Nowi mieszczanie w nowej Polsce
Florian Znaniecki| Instytut Obywatelski| Kraków| neotrybalizm| nowi mieszczanie| Szczecin| Wrocław
Przedstawiamy naszym czytelnikom fragmenty arcyciekawego Raportu Instytutu Obywatelskiego „Nowi mieszczanie w nowej Polsce”, pokazującego interesujące aspekty przemian społecznych, jakie dokonały się po 1989 roku w Polsce. Wyboru dokonała redakcja.
Przynajmniej od ostatniej dekady w polskich miastach możemy obserwować rozwój mieszczaństwa specyficznego typu. Ma on niewiele wspólnego z klasycznymi wyobrażeniami o klasie mieszczańskiej ukształtowanymi w XIX wieku. Przypomnijmy, w Polsce nie istniało silne mieszczaństwo, które mogłoby narzucać reszcie społeczeństwa swoje wzory kulturowe i styl życia. Dziś w polskich miastach dorastają kolejne pokolenia wychowane i socjalizowane w kulturze miejskiej, które – jak każdy nowy fenomen społeczny – poszukują nowych narracji, na bazie których mogą konstruować swoje tożsamości. Nowych mieszczan trudno jednak zdefiniować jako zwartą socjologiczną kategorię, o pewnych powtarzalnych wspólnych cechach i wyraźnych granicach służących do konstruowania tożsamości. Są hybrydą kulturową, tak jak hybrydowa jest współczesna kultura.
Starając się klasyfikować nowych mieszczan, odnajdziemy, jak w każdej hybrydzie kulturowej, odwołania do różnych zjawisk społecznych związanych z kulturą miejską. Specyfika rozwoju polskich miast sprawia, że wszystkie zjawiska, których miasta Zachodu doświadczały od XIX wieku, u nas skumulowały się w ostatniej dekadzie.
Dlatego w nowym mieszczaninie dostrzeżemy wiele cech charakterystycznych dla dziewiętnastowiecznego flâneur, czerpiącego przyjemność z leniwie sączonej kawy w śródmiejskiej kawiarni i z upodobaniem oddającego się niespiesznym spacerom po miejskich ulicach i placach.
W mniejszym zakresie będzie to elita neoliberalnego kapitalizmu – yuppies (młodzi wielkomiejscy profesjonaliści), dla których kluczowym elementem stylu życia jest „bywanie” po pracy w śródmiejskich klubach i pubach.
Dostrzeżemy w nich także podobieństwa do bobos (bourgeois bohemian), charakterystycznej dla społeczeństw postkonsumpcyjnych elity snobującej się na życie bohemy z dzielnic artystycznych. Sporo podobieństw można znaleźć także do żywo dziś dyskutowanych kategorii hipsters – młodych kontrkulturowych rentierów korzystających z uroków życia miejskiego – oraz klasy kreatywnej, dzisiejszej elity gospodarki opartej na wiedzy.
Jednak aby w pełni uchwycić istotę tego zjawiska, należy odnieść się do polskiego kontekstu kulturowego.
Gdy w XIX wieku na Zachodzie formowało się i rosło w siłę mieszczaństwo, stając się podstawą dla powstających nowoczesnych narodów, w Polsce tworzyła się specyficzna kategoria – inteligencja. To właśnie na jej bazie i za jej sprawą powstał nowoczesny naród polski, a inteligencki etos w sposób zasadniczy uformował wzór kulturowy polskich elit. Jednak na powstaniu i trwaniu inteligencji zaważyły – w dużym uproszczeniu – dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze, dziewiętnastowieczny nacjonalizm, który stworzył nową, nieznaną wcześniej płaszczyznę identyfikacji – naród jako rodzaj świeckiej religii. W polskim przypadku jej kapłanami stała się inteligencja (w dużej mierze była to spauperyzowana szlachta). Po drugie, Polska przez ostatnie dwieście lat jedynie przez krótki czas mogła cieszyć się posiadaniem suwerennego państwa, którego instytucje, takie jak armia, system biurokratyczny i oświatowy, zapewniają trwanie i rozwój narodu. Dlatego to właśnie inteligencji przypadła rola strażników tożsamości narodowej, ale też rola – używając słów Floriana Znanieckiego – przodowników, swoistych misjonarzy „nawracających” prosty lud na idee narodowa, zbyt abstrakcyjna dla mentalności dziewiętnastowiecznego chłopa.
