Mark Williamson: Uczmy w szkole dobrego życia
Action for Happiness| BBC| David Cameron| Mark Williamson| poczucie szczęścia| Wellington College| Wielka Brytania
Warto zacząć od prostej przysięgi: „Będę się starał być źródłem szczęścia na świecie. I to będzie dla mnie radością” – mówi w rozmowie z Aleksandrą Kaniewską dr Mark Williamson
Aleksandra Kaniewska: Na całym świecie rządy coraz lepiej zdają sobie sprawę z faktu, że PKB nie jest najlepszym sposobem mierzenia rozwoju kraju. Ale sprawdzić, czy obywatele dobrze się czują to jedno, a przełożyć to na konkretne działania, to drugie.
Dr Mark Williamson: Zgadzam się. Ale dużym sukcesem jest już fakt, że politycy w Wielkiej Brytanii i innych krajach na świecie zaczęli mierzyć to, co jest rzeczywiście ważne – czyli subiektywne odczucia na temat kierunku, w którym zmierza nasze życie. Jest to zapewne najważniejszy element zadowolenia społeczeństwa. Ale, oczywiście, musimy się też nauczyć przekładać tę wiedzę na konkretne rozwiązania.
BBC przeprowadziło niegdyś badania, które porównywały życie w różnych częściach Wielkiej Brytanii. Wynikało z nich, że mieszkańcy londyńskich dzielnic Chelsea czy Kensington żyją średnio dziesięć do piętnastu lat dłużej niż Brytyjczycy z najuboższych części Glasgow.
Też pamiętam te badania. Właśnie dlatego porównywanie indywidualnego zadowolenia z życia jest tak ważne, na poziomie lokalnym i państwowym. Dzięki temu można w rozsądny sposób oceniać różne działania polityczne i alokację środków w odpowiednich miejscach. Wykorzystując informacje o „regionalnym poziomie szczęścia”, będzie można zestawić sąsiadujące ze sobą społeczności i sprawdzić, gdzie znajdują się zagłębia depresji i smutku, a gdzie są najlepsze możliwości na osiągnięcie szczęście.
Na czym dokładnie polegają badania zadowolenia, które rząd Davida Camerona rozpoczął razem z brytyjskim urzędem statystycznym (ONS)?
Zaczęło się od tego, że do ostatniego spisu powszechnego w 2011 roku dodano cztery nowe pytania sprawdzające subiektywne poczucie szczęścia mieszkańców Wielkiej Brytanii. Jedno z nich weryfikuje ogólne zadowolenie z życia – trzeba ocenić swój poziom życia na pewnej skali. Kolejne dotyczą pozytywnych i negatywnych emocji: „Jak bardzo zadowolony byłeś/byłaś wczoraj” oraz „Jak bardzo jesteś zatroskany czy zestresowany”. Na poziomie jednostkowym takie odpowiedzi wydają się nie mieć znaczenia, ale kiedy wyciągnie się z nich średnią, mówi to wiele o nastroju całej społeczności.
Czwarte pytanie nazywamy pytaniem eudajmonistycznym, które wiąże się z poczuciem celowości życia. I brzmi ono tak: „Na ile wydaje ci się, że to, co robisz, ma sens?" Myślę, że można powiedzieć, że nie są to pytania zadawane na co dzień.
Czyli jednym z ważniejszych elementów mierzenia poziomu szczęścia jest po prostu spytanie obywateli, co myślą o swoim życiu.
Tak, ale ONS stara się też tworzyć obiektywne pomiary poziomu szczęścia, biorąc po uwagę różne aspekty: kontakt z naturą (i ochronę środowiska), równość zarobkową obywateli czy ich sytuację materialną. Wyniki pierwszych takich badań, opublikowane w lipcu tego roku, wskazują wyraźnie, że w Wielkiej Brytanii najszczęśliwsze są osoby po ślubie, które mają stałą pracę i własny dom. Stwierdzono też, że mieszkańcy Walii i Anglii są mniej zadowoleni z życia niż ci w Szkocji i Irlandii Północnej. A najszczęśliwsze ze wszystkich są brytyjskie nastolatki i, zadziwiająco, emeryci.
Założona przez lorda Layarda fundacja „Action for Happiness”, której pan przewodzi, stara się promować pozytywne trendy społeczne i szerzyć szczęście na Wyspach. Skupiacie się na inspirowaniu rządzących czy uczeniu ludzi, jak lepiej żyć?
Na jednym i drugim. Ale chyba ważniejsze jest indywidualne zastanowienie nad sobą i dostrzeżenie wpływu, jaki mamy na swoje życie. Chcemy, żeby ludzie włączali się do naszego ruchu społecznego. Uważamy, że warto zacząć od prostej przysięgi: „Będę się starał być źródłem szczęścia na świecie. I to będzie dla mnie radością”. Oczywiście, państwo również powinno brać na siebie odpowiedzialność za tworzenie warunków dla szczęśliwego społeczeństwa. Ale to nie wystarczy – duże znaczenie mają też kultura osobista, normy i zachowania społeczne, czyli to, jak żyjemy i jak traktujemy innych.
