Prawo Gogola: Artykuł XVII. O służbie celnej

"Martwe dusze"| Cziczikow| Królestwo Polskie| Mikołaj Gogol| Służba Celna

Prawo Gogola: Artykuł XVII. O służbie celnej
Bryczka Cziczikowa? Obraz "Барин в бричке" mal. ok. 1840 przez nieznanego autora. Źródło: Wikimedia Commons

Święty Mateusz, jak wiadomo, porzucił stanowisko celnika w rzymskiej prowincji i wybrał służbę dla innego, niż ziemskie, królestwa. Inny ewangeliczny celnik, imieniem Zacheusz, wspiął się aż na sykomorę, by z wysoka obserwować przybycie Jezusa – potem wydał ucztę dla Pana i apostołów, z zapowiedzią oddania ubogim połowy swojego znacznego majątku. Naszym bohaterem będzie jednak ktoś całkiem odmienny, stawiający wyłącznie na świecką doczesność. Mowa o bohaterze „Martwych dusz”, Pawle Cziczikowie. Ściślej rzecz ujmując, zajmiemy się tą częścią jego kariery, która poprzedziła proceder skupu pańszczyźnianych dusz.

Otóż młody Cziczikow, wytuławszy się po rozmaitych kancelariach, postanowił podjąć pracę na cle czyli – jak to dawniej mawiano – w komorze celnej (komora i sykomora, cóż za piękna para słów!). Skłoniła go do tego ostentacyjna elegancja celników, ubranych według ostatniej mody ze szczególnym upodobaniem do „delikatnych holenderskich koszul”. Rozpocząwszy służbę, w nieledwie miesiąc „poznał już tak dobrze czynności celnicze, że wiedział już absolutnie wszystko: nawet nie ważył, nie mierzył, tylko z faktury poznawał, ile w jakiej sztuce jest arszynów sukna czy innego materiału; wziąwszy do wagi paczkę, mógł od razu powiedzieć, ile waży funtów”. Miał do tego, jak napisał Gogol, „psi węch”, a także „roztropność, przenikliwość i przezorność, jakiej nikt nigdy nie widział”.

Pochwały wcale nie osłabiły zapału Pawła Cz., który cierpliwie nabywał praktycznych umiejętności, wymagających nieraz chirurgicznej precyzji. Zakładam, że starsi Czytelnicy, pamiętający „uroki” przekraczania granicy w okresie PRL, jak i młodsi, znający Europę wyłącznie bez granic, z poznawczym pożytkiem przeczytają opis „operacji” z udziałem naszego bohatera: „I kiedy rewidowani wściekali się, tracili panowanie nad sobą i odczuwali złośliwą chętkę trzepnąć go po jego miłym obliczu, on nie zmieniając ani wyrazu twarzy, ani uprzejmości obejścia mówił tylko: czy nie byłby pan łaskaw troszeczkę się potrudzić i wstać?”. To ujmujące zaproszenie, niczym ukłon w kontredansie, poprzedzało następny, równie wytworny krok: „Pozwoli pan, że troszeczkę rozpruję nożykiem poszewkę pańskiego palta, i mówiąc to wyciągał stamtąd szale, chustki, z zimną krwią, jak z własnego kuferka”. Oprócz takich pokazów urzędniczej magii wobec indywidualnie rewidowanej osoby, czymś zwykłym było, że doprowadzał również do znalezisk w „kołach, dyszlach, w końskich uszach i licho wie w jakich miejscach”. Efekty pracy na powierzonym mu odcinku były oszałamiające: „W niedługim czasie zupełnie uniemożliwił życie kontrabandzistom. Był postrachem i rozpaczą całego polskiego żydostwa”. To ostatnie zdanie zdaje się wskazywać, że Cziczikow pracował na zachodniej granicy Imperium, oddzielonej barierą celną od Królestwa Polskiego.

Otóż im bardziej był skuteczny, tym mocniej był kuszony przez przeróżne firmy handlowe prowadzące wątpliwe interesy. Kiedy „silna spółka kontrabandzistów”, próbowała wręczyć mu łapówkę, jej plenipotent usłyszał suchą odprawę: „Jeszcze nie pora”. Coś tu nie gra –można się słusznie obruszyć – to przecież nie świadczy o zamiłowaniu Pawła Cz. do mamony, a wprost przeciwnie! Proszę o cierpliwość, na wszystko przyjdzie czas...