W początkach XXI wieku wspomniane czynniki mają coraz mniejsze znaczenie. Nie miejsce tu, by rozstrzygać, czy świat, w którym żyjemy, jest już światem postnarodowym, czy też naród nadal stanowi nadrzędny dyskurs formujący tożsamości zbiorowe. Nie ulega jednak wątpliwości, że idea narodu przeżywa głęboki kryzys i nie sposób interpretować ja tak, jak w szczytowym okresie modernizmu – jako niepodzielną wspólnotę wyobrażoną i dobro najwyższe. Dziś na pierwszy plan wysuwają się identyfikacje lokalne, regionalne, etniczne, ale też wszystkie te, które da się opisać w kategoriach neotrybalizmu. Ponadto po raz pierwszy od momentu uformowania się inteligencji państwo polskie jest w pełni suwerenne, jego byt jest niekwestionowany, granice stabilne i niepodlegające roszczeniom sąsiadów, a trwanie i rozwój zapewnia wyspecjalizowany aparat biurokratyczny. Można powiedzieć, że misja dziejowa inteligencji została wypełniona.
Nowi mieszczanie górują zatem nad starszymi pokoleniami jakością wykształcenia, znajomością języków, otwartością i obyciem w świecie oraz brakiem kompleksów wobec zachodniej kultury miejskiej. Co jednak najważniejsze, mają zupełnie inne postawy w stosunku do miasta i kultury miejskiej niż dziewiętnastowieczni inteligenci.
Po pierwsze, mogą czuć się prawdziwymi zdobywcami i odkrywcami kultury miejskiej. Dla nich miejskość nie wiąże się z pauperyzacją, wręcz przeciwnie – jest nobilitacja.
Po drugie, nowi mieszczanie trafili na czas wyjątkowej prosperity światowej ostatniej dekady, w przypadku Polski stymulowanej jeszcze akcesją do Unii Europejskiej. Ścieżki kariery w szeroko rozumianych miejskich zawodach stanęły przed nimi otworem.
Po trzecie wreszcie, specyfika postfordowskiej gospodarki sprawia, że wszystko to, co możemy nazwać miejskim stylem życia, staje się atrakcyjnym wzorem do naśladowania.
W przypadku polskich miast, które jak na standardy europejskie charakteryzują się wyjątkową homogenicznością etniczną i religijną, problematyka wielokulturowości przejawia się na poziomie pamięci.
Specyficzna historia tej części Europy sprawiła, że miasta mają tu wyjątkowo złożone i wielokulturowe dziedzictwo, które w ideologiach narodowych, konstruowanych w ramach modelu etnicznego, było skwapliwie pomijane i zamazywane. Jak przekonuje teoria migracji, zazwyczaj trzecie pokolenie migrantów ma tendencje do powrotu do korzeni. Jednak polscy nowi mieszczanie, jako trzecie pokolenie wiejskich migracji powojennych, nie powracają do rustykalnych korzeni swoich przodków, ale odkrywają przeszłość swoich rodzinnych miast.
Idea wielokulturowości i otwartości staje się zatem jednym z dominujących dyskursów w polskich miastach, z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, miasto, aby liczyć się we współczesnej gospodarce, musi w praktyce stosować politykę wielokulturowości, szanując i promując odmienność i kreatywność. Po drugie, idee te, przekładające się na wymierne korzyści, pozwalają na zmianę postaw w stosunku do miasta i jego kultury w całym społeczeństwie – nacjonalizowanie przestrzeni miast i zamykanie ich przed odmiennością, charakterystyczne dla tożsamości etnicznych, jest dziś po prostu nieopłacalne, powoduje regres, a nie rozwój.
