Rozwija się batalia wokół projektu przedłużenia wieku emerytalnego. Premier zapowiedział w exposé rewolucję emerytalną: wydłużenie do 67 lat, a zarazem zrównanie wieku przechodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn. Nie utrzymamy tego systemu emerytalnego, nie utrzymamy Polski na powierzchni wody, jeśli nie zdecydujemy się na ten twardy krok - przekonywał. Ale nie przekonał. Aż 80% Polaków jest przeciwko podnoszeniu wieku emerytalnego, jedynie 16% popiera ten pomysł, wynika z sondażu TNS OBOP z listopada 2011 r. (dla GW). W nieco późniejszych grudniowych reprezentatywnych badaniach CBOS, 87% ankietowanych kobiet uważa podwyższenie wieku za niesłuszne, zaledwie 8% akceptuje ewentualną zmianę, a 79% respondentów nie zgadza się na podwyższenie wieku emerytalnego mężczyzn. Opozycja zapowiada zebranie pół miliona podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy.
Jak bez społecznego przyzwolenia wprowadzać tę reformę? Może się okazać, że wiek to bomba z opóźnionym zapłonem, detonator ogólnego, nazwijmy to tak, emerytalnego niezadowolenia. Reformy w systemie emerytalnym, jeden z najważniejszych elementów expose premiera, mają bowiem dotyczyć nie tylko wieku, ale ograniczenia uprawnień emerytalnych różnych ważnych środowisk. Premier wymienił zmiany: w emeryturach górniczych, dla służb mundurowych, w zabezpieczeniu emerytalnym duchownych, w uprawnieniach związanych ze stanem spoczynku sędziów i prokuratorów, w sposobie przeprowadzania waloryzacji emerytur i rent oraz w omawianym tu systemie emerytur i rent oraz w omawianym tu systemie emerytur powszechnych. Od 2013 r. stopniowo zrównywany i podwyższany ma być wiek przechodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn: co cztery miesiące o 1 miesiąc, czyli 3 miesiące co rok. Tak, by poziom 67 lat uzyskać dla mężczyzn w 2020 r. tj. za osiem lat, dla kobiet w 2040 r. tj. za 28 lat. Finał odległy, ale start uruchamiający mechanizm wydłużania i zrównywania wieku, już za niecały rok.
Prace nad wszystkimi elementami reformy emerytalnej trwają - poinformował (13.01.) rzecznik rządu, Paweł Graś. Większość zapowiadanych zmian dotyczących wieku emerytalnego jest na etapie uzgodnień międzyresortowych, będą wraz z ustawą opracowywaną w MPiPS, procedowane w pierwszym kwartale 2012. Kilka innych projektów, w tym dotyczący emerytur mundurowych jest uzgadnianych z partnerami społecznymi. Uzgodnienia obejmują też propozycję PSL, aby kobiety - matki - miały skracany wiek emerytalny o trzy lata (ostatnio mówi się o roku) za każde dziecko.
Zdaniem premiera, powaga sytuacji - jak to ujął na konferencji (06.12.11.) wyraźnie wskazuje, że zapowiedziane rozwiązania są bezalternatywne, ale mają charakter ewolucyjny i są tak skonstruowane, żeby ludzie nie ucierpieli w sposób nadmierny wskutek tych reform.
Referendum?
Bezalternatywność podważają związkowcy i domagają się przeprowadzenia ogólnokrajowego referendum w sprawie wieku emerytalnego. Nawiasem mówiąc, wiek stał się kroplą goryczy przesądzającą o bezprecedensowym w historii ruchu związkowego czasów transformacji, wspólnym działaniu. Związkowcy z trzech największych central związkowych: NSZZ „Solidarność”, OPZZ i FZZ reprezentowanych w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, poinformowali na konferencji prasowej (16.01.), że zawieszają swój udział w zespołach komisji, którą - ich zdaniem nowy rząd absolutnie lekceważy, i zapowiedzieli protesty związane m.in. z reformą emerytalną. Lider OPZZ - Jan Guz oraz lider FZZ Tadeusz Chwałka zadeklarowali ponadto, że przyłączają się do prowadzonej przez „S” akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie zrównania i podwyższenia wieku emerytalnego. Tak ważna sprawa nie może być ustalana wyłącznie w gabinetach polityków. Mamy prawo jako Polacy wypowiedzieć się na ten temat - przekonywał na konferencji w imieniu związkowców lider „S” Piotr Duda. „S” do połowy stycznia zebrała już 250 tys. podpisów. Aby wniosek rozpatrzył Sejm i ewentualnie zadecydował o referendum, potrzeba 500 tys., teraz zabiegają o nie związkowcy z trzech central. Referendum jest najbliższe idei demokracji bezpośredniej (...) - przekonują ulotki i plakaty, na których wyeksponowano liczbę 67 z doczepioną więzienną kulą. Związkowcy zbierają podpisy w różny sposób, po Łodzi np. jeździ specjalny autobus i zatrzymuje się w ruchliwych punktach miasta, w Katowicach ustawiono stoliki w domach handlowych Zenit i Skarbek. Przy okazji podpisu toczą się (relacjonowane na portalu solidarnosckatowice.pl) spontaniczne dyskusje.
