Pieniądze, durniu!

Donald Tusk| dyskryminacja kobiet| Early Money Is Like Yeast| Ewa Kopacz| in vitro| parytety| The Wish List| Wik­tor Osia­tyń­ski

Pieniądze, durniu!
Foto: Wikimedia Commons

- Czy popar­łeś to swymi pie­niędzmi? – pytają w Ame­ryce tego kto gorąco za kimś lub za czymś optuje, agi­tuje, tego kto do kogoś czy do cze­goś usil­nie nama­wia. I to jest dobre pyta­nie. Żyjemy w szczę­śli­wym okre­sie, gdy ojczy­zna, po raz pierw­szy w swej ponad tysiąc­let­niej histo­rii, nie wymaga od nas ofiary krwi. Gdy idee nie wyma­gają, by dla nich wypi­nać piersi i nad­sta­wiać głowy. Gdy cele spo­łeczne można i trzeba osią­gać bez nara­ża­nia życia i zdro­wia. Lecz to nie zna­czy, że daje się je osią­gnąć za friko. I powiem wię­cej; w cicho­ści ducha uwa­żam, że takie cele, pomy­sły, idee, które nic nie kosz­tują, to potrafi mieć byle pętak. Skąd­inąd, nawet inteligentny.

Tyle wstępu, a teraz szcze­góły. Na razie dwa.

I –In vitro, czyli ciszej nad tą próbówką

Co roku gip­suje się w Pol­sce dzie­siątki tysięcy – zapewne – nóg, zła­ma­nych, jak nie na nar­tach, to na nie­czysz­czo­nych chod­ni­kach. Co roku wsta­wia się miliony plomb.  A gdzie ustawy; o gip­so­wa­niu koń­czyn, plom­bo­wa­niu zębów, a także, o wyci­na­niu wyrost­ków robacz­ko­wych, pędzel­ko­wa­niu gar­deł i innych takich? Dodajmy, żeby być bli­żej tematu, nie ma ustaw o spraw­dza­niu droż­no­ści jajo­wo­dów i żywot­no­ści plem­ni­ków. Widać wystar­cza wie­dza potwier­dzona dyplo­mami per­so­nelu medycz­nego, plus szcze­gó­łowe instruk­cje medyczne.  W podobny spo­sób, w opar­ciu o kar­dy­nalną zasadę pań­stwa prawa, że co nie zaka­zane to dozwo­lone, wyko­nuje się w naszym kraju zabiegi zapłod­nie­nia poza­ustro­jo­wego, zna­nego jako in vitro. W ten spo­sób poja­wiają się nowi Polacy, któ­rzy będą pra­co­wać m.in. na Fun­dusz Kościelny, czy co tam na jego miej­sce powsta­nie, na eme­ry­tury star­szego poko­le­nia, nie wyłą­cza­jąc poli­ty­ków i publi­cy­stów zwal­cza­ją­cych zawzię­cie tę metodę.

Rozu­miem ich poglądy w tej spra­wie i je zde­cy­do­wa­nie odrzu­cam, ale teraz nie dys­ku­tuję z nimi. Zwra­cam się do sił Postępu optu­ją­cych za in vitro. I pytam czy cho­dzi im o udo­wod­nie­nie, że mają rację, o  sze­roko rozu­miany Postęp, z moż­li­wie naj­więk­szej litery? Czy może o uła­twie­nie kon­kret­nym  ludziom uro­dze­nie dziecka? Jeśli o ten pierw­szy cel, to życzę  wszyst­kiego naj­lep­szego. Jeśli o drugi, to uświa­da­miam, że naj­bar­dziej libe­ralna ustawa, jaką real­nie można sobie wyobra­zić, okaże się restryk­cyjna w porów­na­niu ze sta­nem obec­nym. Będzie musiała być wyni­kiem zażar­tej walki, pogar­sza­ją­cej i tak już napiętą sytu­ację poli­tyczną, walki zakoń­czo­nej kom­pro­mi­sem, bo żadna ze stron  nie może prze­grać. A z punktu widze­nia inte­re­sów poten­cjal­nych rodzi­ców, będzie to typowy kom­pro­mis dupy z batem. Dixi.