Najważniejszą ideą za „Action for Happiness” jest stwierdzenie, że nasza pomyślność wynika z relacji z innymi. Wierzymy, że szczęście i dobre życie tworzą się przez pomaganie innym, a nie tylko samolubne poprawianie jakości własnej egzystencji.
Jednym ze sposobów nauczania „dobrego życia” jest wprowadzenie tych idei do szkół. Nawet w Wielkiej Brytanii niewiele jest jednak takich placówek.
Zależy nam, żeby nauka o szczęściu na stałe zagościła w szkołach. To bardzo szeroki temat: można stworzyć osobne lekcje o zadowoleniu z życia, filozofii szczęścia czy o emocjonalnych aspektach uczenia się. Tak naprawdę chodzi o przekazanie miękkich umiejętności, które pozwolą dzieciom na prowadzenie szczęśliwej egzystencji. Należą do nich m.in. zdolność komunikacji, współczucia, inteligencja emocjonalna, etyka czy altruizm. Wszystkie z nich już są w szkołach, tylko niekoniecznie nazywa się je „nauką dobrego życia”.
W Wielkiej Brytanii lekcje szczęścia prowadzi Wellington College. Jeden z założycieli naszej fundacji, Anthony Seldon, jest dyrektorem tej szkoły. Ale w moim przekonaniu ważniejszy niż wprowadzanie nowych przedmiotów, jest powrót do starego etosu edukacji. Dzisiaj szkoły stały się wytwórcami testów, skupiając się tylko na wynikach egzaminów i nie biorąc pod uwagę niczego innego. Niezbędne są fundamentalne zmiany w szkołach, nie poprzez wprowadzanie nowych przedmiotów, ale zmianę postaw dyrektorów i nauczycieli, i tego, jak się w szkole zachowują.
Jakiś czas temu lord Layard postulował stworzenie w Ministerstwie Zdrowia specjalnego wydziału ds. zdrowia psychicznego. Skąd ten pomysł? I czy jest do zrealizowania?
Źródłem tego pomysłu była refleksja nad tym, ile osób z problemami natury psychicznej jest pozostawionych samym sobie w dzisiejszym systemie opieki zdrowotnej. Od naszego zdrowia psychicznego zależy wszystko – zdrowie fizyczne, relacje z innymi ludźmi, czyli stan społeczeństwa, a także nasza produktywność w pracy. Czyli nawet gospodarka w skali makro od niego zależy!
Dlaczego? Bo zdrowa psychika to fundament naszej zdolności do prowadzenia szczęśliwego życia. Na całym świecie między 80 a 90 proc. chorych fizycznie jest poddawanych leczeniu, podczas gdy odsetek wśród chorych psychicznie wynosi jedynie 25 proc. To są skandaliczne dane! Wyraźny jest następujący trend: im stajemy się bogatsi, tym bardziej jesteśmy podatni na depresję. Lord Layard stara się uzyskać większe wparcie dla różnego rodzaju terapii w ramach istniejącego systemu ochrony zdrowia. Cztery lata temu wprowadzono projekt „Zwiększanie dostępu do terapii psychologicznej”. Dzięki niemu Brytyjczycy mają dzisiaj możliwość skorzystania z terapii behawioralnych, które są skuteczne w leczeniu wielu problemów psychicznych.
Biorąc pod uwagę dzisiejszy kryzys ekonomiczny i zmiany polityczne w różnych krajach Europy, co pana zdaniem jest największą przeszkodą, żeby Europa stała się „kontynentem szczęścia”?
Najtrudniejszym wyzwaniem będzie zmiana konsumpcyjnego dyskursu, który nas otacza. Większość ludzi wie, jeśli ich o to spytasz, że rodzina jest ważniejsza od materialnego bogactwa. Ale wciąż jesteśmy zasypywani płynącym z mediów przekazem, że nasze szczęście zależy od tego, co posiadamy i co możemy sobie kupić. Trudno jest się przebić z poglądami, że to, co naprawdę powinniśmy cenić, to relacje z innymi ludźmi, spokojne sumienie i poczucie sensu życia.
Oczywiście, stan gospodarki jest bardzo ważny dla naszego szczęścia i rządy powinny starać się uzdrowić sytuację ekonomiczną na świecie. Jednakże dla wielu osób ostatni kryzys był impulsem, żeby przemyśleć pewne życiowe priorytety. Warto to robić na bieżąco. Nie czekajmy aż stracimy pracę czy umrze ktoś bardzo nam bliski, by zrozumieć, co jest w życiu naprawdę ważne.
tł. Grażyna Grochocka
*dr Mark Williamson – dyrektor brytyjskiej fundacji „Action for Happiness”, doświadczony lider biznesu i doktor inżynierii i komunikacji (Uniwersytet w Bristolu)
Instytut Obywatelski
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.