Problematyka wielokulturowości i otwartości, mimo różnych akcentów wynikających ze specyfiki miast, była wśród respondentów absolutnie niekwestionowana. Co jednak niezwykle ważne, deficyt „inności” jest postrzegany jako coś, co zubaża miasto i jego społeczeństwo. Im bardziej miasto zróżnicowane, tym więcej kreuje zawodów czy społecznych pozycji do odgrywania takich ról. Mieszkańcy miast są zainteresowani odtwarzaniem i kreowaniem różnorodności, gdyż sami na tym korzystają. Na tej podstawie budują sukces zawodowy i symboliczną władzę.
Kwestia wielokulturowości i otwartości stanowi istotny element gry w strategiach marketingowych i turystycznych. W ostatnich dekadach radykalnie zmienia się istota samej turystyki, gdzie po okresie popularności turystyki typu 3S (sun, sąnd, sea), obserwujemy przejście do 3E (education, entertainment, excitement). Oznacza to przesuniecie walorów turystycznych z atrakcji przyrodniczych, oferowanych zwykle przez izolowane kurorty, na szeroko pojęte kulturowe, produkowane przede wszystkim przez miasta. Kraków i Wrocław znakomicie odnalazły się w nowej rzeczywistości, Szczecin natomiast, mimo atrakcyjnego położenia, pozostał na uboczu tak rozumianej turystyki. Dlatego w miastach takich jak Kraków czy Wrocław kontakt z „innym” staje się czymś niemal naturalnym, codziennym. Mamy zarazem do czynienia ze specyficznym „innym”, który nie ingeruje w lokalną kulturę, nie rywalizuje o lokalne zasoby. Rolę obcego odgrywają dziś turyści, expaci i zagraniczni studenci wypełniający miejskie centra Krakowa i Wrocławia.
Są użyteczni, gdyż stymulują lokalna gospodarkę, zdominowaną przez sektor usług, oraz dodają kolorytu marketingowemu wizerunkowi miast. Jednak, co najważniejsze, nie rywalizują o przestrzeń miasta z jego mieszkańcami, nie osiadają tu na stałe.
Tak rozumiana wielokulturowość jest zatem grą, w której nie ma przegranych, a zyskać mogą wszyscy.
W efekcie widać istotne zmiany postaw wobec miasta. Miasto i jego pluralistyczna kultura, w polskim kanonie wartości tradycyjnie postrzegana jako obca, staje się wartością samą w sobie, atrakcyjną płaszczyzną dla tworzenia tożsamości. Postulat wielokulturowości jest jednym z najbardziej pożądanych we współczesnym dyskursie miejskim. W trakcie badan żaden z respondentów nie negował idei tolerancji i pluralizmu, choć najczęściej podkreślano, że wielokulturowość ich miast ma raczej charakter marketingowy. To z kolei wpływa na wzrost zaufania społecznego, będącego fundamentem każdego dobrze funkcjonującego społeczeństwa.
Interesujące w tym zakresie są badania Eurobarometru z listopada 2009 roku, obejmujące siedemdziesiąt pięć miast Unii Europejskiej oraz Turcji i Chorwacji. Na pytanie: „Czy obecność obcokrajowców jest dobra dla miasta?”, odpowiedzi respondentów z Krakowa ulokowały stolicę Małopolski na 3. pozycji wśród najbardziej otwartych miast, tuż za Luksemburgiem i Sztokholmem – miastami, które leżą w państwach od lat uznawanych za liderów zaufania społecznego. Pozostałe polskie miasta uwzględnione w badaniach zajęły odpowiednio: Gdańsk – 7. miejsce, Białystok – 14. miejsce, Warszawa – 15. miejsce. Dane te, w porównaniu do średniej krajowej, gdzie polskie społeczeństwo wykazuje jeden z najniższych wskaźników zaufania do „innych”, wskazują, jak głębokie zmiany zachodzą w dużych miastach, gdzie obywatelski i pluralistyczny wzór kulturowy staje się coraz bardziej dominujący.
Nic dziwnego, że ksenofobia prowincjonalnej Polski całkowicie wykracza poza nowomieszczański dyskurs.
