Prawo Gogola: Artykuł XXI. O odzieży roboczej

"Szynel"| Kamaszkin| Mikołaj Gogol

Prawo Gogola: Artykuł XXI. O odzieży roboczej
Skan: A. Krzyżanowski, Wikimedia Commons

Są dwa rodzaje odzieży tego rodzaju – ta, którą dostajemy i ta, za którą trzeba samemu zapłacić. Bywa, że cena tej ostatniej jest niezwykle wysoka.

Pamiętam wokandy wydziałów cywilnych na Śląsku u schyłku lat osiemdziesiątych. Przeważały na nich „sortówki” wytaczane przez kopalnie i huty przeciwko byłym pracownikom o równowartość nieoddanych ubrań ochronnych. Pozwani rzadko kiedy przychodzili, zapadały wyroki zaoczne, egzekucje kończyły się fiaskiem, cieszyli się natomiast księgowi, mogąc to spisać w straty. Obecnie spory idą o rzeczy znacznie droższe: laptopy, GPS-y, auta służbowe. Istota spraw jest podobna – firma chce odzyskać, co dała, nie zmieniły się też postawy pozwanych – twierdzą zazwyczaj, że rzeczy straciły wartość albo się zgubiły, wyciągając przy okazji zadawnione pretensje wobec zakładu. Nawet te ostatnie sprawy rzadko kiedy są newsami, chyba że idzie o dygnitarzy: owszem, było w Polsce kilka spektakularnych „utrat powierzonego mienia”, ale nie skończyły się jasnymi rozstrzygnięciami.

W XIX wieku, w czasach Gogola, najbardziej postępowym pracodawcom na świecie, nie tylko w Rosji, nie przychodziło do głowy, by kupować podwładnym odzież, w której przystępują do pracy. Jak wiadomo, ubiór rosyjskiego czynownika miał pokazywać, że właściciel sprawuje władzę na swoim posterunku służbowym, tak samo jak oficer rządzi w koszarach – temu służył system rang obejmujący wszystkich, od skromnych kancelistów po najwyższych oficjeli, od świata biurokracji do szarż wojskowych. Częścią tej hierarchicznej drabiny były stosowne zalecenia co do ubioru przypisane do każdego szczebla hierarchii.

Przypomnę teraz pokrótce historię pewnego pracownika petersburskiego departamentu, którego los wszedł do kanonu literatury światowej za sprawą odzieży wymaganej w biurze. Akakiusz Kamaszkin (vel Baszmaszkin), urzędnik jednego z petersburskich departamentów, chodził do pracy od co najmniej dwudziestu lat w tym samym paltociku. Jego odzież była na skraju rozpadu, „sukno przetarło się do tego stopnia, że przeświecało, a podszewka rozlazła się”. Trzeba było jakoś wyglądać, północna zima dawała się we znaki, „cały ratunek polega na tym, żeby w wątlutkim szyneliku przebiec jak można najszybciej pięć, sześć ulic, a potem natupać się porządnie w szatni”. Jak wspomniałem, nie były to czasy sprzyjające domaganiu się od szefów zakupu służbowego odzienia (być może inaczej było w komunach utopijnych socjalistów, np. u Roberta Owena). Pan Akakiusz, pogodziwszy się już w myślach z koniecznością wymiany służbowego przyodziewku, nie potrafił znaleźć sposobu na jego sfinansowanie. Że był to wydatek niemały, zaraz się przekonamy… Kamaszkin, jak czytamy u Gogola, pobierał rocznie około 400 rubli (w przeliczeniu na miesiąc daje to około 35 rubli). Początkowo myślał, że skończy się na dziesięciu, może i dwudziestu rublach na materiał i zapłatę dla krawca. Wydatek był wielokrotnie wyższy, sięgnął bowiem osiemdziesięciu rubli, poszły na to oszczędności naszego bohatera (20 rb) i jego niespodziewana premia (60 rb). Tak czy inaczej, stanęło na tym, że Kamaszkin wydał na służbowy płaszcz kwotę zbliżoną do kwartalnej pensji, czyli bardzo dużo jak na kawalera nie mającego wsparcia ze strony rodziny ani dodatkowych robót. Już tylko to pozwala nam wczuć się w jego sytuację: zaczął się najzwyczajniej trząść o swój nabytek, choć nie ominęło go poczucie usprawiedliwionej dumy, gdy ruszył w nim do pracy. „Szedł, nastrojony we wszystkich swych uczuciach jak najbardziej odświętnie. Co chwileczka, co ułamek chwileczki czuł, że ma na ramionach nowy szynel, i kilka razy uśmiechnął się nawet, pełen wewnętrznej błogości”. W czasie marszu do biura pan Akakiusz nie zwrócił nawet uwagi, że w ślad za nim skrada się – nie, nie złodziej – lecz krawiec, pragnący z daleka obejrzeć swoje dzieło.

Co dalej? Ano współpracownicy gremialnie gratulowali obstalunku, pewnie i w duchu zadroszcząc, i energicznie przymilali się licząc na oblanie zakupu. Nic z tego nie wyszło, bo Akakiusz był do gruntu spłukany. Wtedy to jeden z wyżej postawionych biuralistów, przypomniawszy sobie o własnych imieninach, poratował kolegę, zapraszając wszystkich na wieczór do siebie. Poszedł i Kamaszkin, choć, jak się okaże, powinien się wymówić i pod dowolnym pozorem zostać w domu. Wypił dwa kieliszki szampana, zasiedział się do północy, a potem po cichu opuścił rozbawione w najlepsze towarzystwo. Kiedy tak szedł do siebie przez mroczny Petersburg, natknął się nagle na dwóch łotrów, którzy zdarli z niego odzienie, poturbowali i uciekli.

Choć wydarzeniom tym poświęciłem pół strony, nie zrezygnuję z ich przedstawienia w znacznie krótszej wersji. Pochodzi od Nabokova, notabene wychowanego w Petersburgu, liczy raptem cztery zdania: „Fabuła „Szynela” jest prosta. Biedny gryzipiórek podejmuje doniosłą decyzję i zamawia sobie nowy płaszcz. Ów płaszcz staje się marzeniem jego życia. Już pierwszej nocy urzędnik zostaje napadnięty w ciemnej ulicy i traci swój skarb”. W zdaniu piątym Nabokov zawarł los ofiary rozboju: „Umiera ze zgryzoty i odtąd jego duch nawiedza nocami miasto”. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie opatrzył tego komentarzem odnoszącym się do świata pomyślanego przez Gogola – jego przesłanie jest tak kategoryczne, że nie zawadzi założenie ochronnego kasku na głowę: „Świat jest fatalnie urządzony, a wszyscy ludzie są po trosze obłąkańcami zaangażowanymi w wyścig, […] w którym jakieś absurdalnie logiczne siły każą im się trzymać swoich bezsensownych, jałowych zajęć”.

Po takich słowach warto dokładnie rozejrzeć się wokoło.

 * Marian Sworzeń -  ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.