Niepokojące uroki nacjonalizmu
dyktatura| faszyzm| Kurt Vonnegut| nacjonalizm| ONR| patriotyzm| Rafał Woś| Ruch Narodowy| Theodor W. Adorno| Zygmunt Bauman
O faszyzmie słyszymy i mówimy ostatnio bardzo dużo. Niektórzy publicyści, w tym Rafał Woś, twierdzą, że to “woda na młyn Kaczyńskiego” (http://wiadomosci.wp.pl/kat,141202,title,Faszyzm-w-Polsce-Rafal-Wos-taka-postawa-to-woda-na-mlyn-pisowskiej-propagandy,wid,18293913,wiadomosc.html) – zbyt mocne słowa używane do krytykowania władzy kończą się tym, że krytykowanie jej staje się niewiarygodne i spłaszczone. Co nam pozostanie do powiedzenia, kiedy zaczną się dziać naprawdę okropne rzeczy?
Rozpoznanie Rafała Wosia jest jednak problematyczne. Coraz bardziej bezwzględny “suwerenizm” – tak może nazwijmy ideologię opcji rządzącej w Polsce – rzeczywiście nie jest tożsamy z nacjonalizmem i faszyzmem. Kłopot w tym, że zapewnia im świetne podglebie. Wiele wprowadzanych przezeń rozwiązań (np. “media narodowe”, eliminowanie funkcji krytycznej kultury czy humanistyki, przedkładanie “narracji historycznej” nad wolne spory o przeszłość czy krytyka liberalizmu) otwarcie służy umacnianiu się twardej linii nacjonalizmu.
Co to jest faszyzm? Kurt Vonnegut ujął to zwięźle: “Faszyzm był dość rozpowszechnioną filozofią polityczną, uznającą za świętość naród i rasę, do której należał dany filozof. Faszyzm wymagał autokratycznego, scentralizowanego rządu z dyktatorem na czele. Dyktatora należało słuchać bez względu na to, co rozkazywał.” (Śniadanie mistrzów, albo Żegnaj, Czarny Poniedziałku, PIW, Warszawa 1977)
(Oczywiście filozofia polega na tym, żeby niczego nie uznawać za świętość: właśnie dlatego ludzkość wymyśliła sobie teologię, która jest w pewnym sensie tym samym, co filozofia, ale umożliwia uznawanie świętości. Może dlatego jednym z najważniejszych pism polskiej prawicy jest “Teologia Polityczna”. Wracając do słów Vonneguta, może nie tyle filozof, co wyznawca…)
Załóżmy, że nie mamy jeszcze scentralizowanej dyktatury, a i naród/rasa nie są jeszcze świętością dekretowaną przez najwyższą władzę. Tylko że… coraz częściej o tym rozmawiamy. Ja, na przykład, załapałam się na debatę o młodzieżowych ruchach nacjonalistycznych z udziałem przedstawiciela jednego z nich.
Prowadzący zadawał inteligentne pytania, a delegat z Obozu Narodowo-Radykalnego, który w międzyczasie okazał się być partią, tłumaczył, że skoro posłowie ruchu wprowadzeni do parlamentu zachowują się “całkowicie normalnie”, to chyba czas zacząć traktować ONR i cały ruch narodowy z należnym mu szacunkiem.
Nacjonalizm a patriotyzm
Bo jak tu nie szanować patriotycznej młodzieży, której leży na sercu dobro ojczyzny, katolickie morale i – tak, tak – ekologia? Czy można gardzić dzielnymi młodymi ludźmi za to, że chcą być dumni z bycia Polakiem? I ta suwerenność to wzór rodem z Zachodu – przecież im bardziej podróżujemy, tym bardziej widzimy, że z to właśnie mocne państwa narodowe na Zachodzie gwarantują funkcjonowanie instytucji dla dobra ich obywateli. I my, Polacy, też byśmy tak chcieli…
Ale skoro patriotyzm – to już przypomniał redaktor prowadzący – systematycznie potępiano, odżegnywano od czci i wiary, to młody człowiek ma mętlik w głowie: chce silnej ojczyzny, ale od mainstreamu dostaje komunikat, że jest przez to faszystą.
Ze zdaniem pana redaktora trudno mi się zgodzić. Od pierwszych lat po transformacji w 1989 roku patriotyzm był ważnym tematem rozważań. Pamiętam patriotyczne wzmożenie po śmierci Jana Pawła II, namysł nad nowym patriotyzmem w kontekście wchodzenia Polski do Unii Europejskiej i egzaltowane przemówienia polskich władz przy różnych okazjach w latach 2005-2015. Ale dziś słyszę, że była to co najwyżej debata akademicka, którą media nie zajmowały się tak jak zaangażowani w politykę intelektualiści.