Respondenci z miast poniemieckich są niemal zupełnie pozbawieni antyniemieckich resentymentów oraz silnie impregnowani na antyniemiecki dyskurs polskiej prawicy. Traktują go jako historię z epoki komunistycznej propagandy, która odeszła i której powroty są co najwyżej groteskowe. Stąd ich ogólne poparcie dla polityki przywracania pamięci o historii złożonej, wielokulturowej, oraz brak poparcia dla tych, którzy próbują przywrócić klasyfikowanie świata na zasadzie dychotomicznych podziałów: „swój – obcy”.
Wrocław
Mieszkańcy Wrocławia żywią przekonanie, że są spadkobiercami miejskich tradycji Lwowa. Potwierdzają to badania wrocławskiego socjologa Marcina Łaski, w których na pytanie: „Jaki udział w tworzeniu klimatu i atmosfery powojennego Wrocławia mieli przybywający tu lwowiacy?”, aż 32% respondentów odpowiedziało, że zasadniczy, 41,3% uznało ten udział za znaczący.
Wrocławianie identyfikują się też z przedwojennymi mieszkańcami miasta. W trakcie rozmów zauważyliśmy częste stosowanie kategorii „my” dla opisu więzi między obecnymi a przedwojennymi mieszkańcami Wrocławia, czego zupełnie brak w Szczecinie.
Konstruowanie nowych form tożsamości wymaga oparcia w instytucjach. W przypadku Wrocławia w procesie wynajdywania i kształtowania mieszczańskich tradycji wiodącą rolę odegrały trzy istotne instytucje: uniwersytet, władze lokalne i kultura miejska. Uniwersytet Wrocławski odegrał kluczową rolę w kształtowaniu pluralistycznych postaw lokalnych elit. Dziś odwołuje się on zarówno do spuścizny po Uniwersytecie Lwowskim, jak i do dawnego Breslau, przedstawiając 300-letnią historię jako ciągłą, a wśród najwybitniejszych przedstawicieli uczelni wymienia się dziewięciu noblistów pracujących tu przed 1945 rokiem.
Od samego początku transformacji władze lokalne Wrocławia były wyjątkowo stabilne i konsekwentnie realizowały strategię przywracania miastu wymiaru europejskiego. Już w 1990 roku Rada Miasta Wrocławia przywróciła historyczny herb z 1530 roku, podkreślający wielokulturową przeszłość miasta.
We Wrocławiu rozwinęła się silna kultura miejska i środowiska artystyczne, które w swojej twórczości inspirują się miastem. Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów jest twórczość Marka Krajewskiego, który w swoich powieściach rekonstruuje przedwojenny Breslau. Co istotne, popularność jego książek w dużej mierze wynika właśnie z odwołań do dziedzictwa Breslau. Tym samym zamazywana niemiecka tradycja miasta, dzięki właściwościom literatury, staje się bliska i swojska, staje się atrakcyjną narracją, na bazie której można rekonstruować tożsamość miasta.
W Szczecinie,
mieście o bardzo podobnej historii społecznej po 1945 roku, postawy wobec wielokulturowości i otwartości miasta wyglądają nieco inaczej. Także tutaj dokonała się stuprocentowa wymiana ludności, jednak w przeciwieństwie do Wrocławia mieszkańcy Szczecina wciąż nie zdołali w pełni stworzyć nowej tożsamości miasta. Nie oznacza to, że miasto nadal wstydliwie skrywa swoją historię. W Szczecinie można odnaleźć wiele śladów współczesnych odwołań do niemieckiego dziedzictwa, półki księgarskie, podobnie jak we Wrocławiu, uginają się pod stosami albumów o przedwojennym Stettin, działają portale poświęcone przedwojennej historii miasta.
Problem jednak w tym, że zainteresowanie historia miasta i jego tożsamością jest domeną jedynie wąskich grup. Znakomitej większości mieszkańców zarówno historia miasta, jak i jego tożsamość są zupełne obojętne.
