Pożeracze danych, czyli prywatność w sieci
Constantine Kurz| Edward Snowden| facebook| Frank Rieger| Google| Jarosław Makowski| Microsoft| podsłuchy| prywatność
Jak być świadomym e-człowiekiem, nie dając się zepchnąć do roli trybika w marketingowej maszynerii internetu?
Jarosław Makowski w swoim niedawnym pożegnaniu z Facebookiem przekonywał, że życie poza zasięgiem tej najpopularniejszej na świecie sieci społecznościowej jest prawdziwsze, bo nie opiera się na wirtualnych przeżyciach i znajomościach.
Rzeczywistość dopisała do tekstu Makowskiego kolejne rozdziały, które każą poważnie zastanowić się nad sposobem, w jaki korzystamy nie tylko z mediów społecznościowych, ale z internetu w ogóle. Zwłaszcza z usług największych firmy. Amerykanin Edward Snowden, były pracownik agencji wywiadowczej NSA, ujawnił, że służby specjalne z USA wspólnie z kolegami po fachu z Europy nadzorują przepływ informacji, które krążą przez łącza i serwery gigantów IT z USA, jak Facebook, Google, Microsoft, Skype czy Yahoo!. Z informacji ujawnianych przez Snowdena wynika, że Amerykanie inwigilowali też przywódców państw europejskich, m.in. kanclerz Niemiec Angelę Merkel, a ich ambasady na Starym Kontynencie są wyposażone w zaawansowane urządzenia podsłuchowe.
Rzecz jasna, stały nadzór nad prywatnymi informacjami milionów internautów sprawowany przez amerykański wywiad nie jest czymś, nad czym można przejść do porządku dziennego. Ale takie działania dotykają niemal każdego użytkownika globalnej sieci już od wielu lat i nie stoją za tym żadne tajne służby. To równie poważny problem, który wraz z rozwojem technologii analitycznych i komputerowych będzie miał coraz głębsze konsekwencje.
O tym, jak dane zostawiane przez użytkowników internetu napędzają biznesy wielkich graczy sieci, piszą niemieccy eksperci ds. bezpieczeństwa w internecie, Constantine Kurz i Frank Rieger, w wydanej niedawno w Polsce książce „Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”. Książka ta, choć opisuje bardzo złożone zjawiska i zaawansowane technologie (np. inteligencję komputerowych algorytmów), jest wolna od hermetycznej terminologii, a przez to przystępna dla czytelnika nie mającego nawet podstawowej wiedzy o tej dziedzinie. Autorzy stawiają tezę, że prywatność w sieci jest zagrożona, a ideologia postprywatności i świata, w którym każdy wie wszystko o wszystkich, jest niebezpieczna. Bo pozwala internetowym firmom generować coraz większe zyski, pozbawiając jednocześnie jednostkę jej podstawowych praw.
„Już od dawna w sieci nie chodzi o to, by być aktywnym uczestnikiem, wymieniać z innymi informacje, czy też o jakąś formę kontaktu bądź rozrywki. Sieć stała się polem rozgrywek dla oferujących swoje usługi rozmaitych firm i z roku na rok ulega degradacji, coraz bardziej przypominając zwykły biznes” – przekonują niemieccy autorzy książki.
W tym kontekście prywatność staje się podstawową wartością, którą należy pielęgnować z równą gorliwością co wolność słowa. Kurz i Rieger piszą:
„Często postępujemy tak, jakby koncepcja prywatności oznaczała w istocie ukrywanie podstępnych działań, a nawet je popierała. W rzeczywistości chroni nas przed władzą innych – państwa czy szefa – chroni przed bezpodstawnym prześladowaniem, a także przed asymetrią układu sił. Pozwala nam także zachować wzajemny szacunek, indywidualność i w konsekwencji naszą godność”.
Ten biznes opiera się na wszechobecnych algorytmach analizujących poczynania internauty w sieci i profilujących jego potrzeby, zachowania, preferencje (także seksualne, o ile zostawia ślad, który mógłby o nich świadczyć). Teoretycznie wszystko wydaje się być w porządku. Dzielimy się swoimi poglądami lub zdjęciami ze znajomymi na Facebooku, wysyłamy e-maile korzystając z aplikacji pocztowych, np. Google’a czy Microsoftu, dzielimy się ciekawymi odwiedzonymi przez nas miejscami w serwisie Foursquare…
Tyle że te przyjemności, wbrew pozorom, nie są darmowe. Korzystając z różnych serwisów internetowych jesteśmy cały czas pod obserwacją. Czy to za pomocą plików cookies, które przekazują dalej informacje o naszych zachowaniach na danej stronie, czy też – na późniejszym etapie – przez algorytmy, które tworzą nasz profil osobowy, bardzo łatwy do skojarzenia z konkretnym człowiekiem. W ten sposób udostępniamy prywatnym firmom ogromną porcję informacji na swój temat – często takich, którymi nie chcielibyśmy się podzielić nawet z najbliższymi. Te informacje krążą później w obrocie rynkowym, kompilowane, obrabiane i sprzedawane pomiędzy firmami. W ten sposób praktycznie każdy internauta jest wolontariuszem działu marketingu, pozwalając na precyzyjne tworzenie grupy docelowej klientów.
