Nie ma wody na pustyni…

Bruksela| Donald Tusk| Europa| Ewa Kopacz| Jacek Kuroń| lewica| partie polityczne| prawica| Tony Blair

Nie ma wody na pustyni…
Foto: Ernests Dinka, Wikimedia Cpmmons

Tony Blair powiedział kiedyś, że pieluchy i polityków trzeba często wymieniać. Z tego samego powodu.

W praktyce ta szalenie higieniczna rada napotyka jednak trudności. Widać to choćby na przykładzie ostatniego zamieszania spowodowanego wyjazdem p. Tuska do Brukseli, co dla komentatorów polskich mediów jest okazją do zabawy w grzybobranie z zawiązanymi oczami, dla polityków zaś (nie tylko PO) istnym Armagedonem.  Płacz za nieistniejącym ponoć następcą jest tyleż powszechny, co śmieszny i ukazujący brak wyobraźni, którego jednak posiadacze jako jedyni mają zapewnione awanse w szeregach polskich partii politycznych.

Gorzej, jeśli wierzą w to obserwujący cały ten zgiełk wyborcy, bo to rzutuje na kształt sceny politycznej w przyszłości.

Powszechna niewiara w panią Kopacz, która poza lojalnością wobec p. Tuska nie odznaczyła się ponoć niczym, nie ma własnego zdania i w ogóle niczego nie potrafi powoli opanowuje głowy rodaków, komentatorów i tzw. specjalistów.

Nikt już nie pamięta, że ta pani jako jedyna w Europie potrafiła oprzeć się owczemu pędowi zakupów pseudoszczepionek na grypę, czym w rzeczonej Europie wzbudziła podziw, szczególnie gdy okazało się, że miała rację. Nie wystraszył jej nawet śp. Kochanowski swoją skargą do sądu, w której utrzymywał, że p. Kopacz nie sprowadzając za państwowe miliony niepotrzebnych szczepionek pozbawiła go prawa wyboru. Trudno przypuszczać, by w tej sprawie musiała wysłuchać rad p. Tuska, bo w Polsce mamy tylko jedną partię, której szef dobrym, stalinowskim wzorem zna się na wszystkim i nie nazywa się ona PO.

No, ale następcy nie ma, straż pożarna szykuje już specjalne zbiorniki na łez zdroje wylewane przez sejmowe krokodyle, zakłady włókiennicze pracują pełną parą, by nastarczyć odzienia w miejsce tego poszarpanego z rozpaczy, płacz, zgrzytanie zębów, tragedia grecka i Marino Marini.

To tylko jeden z przykładów naszych problemów z roszadami politycznymi.

Równie częste jest narzekanie na brak alternatywy.

Przywykliśmy do „zabetonowanej” sceny politycznej tak bardzo, że nie wyobrażamy sobie jakiejkolwiek zmiany, a wykwity zdziecinnienia w rodzaju partii pana Mikke wydają nam się trzęsieniem ziemi i „istotną zmianą” w naszym kukiełkowym teatrzyku.

Skąd ten pesymizm?

Kiedyś pewien człowiek narzekał, że kolega, który wygrał jakieś lokalne zawody w bieganiu tak naprawdę jest miernym biegaczem i nawet on potrafiłby go pokonać. Na pytanie, czy spróbował odparł, że nie, bowiem bieganie go nie interesuje.

Według tego właśnie schematu zachowuje się większość naszych prywatnych i mniej prywatnych obserwatorów polityki w kraju. No i jest jak jest. Mierny kolega wygrywa, bo ten lepszy, mądrzejszy, zdolniejszy i w ogóle geniusz, nie rusza odwłoka z kanapy, narzekając ile wlezie.

Zrobiłem szybki przegląd zarejestrowanych w Polsce partii politycznych. Ciekawe studium „chcenia” i „niechcenia”.

Komu się w Polsce chce?

Na zarejestrowanych 75 (!!!) partii politycznych aż 25 ma wyraźne oblicze narodowe. Dodając do tego 6 narodowo katolickich otrzymujemy imponujący procent.

Mamy 8 partii lewicowych, 5 chłopskich, 3 zielonych i 5 ewidentnie wodzowskich, czyli ideowo niezależnych.

Wśród katolicko-narodowych bywają takie jak Obrona Narodu Polskiego czy Liga Obrony Suwerenności, choć jeśli chodzi o nazwę i profil ideowy wszystkie przebiła partia o nazwie Sztandar Matki Boskiej Licheńskiej Bolesnej Królowej Polski (siedziba – Bytom, ul. Alojzjanów 38/20).

Wyobrażacie sobie państwo taką partię w sejmie? W koalicji np. z Polska Partią Piratów (siedziba – Warszawa, Marszałkowska 84/92)?