W Szczecinie miały miejsce wydarzenia o charakterze pokoleniowym: Grudzień ’70 i Sierpień ’80, jednak nie przełożyły się one na budowanie długotrwałych więzi społecznych w obrębie całego miasta. Co ważne, dokonały się w zupełnie innej epoce ideologicznej i gospodarczej, a tym samym nie mogły przełożyć się na wytwarzanie kultury miejskiej i postaw obywatelskich. Ponadto rywalizację o ich symbolikę Szczecin przegrał z Gdańskiem – to następna, powtarzana w każdym wywiadzie pozycja na długiej liście niepowodzeń miasta.
Wielkie oczekiwania wiązano tu z inicjatywą Europejska Stolica Kultury 2016, która mogłaby stać się wydarzeniem pokoleniowym. Niestety, Szczecin odpadł już na pierwszym etapie selekcji.
Mimo że Szczecin od 1985 roku posiada uniwersytet, jako instytucja uczelnia ta nie odgrywa niemal żadnej roli miastotwórczej. Zdaniem naszych respondentów, jest on zupełnie niewidocznym graczem w przestrzeni miasta, nie wpływa na jego narracje i nie współtworzy jego tożsamości.
Kolejne władze nie potrafiły zbudować spójnej strategii, która mogłaby przełamać ten negatywny stereotyp.
Oficjalna marka miasta – Floating Garden 2050 – napisana fatalną marketingową nowomową i w niewielkim stopniu odnoszącą się do rzeczywistości, paradoksalnie tylko ten stereotyp podtrzymuje. Kultura miejska i środowiska twórcze w Szczecinie mają charakter raczej partyzancki: są wąskie, zamknięte i zupełnie niewidoczne w przestrzeni miasta, istnieją ad hoc, nie tworząc zwartego środowiska.
Istotną różnicą w stosunku do Wrocławia jest też traktowanie historii miasta jako inspiracji artystycznej. Głównym motywem twórczości ikony szczecińskiej literatury Ingi Iwasiów jest historia powojennego, a nie przedwojennego miasta. Na pierwszy plan wysuwają się zmagania mieszkańców z oswajaniem obcego Szczecina, a nie odkrywanie wspaniałych wielkomiejskich tradycji Stettin.
Szczecin nie posiada też swojego arkadyjskiego mitu miasta idealnego, np. "drugiego Wilna".
Kraków
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Krakowie. Po pierwsze, to jedno z nielicznych polskich miast, gdzie mieszczaństwo rozwijało się od pokoleń, a styl życia i wartości charakterystyczne dla tej klasy były i są ważnym elementem miejskich tożsamości. Po drugie, proces konstruowania narracji miasta odbywał się dawno i bez udziału jego obecnych mieszkańców. Kraków niejako „od zawsze” stanowił centrum dyskursu narodowego, a jego symbolika miała charakter raczej funeralny. Respondenci w Krakowie czują się zatem przytłoczeni wielką tradycją miasta, wytworzoną w przeszłości i bez ich udziału, która nie podlega nowym interpretacjom. Nie mogą czuć się współtwórcami tożsamości miasta, gdyż z symbolami narodowymi nie wchodzi się we wzajemne interakcje, a jedynie oddaje im się nabożną cześć. Zdają się być w pełni świadomi, że życie w Krakowie to droga przez swoisty labirynt sensów i znaczeń, gdzie dominują gate keepers, tworzący zasady poruszania się po miejskim labiryncie.
Istotne znaczenie dla dynamiki zmian społeczno-kulturowych w polskich miastach ma fakt radykalnej zmiany ich podstaw gospodarczych. Miasta epoki postfordowskiej staja się centrami przemysłu kreatywnego, gospodarki opartej na symbolach, takich jak sztuka, moda, muzyka, dziedzictwo kulturowe, turystyka, specyficzny styl życia (rekreacja, restauracje, kluby, kawiarnie) itp. Dziś to właśnie konsumpcja w znacznej mierze wyznacza pozycję w strukturze społecznej i wpływa na konstruowanie tożsamości, dlatego miejski styl życia staje się pożądaną wartością i stanowi podstawę dla definiowania swojej tożsamości przez mieszkańców miast. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia ze specyficznym stylem postkonsumpcyjnym. Istotną cechą nowych mieszczan zaobserwowaną w trakcie badań był silnie eksponowany wątek postmaterialistyczny; szybka kariera i sukces za wszelką cenę nie stanowią najważniejszego motywu życiowej samorealizacji. Dla nowych mieszczan miasto nie sprowadza się wyłącznie do przestrzeni pracy, jest w takim stopniu atrakcyjne, w jakim pozwala realizować swój styl życia, hobby itp.
