Prawo Gogola: Artykuł XIV. O nadmiarze przepisów
Cerkiew| generał-gubernator| Mikołaj Gogol| Rosja carska| Zachód
Czas, choć nieustannie płynie, to jednak podświadomie odczuwamy, że nam go ubywa. Z prawem jest inaczej: powstaje stale, i możemy obiektywnie potwierdzić, że uregulowań prawnych jest coraz więcej. Ponieważ zewsząd słyszymy, że nadmiar szkodzi, warto zapytać, czy dotyczy to też prawodawstwa. Odpowiadając intuicyjnie „tak”, ryzykujemy przytyki filozofów prawa, zalecających akademicką ostrożność oraz gromkie zaprzeczenia ze strony parlamentarzystów, których robotę nolens volens kwestionujemy. Czyż XIX-wieczny Gogol mógłby sensownie włączyć się do tej, wcale współczesnej, dyskusji? Zapewniam, że tak, o czym świadczy publicystyka jego autorstwa.
Jego wywód w tej mierze zaczyna się niewinnie, a mianowicie od pochwały pod adresem pracowitości władzy tworzącej prawo. Oto wypis z tej laurki: „Wszelako rząd przez cały czas działa bez ustanku. Czego świadectwem są całe tomy uchwał, dekretów i statutów […]”. Część dalsza ma nieco inny charakter: spogląda na prawo od strony jego adresata. Gogol, rozważając skutki konfrontacji udanego ze wszech miar dzieła legislatora z praktyką dnia codziennego, stwierdza: „Dekret, żeby nie wiem jak był obmyślany i jasno określony, jest niczym więcej niż carte blanche, jeśli z dołu nie będzie równie czystego pragnienia zastosowania go do sprawy i to z takiej strony, z jakiej jest potrzebna i należyta,[…] wszystko obróci się w zło”. Pisarz, rezygnując z przykładu budującego ─ na zasadzie dobre prawo = dobre skutki ─ już w następnym zdaniu serwuje nam przestrogę przed „wytrawnymi szachrajami i łapówkarzami, którzy potrafią obejść każdy nakaz, dla których każdy nowy dekret jest tylko nową zdobyczą”. Trzeba przyznać, że to ostrzeżenie sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat ma się całkiem nieźle, gdyż w niezmienionej formie jest obecne nie tylko w publicystyce, ale i w powszechnym przekonaniu, o ludowej mądrości nie wspominając. Tytułem ciekawostki chciałbym w tym miejscu przywołać film Filipa Bajona zatytułowany „Fundacja”, poświęcony rozmyślnemu wykorzystaniu nowego prawa na prywatne cele. Ci, co go obejrzeli, pewnie zwrócili uwagę, że reżyser dedykował go... Mikołajowi Gogolowi.
By jednak nie uciec od zapowiedzianego tematu, konieczne jest przypomnienie, że nacisk kładziemy nie tyle na istotę prawa i jego jakość, ale na jego aspekt ilościowy, by nie rzecz wprost: rozmiarowy. Niczym nowym jest konstatacja, że dowolne przepisy mogą być i rozwlekłe, i krótkie – wystarczy spojrzeć na regulaminy przy wejściu do basenu czy parku. Dziś, kiedy oficjalne dzienniki urzędowe mają postać elektroniczną, upadły wszystkie naturalne bariery związane z obszernością aktów prawnych (w „Podróżach Guliwera” Jonathana Swifta znalazłem wzmiankę o idealnym państwie, gdzie ustawa nie mogła mieć więcej artykułów niźli alfabet ma liter – proszę mi teraz pokazać akt, który taki, całkiem rozsądny wymóg, spełnia). Dość własnych narzekań! Wracajmy do zostawionego na uboczu Mikołaja Wasyliewicza…
Jego konkluzja, że „wszystkie państwa europejskie chorują obecnie na nadzwyczajne powikłanie wszelkich praw i ustaw” wydaje się nam uzasadniona, bowiem, jako podwójni obywatele, Polski i Unii Europejskiej, musimy od dziesięciu lat baczyć nie tylko na rodzime podwórko, ale i Brukselę, gdzie tworzy się nieraz prawo o zadziwiających rozmiarach i aptekarskim stopniu dokładności. Ciąg dalszy jest równie interesujący: „Wszędzie zauważalne jest pewne kapitalne zjawisko, a mianowicie: właśnie prawa cywilne wystąpiły ze swoich granic i wtargnęły na obszary do nich nienależące. Z jednej strony wtargnęły na teren pozostający od dawna pod władztwem