Kłamstwo i pamięć
Nie wierzę Zygmuntowi Baumanowi, że kłamstwo polityczne ma krótkie nogi i samo siebie obala. (http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/12166,1,jak-jestesmy-manipulowani.read) Jeśli jest możliwe w mediach głównego nurtu mówić, że dyskusji o patriotyzmie nie było, to takie kłamstwo jest już w zasadzie nie do obalenia. Jego materią jest pamięć, a klasyk mówi przecież, że w przeciwieństwie do historii, która jest sprawą publiczną i każdy może się o nią spierać, pamięć jest zawsze czyjaś, zawsze własna i kłócić się o nią trudno. Pamięć za to, w przeciwieństwie do historii, można modyfikować, wpływać na nią, sugerować pamiętającemu interpretacje, rzucające nowe światło na to, co pamięta…
Uporczywe powtarzanie, że za poprzednich opcji rządzących patriotyzmu się unikało, będzie pomału modyfikowało pamięć i w końcu stanie się subiektywnie przeżywaną prawdą. A ponieważ wiedza to również pamięć (ponieważ wszyscy pamiętamy mniej więcej to samo i mamy swoje rytuały, w których się nawzajem sprawdzamy, to nazywamy to obiektywizmem), kwantum naszej wiedzy również może być – jak by to określić – plastyczne.
Na tej plastyczności opierają się techniki propagandy. Pracowita, powolna redefinicja pojęć, czyli wiedzy, i opowiadanie na nowo (“nowa narracja”) bliższych i dalszych wspomnień naszej wspólnoty przekładają się na zmianę światopoglądu, obrazu świata. A ponieważ większość z nas w tym procesie uczestniczy sporadycznie i nieuważnie, zmiana dokonuje się niespójnie. Im bardziej z kolei nasz obraz świata jest niespójny, tym bardziej jesteśmy niepewni siebie, zagubieni i agresywni w obliczu jakiejś innej wersji, która nie całkiem zgadza się z naszą.
Kłopotliwa osobowość
Innymi słowy, stajemy się coraz bardziej autorytarni. Powojenni badacze, którzy starali się określić, jak to się stało, że całe społeczeństwa nie zaprotestowały, kiedy w ich imieniu wytaczano wojnę światową czy przeprowadzano Zagładę, właśnie tak określili osobowość, jaka się wyłaniała na gruncie niespójnego obrazu świata, braku prawdy, na której można się oprzeć, kwestionowania obiektywnej wiedzy i nacisku na zagrożenia ze strony “tych, którzy nie są nami”.
Na osobowość autorytarną miały się składać następujące cechy: sztywne przywiązanie do konwencji, brak krytycyzmu i podporządkowanie wyidealizowanym autorytetom moralnym, agresja wobec osób łamiących konwencje i “innych”, sprzeciw wobec przejawów wrażliwości, subiektywności, skłonność do myślenia stereotypami, przesądność i skłonność do umniejszania wartości wiedzy naukowej, sztywne kategorie, kult siły i identyfikacja z figurami władzy, hierarchiczność, kult “twardego charakteru”, cynizm, ogólna wrogość i pogarda dla człowieka, projekcyjność (skłonność do przypisywania światu zewnętrznemu własnych impulsów emocjonalnych – np. “Ostatnio wielu ludzi wtrąca się w prywatne sprawy innych”…), przesadne zainteresowanie “czynnościami seksualnymi”. (Za: Th.W. Adorno i in., Osobowość autorytarna, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010).
Na ile to dotyczy nas dzisiaj – chyba każdy musi ocenić na własną rękę. Czy upuszczenie papierka na ulicy albo trzymanie nóg na krześle już jest powodem do publicznej, nieproporcjonalnej reprymendy? Czy autorytety służą nam do testowania naszej wspólnej wiedzy czy też nie jesteśmy w stanie zrobić kroku, dopóki nie powiedzą nam, w którą stronę? (http://kowalczyk.blog.polityka.pl/2016/05/02/satrapia/?nocheck=1) Czy jesteśmy cyniczni, a zarazem niechętni obcym i inaczej myślącym? Czy przypisujemy innym nasze własne zapędy? (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Beata-Szydlo-to-jest-pucz,wid,18301530,wiadomosc.html?ticaid=116f15&_ticrsn=3) Zainteresowanie cudzym seksem w dobie tabloidów chyba możemy sobie darować, wiadomo, że jest spore.
Kogo byśmy chcieli mieć za sąsiada?
Na drugim końcu “skali F” Adorno i jego współpracownicy umieścili kogoś, kto “nie jest oszczędny w reakcjach i opiniach… ma silne poczucie osobowej autonomii i niezależności… Jedną z ich cech charakterystycznych jest moralna odwaga… Kochając nie tylko pożądają, ale i współczują… są gotowi do identyfikacji z uciśnionymi, ale nie wykazują cech kompulsji i nadkompensacji… Wydają się często wykazywać zainteresowania natury estetycznej.”
