Polski nacjonalizm strachu

Liah Greenfeld| Marsz Niepodległości| nacjonalizm| naród| ONR| państwo narodowe| Prawo i Sprawiedliwość| suwerenność| tożsamość narodowa

Polski nacjonalizm strachu
Marsz Niepodległości'2011. Foto: Wikipedia.org

Polski prawicowy nacjonalizm ewokuje wizje permanentnego stanu oblężenia: naród polski nękany jest nie tylko przez wrogów wewnętrznych, lecz przede wszystkim zewnętrznych.

Liah Greenfeld w książce „Nationalism. Five Roads to Modernity” (1992) zdefiniowała nacjonalizm bardzo szeroko jako styl myślenia lokujący źródło indywidualnej tożsamości w narodzie, który traktowany jest jako podmiot suwerenności i główny obiekt obywatelskiej lojalności. Tak rozumiany nacjonalizm to jedna z najbardziej rozpowszechnionych i zbanalizowanych ideologii we współczesnym świecie. Wyznacza on granice socjologicznej oraz politycznej wyobraźni przeciętnego obywatela. Stanowi ideologiczne uzasadnienie najważniejszej politycznej formacji nowoczesności, a mianowicie państwa narodowego.

Nacjonalizm to podstawa?

Co więcej, wielu filozofów polityki uważa szeroko rozumiany nacjonalizm za konieczną podstawę demokracji. Przypomnijmy: John Stuart Mill argumentował, że niepodobna stworzyć wolnych instytucji w zbiorowości nie połączonej narodowymi więzami. We współczesnej filozofii polityki, by przywołać książki Yeal Tamir, Willa Kymlicka czy Davida Millera, uwagę Milla rozwinięto w całościową koncepcję liberalnego nacjonalizmu głoszącego, że liberalna demokracja de facto może sprawnie funkcjonować jedynie w ramach państwa narodowego, a idea jednostkowych wolności ma sens tylko w kontekście silnej przynależności kulturowej. Teza budzi wątpliwości, warto ją jednak podkreślić, ponieważ w Polsce w politycznych połajankach często przywołuje się figurę mitycznego „liberała” rzekomo wrogiego wszystkiemu, co związane z myśleniem w kategoriach narodowych.

Równocześnie nacjonalizm przybiera przecież formy skrajne, agresywne, zagrażające demokracji i jednostkowym wolnościom, czego przykładów mieliśmy w historii aż nadto. Swego rodzaju rehabilitację tego typu nacjonalizmu obserwujemy od kilku lat w Polsce. Jednym z bardziej spektakularnych i masowych jego manifestacji są Marsze Niepodległości gromadzące środowiska, które do tej pory znajdowały się na marginesie życia publicznego z racji propagowanych antysemickich, rasistowskich czy autorytarnych haseł.

Gwoli przykładu ONR otwarcie w swoich programowych deklaracjach głosi odrzucenie demokracji liberalnej, praw człowieka, egalitaryzmu, parlamentaryzmu. Opowiada się za „koncepcją Narodu organicznego i zorganizowanego hierarchicznie”. Fantazjuje o „stworzeniu przyszłej elity narodowej, która zostanie wyłoniona spośród członków organizacji” i autorytarnym modelu rządów.

Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, że istnienie takich ruchów to cena, jaką płacimy za istnienie ustroju demokratycznego gwarantującego szerokie swobody obywatelskie takie jak wolność słowa czy swoboda stowarzyszania się, z których korzystać mogą również ugrupowania odrzucające ten porządek. W tych przedsięwzięciach biorą jednak udział również politycy i publicyści z pierwszych stron gazet. Swoją obecnością i słowami poparcia legitymizują radykalne ugrupowania, a także w znacznym stopniu ułatwiają im zaistnienie w przestrzeni publicznej.

Co ważniejsze, klimat sprzyjający rosnącej popularności tego typu ugrupowań tworzy ideologia głównej partii prawicowej w Polsce, poglądy prawicowych publicystów, wypowiedzi dużej części episkopatu, a także używana przez nich retoryka strachu, zagrożenia i narodowego upadku. Wiele idei charakterystycznych dla skrajnego nacjonalizmu odnajdziemy w głównym nurcie polskiej polityki, zwłaszcza od momentu katastrofy smoleńskiej.

Wspomniana wcześniej Greenfeld przekonuje, że natura nacjonalizmu zależy od interpretacji dwóch podstawowych założeń tej ideologii, które określa mianem suwerenności czy zasady narodowej oraz przynależności narodowej. Suwerenność – przekonuje Greenfeld – można rozumieć dwojako. Po pierwsze, indywidualistycznie. Zgodnie z liberalną tradycją suwerenność narodu to konsekwencja podmiotowości politycznej jednostek, które cieszą się szerokim zakresem praw. Lub, po drugie, kolektywistycznie.