Ona sobie też pewnie nie wyobraża, ale jak by nie patrzeć, jest emanacją czyjejś chęci działania, czym nie wszyscy mogą się pochwalić. Niestety.

Polska lewica, do której wciąż tradycyjnie jest zaliczany SLD, choć czasem trudno w nim dostrzec oznaki lewicowości, poza nim składa się z kilku kanapowych ugrupowań nie wychodzących poza towarzyskie dyskusje  na tematy marynistyczne (o d*** Maryni).

Trudno powiedzieć czy zaliczyć do lewicowych ugrupowanie o nazwie Ruch Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka, bo ich deklaracje brzmią zbyt rozsądnie jak na sposób zarządzania gospodarką w czasach ich patrona.

Dwie partie monarchistyczne funkcjonują tylko dlatego, że każda ma innego kandydata na polski tron, a obu nie przeszkadza fakt, że tron nie istnieje. Są to więc jedyne partie, do których każdy może odnieść się z sympatią, ponieważ objęcie władzy przez którąkolwiek z nich nam nie grozi.

Z trzech partii będących efektem rozpadu Samoobrony zwracam uwagę na Partię Regionów, której przewodzi p. Renata Beger, osoba niegdyś przeze mnie karykaturowana w wierszowanych odach, a dziś budząca moją autentyczną sympatię, ponieważ jest ona jednym z bardzo nielicznych polityków, po których widać, że się uczą i potrafią się nauczyć. A za to należy się szacunek, bo to rzadkie zjawisko. Plus, rzecz jasna, te kurwiki…

Ze względów czysto zawodowych oraz zamiłowania do absurdu sympatyzuję także ze Związkiem Słowiańskim, który wg własnych deklaracji „broni praw i interesów Narodu Polskiego oraz dba o zachowanie jego słowiańskiej tożsamości.” i w związku z tym organizuje imprezy typu… Festiwal Wikingów.

Nie przedłużając – jest w czym wybierać.

Co? Nie ma?

No tak, na papierze wygląda to wszystko nienajgorzej, bo PiS nie różni się w rejestrze niczym od Sztandaru Matki Boskiej Licheńskiej, a PO od Stronnictwa Patriotycznego Polski i Polonii. W praktyce jednak zdecydowana większość tych partii nie dociera ze swym przesłaniem do potencjalnego wyborcy.

Ponad 30 partii o charakterze narodowo katolickim to dużo, czy mało? Oznaka preferencji, czy przejaw inicjatywy określonych środowisk? A może widoczny dowód tradycyjnych podziałów na polskiej prawicy niezdolnej do dogadania się pomimo niemal identycznie brzmiących deklaracji ideowych?

8 partii lewicowych w kraju, w którym istnieje spory, potwierdzany przez socjologów naturalny elektorat lewicowy to plus czy minus?

Czy 75 partii to dużo, jeśli weźmie się pod uwagę znikomą ich aktywność w przestrzeni publicznej? Brak funduszy nie zawsze jest wytłumaczeniem, bo zaznaczyć można swe istnienie choćby przez Internet, co wiąże się z niewielkimi, przynajmniej początkowo, nakładami.

No i sławna już „,milcząca większość”, która się nie organizuje, nie wybiera, nie uczestniczy, ale by zaznaczyć jednak swą przynależność do nadwiślańskiego narodu – narzeka co ma sił.

Dlaczego wszyscy narzekający na polityków „rozkradających Polskę” nie zakładają Partii Uczciwych Jak Wszyscy Diabli i nie rwą się do steru? Na zdrowy rozum większość mają w kieszeni już w pierwszych wyborach. Dlaczego narzekający na politycznych krętaczy nie zakładają Partii Prawdomównych Jak Jasna Cholera i nie mówią narodowi „jak jest naprawdę”?

To pytania retoryczne, wiem. A jednak się cisną na usta.

Śp. Jacek Kuroń namawiający, by nie palić komitetów, lecz zakładać swoje – dziś, w wolnej Polsce nie znajduje naśladowców, mimo że jego koncepcja wygrała, a więc warto by może ją powielić.

Czytając czasem, także na SO, „genialne” recepty na szczęście powszechne, zastanawiam się dlaczego ich autorzy nie spróbowali wdrożyć w życie tego co piszą, skoro są to takie „oczywistości”?

Samo nic się nie zrobi. Tymczasem czytam komentarz pod artykułem w SO „… ja nie mówię, że to zrobię, ale zachęcam innych…” (autentyk). Weźmy się i…  zróbcie! Polska klasyka.

Spróbujmy sobie wyobrazić, że mamy sumienie i zróbmy coś w rodzaju jego rachunku. Może być cichy.

Pytanie jest tylko jedno: dlaczego?

A motywacja? Pieluchy Tony’ego Blaira.
Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.