Prawo Gogola: Artykuł XXXVI. O naborze do służby dyplomatycznej

"Martwe dusze"| Cziczikow| Mikołaj Gogol

Prawo Gogola: Artykuł XXXVI. O naborze do służby dyplomatycznej
Hr. Karl Robert Nesselrode, minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego w l. 1816 -1856

Kilka dni temu szef MSZ w wywiadzie dla PAP zapowiedział, że nadchodzi – cytuję dosłownie – „czas na duży przegląd kadrowy, na przewietrzenie, mówiąc kolokwialnie”, jak również, że dzięki zmianom w prawie „będziemy mogli łatwiej rozstać się z ludźmi, którzy mają na sumieniu grzechy starego reżimu”. Uzupełnił to informacją, że „uruchomiliśmy kilka miesięcy temu nabór, zrobiliśmy publiczne ogłoszenia w mediach”.

Jak mogliśmy sami przeczytać, na wspomożenie stanu dyplomacji, która – zdawało się – powinna być ostoją konserwatyzmu i spokoju, zostały wezwane rewolucyjne wichry, bowiem – spośród możliwych porównań – wybrany został dawno zapomniany ancien régime. Sam się nim kiedyś zajmowałem, pisząc sztukę o próbie rozbiórki katedry w Chartres w ramach walki ze starym reżimem, tak więc dzięki słowom ministra miałem gotowy temat felietonu. Nie będzie nim jednak zmurszały ustrój, ale dyplomacja, konkretnie zaś – nabór do niej, i to wcale nie drogą ogłoszeń czy konkursów, lecz w sposób dalece trudniejszy, wymagający wieloletniej konsekwencji nie tyle od samego kandydata, co od jego rodziny. Przykład tego znajdujemy w drugim rozdziale „Martwych dusz”.

Nim go przedstawię, trzeba nam pamiętać, że Gogol pisał to w kraju, gdzie praca w korpusie dyplomatycznym była uważana za najświetniejszą z możliwych karier dla bogatych młodzieńców. W pewnym więc sensie to, co teraz zobaczymy, nie będzie zwykłą scenką rodzajową, ale całkiem rzeczową radą dla rodziców, jak zadbać za jednym razem o ojczyznę i własną familię. Że podaną z przesadą, to już całkiem inna sprawa...

Jesteśmy w Maniłowce, do której dotarła bryczka Cziczikowa. Imć Paweł Cz. tam właśnie skierował pierwsze kroki rozpoczynając skup dusz. Ziemianin Maniłow oczekiwał go przed gankiem domu położonego na szczycie wzniesienia, pod którym rozciągała się jego posiadłość licząca dwieście chłopskich zagród. Już sam początek wizyty może być niezłym kazusem do nauki obyczajów dyplomatycznych, jak bowiem pisze Gogol, obaj panowie „stali już od kilku minut przed drzwiami salonu, ustępując sobie wzajemnie pierwszeństwa przy wejściu”, aż w końcu wpadli na zgodne rozwiązanie, jako że „weszli w drzwi bokiem i trochę się przycisnęli wzajemnie”. Po pierwszych trudnościach, dalej szło już lepiej, w czym niemały udział miała pani domu, Liza, która wprost nie mogła się doczekać przybycia gościa, o którym słyszała same superlatywy. Przerzucano się więc pochwałami inteligencji poszczególnych person z władz powiatu, dorzucając czasem utyskiwania na trudy życia na wsi, z dala od miasta, etc.

Kiedy nadeszła pora obiadu, znowu powtórzył się koncert grzeczności związanych z wejściem do jadalni, i tym razem zakończony kompromisowym wkroczeniem o jednym czasie i bokiem. Na miejscu czekały już pociechy gospodarzy, dwaj chłopcy, ośmio- i sześciolatek w towarzystwie guwernera. Ojciec z marszu przeegzaminował starszego syna pytaniami o najpiękniejsze miasta we Francji i w Rosji. Gdy w odpowiedzi padło, że Paryż, Petersburg i Moskwa, gość nie krył swego zachwytu, oświadczając rodzicom: „Muszę państwu powiedzieć, że ten chłopiec rokuje wielkie zdolności!”. Po takiej pochwale, zadowolony ojciec zakomunikował: „Przeznaczam go do służby dyplomatycznej”, i natychmiast przypomniał o tym latorośli, zadając pytanie: „Chcesz być posłem?”, na co ów odpowiedział: „Chcę” (w nowym przekładzie Dłuskiego brzmi to nawet poważniej, o stopień wyżej, a mianowicie: „Chcesz być ambasadorem?”). Powagi tego pytania o przyszłość nie osłabia wcale wzmianka, że „tymczasem stojący z tyłu lokaj wytarł ambasadorowi nos i bardzo dobrze zrobił, bo inaczej spadłaby do zupy wielce solidna i całkiem zbędna kropla”. I w zasadzie na tym możemy poprzestać, jako że dalszą częścią spotkania na szczycie było ustalanie warunków nabycia dusz zakończone niespodziewaną deklaracją Maniłowa, że nie zamierza się targować, wprost przeciwnie – dusze daruje, tak sobie, z przyjaźni. Argumentem, który go do tego ostatecznie przekonał było bowiem zapewnienie Cziczikowa, że transakcja jest nie tylko zgodna z prawem, ale i z „planami Rosji na przyszłość”, co więcej, skarb państwa skorzysta na tej transakcji z uwagi na towarzyszące temu opłaty. Po tym wszystkim zadowolony Cziczikow, po czułym pożegnaniu z gospodarzami, odjechał spokojnie na dalsze łowy…

Ach, zapomniałbym! Przeznaczony od małego do funkcji dyplomatycznych syn Maniłowa nosił odpowiednio poważne imię. Chociaż niewątpliwie było ono wzięte od greckiego polityka i wodza, Temistoklesa, to jednak ojciec wymawiał je z łacińską końcówką „us”, zwracając się do potomka: Temistoklus. Kto wie, może łącząc w ten sposób tradycję Grecji i Rzymu, zamierzał wszczepić synowi odpowiedzialność za wielką europejską rodzinę. Pod hegemonią Rosji, co oczywista, skoro poglądy Gogola w tej kwestii nie ulegają najmniejszej wątpliwości...

Ale cóż, skoro sprawa nie jest wcale taka prosta... Znając finał rządów Temistoklesa (współobywatele – za pomocą sądu skorupkowego – skazali go na wygnanie), możemy jedynie żachnąć się na niezbyt trafny wybór imienia dla powieściowego kandydata do służby zagranicznej.

Tyle zamierzchłe czasy, a nam spieszno powrócić do codzienności. Czy warto pamiętać o słowach ministra? Mówiąc kolokwialnie, czas pokaże... Temistokles, gdy proponowano mu sposoby na wzmocnienie pamięci, odparł, że wolałby raczej posiąść sztukę zapominania. W ramach kompromisu najrozsądniej będzie więc pozostać na razie przy wiedzy, że ostracyzm był pierwotnym sposobem przewietrzania kadr. Dziwne tylko, że do dziś się o tym mówi. Ba!, nawet uczy w szkołach.

*Marian Sworzeń - ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.