Styl życia oparty na postkonsumpcjonizmie objawia się przede wszystkim wspólnotą gustu i smaku.
Miasta takie jak Kraków i Wrocław wielu respondentom jawią się jako niemal idealne do życia, gdzie swobodnie można realizować swoje potrzeby. Nie każde miasto stwarza jednak warunki do rozwoju gospodarki opartej na symbolach i postkonsumpcyjnego stylu życia. Wrocław i Kraków znakomicie poradziły sobie w nowej rzeczywistości gospodarczej, czyniąc ze stylu i jakości życia swoje główne atuty. Oba miasta są czołowymi ośrodkami akademickimi, przyciągającymi tysiące młodych ludzi, którzy aktywnie włączają się we współtworzenie kultury. Posiadają także całą paletę instytucji kulturotwórczych, od tradycyjnych i nobliwych muzeów, teatrów itp., po alternatywne, offowe kluby i galerie. W obu miastach przybyło także wiele nowych miejsc pracy w atrakcyjnych zawodach kreatywnych.
Szczecin natomiast nie potrafi jak dotąd odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Miasto to znajduje się w głębokim kryzysie, nie zdołało stworzyć podstaw pod rozwój nowej postfordowskiej gospodarki, która zamortyzowałaby skutki upadku tradycyjnego przemysłu. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele i część z nich została już opisana powyżej. Chcę jednak zwrócić uwagę na dwie kluczowe sprawy: brak przestrzeni publicznych i słabość instytucji kulturotwórczych.
Nowe miejskie tożsamości potrzebują przestrzeni, gdzie będą odgrywane, dlatego nowi mieszczanie tak wiele energii poświęcają na wytwarzanie czy też rewitalizowanie miejskich centrów. Znakomitym przykładem może być krakowski Kazimierz czy wrocławski Rynek. W obu przypadkach były to przestrzenie, które jeszcze w początkach lat 90-tych w sposób dosłowny odstraszały potencjalnych bywalców; dziś są tętniącymi życiem wizytówkami miast. Miejskie centra pełnią obecnie dwojaką funkcję. Z jednej strony tworzą skoncentrowane przestrzenie rozrywkowe, gdzie dokonuje się konsumpcja szeroko rozumianej kultury miasta. Z drugiej natomiast stają się przestrzeniami publicznymi, gdzie można odgrywać miejskie tożsamości i potwierdzać miejskie statusy społeczne. Brak takiego centrum w Szczecinie hamuje tworzenie się nowych miejskich tożsamości w odniesieniu do wartości postkonsumpcyjnych.
Nieśmiałe próby stworzenia prawdziwego centrum miasta nie przyniosły póki co żadnych rezultatów. Na odremontowanym deptaku Bogusława, który miał stać się zalążkiem rewitalizacji centrum miasta, jedyna kawiarnia jest czynna do godziny 17.00 i zamknięta w niedziele.
Mimo że mieszkania w kamienicach wzdłuż deptaku zostały zgentryfikowane i sprzedane na wolnym rynku, nie widać tam życia. Przykład ten – co zakrawa na ironię – prezentowany jest oficjalnie jako modelowy przykład „rewitalizacji” śródmieścia Szczecina. Postkonsumpcyjny styl życia, który staje się coraz powszechniejszy wśród mieszkańców Krakowa czy Wrocławia, w Szczecinie ma charakter elitarny i partyzancki, trudny do zaobserwowania w przestrzeni miasta.
Dlatego szeroko rozumiana branża gastronomiczna w Szczecinie wciąż przypomina bardziej realia PRL niż postfordowskie miast.
