Prawo Gogola: Artykuł XXXIII. O przywracaniu stanu poprzedniego

Mikołaj Gogol| Nos| Petersburg

Prawo Gogola: Artykuł XXXIII. O przywracaniu stanu poprzedniego
Nos. Grafika Kolektywu Kukryniksy

Stan poprzedni to taki, który był bezpośrednio przed szkodą. Jeśli więc uszkodzono jakąś rzecz, to sposobem dania satysfakcji właścicielowi jest zazwyczaj jej naprawienie. Oczywiście, są wyjątki, więc z góry uchylam się od pytania o konsekwencje stłuczenia chińskiej wazy z dynastii Ming. Ale co począć w przypadku urazu na ciele, kiedy trudno o zwykłe przywrócenie stanu poprzedniego? Spór wówczas idzie najczęściej o wysokość rekompensaty, czasem też o koszty leczenia.

Znam jednak przypadek, kiedy to – mimo widocznego uszczerbku cielesnego – stan poprzedni został przywrócony idealnie; chociaż nie sprzyjały temu pogmatwane okoliczności, finał sprawy był pomyślny – wszystko wróciło na swoje miejsce, obyło się też bez pretensji, zadośćuczynień i procesów. To wszystko znajdziemy w opowiadaniu Gogola. I niech nas nie zmyli jego krótki i prosty tytuł – „Nos”. Mając do czynienia z jednym z najdziwniejszych utworów rosyjskiego pisarza, obrosłym komentarzami i analizami, na początku ustalmy fakty…

Lata trzydzieste XIX wieku, Petersburg. Pewnego wiosennego poranka, dokładnie 25 marca, cyrulik Iwan Jakowlewicz, znalazłszy w bochenku chleba nos swego stałego klienta, przynaglany przez krewką małżonkę, próbuje się go pozbyć i nieporadnie krąży z zawiniątkiem po mieście. W tym samym czasie, major Kowaliew, stwierdziwszy rankiem brak własnego organu węchu, natychmiast rzuca się na jego poszukiwanie i w tym celu przebiega energicznie miasto. Już chciałem rzec, że miał nosa, ale zamienię to słowo i powiem, że miał szczęście, bo dość szybko dopadł… Kogo, co? Cóż, powstał mały problem nazewniczy, ale nie ma czasu, by na niego zważać, gdyż trzeba nam pędzić za Kowaliewem...

Otóż nos pana majora, ubrany wedle urzędniczej mody, w szamerowanym mundurze i szpadą u boku, podjechał do samych schodów świątyni i wszedł do jej wnętrza. Major dziarsko podążył za nim, mijając opustoszałe nawy, a kiedy znalazł zatopionego w modlitwie poszukiwanego, przerwał bezceremonialnie jego skupienie, przypominając o własnych prawach, nie pomijając też odwołania do nakazów honoru i głosu obowiązku. Nos potraktował go z góry, wykluczając jakąkolwiek wcześniejszą znajomość tudzież przyszłą komitywę, i dając wyraźnie rozmówcy do zrozumienia, że ma go za natręta, po czym urwał się na bok, i tyle go było widzieć. Kowaliew pobiegł zrazu na policję, ale miarkując, że tam raczej nic nie wskóra, udał się do punktu ogłoszeń gazetowych. Tam go wysłuchali, nadziwili się, ale ogłoszenia o zgubie nie przyjęli, tłumacząc się troską o reputację pisma. Nic nie dała też interwencja u posterunkowego, bo ten nie był wcale skłonny do rezygnacji z popołudniowej drzemki.

Gdy w końcu znękany Kowaliew wrócił do domu, czekała go niespodzianka – przyszedł rewirowy z zawiniątkiem, które wspomniany na początku golibroda próbował nieudolnie wyrzucić. Rzecz jasna, uradowany major sowicie wynagrodził żandarma, który nie omieszkał nadmienić, że ma na utrzymaniu nie tylko żonę i dzieci, ale i teściową. Po kilku podejściach do samodzielnego osadzenia nosa, Kowaliew poprosił o pomoc lekarza zamieszkującego w pobliżu. Doktor poprzestał na parokrotnym pstryknięciu w puste miejsce na twarzy pacjenta i zaleceniu zostawienia sprawy naturalnemu biegowi wspomaganemu przemywaniem nosa zimną wodą; faktem jest jednak, że honorarium nie wziął. Następne dni Kowaliew poświęcił na zastanawianie się, kto go tak urządził – nie podejrzewał cyrulika o niecne działanie, raczej pewną kobietę, która namolnie swatała mu swoją córkę (był pewny, że zamówiła u bab rzucenie na niego czarów). W tej części fabuły następuje wyraźne rozdwojenie akcji, bo z jednej strony – major trzyma zgubę w domu, a z drugiej – podekscytowani gapie co rusz widzą (lub chcą widzieć) jego nos w różnych miejscach Petersburga, a to w eleganckim sklepie, a to na środku głównego traktu miasta – Newskiego Prospektu. Wszelako Gogol niespecjalnie trudzi się nad wyjaśnieniem tego bilokacyjnego rebusu, pozostawiając nam to zmartwienie. Aż następuje dzień 7 kwietnia: „Major obudził się, spojrzał niechcący do lustra i widzi: nos! Cap ręką – owszem: nos!”. Dla podkreślenia powrotu do stanu quo ante pojawia się znany nam mistrz brzytwy, by – jak zawsze – ogolić swego wiernego klienta. Ciekawić może, że ani major nie miał doń o nic pretensji, ani też on wcale nie czuł się winny. Przyczyna, można wnioskować, była widocznie poza nimi, chyba że...

Dość spekulacji! Ważne, że od tego czasu major Kowaliew, radosny i uśmiechnięty, pędził beztrosko żywot między teatrem, Newskim Prospektem a uganianiem się za posadą wicegubernatora, którą uważał za najbardziej dla siebie odpowiednią z racji rozlicznych zdolności. I tak to trwa pewnie do dzisiaj...  

Dziwy nad dziwami! Ileż możliwych rozwiązań, dopowiedzeń i niedopowiedzeń! Już choćby sam wybór dnia, Święta Zwiastowania obchodzonego 25 marca, kiedy rosyjskie cerkwie dosłownie pękały od wiernych, a tymczasem rozmowa naszego bohatera przebiegła w „pustej otchłani katedry” (Paul Evdokimov poświęcił temu cały rozdział w swoim studium o Gogolu)... Sam Mikołaj Wasyliewicz też nie ułatwia nam zadania, nawet dziwi się pospołu z nami, niemal łapie się za głowę, kreśląc końcowe słowa: „Przyznam się, że to już całkiem niepojęte, po prostu… nie! nie! nic a nic nie rozumiem”.

A my? Załóżmy, że znamy rozwiązanie – jest krótkie i proste. Po łacinie nos to znaczy my. Przecież zdarza nam się nieraz pogubić we własnych sprawach. Ważne, by umieć się potem odnaleźć.

*Marian Sworzeń - ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.