Po co wydłużać wiek emerytalny, skoro tylu ludzi jest bezrobotnych? - pyta jedna z podpisujących. Mój mąż ma 59 lat, po 35 latach ciężkiej pracy w hucie stracił zatrudnienie, była redukcja, pozwalniali i koniec. Od 3 lat bez skutku szuka pracy, ma wszystkie uprawnienia, pokończone kursy, ale wszędzie mówią mu, że jest za stary. Podpisujący wniosek studenci przekonują, że jeśli starsi będą pracować dłużej, to dla nich będzie jeszcze mniej miejsc pracy, a już teraz jest o nią ciężko. Martwią się o siebie, ale i rodziców. Mój ojciec jest budowlańcem i nie wyobrażam sobie, żeby pracował tyle lat, jest po 50-tce, juz ma problemy ze stawami i w ogóle ze zdrowiem – dodaje student z Zabrza. Szef Śląsko-Dąbrowskiej „S”, Dominik Kolorz, podkreśla rangę referendum i liczy na zebranie 500 tys. podpisów. Jeśli nie, wówczas ludzie poszliby na rzeź, kompletnie nie upominając się o swoje prawa i swoją godność (por. wnp.pl 16.01.).
Z powyższych wypowiedzi wyłania się dobrze znany swojski duch: tu my, wykorzystywani szarzy obywatele, kandydaci na emerytów 67, tam oni, rząd który chce z nas wydusić ostatnie soki. W tym ujęciu referendum ma sens i może przynieść odpowiedź „tak” lub „nie” w sprawie wieku. W innym, akceptującym nieuchronność zmian w systemie emerytalnym trudno będzie o jednoznaczną odpowiedź. Korekta rządowych założeń może być jedynie niewielka, np. kobiety pójdą na emeryturę nieco wcześniej niż mężczyźni (bo: dom, dzieci, starzy rodzice, brak domów opieki, żłobków i przedszkoli), podwyższenie wieku
będzie nieco niższe dla obu płci, za to dla kobiet szybsze, a spod gilotyny wydłużenia wyjęte zostaną niektóre zawody: górnik pracujący „na przodku”, kierowca autobusu, kasjerka z supermarketu, nauczycielka wf itp.
Istota zmian: pracujemy dłużej i to niezależnie od płci, najprawdopodobniej pozostanie, bo musi pozostać, bo takie są realia i tendencje na rynku pracy. Nie zmienia to faktu , że reforma może przynieść niekorzystne konsekwencje w postaci wzrostu bezrobocia w starszych rocznikach – zwalnianych z pracy, a jeszcze nie uprawnionych do emerytury, czy zablokowania na pewnych stanowiskach naturalnej wymiany pokoleniowej - na co słusznie wskazywali podpisujący wniosek o referendum.
Między „kasą” a demografią
Zmiany emerytalnych reguł z jednej strony wymusza bowiem „kasa” z drugiej demografia. Wciśnięty między tę Scyllę a Charybdę kandydat na późnego emeryta może ratować się tylko troską o własne zdrowie i wiarą w przekwalifikowanie - te dwa czynniki pozwolą mu utrzymać się na rynku pracy i dotrwać do emerytury. Pod warunkiem, że tej pracy będzie więcej niż dziś.