Kluczową rolę w wytwarzaniu i dynamizowaniu nowych miejskich tożsamości odgrywają lokalni liderzy, zarówno na poziomie samorządu, jak też w sferze organizacji pozarządowych i w wielu niesformalizowanych inicjatywach.
Przykłady dużych, bogatych miast, takich jak Gdynia czy Wrocław, gdzie prezydenci uchodzą za prawdziwe gwiazdy samorządowe, były już wielokrotnie opisywane i dyskutowane. Ja jednak chcę zwrócić uwagę na ciekawe zjawiska dziejące się na peryferiach, wybiegając nieco poza swój teren badawczy. Kultura miejska może rozwijać się także w regionach peryferyjnych, pod warunkiem, że znajduje wsparcie w lokalnych liderach samorządowych.
Dobrą ilustracją dla tych procesów będą przykłady z dwóch miast Podkarpacia: Rzeszowa i Stalowej Woli. Podkarpacie uchodzi za ostoję konserwatywno-katolickich wartości, region zacofania i biedy. Jednak w obu tych podkarpackich miastach już trzecią kadencję swoje urzędy sprawują prezydenci, którzy wyłamują się z katolicko-konserwatywnych stereotypów. W obu miastach w ostatnich latach rozegrały się też głębokie konflikty na linii Kościół katolicki – mieszkańcy miasta, których przyczyną była ingerencja Kościoła w sferę mieszczańskich wartości i stylu życia.
Według badań „Mój samorząd”, realizowanych przez SPLOT i PBS DGA pod koniec 2009 roku w ponad trzydziestu największych miastach Polski, prezydent Rzeszowa, wywodzący się z lewicowego SLD, cieszy się w mieście większym zaufaniem (84,7%) niż Kościół katolicki (72,4%). Dzieje się tak dlatego, że mieszkańcy miasta, mimo negatywnego stereotypu, postrzegają Rzeszów jako dobrze zarządzane, perspektywiczne miasto sukcesu, mając przy tym świadomość, że zawdzięczają to w dużej mierze urzędującemu prezydentowi. Dlatego decydując o losach swojego miasta, dokonują racjonalnych wyborów, a nie tych podpowiadanych z ambon.
Przykład ze Stalowej Woli jest jeszcze bardziej interesujący. Urzędujący prezydent w 2002 roku wygrał wybory jako kandydat PiS (wówczas PiS wygrało wybory prezydenckie tylko w dwóch miastach: Warszawie i Stalowej Woli), jednak jako jedyny prezydent miasta w Polsce sprzeciwił się nakazowi uczczenia Powstania Warszawskiego włączeniem syren – w myśl zasady, że klęsk się nie świętuje.
Mimo intensywnej krytyki prowadzonej przez lokalny kler, wygrał w kolejnych wyborach. Wyborcy docenili przede wszystkim to, że prezydent konsekwentnie postawił na transformację podstaw gospodarczych miasta z industrializmu do postfordyzmu. Dzięki staraniom prezydenta do miasta trafiły ogromne środki – nawet nie na skalę regionu, ale kraju – na rozbudowę infrastruktury akademickiej i badawczej.
Oba podkarpackie miasta dobrze radzą sobie w nowej rzeczywistości, przełamując negatywne stereotypy na temat ściany wschodniej. Przykłady te wskazują na głęboki proces laicyzacji polskiego społeczeństwa, które przywiązanie do Kościoła demonstruje głównie w przypadku formalnych rytuałów, zagrożenia i niepewności.
Przyczyną laicyzacji społeczeństw Europy Zachodniej była dominacja mieszczańskiej racjonalności, która odczarowała sferę publiczną, sprowadzając religię do sfery prywatnej. Wiele wskazuje, że proces taki, z dużą intensywnością, właśnie dzieje się w Polsce.
Tożsamości powstają zawsze w toku wzajemnych interakcji, są działaniem społecznym. Dlatego w ostatnich latach w polskich miastach możemy obserwować rewolucyjny wręcz rozwój organizacji pozarządowych, których działalność ukierunkowana jest na poprawę szeroko rozumianej jakości życia miejskiego oraz odkrywanie miejskich tożsamości.