W końcu doceniony przez władze Cziczikow awansował, „dostał rangę i podwyżkę”. Od tej chwili wydarzenia poczynają biec szybciej… Wspomniana spółka, wcześniej tak wzgardliwie odrzucona, dostaje jakże czytelny sygnał: „Teraz pora”. Gogol bez ogródek wyjaśnia motywy swego bohatera: „Przez rok mógł zyskać to, czego by nie zarobił przez dwadzieścia lat jak najgorliwszej służby”.

Jak się dalej dowiadujemy, Paweł Cziczikow przybrał sobie wspólnika pośród celniczych dygnitarzy, i tak we dwójkę uprawiali proceder przepuszczania przez granicę wielkich transportów w zamian za łapówki o podobnych rozmiarach. W powieści Gogola dostajemy opis jednego z takich przerzutów – jest tak fantastyczny, że nie chce się wierzyć, iż odbył się na granicy Rosji (widzę go raczej między Francją a Belgią). Oto stosowny cytat: „Czytelnik niewątpliwie słyszał tak często powtarzaną historię o pomysłowej wędrówce hiszpańskich baranów, które przeszedłszy granicę w podwójnych kożuszkach przeniosły pod kożuszkami za milion brabanckich koronek. Ta historia zdarzyła się akurat wtedy, gdy Cziczikow służył na komorze”. Mam poważne wątpliwości co do przepędu „hiszpańskich baranów” przez rosyjski kordon, a to dlatego, że zabawianie przyjaciół opowieściami o pobycie w Hiszpanii należało do stałego repertuaru Gogola... tyle, że w tym właśnie kraju, choć objechał prawie całą Europę, nigdy nie postawił stopy. Z drugiej strony, kto wie, może jest jakaś hiszpańska odmiana baranów, i wtedy moje obiekcje stają się warte funta kłaków tych miłych zwierząt. Być może ktoś tę sprawę – z pogranicza literatury z życiem – kompetentnie, bezinteresownie i z pożytkiem dla prawdy rozstrzygnie…

Energicznie działającej spółce celniczej sądzony był jednak krach. I wcale nie poszło o pieniądze, gdyż wspólnicy mieli ich wystarczająco dużo. Zaczęło się od osobistych przycinków, potem była kłótnia „o jakąś kobietkę, świeżą i jędrną jak młoda rzepa” (i tak podebrał im ją pewien oficer), aż w końcu wspólnik napisał do władz donos na Cziczikowa. Skutek był niezamierzony: wpadli obaj. „Urzędników wzięto pod sąd, skonfiskowano, opisano wszystko, co posiadali”. Donosiciel „nie oparł się losom i rosyjskim obyczajem rozpił się ze zgryzoty”, natomiast Cziczikow, mając jeszcze trochę ukrytego mienia, „obrobił sprawę” z takim skutkiem, „że został zdymisjonowany z mniejszym dyshonorem niż kolega i wykręcił się od sądu kryminalnego”. Zostało mu jeszcze parę groszy na czarną godzinę, „dwa tuziny holenderskich koszul i nieduża bryczka”, także dwaj pańszczyźniani słudzy. Z takim to dobytkiem Cziczikow stanął przed nowymi wyzwaniami życia. Nie darmo już w pierwszych słowach „Martwych dusz’’ („Do bramy hotelu w gubernialnym mieście NN wjechała dość ładna, nieduża bryczka na resorach…”) przejeżdża przed nami pojazd skutecznie ukryty przed konfiskatą…

Jeszcze drobiazg... Cziczikow podczas salonowych spotkań w stolicy guberni, gdzie z powodzeniem czarował zebraną socjetę swoją ogładą, krasomówstwem i uśmiechem, wyznawał nieraz na uboczu, „że ucierpiał na służbie w imię prawdy”. Właśnie mieliśmy okazję poznać bliższe okoliczności i przyczynę tych cierpień – cóż!, kiedy nikt wtedy nie zapytał o szczegóły. Ponieważ takie sytuacje w różnych odsłonach i dzisiaj się zdarzają, nigdy nie zaszkodzi dociekliwość. Warto pytać! Prawda na tym nie ucierpi. Jest z innego, niż ziemskie, królestwa.

*Marian Sworzeń - ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.