narodowych zwyczajów i obyczajów, z drugiej wtargnęły na teren mający wiecznie pozostawać pod władztwem Cerkwi”. Nie za bardzo wiadomo, jaki był zasięg opisanej sprawy (Europa z Rosją czy bez niej), bo na początku jest wyraźne „wszędzie”, a na końcu mowa o „Cerkwi”. Gdyby tak zamiast „Cerkwi” postawić: „Kościołów”, uzyskujemy nieoczekiwanie niezwykle trafny obraz współczesnego państwa, które jest przymuszone zajmować się kwestiami do tej pory nie sformalizowanymi lub objętymi wcześniej regulacjami religijnymi. Po tej uwadze, przeczytajmy kolejne spostrzeżenie Gogola, w którym, co tu wiele mówić, nietrudno dostrzec myśl Zachodowi dalece nieprzychylną. Oto jakie znajduje wytłumaczenie dla prawnego galimatiasu: „Ogrom spraw, nadużyć i wszelkich intryg i intryżek wziął się właśnie stąd, że europejscy filozofowie-prawodawcy jęli zawczasu określać wszelkie możliwe przypadki odchyleń, aż do najdrobniejszych szczegółów,[…] tym sposobem otwierając przez każdym, […] drogę ku niekończącym się i wysoce niesprawiedliwym procesom”. Jak widać, winni zostali ustaleni: są nimi „europejscy filozofowie-prawodawcy”. Gdyby ktoś z Czytelników zechciał te krytyczne słowa Gogola odnieść do dzisiejszych stosunków, przedkładam mu pod rozwagę, że owe „wszelkie możliwe przypadki odchyleń” mogą np. dotyczyć uprawnień i swobód obywatelskich: owszem, ich skutkiem mogą być „wysoce niesprawiedliwe procesy”, tyle że skierowane przeciwko państwom, i w dodatku ─ tak też bywa ─ zakończone sukcesem pokrzywdzonych jednostek.
Czy, wobec takiej druzgocącej krytyce stanu rzeczy, Mikołaj Gogol widzi jakieś dobre wyjście? Jego odpowiedź jest połowiczna, jednakże nie w sensie fifty fifty, ale w znaczeniu geopolitycznym: inna dla Europy, inna dla Rosji. Postawiwszy kwestię zasadniczą: „Jak przywrócić wszystko na miejsce?”, stwierdza ni mniej ni więcej tak: „W Europie uczynić tego niepodobna: spłynie krwią, opadnie z sił w daremnych bojach i niczego nie osiągnie”, natomiast ─ uwaga! ─ „Taka możliwość istnieje tylko w Rosji”.
Czemu to Gogol nie daje Zachodowi szans na zawrócenie z drogi rozrostu prawa i sprowadzenie go do rozsądnych rozmiarów, a to samo w odniesieniu do Rosji widzi wprost przeciwnie? Oczywiście, że nie mogę zostawić tego bez odpowiedzi.
Otóż wedle Gogola, Zachód wziąłby się za sprawę właściwymi sobie metodami, czyli przez „jakieś tam innowacje, przewroty i reformy”, także narady, komitety, debaty, przy akompaniamencie „dziennikarskich szturchańców i wszelkiej paplaniny”. Po takim wyliczeniu, gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić, że, za wyjątkiem wzmianki o przewrotach, nie były to środki naznaczone „spływaniem krwi”, a przeciwnie: ich wspólną cechą jest szeroko pojęta kolektywność, zaangażowanie wielu osób, także udział opinii publicznej.
A na czym ma polegać odmienność Rosji, dająca pewność, że tam rzecz się uda? Pisarz wyjaśnia: zamiast rozwichrzonego gadania, starczy osobisty przykład, zamiast niezliczonych komitetów i debat, wszystkiemu podoła jeden człowiek: urzędnik. Cóż to za mocarz? ─ zapyta każdy. Jest nim generał-gubernator z „patriarchalną naturą jego życia i bezpośrednim trybem zwracania się do wszystkich ludzi”. Tym to sposobem ów czynownik wysokiej rangi sprawi na terenie swojej guberni, że „stosunki zarówno między mieszkańcami miast, jak i właścicielami ziemskimi, staną się prostsze; a zlikwidowanie owej zawiłości stosunków świeckich, jaka panuje obecnie, niezawodnie pomniejszy kłótnie i wieczne pretensje, jakie zerwały się niczym wichry”.
Na tym poprzestanę. Jak się rzekło na początku, nadmiar pod każdym względem jest szkodliwy. Również nadmiar dobrych pomysłów.
*Marian Sworzeń: ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.