Byłoby spo­koj­nie tak jak jest, gdyby sprawa nie została wywo­łana przez obiet­nicę refun­do­wa­nia tego zabiegu ze środ­ków NFZ, ogła­szaną kolejno przez Ewę Kopacz i Donalda Tuska. Gong na ringu. Siły Postępu, z jed­nej i Kon­serwa Po Bożemu, z dru­giej strony, potrak­to­wały to jako wyzwa­nie. Pola­ry­zuje się opi­nia publiczna, a z nią Sejm i Senat, zary­so­wuje się roz­łam wewnątrz Plat­formy Oby­wa­tel­skiej. Strony, już z  góry, grożą sobie Try­bu­na­łem Kon­sty­tu­cyj­nym i Naj­wyż­szą Izbą Kon­troli. A tego wszyst­kiego mogłoby nie być i nie powinno być. Wyto­czono po obu stro­nach naj­cięż­sze armaty, pod­nie­siono sztan­dary z naj­szczyt­niej­szymi ide­ami, prze­mil­cza­jąc po tro­chu pie­nią­dze, jako ele­ment sporu. A jeśli w kwe­stii naj­bar­dziej zasad­ni­czych Zasad, War­to­ści, Impon­de­ra­bi­liów i tp.  trudno jest o kom­pro­mis, to o pie­nią­dze zawsze można się potar­go­wać i względ­nie łatwo doga­dać się. Pie­nią­dze repre­zen­tują war­tość nama­calną i w prze­ci­wień­stwie do War­to­ści dają się dzielić.

Przy dotych­cza­so­wym, sen­sow­nym podej­ściu do in vitro, wła­śnie pie­nią­dze sta­no­wią poważny pro­blem. Zabieg wyko­nuje się w pry­wat­nych przy­chod­niach i nie kosz­tuje on mniej niż dzie­sięć tysięcy, a czę­ściej pięt­na­ście i wię­cej. Dla bar­dzo wielu par to bar­dzo poważna suma. Tym bar­dziej, że przed in vitro wypró­bo­wuje się inne metody, też nie za darmo i na jed­nym zabiegu in vitro rzadko się koń­czy. A  NFZ zawsze będzie dys­po­no­wać ogra­ni­czoną sumą pie­nię­dzy. I zawsze będzie można pod­jąć spór czy je wyda­wać na kon­tro­wer­syjne in vitro czy na bez­kon­flik­towe ślepe kiszki.

I jeśli tak, to chyba lepiej by było dać sobie spo­kój z ustawą. A ponie­waż obu­dzona Kon­serwa już nie popu­ści i wystąpi ze swoim pro­jek­tem, o któ­rym z góry można powie­dzieć, że potępi, zabroni oraz prze­wi­dzi kary, to nie radził­bym też wystę­po­wać z kontr­pro­jek­tem, bo to dopro­wa­dzi do lep­szego, gor­szego, lecz w sumie gor­szego kom­pro­misu. Wystar­czy dopil­no­wać, by jaw­nie restryk­cyjny pro­jekt nie zebrał więk­szo­ści w Sej­mie, co nie powinno być trudne przy aktu­al­nym ukła­dzie sił. I dalej; dla­czego nie zało­żyć i nie zare­je­stro­wać fun­da­cji wspie­ra­ją­cej roz­rod­czość roda­ków i nie zbie­rać środ­ków na taki cel?

Wyobra­żam sobie, że byłaby to insty­tu­cja pożytku publicz­nego, upo­waż­niona do przyj­mo­wa­nia jed­no­pro­cen­to­wego odpisu w PIT-ach i dzia­ła­jaca na zasa­dach sub­sy­diar­no­ści. Czyli poma­ga­jąca w miarę real­nej potrzeby.  Środ­ków nie dosta­wa­łyby, jak od NFZ, insty­tu­cje medyczne, lecz potrze­bu­jące pary, w takim zakre­sie jakiemu same nie mogą spro­stać. I nie tylko na in vitro, lecz rów­nież na wcze­śniej­sze, prost­sze i tań­sze zabiegi.

