Prawo Gogola: Artykuł II. O winie
Fiodor Dostojewski| Lew Tolstoj| Marian Sworzeń| Mikołaj Gogol| Mikołaj I| niewinność| wina
Piszę to w dniu przejścia przez Moskwę wielkiego marszu w pierwszą rocznicę zabójstwa Borysa Niemcowa. Do dzisiaj nie ujawniono mocodawców zbrodni, chociaż państwowy aparat śledczy Rosji liczy dziesiątki tysięcy ludzi. Bezpośrednich wykonawców mordu trzyma się w areszcie, ale ich status jest dalece niejasny – jeśli są winni samodzielnego działania, należało ich skazać, jeśli niewinni: wypuścić. A że nie stało się ani jedno, ani drugie, przyszło mi do głowy napisać, co Gogol myślał o sądowej winie.
Zacznijmy – na jego obronę – że żył w czasach Mikołaja I, gdy nikomu nie śniły się reformy jego następcy, Aleksandra II, za którego pojawił się w Rosji zawód adwokata i sądy przysięgłych. Nic więc dziwnego, że Gogol doradzał mającym prawo sądzenia właścicielom ziemskim i urzędnikom, aby wydawali wyroki osobiście.
Trudno odmówić – dzisiaj również, w Polsce też – racji jego praktycznej konstatacji: „Gdyby wielu z urzędników państwowych zaczynało swoją działalność nie od papierkowej roboty, a ustnym rozsądzaniem spraw między prostymi ludźmi, lepiej poznaliby ducha tej ziemi, charakter ludu i w ogóle duszę człowieka”. No tak, ale gdzie tu sprawa winy? – ktoś słusznie zapyta. Mea culpa!, wracam do tematu. Gogol, przygotowując nas do swego wywodu, zaczyna od czegoś na kształt jurydycznego nacjonalizmu; nie chwali bynajmniej Niemców, że do bólu praworządni, wręcz przeciwnie – stawia na swoich i pisze: „Pośród wszystkich nacji, tylko w narodzie rosyjskim głęboko zakorzeniła się ta słuszna myśl, iż nie ma człowieka niewinnego, albowiem niewinny jest tylko jeden Bóg”. Czyżby pisarz miał za nic pojęcie winy, na którym wszak opiera się cała myślowa konstrukcja prawa karnego? Czyżby całkiem zapomniał, czego uczono go na kursie prawa w doskonałym Gimnazjum Wyższych Nauk w Nieżynie? Nie, nie zapomniał, bowiem patrzył na winę w całkiem inny sposób: nie tylko wedle osądu ludzkiego, ale również, a może zwłaszcza, Boga. Czy miał do tego prawo? Gdyby go o to zapytać, zdziwiłby się niepomiernie, gdyż w ostatniej dekadzie życia uważał, że jego piórem wodzi sam Stwórca. Ponieważ jednak rozmowy z prorokami na temat ich pełnomocnictw zazwyczaj do niczego nie prowadzą, przechodzę do dalszej części wywodu. Wiemy już, że niewinność to wyłączny atrybut Boga, ale nadal nie mamy pewności, czy można jakiemuś człowiekowi za jakiś czyn – niegodny czy wręcz zbrodniczy – skutecznie winę przypisać, innymi słowy: za to właśnie go skazać. Gogol z góry podaje w wątpliwość nasze wysiłki z tym powiązane i kieruje zarzut przeciwko „ludziom wyższego stanu”, których świadomość odbiega od godnego pochwały wyczucia prostego ludu. Wygląda więc na to, że wina jest dla niego intelektualnym wymysłem niewydarzonych reformatorów prawa, gotowych zapożyczać „w cudzoziemskich krajach nieprzyzwoitych dla nas innowacji”. Oto literalny zapis jego poglądu: „My jedynie spieramy się o to, kto jest niewinny, a kto winny: a jeśli rozpatrzyć każdą z naszych spraw, w rezultacie sprowadzimy rzecz do wspólnego mianownika, to znaczy, że obaj są winni”.
Uff, jesteśmy widocznie na złej drodze… Gdy to pisał (1845), daleko było jeszcze do powstania „Zbrodni i kary” Dostojewskiego (1866) i „Zmartwychwstania” Tołstoja (1889), powieści, które uznawały indywidualną odpowiedzialność człowieka, a ich bohaterowie gotowi byli heroicznie ponieść jej konsekwencje. Gdyby nawet życzliwie założyć, że Gogol nie kwestionował istnienia winy jako takiej, to co powiedzieć o jego radach praktycznych... Przytoczę fragment, w którym powołuje się na słowa bliskiego mu pisarza i mentora: „I nagle pojmujesz, że mądrze postąpiła komendantowa w opowieści Puszkina „Córka kapitana”, posyłając porucznika, by ten rozstrzygnął spór stójkowego z babą, którzy wzięli się za łby w łaźni z powodu drewnianego szaflika, przy czym wyposażyła go w taką instrukcję: „Rozpatrz, kto jest niewinny, a kto winny, i ukarz oboje”. Niby śmieszne, a smutne, niby wesołe, a przygnębiające… Jeden ze współczesnych Gogolowi, Bieliński, natychmiast zareagował (1847) i wystosował do pisarza surowy list; pismo było prywatne, ale jego treść została ujawniona – od tiurmy uratowała autora przedwczesna śmierć. W liście Bielińskiego znajdujemy nawiązanie do jakże ironicznych słów Mikołaja Wasyljewicza,: „Ależ to tak się u nas najczęściej dzieje, choć raczej chłoszczą tylko niewinnego, jeśli nie ma czym się wykupić od kary – winny bez winy!”. Parafrazując relację Gogola o rozsądzeniu awantury w bani, można chyba orzec, że jego zachwyt był chybiony, by nie rzec, całkiem do bani.
Po wielu latach Lew Tołstoj nazwał Gogola rosyjskim Pascalem. Trudno mu nie przyznać racji – nie szło przecież o prawnicze kwestie, którymi się tu zajmujemy – nie do zaprzeczenia jest metafizyczna głębia poszukiwań duchowych Gogola i jego religijna żarliwość. Tak jak Gogol nie mógł dojść do porządku z problematem winy, tak i Pascal zostawił nam obraz ludzkiej kondycji jako sumy dwóch negacji: „Człowiek nie jest ani aniołem, ani bydlęciem”. Czy starczy nam życia, by to jakoś sensownie rozstrzygnąć? A może warto mieć na uwadze inną perspektywę, tę mianowicie, którą przedstawił Edward Stachura w wierszu „Jak”, przypominając, że niezmiennie istnieje niewygasły „winny-li-niewinny sumienia wyrzut, że się żyje, gdy umarło tylu tylu tylu”…
*Autor (rocznik 1954) jest prawnikiem, pisarzem, członkiem PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.