Ten istny nadczłowiek, ktoś, kogo każdy chciałby mieć za sąsiada (rozmowy na klatce schodowej nigdy nie byłyby nudne) został określony przez badaczy mianem “autentycznego liberała”. Zauważmy, że choć zbudowana przez nich dychotomia “faszysta – liberał” wciąż jest w obiegu, to jednak my sami z “liberałem” kojarzymy dziś zupełnie inne cechy (merkantylizm, korupcja, wyzysk, narzucanie własnych poglądów pod płaszczykiem “poprawności politycznej”, promiskuityzm i nihilizm, w najlepszym wypadku – obojętność).
Różnicę tę trzeba wyjaśnić więcej niż jednym czynnikiem. Po pierwsze, Adorno i jego współpracownicy zachłysnęli się profilem ideologicznym Ameryki, która – pamiętajmy – swoim wejściem do gry w II wojnie światowej doprowadziła do zwycięstwa aliantów. Dlatego typ osobowości, który wydawał się najmniej podatny na faszystowskie pokusy nazwali właśnie liberalnym. Tak samo dla mnie, osoby o poglądach wyraźnie lewicowych, byłby to raczej socjalista lub socjaldemokrata, a z punktu widzenia dawnych opozycjonistów demokratycznych ten ideał klasyfikowany był jako przedstawiciel Unii Wolności.
Po drugie, opcja liberalna zaczęła się konsolidować w bardzo skuteczny i raczej bezwzględny system polityczny, kiedy tylko zwycięzcy zorientowali się, że udział w wyzwalaniu Europy otworzył im pole do gospodarczego i politycznego popisu. Adorno, robiąc swoje badania, jeszcze nie mógł wiedzieć, że osoby, które sklasyfikował jako “autentycznych liberałów”, same będą protestować przeciwko liberalnym i neoliberalnym nadużyciom swoich rządów.
Po trzecie, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch lat obserwujemy dążenia do stopniowego przedefiniowania pojęcia liberalizmu tak, by zaczęło symbolizować zarazem “cywilizację śmierci” i uderzenie w morale oraz rodzinę, ale też wyzysk i ekonomiczną “kolonizację”. Jeszcze parę miesięcy takiej kreciej pracy i nikt już nie będzie chciał się przyznać do posiadania liberalnych poglądów. Nie mam pewności, a jedynie bardzo silne wrażenie, że już w tej chwili wśród młodych ludzi to “faszyzm”, a na pewno “nacjonalizm” jest bardziej atrakcyjnym członem alternatywy. Pomieszane pojęcia
Tym bardziej, że nad siatką pojęć wykorzystywanych przez nacjonalizm też prowadzi się prace reinterpretacyjne. Weźmy tych kilka, które przywoływano w przytoczonej na wstępie radiowej dyskusji – państwo narodowe, katolickie morale i ekologia. Każde z nich w ustach młodych patriotów ma trochę inne znaczenie niż zwykle, gdzie “zwykle” znaczy: w konsensusie między mnóstwem różnych autorów, jaki nazywamy wiedzą.
Na przykład, państwo narodowe. W XXI wieku w Europie Polska jest ostatnim – a być może pierwszym? – państwem narodowym, czyli takim, w którym zbiór obywateli z grubsza pokrywa się ze zbiorem osób narodowości polskiej. Gdzie indziej mniejszości uczestniczą w życiu kraju na równi ze rdzenną nacją i trzeba to jakoś rozwiązać i pogodzić.
Silna państwowość starych demokracji nie bierze się z jednolitej tożsamości osób uprawnionych do głosowania, tylko z wielu, wielu lat poświęconych na dopracowywanie i kalibrowanie instytucji. Ponieważ obywatele z założenia są współautorami życia politycznego i mają wpływ na te instytucje, znają je i mają pewną wspólną wiedzę, na której opierają się we wspólnym życiu.
To nie tożsamość jest więc źródłem wspólnoty, ale wspólna praktyka i wspólne życie w końcu wydaje z siebie pewną dzieloną tożsamość. Zupełnie inaczej, niż starają się to przedstawiać polscy narodowcy, wedle których wspólna tożsamość i mentalność miałaby się przekładać na względnie jednorodną wolę polityczną, a ta z kolei – na decyzyjny, więc silny organizm państwowy.
Haczyk tkwi w sposobie interpretowania woli politycznej przez wspomniane “silne państwo”. Wielość głosów wymaga debaty, a więc werbalizacji tego, czego chcemy. Jeśli jednak przyjmiemy, że jesteśmy tacy sami i w związku z tym chcemy tego samego, etap debaty staje się zbędny (choć dla demokracji jest kluczowy), a władza nasze pragnienia, potrzeby, poglądy i decyzje zaczyna rozpoznawać telepatycznie. A skoro, jak mówiliśmy, nasz światopogląd nie jest spójny, to nawet kiedy władza zinterpretuje go źle, jesteśmy skłonni się podporządkować – mamy przecież wiarę w autorytet i dobrą wolę tych, którzy są “nasi”.
