Prawo Gogola: Artykuł XII. O zatrudnieniu w administracji rządowej
Całe dorosłe życie Mikołaja upłynęło pod berłem jednego władcy; Mikołaj I przeżył go o kilka lat: zmarł po trzydziestoletnich rządach, których wyróżniającą cechą był brak znaczących reform.
Czy jednak ówczesna Rosja była rzeczywiście państwem, nie wymagającym zmian? – takie pytanie nasuwa się samo przez się. Odrzuciwszy możliwe odcienie interpretacyjne, poprzestańmy na dwóch przeciwstawnych odpowiedziach. Pierwszej, na „nie” udzielił – czynem – kolejny car, Aleksander II, wprowadzając energiczne zmiany w kwestii chłopskiej i organizacji sądownictwa. Drugą, na „tak” – piórem – dał Gogol uważając swój kraj, wyłączając plagę łapownictwa, za tak doskonale ukształtowany, że jakiekolwiek zmiany mogły go tylko popsuć. Nie tylko monarcha, ale i szlachta rosyjska, także prawosławne duchowieństwo, nie wspominając już o prostym ludzie, byli nosicielami wartości, które gdzie indziej doznały szwanku lub poszły w zapomnienie.
Nie może więc nas dziwić, że w artykule napisanym w roku 1845 Mikołaj Wasyljewicz doszedł do wniosku, że pomysł podziału Imperium na gubernie nie pochodził tylko od ludzi. By nie być gołosłowny, posłużę się cytatem: „Im bardziej człowiek wpatruje się w organizm administracji guberni, tym bardziej wprawia go w podziw mądrość założycieli: powiada się, że sam Bóg konstruował ją w sposób niewidzialny rękami monarchów”. Po takim wyznaniu całkiem naturalna jest kolejna konstatacja pisarza: „Wszystko jest kompletne, wystarczające, wszystko jest zbudowane właśnie tak, aby urząd sprzyjał dobrym działaniom”. Jasnym jest więc, że skoro wszystko toczy się dobrym torem, to należy trzymać z daleka tych, co mogą temu zaszkodzić, nawet jeśli ich intencje będą dobre, bo tłumaczone nowymi zadaniami, polami działania, potrzebami etc. Powiedzmy jednak, że jakiś nowy gubernator – cóż, Czytelnik i tak nazwie ten urząd po swojemu – zechce przybrać sobie kilku nowych ludzi, by robota, oczywiście ku dobremu, poszła jeszcze sprawniej. I wtedy rozlega się głośne wołanie szeroko znanego autora: Koniec z tym! Basta!
Jakież w takim razie są Twoje racje, szanowny twórco? – burknie w przypływie łaskawości ówże gubernator. I usłyszy wcale niespeszony głos: „Ja nawet nie mogę się domyśleć, do czego jest potrzebny jakiś dodatkowy urzędnik; każda nowa osoba byłaby tutaj nie na miejscu, wszelka innowacja – jest zbytecznym wtrętem”. Jak sami możemy stwierdzić, ów głos protestu dotyczy sprawy, która – niezałatwiona – trwa przez całe wieki, wyłączając czasy pierwotne, kiedy to, z racji nieznajomości pisma u tamtych pokoleń, urzędnicy potrzebni nie byli.
Gogol na tym bynajmniej nie skończył, ale zręcznie prowadził swoje natarcie – oto oś jego dalszego wywodu: w zdecydowanej większości guberni takich pomysłów na rozrost personelu nie ma, ale nieraz bywa inaczej, gdyż „znaleźli się i tacy administratorzy guberni, którzy […] doczepili do tego wszystkiego mnóstwo różnych urzędników ze specjalną rekomendacją, mnóstwo komitetów tymczasowych i śledczych”. W tym miejscu można powziąć podejrzenie, że przewrażliwiony pisarz poszedł na łatwiznę krytykanctwa… Kto to wie, a nuż wynikło coś pozytywnego, skoro jest więcej rąk do pracy… Wolne żarty! Gogol nie pozostawia nam najmniejszych złudzeń co do efektów pracy „nowych”. Oto co zrobili: „[…] rozłożyli i rozdrobnili działalność wszystkich stanowisk, i zdezorientowali urzędników do tego stopnia, że owi potracili resztki pojęcia o granicach swego urzędu”. Po stwierdzeniu faktów, niczym niezrażony pisarz skanduje z impetem konkluzję: „przydzielić nowego urzędnika po to, by ograniczyć dotychczasowego w jego złodziejstwie, znaczy zatrudnić dwóch złodziei zamiast jednego”. I chociaż można go teraz złapać za słówka (wszak popadł w jawną sprzeczność z własnym anielskim obrazem carskiej administracji), po chwili padają słowa warte wykucia na fasadach uczelni kształcących adeptów administracji i zarządzania: „Człowieka nie można ograniczać przez drugiego człowieka; na przyszły rok okaże się, że trzeba ograniczyć i tego, który był powołany po to, by ograniczać […]”. Gdyby ktoś zechciał tłumaczyć to długoletnimi doświadczeniami Gogola jako urzędnika, jest w grubym błędzie: jego staż za biurkiem to ledwo kilka miesięcy. Oto co znaczy pisarska intuicja!
Wracajmy jednak do wywodu zawziętego przeciwnika przyjmowania „nowych”. Czy Mikołaj Wasyljewicz ma jakieś konkretne propozycje? Ależ owszem: wszystko w ręku przełożonych. Zamiast braku zaufania do urzędników, należy im rozwiązać ręce, zamiast stawiać nad nimi kontrolerów, trzeba odwołać się do wewnętrznej busoli, silniejszej nieraz od prawa. Dzięki takiemu postawieniu sprawy nawet ci, co już nieopatrznie poszerzyli swoje urzędy, zmieniając je w „dziwaczne, ogromne kancelarie”, dojdą rychło do przekonania, że trzeba jednak powrócić do naruszonego status quo ante, co się przekłada: do poprzedniego stanu (rzecz jasna: stanu etatów).
By jakoś udobruchać (i przy okazji: nastraszyć) owych skruszonych szefów administracji, Gogol stawia im przed oczy to, co ich ominęło: w jednej ręce trzyma argumenty metafizyczne, w drugiej – doczesne. I tak jak wcześniej do aktu kreacji guberni wciągnął niebiosa, to teraz uprawę poletka ich upadku oddał diabłu. Otóż wedle pisarza, tam gdzie biuro się rozrosło, zawsze „pojawi się sam czort pomieszania z poplątaniem, i sprawa zakończy się na tym, że narzucenie odgórne nowych nieporządków i komplikacji pochłonie ogromne państwowe sumy”.
Tak jak każda obywatelska skarga, i ta ma swoje „amen”. Jest nim ostrzeżenie: „Niech Bóg Pana strzeże przed fundowaniem sobie kancelarii”. Jest ono niezmiennie godne uwagi – tak było w roku 1845, tak jest w roku 2016. Nie tylko w Rosji.
*Marian Sworzeń: ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.