Prawo Gogola: Artykuł XL. O zastawie
"Martwe dusze"| Cziczikow| Mikołaj Gogol| plenipotent| prawo zastawu
Zastaw stanął mi na drodze, gdy na drzwiach pewnej księgarni dostrzegłem wielki łańcuch spięty równie wielką kłódką, a nad tym plakat z wykaligrafowanym napisem, z którego wynikało, że właściciel kamienicy „wykonując ustawowe prawo zastawu” zajął lokal z wyposażeniem i wszystkimi książkami. Powód? Niepłacenie czynszu od pół roku. Oto prawo w działaniu, oto temat gotowy…
Zastaw jest tak stary jak kredyt, a jeśli młodszy, to o te kilka tygodni, gdy pierwszy na świecie pożyczkodawca, nie otrzymawszy zwrotu, za drugim razem postanowił być ostrożniejszy. Zastaw nie istnieje nigdy samodzielnie, ale jak cień towarzyszy różnorodnym zobowiązaniom. Najbardziej popularną jego formą był zastaw ręczny, oznaczający zabezpieczenie w postaci konkretnej rzeczy trzymanej w domu przez wierzyciela. Jego przedmiotem bywały też nieruchomości, w wyniku czego wykształciła się hipoteka. Czyżby na tym się kończyły możliwości tej starorzymskiej instytucji? W żadnym wypadku! Zdjąwszy okowy z odrzwi wiodących do książek, przypatrzmy się fragmentowi z historii własnej Pawła Cziczikowa, bohatera „Martwych dusz”.
Pośród licznych zatrudnień przyszło mu wykonywać obowiązki plenipotenta – było to coś na kształt pełnomocnika od kwestii prawnych, w każdym razie nie adwokata, bowiem ta profesja pojawiła się w Rosji dopiero po śmierci Gogola. Mikołaj Wasyliewicz, użaliwszy się nad Pawłem Cz., że jego zawód był „niezbyt szanowany przez drobną kancelaryjną gawiedź”, tudzież „skazany na płaszczenie się w poczekalniach, na brutalne słowa”, nie poprzestał na negatywach, lecz opisał poważne zlecenie, które w końcu otrzymał jego bohater. Miał on mianowicie zadbać o zastawienie – wcale nie stada koni czy kamienicy – ale ludzi, i to w liczbie kilkuset, tylko, że ci ludzie – chłopi – dla prawa nie istnieli wcale jako indywidua, lecz wyłącznie jako część składowa majątku posiadacza ziemskiego. Tenże ziemianin doprowadził swoje mienie do spektakularnej ruiny, na co złożyły się nie same jeno złodziejskie praktyki jego ekonomów, pomory bydła i rozliczne epidemie, ale także – tu znowu cytat – „głupota samego dziedzica, który urządzał sobie w Moskwie dom wedle najnowszej mody i na to urządzenie roztrwonił cały swój majątek do ostatniej kopiejki, tak że już nie miał za co jeść”. Pocieszające było jednak to, że dewastacja plus wydatki czynione w myśl znanej skądinąd zasady „Zastaw się, a postaw się!” nie objęły wszystkiego, niemniej do uratowania pozostałej części gospodarstwa potrzebny był kredyt. Jak wyjaśnił nam Gogol, to właśnie skłoniło owego utracjusza by „oddać skarbowi w zastaw resztę pozostałego majątku”, mimo, że „zastawienie w skarbie państwa było wtedy jeszcze rzeczą nową, na którą decydowano się nie bez lęku”.
Człowiekiem od przeprowadzenia tej operacji był Paweł Cziczikow. Sam obrót ludźmi, co do tzw. zasady, nie wzbudzał u nikogo najmniejszych wątpliwości, jądrem sprawy było coś całkiem innego – mianowicie liczba głów (czytaj „dusz”) – gdyż to właśnie od niej zależała wysokość państwowego kredytu. Wstępne biurokratyczne przeszkody, w postaci szeregu zaświadczeń i potwierdzeń, zostały przez pana Pawła z powodzeniem pokonane wedle ryczałtowego przelicznika „po butelce madery w każde gardło”. Następnie nasz plenipotent udał się do ministerialnego biura, by tam właśnie, u samego źródła, zasięgnąć informacji, na ile rubli jego klient może ostatecznie liczyć. Podawszy szczerze, i to na wstępie, że połowa ludności w wiosce wymarła, chciał się wywiedzieć, na czym w rzeczywistości stoi, „żeby potem nie było jakiegoś zaczepienia…”. Dobrze zrobimy, przysłuchując się tej rozmowie:
„– Ale przecież oni wedle spisu pogłównego się liczą? – powiedział sekretarz.
– Liczą się – odpowiedział Cziczikow.
– No to czego się pan obawia? – powiedział sekretarz. – Jeden umarł, drugi się rodzi i w końcu wszystko się zgodzi”.
Po tej efektownej rymowance, dowodzącej skądinąd cudów sprawianych przez odpowiednio użytą poezję, bohater został olśniony „najbardziej natchnioną myślą, jaka kiedykolwiek przyszła do ludzkiej głowy” (dla nas – przy okazji – jest to kompetentne, bo odautorskie, wyjaśnienie pomysłu na „Martwe dusze”). Oto co wówczas Cziczikow błyskawicznie zamierzył: „No, niech ja nakupię tych wszystkich, co pomarli, póki jeszcze nie było nowego spisu, kupię ich, powiedzmy, tysiąc, tak, a rada opiekuńcza da, powiedzmy, po dwieście rubli za duszę i już jest dwieście tysięcy kapitału!”. Co pomyślał, to i niebawem przekuł w czyn… Cała światowej sławy książka Gogola jest właściwie o tym, jak wyglądały samodzielne interesy pana Pawła w branży „duchowej”, o jego rozlicznych wojażach i przygodach z tym powiązanych, a także – o nieuniknionych kłopotach. Co ciekawe, źródłem tych ostatnich nigdy nie byli nieszczęśnicy, którymi bez ich wiedzy handlowano, ale kontrahenci, z reguły liczykrupy albo beztroscy bon-vivanci.
Szukając w słowniku rosyjskim odpowiednika naszego „oddawać w zastaw”, znalazłem zakładywat`. To, czego nie potrafiło odróżnić prawo, nie baczące na przedmiot zastawu, podkreślił sam język. Wiemy już, skąd się wzięło słowo „zakładnik”…
Gdyby natomiast szukać jakiegoś krótkiego wyjaśnienia, czym są „Martwe dusze”, to całkiem trafną byłaby odpowiedź, że to literacka historia kredytu i zastawu w Rosji w latach 30-tych XIX wieku, tyle że w literaturze, tak samo jak w życiu, krótkie odpowiedzi nie zawsze się sprawdzają. Wszystko bowiem ma swój niezmierzony kontekst, a każda podróż, nawet najkrótsza – niepowtarzalny krajobraz. Tak było wtedy, tak jest i dzisiaj.
*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.