Na wokandzie: Kaganiec i kłamca

Andrzej Zoll| interes społeczny| KNF| kradzież| penalizacja zniesławienia| prawa obywatelskie| zniesławienie

Na wokandzie: Kaganiec i kłamca

W 15 numerze kwartalnika "Na wokandzie" swój felieton publikuje mec. Jacek Dubois.

Żyjemy w czasach zdominowanych przez informacje, gdy fałszywe pomówienie staje się po wielokroć dotkliwsze niż doraźna szkoda finansowa. Dlatego prawo karne, nie tłumiąc prawa do wypowiedzi i krytyki, winno zmuszać do milczenia kłamców oraz speców od czarnego public relations.

Wyobraźmy sobie, że złodziej rozbija bankomat i kradnie z niego 20 tys. zł. Jakie będą konsekwencje dla banku? Następnego dnia bankomat zostanie zreperowany, obroty istotnie nie spadną, wizerunek banku na tym nie ucierpi. Po kilku tygodniach firma ubezpieczeniowa wypłaci odszkodowanie i w konsekwencji pokrzywdzony nie odczuje skutków przestępstwa. Jeśli sprawcę uda się złapać, zostanie oskarżony o kradzież z włamaniem i w perspektywie może liczyć na wyrok kilku lat pozbawienia wolności.

Teraz wyobraźmy sobie, że tego dnia w gazecie o wielotysięcznym nakładzie ukazuje się artykuł informujący, że prezes tego samego banku zajmuje się praniem pieniędzy mafii, a zarządzana przez niego instytucja działa jak piramida finansowa, wskutek czego depozyty klientów są zagrożone. Następstwa takiej publikacji łatwo sobie wyobrazić. Giełdowe notowania banku lecą na łeb, na szyję, Komisja Nadzoru Finansowego wszczyna postępowanie wyjaśniające, klienci masowo wycofują depozyty, potencjalni klienci decydują się na współpracę z konkurencją. Bank wyda następnie miliony na speców od public relations i kampanię reklamową ratującą nadszarpnięty wizerunek. Równolegle jego prawnicy wniosą pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko dziennikarzowi i wydawcy gazety. Kilka miesięcy później dojdzie do posiedzenia pojednawczego i bank – stojąc przed perspektywą wieloletniego procesu, w którym większości szkód nie da się udowodnić – zawarcie ugody uzna za najrozsądniejszą ekonomicznie decyzję. Wydawca, który opublikuje przeprosiny na łamach własnej gazety, poza nadszarpniętą reputacją, o której za kilka dni już nikt nie będzie pamiętał, nie poniesie żadnych konsekwencji.

Który z opisanych czynów ma większy ładunek społecznego niebezpieczeństwa? Czy kradzież, w swoim masowym wymiarze będąca plagą, w tej konkretnej sytuacji nieodczuwalna dla pokrzywdzonego? Czy też zniesławienie, które jest w stanie zachwiać egzystencją instytucji finansowej? Nie mam wątpliwości, że z dwojga złego wolałbym zostać okradziony niż zniesławiony. Żyjemy w czasach zdominowanych przez informacje, w których fałszywe pomówienie staje się po wielokroć dotkliwsze niż doraźna szkoda finansowa.

Przytoczyłem te przykłady po przeczytaniu polemiki toczącej się od miesięcy na łamach „Na wokandzie”, dotyczącej depenalizacji przestępstwa zniesławienia. Zgadzam się z prof. Andrzejem Zollem, że wypowiedzi ocenne nie mogą być zagrożone odpowiedzialnością karną. Jednocześnie z samej odpowiedzialności za zniesławienie rezygnować nie wolno.

Każdy obywatel ma prawo do ocen i wszyscy, którzy decydują się na działalność publiczną, muszą się z tym pogodzić. Jednym z najbardziej kuriozalnych wyroków, o jakim słyszałem, było skazanie na osiem miesięcy pozbawienia wolności podsądnego za nazwanie sądu w publicznej wypowiedzi „cyrkiem”, a sędziów „klownami”. Na pewno nie było to miłe dla zainteresowanych, ale respektowanie prawa do swobody głoszenia poglądów polega na tolerowaniu nawet najbardziej nieprzychylnych opinii. Do dziś nie mogę zrozumieć jak osoba z wykształceniem prawniczym mogła pozbawić kogoś wolności za przyrównanie swojego zakładu pracy do – zgodnie z encyklopedyczną definicją – budowli bądź przedsiębiorstwa widowiskowego zatrudniającego aktorów.

 

Penalizacja zniesławienia zmusza jedynie do staranności i rozwagi – do czego w każdej dziedzinie życia powinniśmy być zobligowani

 

Jednak poza słowami ocennymi zdarzają się wypowiedzi odnoszące do faktów, które można weryfikować w kategoriach prawda-fałsz. Zgodnie z kodeksem karnym warunkiem odpowiedzialności karnej jest społeczna szkodliwość czynu. Jaka jest zatem logika w postulacie depenalizacji czynu o większym nasileniu społecznego niebezpieczeństwa od zachowań, których znamiona pozostaną w kodeksie karnym?

Nie przekonuje mnie powoływanie się na prawo do krytyki i wolności wypowiedzi w celu wykreślenia z kodeksu przestępstwa zniesławienia. Obecne regulacje przynajmniej w teorii gwarantują, że osoba przedstawiająca w interesie społecznym informacje prawdziwe nie poniesie odpowiedzialności. Nie przekonuje mnie też argument, że stworzymy społeczeństwo milczących obywateli, którzy w obawie przed odpowiedzialnością karną będą bali się wyrażać swoje poglądy. Wystarczy przeczytać komentarze internetowe na stronach serwisów informacyjnych, by przekonać się, jak często „milczący obywatele” nadużywają wolności słowa. Obywatele wcale nie milczą, wręcz przeciwnie, potrafią doprowadzić do sytuacji, gdy osoby o większej wrażliwości boją się zaprezentować publicznie swoje opinie.

Prawo karne nie może tłumić prawa do wypowiedzi i krytyki, ale powinno zmuszać do milczenia kłamców i speców od czarnego public relations, którzy z niszczenia cudzych wizerunków uczynili sobie intratne źródło dochodu. Prawo musi odstraszać od niegodziwych zachowań i powodować, by kłamca obawiał się odezwać.

Czy odpowiedzialność oszczercy ogranicza prawa obywatelskie? Penalizacja zniesławienia zmusza tylko do staranności i rozwagi, do czego w każdej dziedzinie życia powinniśmy być zobligowani. Skoro prawo gwarantuje bezkarność za wypowiedzi rzetelne i uczciwe, to nie rozumiem, dlaczego taką samą ochronę ma mieć fałsz i kłamstwo.

Autor jest adwokatem, wspólnikiem w warszawskiej kancelarii, specjalizującym się w prawie karnym oraz sprawach z zakresu ochrony dóbr osobistych. W czasie wolnym felietonista oraz autor powieści dla młodzieży

Na wokandzie

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.