Taką samą uspokajającą spójność gwarantuje katolicyzm – nie jako religia “bojaźni i drżenia”, zadanie dla jednostkowego sumienia, perspektywa metafizycznej otchłani, ale jako “reżim przyzwoitości”, tj. całościowy i zrozumiały, bo w miarę logicznie wskazujący na swoje własne przesłanki aksjologiczne, projekt na życie, m.in. oddzielający dobre od złego. Reżim w znaczeniu słownikowym, czyli “ustrój”, ale też reżim w sensie historycznym, projekt autorytarny, bo bez alternatywy.
Gdyby Polska miała popaść w faszyzm, musiałaby to być nasza narodowa wersja autorska faszyzmu, uwzględniająca polską katolickość. Owszem, fundamenty zostały położone. Po soborze watykańskim II, który otworzył doktrynę, uznał prymat jednostkowego sumienia i dopuścił możliwość zbawienia niewierzących, ówczesny prymas Stefan Wyszyński uznał, że są to przesłanki nie do pogodzenia z “ludowym” charakterem polskiego katolicyzmu, który identyfikował z klasą chłopsko-robotniczą, przywiązaniem do ziemi i hierarchicznym postrzeganiem świata.
Triadę “Polak-chłop-katolik” przypomniała naczelna ideolożka nowych polskich środowisk patriotycznych, Barbara Stanisławczyk-Żyła, dziś prezes Polskiego Radia (Zob. tejże, Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce, Fronda, Warszawa 2015). Myślę jednak, że to czysty przypadek, że dyskusja, w której tak wiele miejsca poświęcono ideologii ONR, miała miejsce na falach “Jedynki”.
Z kolei powoływanie się na ekologię przez ruchy narodowe na pierwszy rzut oka nie dziwi. Czyste społeczeństwo chce żyć w czystym kraju, a przecież o lasy dbają lokalne koła myśliwskie. Tyle że ekologia to nie tyle dbałość o “czyste środowisko”, co zrozumienie funkcjonowania ekosystemów. A te mają się nijak do granic narodowych… Cała Ziemia jest ekosystemem, co odczuwamy choćby poprzez zmiany klimatyczne, ale też – wahania cen żywności na całym świecie, gdy w jednym z rolniczych regionów zaczną się powodzie lub susza.
Takie ujęcie wymaga ponadnarodowych regulacji wielu spraw: zarówno rynku energii, jak i rozbrojenia. Tymczasem opcja “suwerennistów” czy narodowców nie tylko nie ma chęci do współdziałania w wymiarach środowiskowych (blokowanie rozwoju odnawialnych źródeł energii), ale też lekceważy aż do granic sabotażu międzynarodowe wysiłki w tym kierunku (ośmieszanie działań przeciwko zmianom klimatycznym).
Ekologia jako filar patriotyzmu sprawdza się znakomicie, jednak musi to być patriotyzm, a nie “suwerenizm” ani nacjonalizm, musi to być patriotyzm obywateli, którzy rozumieją, że na świecie są równi wśród równych i również odpowiedzialni.
Czy istnieje patriotyzm bez nacjonalizmu?
Jeśli patriotyzm opierać na narodowej tożsamości – jako czymś, co dziedziczymy, na co nie mamy wpływu, możemy to jedynie pielęgnować lub roztrwonić i zszargać, to prawdopodobnie nie da się mówić o patriotyzmie bez nacjonalizmu. Jeśli jednak patriotyzm oprzeć na obywatelstwie, nie tylko formalnym, ale także szerzej – na byciu pełnoprawnym członkiem jakiejś wspólnoty – może się okazać, że jest on bliższy ogrodnictwa. Członkostwo we wspólnocie jest jak uprawianie ogródka: jesteśmy tym bardziej z niego dumni, im więcej włożymy od siebie w te grządki, gazony i klomby.
Jesteśmy bardziej u siebie tam, gdzie wkładamy trochę wysiłku w rozwiązywanie konfliktów, negocjowanie kompromisów i wypracowywanie rozwiązań. Tam, gdzie rozmowy na klatce schodowej nas wciągają i sprawiają, że świat się jawi nieco ciekawszy. Tam, gdzie nasze żądania i protesty przynoszą efekty. Niekoniecznie w stu procentach takie, jak byśmy chcieli, ale jednak.
I chyba miło jest uprawiać ogródek w towarzystwie osób, które znają się na czymś innym niż my, na przykład umieją opryskiwać drzewa owocowe i chętnie posadzą takie kwiaty, jakich my nie jeszcze znamy.
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.