Albo z nami, albo wcale

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dla sporej części polskiej prawicy suwerenność to przede wszystkim atrybut kolektywistycznie rozumianego narodu, wyobrażanego jako z natury organiczna, homogeniczna, spójna i nadrzędna w stosunku do jednostki całość.

Takie rozumienie zasady narodowej ma szereg istotnych konsekwencji. Zauważmy chociażby, że pojawia się tendencja do ograniczania jednostkowych swobód w imię dobra narodu, utrzymania jego reifikowanej, unikatowej odrębności kulturowej czy zachowania spójności. Kolektywistyczne interpretacje suwerenności sprzyjają także autorytarnym tendencjom. I tak, jeżeli zakłada się, że naród to spójna organiczna wspólnota, istnieje skłonność do przyjmowania, że posiada on jakąś jedną pojedynczą wolę i że pewne grupy czy jednostki powołane są do jej wyrażania. Naród to grupa z natury solidarna i homogeniczna, więc przejawy niezgody, konfliktów, sprzeczności interesów traktowane są w kategoriach knowań i spisków organizowanych przez różnego rodzaju wrogów wewnętrznych, a także zewnętrznych.

Inaczej mówiąc, tych, którzy definiują inaczej interes narodowy, mają inne poglądy czy odmienne programy nie postrzega się jako równorzędnych przeciwników politycznych, lecz stawia się poza nawiasem wspólnoty narodowej, oskarżając o zdradę, podważając w ogóle ich legitymizację do brania udziału w życiu publicznym.

Wszystkie te elementy odnajdujemy w ideologii i retoryce polskiej prawicy, zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej i przegranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach prezydenckich. A zatem: głoszenie różnych fantastycznych koncepcji zamachu w Smoleńsku, sugerowanie, że w przeprowadzenie rzekomego zamachu zamieszany był także polski rząd, który chodzi na pasku Berlina i Moskwy. Dalej: oskarżanie przeciwników politycznych o zdradę narodową i antypolskość, doszukiwanie się wszędzie knowań agentów służb specjalnych związanych z poprzednim ustrojem, pełen podejrzliwości stosunek do osób narodowości śląskiej oskarżanych o tendencje separatystyczne, niechęć wobec mniejszości narodowych i etnicznych, zwłaszcza niemieckiej i śląskiej.

To nie koniec. Głoszenie, że następuje erozja więzi narodowych, a polska kultura czy świadomość historyczna znajduje się w głębokim kryzysie. Doszukiwanie się za wszelkimi przejawami krytyki prawicy jakiejś jednej wspólnej „sprężyny” kierującej „nagonką”. Warto przypomnieć również projekt konstytucji Prawa i Sprawiedliwości, który w porównaniu z obecną ustawą zasadniczą zawężał zakres praw i wolności obywatelskich. Dopuszczał np. ich ograniczenie na rzecz mglistej kategorii dobra wspólnego, a także przyznawał prezydentowi arbitralną władzę zagrażającą podstawom demokracji takim, jak chociażby niezależne sądownictwo. Trudno się nie oprzeć wrażeniu, że autorzy tego dokumentu wzorca szukali w konstytucji kwietniowej z 1935 roku.

Gęsta, polska kultura?

Greenfeld podkreśla również, że nacjonalizmy różnią się tym, jak pojmują przynależność narodową. Tę można rozumieć jako otwartą, zależną od woli jednostek, utożsamiać z obywatelstwem (nacjonalizm obywatelski) lub jako zamkniętą, zdeterminowaną czynnikami niezależnymi od woli jednostki, takimi jak pochodzenie czy kryteria biologiczne (nacjonalizm etniczny). Dychotomia oczywiście upraszcza złożoną rzeczywistość, niemniej wydaje się przydatna do charakterystyki polskiego prawicowego nacjonalizmu. Zauważmy przede wszystkim, że do czynników biologicznych, nie licząc skrajnych ugrupowań, mało kto się w polskiej polityce odwołuje, choćby z tego powodu, że nazbyt kojarzą się ze zbrodniczą ideologią nazistowskich Niemiec. Nie oznacza to jednak zaniku ekskluzywnego nacjonalizmu, przybiera on po prostu inną formę.

Opiera się on na specyficznie rozumianej kulturze narodowej. Otóż kultura narodowa może mieć charakter ekskluzywny, jeżeli pojmuje się ją w sposób, mówiąc metaforycznie, „gęsty”, etnograficzny. Jeżeli rozumiana jest jako esencjonalny byt głęboko zakorzeniony w historii, homogeniczny, mający swoją istotę, posiadający wyraźne granice, jasno uchwytną odrębność itd. Definiowanie narodu w kategoriach tak rozumianej kultury oznacza tworzenie sztywnych podziałów na „my” i „oni”.