Może za bar­dzo zasu­ge­ro­wał mnie de Tocqu­eville, może za bar­dzo ide­ali­zuję Ame­rykę, lecz myślę, że tak by chyba postą­pili Amerykanie.

Tak zresztą postę­pują w innej spra­wie, która tu zamie­rzam poruszyć.

II – pary­tet, czyli ”Emilka”

Płeć dru­giej osoby – pisa­łem i będę pisał – staje się dla mnie istotna kiedy zamie­rzam  zatań­czyć tango lub zawrzeć zwią­zek mał­żeń­ski. We wszyst­kich innych przy­pad­kach liczą się inne kwa­li­fi­ka­cje, luź­niej zwią­zane z płcią. A że praca łopatą prze­waż­nie lepiej wycho­dzi męż­czy­znom, zaś pre­cy­zyjny mon­taż na taśmie i rodze­nie dzieci kobie­tom, to jakoś nikt w  tych dzie­dzi­nach nie wal­czy o kwoty i parytety.

Jeśli cho­dzi o udział we wła­dzach, tak publicz­nych – par­la­menty, rządy, samo­rządy -  jak i kor­po­ra­cyj­nych i wszel­kich innych, to takie same kwa­li­fi­ka­cje mogą mieć obie płcie. Tra­dy­cyj­nie zdo­by­wali je męż­czyźni i oni obsa­dzali pra­wie wszyst­kie decy­zyjne i pre­sti­żowe sta­no­wi­ska, lecz to się zmie­nia. Na początku zeszłego wieku tylko kilka uni­wer­sy­te­tów w Euro­pie pozwa­lało stu­dio­wać kobie­tom. Teraz kobiety sta­no­wią już więk­szość absol­wen­tów wyż­szych uczelni i jesz­cze więk­szą więk­szość stu­diu­ją­cych. Czyli pro­por­cje w eli­cie wie­dzy, pie­nią­dza i wła­dzy coraz  bar­dziej będą musiały się zmie­niać na korzyść kobiet.

Jest to pro­ces cywi­li­za­cyjny nie do zatrzy­ma­nia i odwró­ce­nia w dłuż­szym okre­sie. Roz­wój tech­no­lo­gii spra­wia, że spo­łeczny podział pracy w coraz więk­szym stop­niu eli­mi­nuje siłę fizyczną, któ­rej prze­waż­nie wię­cej mają męż­czyźni. Jed­no­cze­śnie, w skali histo­rycz­nej, prze­moc, a więc wojna odgrywa stop­niowo coraz mniej­szą rolę, a bycie wojow­ni­kiem, tra­dy­cyj­nie męskie zaję­cie, prze­staje zapew­niać wysoką pozy­cje w rodzi­nach, spo­łecz­no­ściach, pań­stwach. Zapew­niają ją w coraz więk­szym stop­niu kwa­li­fi­ka­cje dostępne obu płciom, więc w ich zdo­by­wa­niu kobiety widzą swoja drogę fak­tycz­nej eman­cy­pa­cji, tam gdzie ona jest już  gwa­ran­to­wana w for­mie praw­nej. Jest to korzystne nie tylko dla zain­te­re­so­wa­nych, czyli kobiet, lecz dla całych spo­łe­czeństw. Jedną z przy­czyn względ­nego zaco­fa­nia kra­jów muzuł­mań­skich jest spo­łeczna dys­kry­mi­na­cja kobiet. Baza, z któ­rej mogą się rekru­to­wać elity jest tam o połowę, czy pra­wie o połowę mniej­sza niż mogłaby być. W kra­jach Zachodu podobna sytu­acja, dwie­ście – trzy­sta lat temu, paso­wała do ówcze­snego poziomu cywi­li­za­cji, obec­nie jej relikty sta­no­wią kulę u nogi.