Zdaniem Constantine Kurz i Franka Riegera to niebezpieczne zjawisko: „Udostępniając nasze dane, oddajemy część władzy nad sobą w ręce organów państwowych, przedsiębiorstw i innych podmiotów. Ich przekazywanie jest równoznaczne z utratą wielu obszarów prywatności – oznacza, że nasze zachowanie można przewidywać, kontrolować i podporządkowywać obowiązującym normom. Świadczenia, które otrzymujemy w zamian za udostępnione przez nas dane, są w większości krótkotrwałe i powierzchowne. Często są to wyłącznie cyfrowe oszustwa. Zamazany obraz rzeczywistych kosztów powoduje jednak, że za pomocą narzuconej nam przez sieć waluty w postaci ujawnianych przez nas danych faworyzujemy i tolerujemy wszelkie modele biznesowe oraz koncepcje bezpieczeństwa, na które nigdy w życiu nie wydalibyśmy prawdziwych pieniędzy”.
Nasze dane są też dostępne dla instytucji państwowych. Łakomym wzrokiem patrzą na nie zwłaszcza funkcjonariusze organów bezpieczeństwa. A jak twierdzi prof. Zygmunt Bauman, śledczy mają dziś do dyspozycji tak dużo informacji o każdym, kto korzysta z telefonii komórkowej czy internetu, że oficerowie aparatu bezpieczeństwa państw totalitarnych nie śmieliby o tym nawet marzyć. Tamci musieli prowadzić żmudną pracę, aby przeanalizować poczynania każdego obserwowanego człowieka. Dziś wielu dobrowolnie dostarcza nawet wrażliwe informacje, np. o swoim stanie zdrowia. A wykorzystując telefony komórkowe, smartfony czy tablety można precyzyjnie odtworzyć mapę miejsc, w których byliśmy.
Kurz i Rieger polemizują z opinią, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo, przytłoczone nadmiarem danych, dysponują wiedzą tak wielką, że w praktyce nikomu ona już nie zagraża. Jest wręcz przeciwnie: dzięki tej ogromnej ilości danych w każdej chwili można przygotować precyzyjny profil dowolnej osoby. Świat, w którym każdy, kto nocą przekroczył pustą jezdnię na czerwonym świetle, otrzyma mandat, bo zostanie zidentyfikowany przez wszechobecne kamery i systemy oparte na danych biometrycznych, zbliża się wielkimi krokami – ostrzegają autorzy „Pożeraczy…”.
Jak się bronić przed powszechną inwigilacją i sprowadzaniem internautów do roli bezwolnych trybików w machinie marketingu? Kurz i Rieger udzielają na to pytanie raczej miękkiej odpowiedzi, co można uznać za najsłabszy punkt ich książki. Sugerują np. korzystanie z pseudonimów, zwracanie uwagi na regulaminy usług i dywersyfikację narzędzi, z których korzystamy. W ten sposób rozdzielalibyśmy tropy, które po sobie zostawiamy. Ale nawołują przede wszystkim do cyfrowej dojrzałości, świadomego korzystania z internetu i jego zasobów. Wskazują też na potrzebę zachowania zdrowego kompromisu między tym, co konieczne, a tym, co dobre dla jednostki. Jak twierdzą, informacje w sieci to łakomy kąsek dla firm, ale też skuteczna broń: „To konsument decyduje o sukcesie lub porażce przedsiębiorcy poprzez sposób, w jaki posługuje się portfelem bądź swoją drugą walutą w postaci prywatnych danych. Dlaczego więc nie płacić tylko tam, gdzie traktuje się je z respektem?”
W postsnowdenowskim świecie internet nie wygląda już na oazę wolności. Trudno dziś uznać globalną sieć za miejsce swobodnego i bezpiecznego przepływu informacji czy idei. To, co w niej robimy, jest też bowiem pokarmem marketingowego monstrum. A jego karmienia trudno uniknąć.
Ale nikt, kto z sieci korzysta, nie jest bezbronny. Owszem, można uciec, jak od Facebooka uciekł Jarosław Makowski. Ale można też, posiłkując się wiedzą zdobytą dzięki takim książkom jak „Pożeracze danych”, uznać szacunek dla swojej prywatności za priorytet i korzystać z internetu bardziej świadomie, bardziej rozsądnie.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”.
Constantine Kurz, Frank Rieger, „Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”, wydawnictwo Muza, Warszawa 2013, przełożyła Małgorzata Sparenberg.
*Łukasz Maślanka – specjalista ds. PR i komunikacji, pracownik ośrodka R&D (Research and Development) we Wrocławiu, bloger, miłośnik mediów społecznościowych i nowych technologii
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.