Polak nie potrafi

kompromis| kultura walki| negocjacje

Polak nie potrafi

Polska kultura jest kulturą walki, w której obowiązuje zasada „wszystko albo nic”. Dotyczy to większości dziedzin naszego życia, przede wszystkim zaś życia społecznego – stąd cudem się zdawały takie zdarzenia jak dogadywanie się w roku 1980 strajkujących robotników z władzą komunistyczną czy rezultaty rozmów okrągłego stołu w roku 1989.

Kultura walki wyklucza negocjacje, gdyż efektem negocjacji musi być kompromis, w Polsce niemal z reguły traktowany jako porażka. To, iż w trakcie negocjacji trzeba ustąpić z zajmowanych dotąd pozycji oznacza klęskę, niezależnie od tego, że partner rozmów także musiał coś oddać. Nie liczą się zyski – ważna jest „strata” oznaczająca w skrajnych ujęciach „zdradę”. Przy tym jest rzeczą naturalną, iż taka postawa zmusza do przyjmowania ostrego podziału – z jednaj strony „my”, z drugiej „oni”. Doskonałym tego przykładem są liczne dość komentarze dotyczące negocjacji w Brukseli czy Strasburgu, których autorzy przeciwstawiają Polskę Unii Europejskiej tak, jakbyśmy członkami Unii nie byli.

Oczywiście – są dziedziny, w których raczej trzeba zdać się na samego siebie niż tworzyć coś wspólnie. Ale nawet w tak wydawałoby się autorskich przedsięwzięciach jak filozofowanie czy prace literaturoznawcze nie pozostaje się w izolacji od innych. Każdy napisany tekst wchodzi bowiem w relacje z istniejącymi już dotąd tekstami i może, choć przecież nie musi, inicjować bądź inspirować powstawanie tekstów kolejnych. W istocie cała humanistyka to przecież jedna wielka dyskusja, tocząca się od tysiącleci debata, nieustanne negocjacje dotyczące problemów tak podstawowych jak nasza tożsamość czy rozumienie świata. I przyznam, że sporo mnie kosztuje przekonywanie studentów do tego, by nie obawiali się prezentowania swoich własnych odczytań proponowanych lektur, by nie lękali się autorytetów autorów, by wreszcie potrafili nie tylko bronić swych racji, ale też podjęli wysiłek zrozumienia racji innych uczestników debaty.

Czego się obawiają? Między innymi tego, że zostaną skarceni za „złe zrozumienie” tekstu, wyśmiani z powodu zadawania pytań, złośliwie skontrowani. Szkoła nie wyrobiła w nich umiejętności rozmowy i nie nauczyła asertywności. Wolą zatem milczeć niż się wypowiadać na forum publicznym. Lecz gdyby tylko o to chodziło, rzecz nie byłaby aż tak poważna. Chodzi bowiem o jeszcze coś innego – o umiejętność argumentowania, o otwarcie na stanowiska innych dyskutantów, o, że sprowadzę sprawę do kwestii podstawowej, wzajemną życzliwość i zrozumienie, że taka dyskusja jest wspólną pracą, jest dochodzeniem do siebie nawzajem. Przy tym jedną z przyczyn tego stanu rzeczy bywa dość powszechna postawa nauczycieli, także akademickich, którzy bronią swego własnego autorytetu przez demonstrowanie swego autorytaryzmu. Z założenia bowiem student czy studentka nie może mieć racji, nie są więc oni inspirowani do formułowania własnych, nierzadko oryginalnych, refleksji.

Ileż to już razy słyszałem od kolegów i koleżanek twierdzenie, iż student „jest za głupi”, by podjąć jakiś temat, nie mówiąc już o uporaniu się z nim. Bywa, iż rzeczywiście jest „za głupi”, ale jeśli manifestuje swe ambicje, to nie jest z nim najgorzej i sprawą nauczyciela jest owe ambicje raczej podsycać niż tłumić. Jeśli tak nie będziemy postępować, wówczas będziemy nie tylko gubili talenty, ale też powinniśmy przestać myśleć o innowacyjności zarówno naszej nauki, jak gospodarki.

Studio Opinii

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.