Femi­nistki i femi­ni­ści muszą dostrze­gać ten pro­ces i zwra­cają uwagę na …  rosnącą, ich zda­niem,  nie­spra­wie­dli­wość. Dys­pro­por­cje we wszel­kich wła­dzach zmie­niają się co prawdą na korzyść kobiet, jeśli porów­nać ogólną liczeb­ność obu płci, lecz stają się bar­dziej rażące, gdy się porówna więk­szość wykształ­co­nych kobiet z mniej­szo­ścią odpo­wied­nio kwa­li­fi­ko­wa­nych męż­czyzn. Wciąż dzia­łają kul­tu­rowe mecha­ni­zmy selek­cyjne, w któ­rych funk­cjo­nują decy­denci nie­za­leż­nie od tego jakiej są płci. Jeśli nawet o przy­ję­ciu do pracy, nomi­no­wa­niu na sta­no­wi­sko, czy o popar­ciu w sta­ra­niach o wybór decy­duje kobieta, to wśród osób kan­dy­du­ją­cych raczej wybie­rze tę, która nie pój­dzie na urlop macie­rzyń­ski. I jesz­cze jeden aspekt. Idio­tyczny, lecz z moich obser­wa­cji wynika, że dosyć istotny. Nie­chęt­nie się zatrud­nia pod­wład­nego, któ­rego nie­zręcz­nie jest opie­przyć. W naszej kul­tu­rze doty­czy to osób zde­cy­do­wa­nie star­szych i cią­gle jesz­cze kobiet. Lecz niech kobiety nie tracą nadziei.

Przy rosną­cej dys­pro­por­cji poten­cjal­nych kan­dy­da­tek i kan­dy­da­tów na wyż­sze pozy­cje w spo­łe­czeń­stwie, wspo­mniane wyżej mecha­ni­zmy selek­cyjne będą pękać – już stop­niowo pękają. Pro­por­cje z cza­sem się wyrów­nają, a jesz­cze póź­niej kobiety zdo­mi­nują męż­czyzn. Ile to zaj­mie czasu trudno powie­dzieć. Obser­wu­jemy wyraźne przy­śpie­sze­nie z poko­le­nia na poko­le­nie, a im szyb­ciej to idzie, tym więk­sze znie­cier­pli­wie­nie zain­te­re­so­wa­nych płci obojga. Stąd par­cie na  usta­wowe kwoty i pary­tety we wła­dzach publicz­nych, a ostat­nio nawet w kor­po­ra­cjach.  Zapewne obej­mie to senaty wyż­szych uczelni, wszel­kie rady i komitety.

Zwo­len­nicy tych zmian robią wra­że­nie, jakby nie zda­wali sobie sprawy, że ich poglądy i postu­laty w więk­szym stop­niu wyni­kają  z ich wiary w Postęp i Spra­wie­dli­wość jako idee niż z rze­czo­wego podej­ścia do postępu i spra­wie­dli­wo­ści jako cze­goś  co pod­lega w miarę obiek­tyw­nemu roz­wa­że­niu i opty­ma­li­za­cji w dzia­ła­niu. Przez opty­ma­li­za­cję nie rozu­miem tego, że wpierw   zawal­czymy u kwotę 30 pro­cent, potem – 40, by póź­niej zdo­być połowę. Niech w  tych gre­miach kobiety nawet sta­no­wią więk­szość, jeśli w kon­kur­sie kwa­li­fi­ka­cji wię­cej ich zdo­bę­dzie lep­sze pozy­cje. I tu Ame­ry­ka­nie, czy raczej Ame­ry­kanki, poka­zują ja się do tego zabrać.

W roku 1985, w domu pani Ellen Mal­com zebrało się dwa­dzie­ścia pięć pań, zwią­za­nych z Par­tią Demo­kra­tyczną, któ­rym się nie podo­bało, że Sta­nami, pra­wie wszę­dzie i na wszyst­kich szcze­blach wła­dzy rzą­dza pra­wie wyłącz­nie męż­czyźni. Posta­no­wiły dzia­łać, two­rząc struk­turę, miesz­czącą się w  kate­go­rii poli­tycz­nych komi­te­tów akcji – PAC (Poli­ti­cal Action Com­mit­tee) Nie doma­gały się, jak ich euro­pej­skie kole­żanki, praw do kwot i pary­te­tów, lecz posta­no­wiły gro­ma­dzić pie­nią­dze na kam­pa­nie wybor­cze kobiet poli­ty­ków. Tu bar­dzo prze­pra­szam femi­ni­za­to­rów języka pol­skiego, lecz ”poli­tyczka” to po pol­sku, nie­po­ważna  poli­tyka, marne poli­ty­ko­wa­nie, a nie kobieta poważ­nie zaj­mu­jąca się polityką.