„Kasa” dała o sobie znać w momencie zmiany tzw. systemu repartycyjnego na system tzw. zdefiniowanej składki (ile sobie uskładasz, tyle masz) wprowadzony reformą z 1999 r. i utworzeniem II filara systemu emerytalnego (OFE). W systemie repartycyjnym opartym na zasadzie solidarności pokoleń świadczenia emerytalne były wypłacane z części dochodów (pobieranych przez państwo w formie składek) wypracowanych przez pracujących. Gdy oni przechodzili na emeryturę, ich świadczenia finansowano z pracy następnego pokolenia. System był wydajny w sytuacji wyżu demograficznego i pełnego zatrudnienia. W tym systemie komplikacje następują wówczas, gdy przybywa emerytów, a maleje liczba zatrudnionych. Miało to miejsce w końcu lat 90. Drugi, kapitałowy filar systemu emerytalnego i obowiązkowa przynależność do OFE (obecnie ponad 15 mln członków) miały być ratunkiem, a przyniosły rozczarowanie.
Rok temu, w lutym 2011, minister finansów Jacek Rostowski przyrównał go do raka, który urósł do gigantycznych rozmiarów i niszczy cały system emerytalny, a teraz przeniósł się na finanse publiczne.
Prof. Leokadia Oręziak z SHG i Uczelni Łazarskiego w Warszawie, znana z krytyki OFE, na konferencji w Sejmie („Wiek emerytalny - kontrowersje i dylematy”, zorganizowanej przez OPZZ i Klub Poselski SLD, 14.01.) przekonywała, aby nie godzić się na przedłużanie wieku emerytalnego przy istnieniu OFE w obecnej formie.
Będzie to tylko oznaczało dłuższe płacenie składek do tych do tych funduszy. Jej zdaniem istnienie OFE, nawet w okrojonej postaci (ustawa z marca 2011 zredukowała o dwie trzecie składkę przekazywaną przez ZUS do OFE) oznacza potrzebę zdobycie ok. 24 mld zł w tym roku i coraz większej kwoty w kolejnych latach, by sfinansować transfer tej zmniejszonej składki. W roku 2011 udało się - jak to ujęła - uratować ok.13 mld zł, w 2012 zaoszczędzimy na zmianie 18 mld zł, co zmniejszy potrzeby pożyczkowe kraju , jednak nie zlikwiduje obciążeń.
Pani profesor nie zaleca likwidacji OFE, gdyż lobbyści funduszy zaskarżają nas do międzynarodowych trybunałów. W tej sytuacji, jak mówiła, jedynym realnym sposobem ratowania finansów publicznych i przyszłych emerytur przed zagrożeniami związanymi z otwartymi funduszami jest dostosowanie się Polski do wymogów unijnej dyrektywy MiFID (Markets in Financial Instruments Directive) dotyczącej rynku instrumentów finansowych. Zakazuje ona przymuszania obywateli do inwestowania na rynku finansowym. Po ewentualnym zawieszeniu transferu składek do OFE członek OFE powinien więc mieć czas na zapoznanie się z ryzykiem, opłatami pobieranymi w ramach funduszy i ich wpływem na przyszłą emeryturę. Jeśli uzna, że jest w stanie ponieść to ryzyko i koszty, może złożyć pisemne oświadczenie, że chce w OFE pozostać. Brak takiego oświadczenia skutkowałby przeniesieniem zgromadzonych przez niego środków na jego konto w ZUS. Ten kto wybrałby OFE, musiałby pogodzić się z tym, że w tym „kasynie”, jakim jest rynek, będzie grać na własny rachunek, co oznacza, że państwo, czyli wszyscy podatnicy, nie zrekompensuje mu poniesionych strat. Może zatem nie mieć na starość choćby minimalnej emerytury. Jednak dla Polski wprowadzenie takiej dobrowolności stanowiłoby jakąś ulgę.
Nie wdając się w oceny, uważanych przez część ekonomistów za nieuprawnione, opinii prof. Oręziak, warto zauważyć, że ZUS na świadczenia emerytalne wydaje rocznie ok.160 mld zł, a ze składek zbiera ok. 100 mld zł, resztę pokrywa budżet. Ratunkiem, zdaniem niektórych ekspertów, może być nie tyle ucieczeka z OFE, co dłuższa praca i to nieomal od zaraz.
Według naukowców z Instytutu Badań Strukturalnych (prezes dr Maciej Bukowski, członek zespołu doradców strategicznych premiera i dr Piotr Lewandowski, gł. ekonomista), wiek emerytalny należałoby podnieść w dekadę, reforma przyniosłaby wówczas najlepsze efekty dla finansów państwa. Już w 2022 r. budżet zyskałby ponad 40 mld zł, czyli 1,4% PKB. W wydłużonej wersji rządowej (8 lat dla mężczyzn, 28 lat dla kobiet) zysk w tymże roku wyniesie dużo mniej - 25,8 mld zł, czyli 0,9% PKB.
