zechciała ona "za karę" odizolować go od dzieci? A może ze wszystkich tych powodów (albo jeszcze innych) na raz. I co należałoby w związku z tym zrobić? Namawiać ojców, by rozważyli przejęcie osobistej opieki nad dzieckiem? Orzekać niezgodnie z wnioskami rodziców, w oparciu o jakiś parytet, by 50% ojców dostawało osobistą opiekę nad dzieckiem? Dostosować odpowiednio procedurę, by spór co do opieki nad dzieckiem nie wstrzymywał orzeczenia rozwodu? Nie wiem. Liczyłem na dyskusję i ciekawe wnioski. Niestety nie zostało mi to dane. Vox populi wolał mnie obrzucić błotem, bo przeczytał na Facebooku że napisałem, że ojcowie wcale nie są dyskryminowani, a tak w ogóle to nie chcą opiekować się dziećmi.
Uznałem więc, że dotychczasowa formuła tego bloga się wyczerpała. To była ta ostatnia słomka rzucona na wielbłądzi grzbiet. I tak coraz trudniej było mi zebrać się by coś napisać, od dłuższego czasu sięgałem do rezerw z czasów dawnych, gdy był i zapał, i entuzjazm. Jeżeli odpłatą za mój trud (coraz większy) ma być obrzucenie błotem przez ludzi, którzy nawet nie uważali za stosowne przeczytać, co konkretnie napisałem, to ja mam tego dość. Mówią, że chamskie słowa nie ranią szlachetnych uszu, ale uszy nawet nie zranione po jakimś czasie więdną. Uznałem więc, że nie ma sensu ciągnąć tego na siłę, bo z niewolnika nie ma robotnika. Mając jednak świadomość tego, iż przez te wszystkie lata mój blog zdobył rzesze wiernych czytelników (jak i zapiekłych wrogów) błędem byłoby zamykać go, nie mówiąc już o kasowaniu i udawaniu, że nigdy go nie było. Potrzebuję jednak trochę czasu na przemyślenie nowej formuły, a i małe odświeżenie wyglądu by się przydało. Może pojawią się współautorzy, może zacznę wrzucać kawałki nieprawnicze, a może jeszcze coś innego. Czas pokaże. Może od nowego roku, może później.
Sub iudice
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.