Drugą stroną tej idei „gęstej” wspólnej i jednolitej kultury jest istnienie kultury „innej”, która często przedstawiana jest jako zagrożenie dla „naszej” tożsamości. Przedstawicielami tej zagrażającej nam kultury stają się różni „obcy”: obcokrajowcy, imigranci, a także różnego rodzaju mniejszości: narodowe, etniczne czy seksualne. Esencjalizacja kultury narodowej prowadzi do tworzenia nieprzekraczalnych lub trudnych do pokonania barier między ludźmi, a więc spełnia podobne funkcje, co pojęcie rasy czy pochodzenia.

Echa takiego pojęcia kultury narodowej pobrzmiewają w wypowiedziach wielu prawicowych polityków, zwłaszcza przy okazji dyskusji na temat mniejszości. Można przypuszczać, że taka koncepcja narodowej kultury odpowiada za dość wymowne milczenie w sprawie polityki imigracyjnej. Ta ostatnia kwestia nie dotyczy zresztą tylko prawicy. Jest rzeczą zadziwiającą, że mimo obaw związanych z kryzysem demograficznym oraz starzeniem się społeczeństwa, w zasadzie żadna z partii nie zaproponowała spójnego programu, który zachęcałby do osiedlania się w Polsce imigrantów.

Greenfeld nie zauważyła, że nacjonalizmy również różnią się tym, jak definiują relacje między narodami. Polski prawicowy nacjonalizm ewokuje wizje permanentnego stanu oblężenia: naród polski nękany jest nie tylko przez wrogów wewnętrznych, lecz przede wszystkim zewnętrznych. Pierwsi to w zasadzie ekspozytury zewnętrznych wrogich Polsce sił czyhających na nasze ziemie, banki, zakłady przemysłowe, oszczędności, na nasze serca i umysły, a także na polityczną niezależność.

W oparach absurdu

Świat prawicowej wyobraźni przypomina hobbesowski stan natury, z tym, że zamiast egoistycznych i nieufających sobie jednostek głównym podmiotem są zwalczające się nawzajem narody: bellum nationum contra nationes. W takich warunkach wszelkie ustępstwa, gesty dobrej woli itd. są nie do przyjęcia, ponieważ wróg uzna je po prostu za przejaw słabości z naszej strony i wykorzysta szansę, aby uzyskać nad nami przewagę.

Niektóre narody w prawicowej retoryce mają specjalny status „odwiecznych wrogów”. Zgodnie z endecką tradycją, jeden z głównych i najbardziej niebezpiecznych antagonistów to państwo niemieckie. Niemcy zmuszone po II wojnie do zrezygnowania z bezpośredniej militarnej ekspansji rzekomo wymyśliły projekt integracji europejskiej jako sposób na odbudowę swojej mocarstwowej pozycji w Europie czy wręcz zniszczenia innych narodów. Współcześni polscy nacjonaliści, nawiązując także do tradycji romantycznej oraz powstańczej, za równie niebezpieczną uważają Rosję, która ich zdaniem korzystając zapewne z pomocy polskiego rządu zaatakowała Polskę, zabijając w zamachu prezydenta.

Ideologia polskiej narodowej prawicy i styl polityki odwołujący się przede wszystkim do nadużywania i manipulowania budzącymi ogromne emocje narodowymi symbolami same w sobie niepokoją. Ponadto, tworzą budzący obawy klimat sprzyjający mobilizacji i popularności różnych skrajnych ugrupowań: jeżeli Polska nie jest suwerenna, ma status kolonii, znajduje się na progu kulturowej anihilacji, państwo nie funkcjonuje, mniejszości dążą do secesji, krajem rządzą agenci na usługach obcych mocarstw, sąsiednie państwo bezkarnie zabija polskich polityków i urzędników (Katyń 2), to nie pozostaje nic innego, jak podjąć radykalne środki: odrzucić istniejący system, zewrzeć szeregi, oczyścić kraj z wrogów i stanąć znów do walki jak w czasach Grunwaldu czy kampanii wrześniowej.

Trudno przewidzieć, co się stanie, gdy na tę ideologię i retorykę nałożą się problemy społeczne, ekonomiczne, np. w postaci kryzysu gospodarczego czy rosnącego bezrobocia, poważny kryzys w stosunkach międzynarodowych itd. Czy nie czeka nas fala kolektywistyczno-autorytarnego nacjonalizmu szukającego prostych rozwiązań złożonych problemów? Szukania kozła ofiarnego, narodowego wzmożenia i narzucania jedności moralno-politycznej?

Niestety, demokratyzacja – jak uczył socjolog Charles Tilly – to nieustanny proces, który nie ma końca i nieustannie narażony jest na ryzyko odwrócenia.

*Prof. Krzysztof Jaskułowski – historyk, antropolog kultury, profesor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, autor książek: „Mityczne przestrzenie nacjonalizmu. Historia i mit w walijskiej ideologii narodowej” oraz „Nacjonalizm bez narodów. Nacjonalizm w koncepcjach anglosaskich nauk społecznych”.

Instytut Obywatelski

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.