Prawo Gogola: Artykuł IV. O obrocie dobrami niematerialnymi
"Martwe dusze"| Cziczikow| Mikołaj Gogol| Rosja carska| Vladimir Nabokov
Sprawa nie jest prosta, gdyż jej przedmiot jest dalece nieuchwytny. Najłatwiej więc zacząć od przykładu: dobrami niematerialnymi naszej epoki są prawa intelektualne przysługujące twórcom książek, piosenek i programów komputerowych lub posiadaczom patentów. Pamiętając, że Faust i Twardowski przehandlowali własne dusze, zastrzegam, że zajmiemy się teraz praktykami o znacznie większym rozmachu. I tak, choć okrężną drogą, dotarliśmy do opłotków naszej kwestii – kiedyś żywotnej, teraz już należącej do historii literatury. Furtka jest chyba otwarta, spróbujmy wejść…
Już sam tytuł książki Gogola – „Martwe dusze” – każe nam sądzić, że były też dusze żywe. Słusznie! – wszak słowem „dusze” określano chłopów należących do majątku ziemianina, a skoro byli częścią inwentarza, można ich było, jak niewolników, sprzedawać, skupować, darować czy dawać pod zastaw. Ale czy ludzkie dusze mogą być nieżywe? Podobne pytanie zadała sobie ponad 150 lat temu carska cenzura i początkowo nawet nie zgodziła się na tytuł powieści wychodząc z założenia, że skoro dusza jest z natury nieśmiertelna, to a contrario martwą być nie może. Nie zmieniło to wcale okoliczności, że interes związany z martwymi duszami kwitł w Rosji w najlepsze. Przyczyny były fiskalne: ziemianie płacili corocznie pogłówne od każdego chłopa, a że spisy rewizyjne odbywały się co kilka lat, ten, któremu z najprzeróżniejszych przyczyn (śmierć naturalna, epidemie, bieda wreszcie) ubyło poddanych, był aż do następnego spisu stratny, gdyż nadal musiał płacić za tych, co zeszli ze świata, a zostali w księgach.
Doskonale ujął to Nabokov w biografii Gogola: „Nie dało się już skorzystać z ruchomych cielesnych przydatków, którymi niegdyś rozporządzała, takich jak ręce i nogi, ale utracona przez właściciela dusza stale żyła w Elizjum oficjalnych dokumentów” – były nimi rejestry ze spisami chłopów oraz członków ich rodzin. I oto w książce Gogola pojawiła się postać bohatera gotowego do skupowania owych bytów, martwych w istocie, lecz żywych na papierze: w wyniku kontraktu zbywca miał mniejsze obciążenie podatkowe, a nabywca, odwrotnie, zyskiwał na autorytecie.
Tym kimś był Paweł Cziczikow, obrotny człowiek interesu, gotów nie tylko do snucia projektów osadnictwa w okolicach Krymu, ale i pełen animuszu w targach o stawkę per anima; nie interesowały go bynajmniej transakcje jednostkowe, był metafizycznym hurtownikiem. Ciekawe, że – z jednym wyjątkiem – gdy napomknął o sprawie, wszystkich jego kontrahentów zaraz owładała pełna wigoru żądza zysku. Co prawda Cziczikow kusił ich barwną wizją podatkowego raju, ale jego słuchacze okazywali się ludźmi mocno stąpającymi po ziemi, argumentującymi mniej więcej tak: nie można kupić chłopskich dusz za bezcen, gdyż byli to zazwyczaj ludzie zdolni i pracowici, tak więc sprzedanie ich tanio byłoby zanegowaniem ich zasług. Opisy dogadywania się Cziczikowa z biznesowymi partnerami: ziemianami z okolic miasta NN, zasługują co do jednego na zamieszczenie w podręcznikach dla handlowców i komiwojażerów. Owszem, jedynie Maniłow wykazał się wielkodusznością i oddał dusze za darmo („Czyżby pan sądził, że ja będę brał pieniądze za dusze, które niejako zakończyły swoją egzystencję”). Z innymi było już znacznie trudniej... Obywatelka ziemska, staruszka Koroboczka omal nie doprowadziła Cziczikowa do załamania nerwowego przez swoją chorobliwą podejrzliwość („Doprawdy, boję się tak od razu, żeby jakoś nie ponieść szkody. Może pan mnie oszukuje, a oni tego… może są warci coś więcej). Utracjusz i hazardzista Nozdriow, z góry wykluczywszy zwykłą sprzedaż, chciał najpierw w zamian bryczkę Cziczikowa, a wobec odmowy, zaproponował mu partyjkę kart, choć ostatecznie stanęło na… warcabach („Dusze idą o 100 rubli! / Dość będzie, jeśli pójdą po 50. / Nie, co to za stawka po 50.”); skończyło się awanturą, trzeba było panu Pawłowi zmykać. Przyszła kolej na przykładnego ziemianina, Sobakiewicza: by nie spalić delikatnej oferty, Cziczikow z rozmysłem omijał słowo „martwe” i nazywał dusze „nieistniejącymi”; rokowania toczyły się przy obficie zastawionym stole, w obecności małżonki gospodarza („Jakaż jest pana ostatnia cena?/ Dwa i pół./ Doprawdy dusza ludzka dla pana to tyle co funt kłaków. Niechże pan da choćby po 3 ruble”).
Prawdziwym wyzwaniem okazała się jednak wizyta u Pliuszkina, skąpca nad skąpcami, gdyż zamiast negocjacji doszło tam do regularnej licytacji: niech będzie usprawiedliwieniem, że szło o 120 dusz („A ile by pan dał? / Dałbym po 25 kopiejek za duszę. / Tylko zlituj się pan nad moją nędzą i daj pan po 40 kopiejek”). Ostatecznie wszystkie transakcje zostały sfinalizowane w budynku sądu, w obecności prezesa, jego urzędników, tudzież prokuratora i popa, i jak czytamy: „kontrakty były wpisane, ostemplowane, wprowadzone do księgi, i tam gdzie należy, z wyliczeniem połowy procentu i opłaty za ogłoszenie w „Wiadomościach””. By Cziczikow nie był stratny, pobrano od niego część opłat urzędowych, a resztę dopisano do kosztów innego petenta. Oblewanie interesu odbyło się w domu policmajstra – tam zaserwowano gościom jesiotra, łososia, kawior i sery, a w przerwie partyjki wista, podano jeszcze „po kieliszku wódki ciemnooliwkowego koloru, jaki miewają syberyjskie kryształy”.
Po takim wymieszaniu ludzkiego prawa i infernalnego bezprawia, trzeba się poważnie zastanowić, czy aby nie miał racji Nabokov krytykując tych, co uznali „Martwe dusze” za realny obraz społecznej rzeczywistości. Jego zdaniem, nader intrygującym, Cziczikow przybył z piekła z pełnomocnictwami od samego pana podziemi, będąc – i to najzwyczajniej! – jego „źle opłacanym reprezentantem”.
*Autor: ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.