O wstawaniu z kolan, suwerenności oraz co na to nieżyjący prymas Polski
August Hlond| Beata Szydło| Jarosław Kaczyński| Lech Kaczyński| Radosław Sikorski| Ron Asmus| wstawanie z kolan| wyborcy
Jednym z najważniejszych wątków polityki po wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku stała się walka o przywrócenie godności Polski i należnego jej miejsca wśród narodów świata. Nazywa się ją w skrócie polityką wstawania z kolan.
Przypomnieć tu trzeba, że ówczesna opozycja bardzo mocno krytykowała rządy Platformy Obywatelskiej o to właśnie, że prowadzą politykę na kolanach, wobec Rosji i Niemiec w szczególności. Że nie domagają się, by Polska była traktowana tak, jak na to zasługuje. Opozycja nie wyjaśniała jednak, jakie te zasługi są i jak je zmierzyć bądź zważyć. Wymieniano przelaną krew, zniszczenia wojenne, zależność od imperium sowieckiego i dawną pozycję Polski Jagiellonów oraz tradycyjną polską tolerancję.
Pierwsze próby wstawania z kolan miały miejsce już w 2008 roku,. Przypomnijmy tu sławny dialog prezydenta z ministrem spraw zagranicznych. Wtedy to Lech Kaczyński wezwał na przesłuchanie w specjalnym dźwiękoszczelnym pokoju Radosława Sikorskiego. Treść tego przesłuchania i tak przeciekła do mediów, choć nie ustalono w jaki sposób. Chodziło o to, że politycy PiS podejrzewali jakiś spisek, tajny układ, między polskim rządem a Partią Demokratyczną USA. Wedle czyichś urojeń (bo żadnej realnej podstawy ku temu nie było) rząd polski miał spiskować z Partią Demokratyczną, by umowa o budowie tarczy antyrakietowej w Polsce była zawarta z tą partią i jej prezydentem, a nie z ustępującym już (kończącym kadencję) prezydentem Bushem. Świadczyć o tym miała ponoć opublikowana rok wcześniej przez konserwatywne pismo "The New Republic" analiza, według której Ron Asmus jednoznacznie opowiadał się przeciw rozpoczynaniu budowy kontrowersyjnej instalacji radarowo-rakietowej pod koniec kadencji prezydenckiej. W rolę tropiciela nieistniejącego spisku wcielił się Lech Kaczyński.
Prezydent miał pytać Sikorskiego m.in., czy to on tłumaczył telefoniczną rozmowę premiera Tuska z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem.
Czy pan jest tłumaczem? - pytał prezydent.
- Jakie to ma znaczenie? - dziwił się Sikorski.
- Czy pan jest tłumaczem, powtarzam pytanie? - dopytywał prezydent.
- Nie rozumiem, jaki to ma związek ze sprawą.
- Proszę zaprotokołować: „Odmawia odpowiedzi na pytanie, czy jest tłumaczem.”
- Czy pan zna Rona Asmusa? - pyta Kaczyński.
- Nie widzę związku ze sprawą tarczy - odpowiada Sikorski
- Powtarzam pytanie, czy pan zna Rona Asmusa?
- Nie widzę związku.
- Zna pan?
- Zna go pani Fotyga, ja go też znam.
- Proszę zaprotokołować: „Potwierdził, że zna Rona Asmusa.”
To tylko jeden z przykładów, bo było ich więcej – zerwanie spotkania Trójkąta Weimarskiego po publikacji satyrycznego artykułu w berlińskiej gazecie, wcześniejsze wyprawy ministra Ziobry w pościgu za domniemanym zleceniodawcą zabójstwa gen. Papały, wyprawa gruzińska prezydenta.
W sumie nie miało to jednak większego wpływu na pozycję Polski w Europie i na świecie, bo rząd koalicji PO-PSL prowadził zrównoważoną politykę europejską, utrzymując dobre stosunki ze wszystkimi sąsiadami i – dzięki przewidywalności i stałości priorytetów – umacniał pozycję naszego państwa w Unii Europejskiej, a co za tym idzie – w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, dla których Polska ma tyle znaczenia, ile uzyska w ramach zjednoczonej Europy.
W 2015 roku nastąpił jednak zwrot tak znaczny, że zachwiał nie tylko pozycją naszego kraju w Unii Europejskiej, ale osłabił jego sytuację w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego i spowodował ochłodzenie w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi.
Mówił w Sejmie Jarosław Kaczyński podczas debaty na temat uchodźców (16 września 2015) „Mamy prawo bronić się przed akcją dyfamacyjną, którą prowadzą wrogowie Polski, ludzie oszalali z nienawiści do naszego kraju.”
