Prawo Gogola: Artykuł XXVIII. O sortowaniu odpadów
Resorty, departamenty i szeroko pojęte życie biurowe, to wszystko wydaje się naturalnym tłem w twórczości Gogola, ale sortowanie odpadów?… To chyba jakaś przesada! Temat wygląda na wzięty z sufitu. Hola! A może z parapetu? To już jest bliższe prawdy…
Niezapomniany Pluszkin z „Martwych dusz” zbierał wszystko i wszędzie, także u siebie w domu. „W swoim pokoju podnosił wszystko, co tylko zobaczył: kawałeczek laki, skrawek papieru, pióro i wszystko to kładł na biurku lub na oknie”. Nie poprzestawał na własnych czterech kątach –odpowiednio większa rupieciarnia zajmowała cały dziedziniec. Jako poważny posiadacz ziemski – tysiąc dusz i „wielka wieś z mnóstwem chat i ulic” – miał spore terytorium do swoich, jak to nazywali poddani, „połowów”. Otóż nie było dnia, by nie przeszedł „po ulicach swojej wsi, zaglądając pod mostki, kładki i cokolwiek mu się trafiło – stara podeszwa, babska szmata, gwóźdź, gliniana skorupa – wszystko taszczył do siebie”. A że ubierał się mało wytwornie (zwano go „Połatanym”), i po odzieniu nie dało się nawet rozpoznać jego płci, to już całkowicie inna sprawa. Podążmy tropami jego gospodarskiej inspekcji... Pisze Gogol, że po przejściu Pluszkina „nie było co zamiatać ulicy: zdarzyło się przejezdnemu oficerowi zgubić ostrogę, ostroga migiem znalazła się w znanej nam kupie, a jeśli któraś baba zagadała się przy studni i zapomniała wiadra, zabierał i wiadro”. Miał przy tym swoje zasady: jeśli ktoś go przyuważył i od razu sprzeciwił się zaborowi, dostawał przedmiot z powrotem, ale jeśli zaprotestował poniewczasie, mógł zapomnieć o stracie – Pluszkin wówczas „zaklinał się na wszystkie świętości, że rzecz należy do niego, że kupił ją tego a tego dnia od tego a tego albo odziedziczył ją po dziadku”.
Gdybyż był tylko rosyjskim Harpagonem… Niestety, był też postacią do głębi tragiczną, dotkniętą przez życie – niegdyś radosny i pogodny, po owdowieniu zmienił się całkowicie: przegnał córkę z domu, przeklął syna. Gogol pisze o nim jako ludzkiej ruinie, opuszczonej przez dobre uczucia; hulały w niej samotność, podejrzliwość, a nade wszystko – niewyobrażalne skąpstwo.
Jak wiemy, kilka lat po pierwszej części „Martwych dusz” Gogol zdecydował o napisaniu ich kontynuacji. Powieściowa Rosja miała zostać teraz zaludniona bohaterami pozytywnymi, pogodnymi, rzeczowymi, a nie szałaputami w rodzaju Maniłowa czy posępnymi sknerami i odludkami na podobieństwo Pluszkina. Inna rzecz, do pełnej realizacji zamysłu nigdy nie doszło – zostały tylko jego fragmenty i opisy niektórych charakterów…
Do tych ostatnich należał pewien obywatel ziemski, przykładny mąż, prawdziwy ojciec dla poddanych, a przede wszystkim wzorowy gospodarz (na kształt naszego Bogumiła Niechcica z „Nocy i dni”, tyle że pół wieku wcześniej) – nazywał się Konstanty Kostanżogło. Onże Kostanżogło dał natchniony wykład znanemu nam skądinąd Pawłowi Cziczikowowi poświęcony odpowiedzialnemu prowadzeniu majątku, takiemu mianowicie, co pozwoli bogato żyć właścicielowi, całkiem przyzwoicie – jego chłopom, a wszystko to z pożytkiem dla gospodarki kraju i chwały rosyjskiego ziemiaństwa.
Cziczikow, zapomniawszy na moment o własnym procederze (skup dusz), słuchał jak to można doprowadzić folwark do olśniewającego rocznego zysku w wysokości 200 tysięcy rubli zamiast zwykłych, wymęczonych 30 tysięcy. Główna teza prelegenta brzmiała: „Obejrzyj tylko uważniej własne gospodarstwo, a każdy śmieć dochód da.” Zwróćmy, proszę, uwagę, że Kostanżogło wcale nie kazał skąpić ani oglądać z wszystkich stron każdego wydawanego rubla, ale zalecał baczenie na coś zgoła innego – rzekomo nieprzydatnego. Miał u siebie nadmiar wełny, wszędzie fruwały jej strzępki, kazał więc tkać sukno i zarzucił nim okoliczne jarmarki, rybacy oprawiali ryby na brzegu, na piachu walały się bezużytecznie łuski, wobec tego kazał je zbierać i warzyć w kotłach na klej, a potem dawał na targ… Tak oto objawił się anty-Pluszkin w całej okazałości! Kiedy tak mówił, „niczym car w dzień swojej koronacji jaśniał cały i zdawało się, że promienie biją z jego oblicza”. Po tym wywodzie, Cziczikow był zdolny jedynie do wyznania: „Dla mnie najbardziej zdumiewające jest to, jak przy rozsądnym zarządzaniu z resztek, ze skrawków coś wychodzi, że nawet każdy śmieć przynosi dochód”. Nie dziwota, że pan Paweł gwałtownie zamarzył o stabilizacji… Ten jego zamiar został uwieczniony przez Gogola w słowach pełnych emfazy: „Na złotym kobiercu przyszłych dochodów rozigrana wyobraźnia wyszywała złote wzory, a w uszach rozbrzmiewały mu słowa: „rzeki, rzeki złota popłyną”. Nie dość tego szczęścia! – ziemianin Konstanty K. pożyczył bez ceregieli ledwo co poznanemu ziemianinowi in spe Pawłowi Cz. równe 10 tysięcy rubli, od ręki, bez procentów, z przeznaczeniem na zakup gospodarstwa. Cóż, kiedy nic nie wyszło z tych zbożnych planów… Nad Cziczikowem – przywykłym do rewirów dalece niemierzalnych i szybujących wysoko pomysłów o trudnej do przewidzenia stopie zysku – wzięła górę jego pierwotna natura: wdał się znowu w szachrajstwa i trafił do tiurmy...
Ten literacki epilog w niczym nie zmienia rzeczywistości: do dzisiaj śmieci potrafią być doskonałym interesem. Pod warunkiem, że wcześniej zostaną posortowane – niedościgłym wzorem tych zabiegów pozostaje pan K.
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.