Przyspieszenia nie chce jednak ani PO, ani opozycja. Pos. Anna Bańkowska (SLD), była szefowa ZUS, przekonywała na konferencji w Sejmie, że w obecnym systemie emerytalnym wysokość emerytury zależy od sumy składek zebranych w ciągu przepracowanych lat podzielonej przez przewidywaną długość życia. Jeśli ktoś wcześniej przejdzie na emeryturę, tym mniejszą ją otrzyma, jeśli ktoś popracuje dłużej – większą. Dla budżetu nie przynosi to konkretnych oszczędności. Można się nawet zastanawiać, czy przewidywane zyski z podniesienia wieku emerytalnego nie będą niższe niż koszty związane np. z zasiłkami dla tych, którzy nie mają ani pracy, ani uprawnień do emerytury, na którą dłużej niż dziś będą czekać. Emerytury, jej zdaniem, należałoby uzależnić nie od wieku, a od stażu pracy (35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn). Można by też wprowadzić elastyczny wiek emerytalny - osoby uprawnione do emerytury same decydowałyby, czy jeszcze pracować czy nie, a emerytura byłaby prawem, a nie obowiązkiem zaprzestania pracy. W Szwecji ludzie pracują do 70/80 lat całkiem dobrowolnie.
Warto też przypomnieć, że .jeszcze w czerwcu 2011 r., przed wyborami i minister Rostowski, i premier nie byli entuzjastami ustawowego wydłużenia wieku emerytalnego. Przeciwnie, twierdzili, że bardziej sensowne byłoby tworzenie zachęt do dłuższej pracy dla tych, którzy ją mają i chcą kontynuować. Można się tylko domyślać, że wiek znalazł się w expose w imię lepszej oceny Polski przez rynki finansowe - kraje wprowadzające reformy emerytalne uważa się za bardziej wiarygodne. A rynki finansowe są dziś silniejsze niż rządy.
Jeszcze silniejsza już wkrótce okaże się i w Unii, i w Polsce demografia. Polska ma na razie jedną z najkorzystniejszych struktur demograficznych w Europie, a mimo to podobne kłopoty z systemem emerytalnym co szarzejące się państwa UE-15.
Naukowcy z IBS tłumaczą je tym, że Polacy, a zwłaszcza Polki relatywnie wcześniej kończą aktywność zawodową. Rosnąca długość życia przełożyła się u nas na wzrost liczby lat „bycia na emeryturze”, a nie na wydłużenie okresu aktywności zawodowej. Jeszcze na początku lat 90. Polacy pracowali niemal 2/3, a Polki ponad połowę swojego życia, dziś tylko odpowiednio 55% i 45%. Przeciętna Polka pracuje 36 lat, znacznie krócej niż kobiety w innych krajach Europy. Jeśli wzorce aktywności nie zmienią się, to za 20 lat Polki będą bierne zawodowo przez 60% swojego życia - ubolewają naukowcy (młodzi). Zamiast ubolewać, warto jednak zbadać, dlaczego w 2010 r. całej populacji 50+ pracowało jedynie 30%, a spośród kobiet w tym wieku - co piąta. Z wyrywkowych sondaży i medialnych przekazów wynika, że nie tyle one nie chciały, co ich nie chciano i często wręcz wypychano za bramę. Europa już się starzeje, my też. A w najbliższych kilkunastu latach dynamika procesu starzenia się ludności w Polsce będzie ponadprzeciętna. Zaś skala wynikających stąd problemów - jedna z największych w Unii. Trzeba się na to przygotować nie tylko ustawowym podniesieniem wieku emerytów.
W horyzoncie 50 lat, czyli dwóch pokoleń, jak wynika z prognoz Eurostatu, nastąpi w Unii bolesny krach demograficzny. W 2060 r. ludność w wieku produkcyjnym zmniejszy się w UE aż ok. 52 mln, a największe spadki będą miały miejsce w Niemczech (o ponad 15 mln) oraz - uwaga - w Polsce (o prawie 11 mln). .Poszukiwani będą pracownicy nie tylko 50+, ale i 70+, nawet ci na wózkach inwalidzkich. Niestety, małe to pocieszenie dla obecnych, bezrobotnych pięćdziesięcioparolatków.
Irena Dryll (Nowe Życie Gospodarcze, 1/2012)
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.