Na wokandzie: Brzemię wyroku
kognicja sądów| oskarżony| skazanie| SN| Teresa Romer| uniewinnienie| wyrok
Orzekając o losach drugiego człowieka nie można „iść na skróty”. Sędzia musi wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności towarzyszące sprawie, musi czuć i wiedzieć, kim jest człowiek, którego chce ukarać lub uniewinnić. A jeśli ukarać, to zawsze z założeniem, że kara ma wychować, a nie niszczyć. Ma prowadzić ku dobremu.
Słowo „wyrok” liczy zaledwie pięć liter, a mieści się w nim sumienie sędziego i jego odpowiedzialność za losy drugiego człowieka. Dla oskarżonego w sprawie karnej wyrok oznacza często rozdzielenie z bliskimi – na lata, czasem na całe życie. Koniec kariery zawodowej, koniec marzeń, rozstanie ze światem wolności, z domem, z dotychczasowym życiem.
Podobnie wyrok w sprawie cywilnej. Zależnie od jej charakteru, wyrok to znaczne konsekwencje finansowe, to być albo nie być małżeństwa, to trauma dla dziecka rzutująca na jego psychikę – radości i spokój bycia w rodzinie bądź ulgę uwolnienia się od koszmaru codziennych awantur czy bolesnej obojętności. A wyrok w sprawie pracowniczej? Może oznaczać utratę stanowiska bądź powrót do dotychczasowych zajęć, ale ze świadomością czekających problemów. W sprawach z zakresu ubezpieczeń społecznych wyrok często sprowadza się do rozstrzygnięcia o egzystencji osoby ubiegającej się o emeryturę lub rentę. Podobnie, niezwykle brzemienne w skutki są wyroki w sprawach gospodarczych.
Nie jest celem tego felietonu „przegląd” kognicji sądów, a w konsekwencji możliwych rozstrzygnięć o ludzkich losach i ludzkich sprawach. Chcę natomiast podkreślić, z jak wielkim brzemieniem przychodzi zmierzyć się sędziemu praktycznie każdego dnia jego pracy. I zapytać, czy z tego brzemienia, jego uwarunkowań i okoliczności, zdajemy sobie dostatecznie sprawę. My, sędziowie wyroki wydający. I my, obywatele, tak chętnie komentujący sądowe rozstrzygnięcia.
Nawet jeśli problemy, z jakimi ludzie zwracają się do sądów, robią czasem wrażenie błahych, to dla oskarżycieli, oskarżonych, powoda, pozwanego czy wnioskodawcy błahymi wcale nie są. To prawda, nie da się określić, które ze spraw są szczególnie istotne, dlatego trzeba przyjąć, że każda z nich jest „kwestią życia lub śmierci” dla tego, kogo dotyczy, także dla jego bliskich, dla jego otoczenia.
Sprawa, na którą – ze względu na jej charakter czy znaczenie – zwrócone są oczy opinii publicznej, dla sędziów powinna pozostać typową sprawą, którą trzeba rozstrzygnąć. Nie oznacza to jednak, że sędziowie nie czują presji stron, społeczeństwa czy mediów. Ale na tym właśnie polega niezawisłość, aby umieć się uwolnić od tego, co dzieje się „wokół”, aby zgodnie z własnym sumieniem zdecydować – „winien” lub „nie winien”. Jeżeli winien, to wymierzyć karę. W razie szczególnych okoliczności, uznać winnym i od kary uwolnić. A przy braku wystarczających dowodów winy, po prostu uniewinnić.
I tu mała dygresja, krok w „przeszłość słusznie minioną”. W latach pięćdziesiątych wśród adwokatów na wybrzeżu krążyły opowieści o pani, która została sędzią „w przyspieszonym tempie”. Zamiast „o” zwykła ona artykułować „ło”, zaś o sobie mówiła z dumą: „Sąd”. Mimo pewnych niedoskonałości w wykształceniu ogólnym, domniemanie niewinności nie było pani sędzi obce. Stało się to oczywiste dla wszystkich, gdy pewnego razu rozstrzygała sprawę o kradzież śledzi wystawionych przed sklepem w Gdyni. Otóż wydała wyrok uniewinniający z następującym umotywowaniem: „wprawdzie sąd jest przekonany, że łoskarżony te śledzie ukradł, ale sąd mu tego nijak nie może udowodnić”.
Wydać wyrok… Przyjmując takie czy inne rozstrzygnięcie sędzia ze swoją decyzją pozostaje sam. I nie zmienia tego fakt, iż nie zawsze orzeka jednoosobowo. Brak jednomyślności co do treści wyroku, jeżeli nie zapada on w składzie jednoosobowym, znajduje wyraz w zdaniu odrębnym lub pozostaje tajemnicą sali narad. Jakkolwiek, jego treść za każdym razem obciążą sumienie każdego z orzekających.
Lord Donald Mackay, sędzia szkockiego Sądu Najwyższego, wcześniej członek szkockiego rządu w randze ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, odnosząc się do sędziów powiedział kiedyś, że ich zadaniem jest podejmować decyzje w sprawach. I by to czynić, sędziowie muszą mieć pełną niezawisłość w działaniu, muszą być wolni od jakichkolwiek wpływów.
Niezawisłość oznacza także, a może przede wszystkim, wolność od samego siebie. Od swoich przekonań i poglądów. Aby być niezawisłym, trzeba po prostu być odważnym – w takim zwykłym tego słowa znaczeniu. Sędzia musi umieć uwolnić się od własnych przyzwyczajeń, przekonań, zapatrywań czy uprzedzeń – tak, by swoje decyzje oprzeć na uznanych, obiektywnych faktach. Te fakty to także warunki, w jakich podsądny działał, czy i na ile został wprowadzony w błąd lub po prostu oszukany. Jakim był człowiekiem, zanim popełnił przypisywany mu czyn? I na ile był świadomy, że swoim zachowaniem „łamie prawo”? Rozstrzygając o winie i karze nie można pominąć żadnych okoliczności, które zostały ujawnione podczas postępowania.
Skoro, jak twierdzili już starożytni, prawo zostało stworzone po to, aby prowadzić ludzi ku dobremu, to sędzia orzekając o losach drugiego człowieka nie może „iść na skróty”. Musi wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności towarzyszące sprawie, musi czuć i wiedzieć, kim jest osoba, którą chce ukarać lub uniewinnić. A jeśli ukarać, to zawsze z uwzględnieniem założenia, że kara ma wychować, a nie zniszczyć. Ma prowadzić ku dobremu.
Warto o tych wszystkich powinnościach sędziego pamiętać. Szczególnie w kontekście głośnych społecznie lub politycznie spraw, gdy opinia publiczna albo wpływowe grupy interesu domagają się surowych, jednoznacznych rozstrzygnięć, a tymczasem zawartość akt sprawy na takie rozstrzygnięcie nie bardzo pozwala.
Autorka jest Sędzią Sądu najwyższego w stanie spoczynku
Na wokandzie
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.