W polskich miastach mieliśmy do czynienia z deficytem kultury miejskiej, gdzie bezwzględnie dominowały wzory kultury quasi-szlacheckiej (patologicznie pojmowana złota wolność) i chłopskiej (brak zrozumienia dla wartości szerszych niż własna rodzina i dom). W efekcie miasta były postrzegane w kategoriach sumy prywatnych własności, a nie dobra wspólnego, co w połączeniu z globalizacją i neoliberalizmem przyniosło fatalne skutki.
W ostatnich latach uformowało się wiele wpływowych instytucji i organizacji NGO, stających się swoistymi think tankami, w których coraz efektywniej dyskutuje się kwestię miejską w Polsce. Nowi mieszczanie, starając się przeciwdziałać negatywnym zmianom w swoich miastach, w obliczu bierności, a nierzadko przy współudziale władz lokalnych, tworzą liczne organizacje i inicjatywy stawiające sobie za cel ochronę tożsamości ich miasta. Wzmożona aktywność w tym zakresie obserwujemy wraz ze zmieniającymi się funkcjami Internetu, coraz częściej wykorzystywanego do budowania kapitału społecznego i mobilizacji do współdziałania.
Badania potwierdzają fakt, że im większe nasycenie kulturą miejską i miejskim stylem życia, tym mniejsza staje się tzw. próżnia socjologiczna. Ralf Dahrendorf powtarzał, że społeczeństwa obywatelskiego się nie buduje – ono rośnie. Jednak społeczeństwo obywatelskie w Polsce po 1989 roku było budowane odgórnie, gdyż nie istniały podstawy, na których mogłoby wyrosnąć. Dziś widać wyraźną zmianę. Mocne fundamenty dla demokracji i społeczeństwa obywatelskiego powstają na poziomie grassroots – społeczności lokalnych.
Specyfiką nowych mieszczan, dobrze wykształconych, mających spore i pozytywne doświadczenia w kontaktach wielokulturowych, sprawia, że pluralizm kulturowy jest dla nich wartością. Wielokulturowość i tolerancja stają się nie tylko postulatami normatywnymi, ale i dobrami, które można wymieniać na realny wzrost poziomu życia i dochodów, stają się warunkiem efektywnego rozwoju miasta we współczesnej gospodarce. To z kolei wpływa na wzrost zaufania społecznego będącego fundamentem każdego dobrze funkcjonującego społeczeństwa.
Kultura jest procesem nieustannego stawania się, dlatego potrzebuje efektywnych instytucji do jej wytwarzania. Jest to szczególnie istotne w dzisiejszych czasach, kiedy to właśnie kultura jest kołem zamachowym nowoczesnej gospodarki. Problem jednak w tym, że nowomieszczańska energia w tworzeniu kultury miejskiej rzadko znajduje efektywne wsparcie we władzach lokalnych.
Jednym z najbardziej istotnych i aktualnych problemów polskich miast jest dominacja polityki neoliberalnej, która w Polsce trafiła na wyjątkowo podatny grunt kulturowy z uwagi na słabość społeczeństwa obywatelskiego. Dogmatyczne trzymanie się tej polityki w dłuższej perspektywie przyniesie głęboki regres miastom, gdyż wyhamuje obywatelskie procesy odzyskiwania miast.
Polskim miastom wyraźnie brakuje spójnej preferencyjnej polityki miejskiej dla szeroko rozumianych instytucji kulturotwórczych. Władze miast niemal powszechnie, w myśl wolnorynkowych zaklęć, na tej samej zasadzie traktują niekomercyjne instytucje zorientowane na tworzenie kultury miejskiej, jak też te, których działalność zorientowana jest wyłącznie na generowanie zysku. Tworząca „klimat” miasta niszowa kawiarnia-galeria w wolnorynkowej konkurencji jest bez szans z dyskoteką nastawioną na sprzedaż hektolitrów piwa.
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.