Kryzys rychło pojawił się na kilku polach: unijnym, stosunków sąsiedzkich, w kwestii uchodźców i wreszcie na polu na pozór mniej ważnym w relacjach zewnętrznych – porządku konstytucyjnego. I właśnie ten spór – o porządek konstytucyjny, zamach władzy wykonawczej na Trybunał Konstytucyjny, liczne ustawy, prowadzące w perspektywie do ograniczenia swobód i praw obywatelskich - stał się zarzewiem najsilniejszego konfliktu, który w oczywisty sposób osłabił pozycję Polski we wspólnocie europejskiej i transatlantyckiej. I cokolwiek by nie mówili politycy obozu rządowego, jak silnie by nie podkreślali woli umocnienia pozycji, fakty widoczne gołym okiem mówią co innego. Instytucje międzynarodowe zajmują się Polską, jak niegdyś Azerbejdżanem czy Białorusią, polski prezydent nie może liczyć na indywidualne spotkanie z prezydentem USA, Parlament Europejski, Rada Europy, Komisja Europejska debatują nad polskim porządkiem prawnym, Komisja Wenecka wkrótce wróci do Polski, a rząd udaje, że potęga i rola Polski rosną. I że robi to wszystko w imię i dla wyborców, którzy pragną Dobrej Zmiany.
Jarosław Kaczyński 10 marca 2016: „O tę suwerenność trzeba ciągle walczyć. Bo są tacy i w Polsce i na zewnątrz, którzy ciągle podnoszą na nią rękę i im trzeba powiedzieć - nie.”
Ma się to dokonać m. in. przez ściganie i karanie tych, którzy, z niewiedzy bądź przez przejęzyczenie obrażą dobre imię Polski, przez odbieranie odznaczeń niegdyś przyznanych publicystom i politykom zagranicznym (Kancelaria prezydenta już zwróciła się z takim pytaniem do MSZ), a nawet – odbieranie obywatelstwa (pojawił się taki pomysł w stosunku do Jana T. Grossa).
Premier Beata Szydło, w wywiadzie dla Gazety Polskiej:
Mamy naprawdę ogromny potencjał, ale obciążenia z przeszłości są kulą u nogi. To ostatni moment, by z tym skończyć. I my tego dokonamy. Nie przestraszą mnie krzyk beneficjentów „grubej kreski”, kolejne komisje, inspekcje i działania UE. W interesie Polski jest zmiana i ona się dokona. To obiecałam wyborcom.
Kiedy dziś przyglądamy się demolowaniu państwa i wypychaniu go z centrum Europy na jej peryferie, warto przypomnieć i te słowa:
„Mimo swej suwerenności jest naczelna władza państwowa ograniczona na terenie międzynarodowym prawami innych Państw i względami na ogólne dobro ludzkości. Własny interes nie stanowi jeszcze o słuszności tego lub owego stosunku międzypaństwowego. Nie ma też żadne Państwo pełnej swobody moralnej w wyborze środków i sposobów regulowania swego stosunku do innych Państw. Niczym nieuzasadniona jest owa egoistyczna polityka międzynarodowa, która bez żadnego względu na cudze prawa mogłaby, dla osiągnięcia pewnych korzyści, niepokoić inne państwa, szantażować je, krzywdzić, zawojowywać. Nawet w dochodzeniu krzywd nie wszystko wolno Państwom w świetle etyki chrześcijańskiej. Udział w życiu międzynarodowym jest jedną z najważniejszych i najwznioślejszych funkcyj państwowych. Atoli celem polityki międzynarodowej powinno być nie tylko zapewnienie własnemu Państwu odpowiedniego stanowiska w rodzinie narodów, lecz także ogólne dobro ludów, uzgodnienie ich spraw i interesów, utrwalenie ich spokojnego współżycia i ich serdeczne zbliżenie w duchu wzajemnego zaufania, sprawiedliwości i „miłości braterstwa”.
Boję się jednak, że politycy obozu rządzącego nie zrozumieją cytowanego przesłania. Oni przecież wiedzą lepiej. I zobowiązali się wobec wyborców. Zapomnieli tylko powiedzieć elektoratowi o konsekwencjach egoistycznej polityki międzynarodowej a także, że nie wszystko państwom wolno. Wiedział o tym natomiast autor tej wypowiedzi kardynał August Hlond, prymas Polski, który pomieścił ją w liście pasterskim „O chrześcijańskie zasady życia państwowego” we fragmencie, noszącym tytuł „Stosunek do innych państw”.
Było to w maju 1932 roku.
Piotr Rachtan
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.