Stwo­rzona orga­ni­za­cja to wpa­da­jąca w ucho i oko Emily, skrót peł­nej nazwy  Early  Money Is Like Yeast – czyli wcze­sny pie­niądz jest jak droż­dże. Emilka zbiera wcze­sne pie­nią­dze na start w poli­tyce, na kam­pa­nie wybor­cze, ale i na  szko­le­nie kobiet w tym co jest potrzebne w pro­wa­dze­niu kam­pa­nii oraz w peł­nie­niu  funk­cji poli­tycz­nych. Z dwu­dzie­sto­pię­cio­oso­bo­wej grupy ini­cja­tyw­nej powstała orga­ni­za­cja licząca teraz sześć­set tysięcy osób. Po jakimś cza­sie  powstała  ana­lo­giczna orga­ni­za­cja The Wish List, czyli  lista życzeń, zwią­zana  z Republikanami.

W roku powsta­nia Emily w Izbie Repre­zen­tan­tów Kon­gresu były 22 kobiety, a w Sena­cie – wszyst­kiego dwie. Razem 24. Izby są rów­no­prawne, lecz do niż­szej jest się wybie­ra­nym na dwa lata, a do Senatu – na sześć. Sena­tor to znacz­nie wyż­sza pozy­cja.  W dzie­sięć lat póź­niej w Izbie Repre­zen­tan­tów było 48 kobiet, a w Sena­cie – sie­dem. Łącz­nie – 55. Obec­nie jest 78 kobiet repre­zen­tan­tów i 20 kobiet sena­to­rów. Ten postęp mie­ści się w ogól­no­świa­to­wym pro­ce­sie prze­mian cywi­li­za­cyj­nych, podobny w Sta­nach, w Pol­sce i wielu innych kra­jach. Lecz w Ame­ryce ma w tym udział zor­ga­ni­zo­wana praca u pod­staw, a potem upraw­nione się­ga­nie po zapra­co­wane owoce. Ani Sarah Palin, ani Hilary Clin­ton nikt nie ośmieli się powie­dzieć, że zawdzię­czały swoją pozy­cję temu, że są kobietami.

Nie odnosi się do nich ewan­ge­liczne : „Wiem, panie, że lubisz zbie­rać gdzie nie zasia­łeś i znaj­do­wać gdzie nie zgu­bi­łeś”, lecz „suum quique”, rzym­ska zasada, rozu­miana w ten spo­sób, że każ­demu to, na co sobie zasłu­żył. A nikt sobie nie zasłu­żył na swój kolor skóry, geo­gra­ficzne i spo­łeczne miej­sce uro­dze­nia, ani na płeć. Wia­domo, że świat nie zawsze jest spra­wie­dliwy, że w prak­tyce bywa raz tak, a raz ina­czej. Ale przy­naj­mniej  porządku nor­ma­tyw­nego nie warto dopa­so­wy­wać do przy­wi­le­jów, na które się nie zasłu­żyło. Lepiej pra­co­wać nad spro­sta­niem tym normom.

I tu znowu zwra­cam się do sił Postępu, któ­rych cele popie­ram, kry­tycz­nie patrząc na ich spo­soby osią­ga­nia tych celów. Dla­czego kolejny Kon­gres Kobiet ma nie dopro­wa­dzić do powsta­nia fun­da­cji na podo­bień­stwo Emily czy The Wish List? Czy przy­go­to­wa­nie pań na głowę biją­cych w poli­tyce nie­do­uczo­nych face­tów nie byłoby lep­szym roz­wią­za­niem od wymu­szo­nych kwot i pary­te­tów? A komu naprawdę zależy na dam­skim udziale we wła­dzach, niech nad tym popra­cuje, bądź tylko poprze wła­snymi pie­niędzmi. Gdy zoba­czę, że robią to moi kole­dzy i przy­ja­ciele: Piotr Pace­wicz, Wik­tor Osia­tyń­ski i paru innych, się­gnę i ja do kieszeni.

Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.