Prawo Gogola: Artykuł XXXVII. O pożyczce morskiej
Niejedna instytucja prawna powstała w związku z żeglugą – przykładem jest pożyczka morska (fenus nauiticum), z której potem rozwinęły się pierwsze ubezpieczenia. Otóż jej spłata zależała od dotarcia statku do portu – jeśli ten się rozbił, pożyczający pieniądze na zakup przewożonych towarów nie mógł liczyć ani na zwrot wyłożonego kapitału, ani na odsetki. Dura lex, sed lex! Tego wszystkiego musiał się Gogol uczyć w gimnazjum podczas wykładów z prawa rzymskiego, choćby z racji terminu vis maior oznaczającego wszelkie możliwe nieszczęścia związane z żywiołami, w tym sztormy i burze.
W pisarstwie Gogola nie spotykamy scen marynistycznych. Pewnym wyjątkiem są fragmenty „Ożenku”, gdy eks-oficer Żewakow opowiada o pobycie na Sycylii, dokąd zawitał z eskadrą rosyjskiej marynarki. Ale i tam było mało morza, a więcej o pięknych Włoszkach wysiadujących na balkonach. Sam Mikołaj Wasyliewicz natomiast, jako wytrwały podróżnik, miał na koncie kilka morskich podróży, od młodzieńczej wyprawy z Kronsztadu do Lubeki poczynając, na wyprawie statkiem „Capri” do Ziemi Świętej skończywszy.
Ów brak obrazów morza u Gogola nie znaczy wcale, że go nie było w jego utworach. Ależ było! Tyle, że w inny sposób – jako metafora. Otóż w drugiej części „Martwych dusz” morze pojawia się kilkakrotnie jako obraz ludzkiego życia. Oto kilka przykładów:
Cziczikow, przybywszy w gościnę do młodego ziemianina Tientietnikowa, na początku opowieści o własnych losach, „porównał swe życie do statku pośród mórz, przepędzanego zewsząd przez zdradliwe wiatry”. Podobnie było podczas wizyty u generała Bietriszczewa – nim przeszedł do narzekania na wrogów wiecznie dybiących na jego pomyślność, napomknął: „Życie moje, wasza wielmożność, można porównać jakby do statku pośród fal”. Już później, po kolejnej aferze, gdy odprowadzano go do aresztu, próbował uzyskać zrozumienie gubernatora, wypłakując mu w mankiet: „Całe życie było jak wiatr porywisty albo statek, niesiony wolą wiatrów. Jestem człowiekiem, wasza wielmożność”. Jak wiemy, na nic się to zdało i Cziczikow został wtrącony do lochu za udział w fałszerstwie testamentu, co już opisałem w artykule XXXIV. Tam też napomknąłem o cudownym pojawieniu się jego wybawiciela, starca Murazowa, który, pokonawszy przeszkody, dotarł do celi Cziczikowa i wysłuchał jego biadań. Tym ostatnim poświęcę teraz kilka słów, bo mają one związek z naszym tematem.
– Ale przecież pracowałem, usiłowałem – początek wyznania Cziczikowa zabrzmiał niczym skarga cichego i utrudzonego wyrobnika. Gdyby na tym poprzestał… On zaś, niczym Robin Hood, dodał usprawiedliwiająco: „Jeśli brałem, to od bogatych”. W dalszej części przyszło nam jednak usłyszeć coś jakby znajomego: „Co za nieszczęście, takie, niech pan powie, kiedy tylko zaczyna człowiek dosięgać owoców i – by tak rzec – już ręka dotyka… nagle burza, podwodny kamień, cały statek rozbity w drzazgi. Już prawie trzysta tysięcy kapitału miałem. Dwupiętrowy dom już był”.
Przecież brzmi to prawie jak wstęp do wykładu o istocie pożyczki morskiej. Była podróż? A jakże, bo czymże innym jest ludzki żywot! Kapitał? Był, i to niemały (300.000 rubli), przeznaczony na konkrety. Siła wyższa? No przecież! – wielkie bałwany, sztorm. W tej sytuacji westchnienie Cziczikowa – „Czy i bez tego życie moje nie było jak statek pośród fal?” – to wcale nie pusta retoryka, ale powołanie się na brak własnej odpowiedzialności za dług powstały, jakby nie było!, w czasie podróży przez bezkres życia. Ale wobec kogo miałby mieć ten dług? – pytamy. Jeśli odpowiemy, że wobec prawa, to rzecz wyjaśniona: ono, prawo, nie powinno niczego żądać od Pawła Cz. Skoro więc samo prawo nie ma prawa niczego od niego rościć sobie, to powinien być zwolniony – czy nie tak? Oczywiście!
I tak też się stało: wrota niewoli stanęły otworem. Czytamy: „Cziczikow się zamyślił. Sens życia znów wydał mu się ważny. […] – „Czas w inną drogę”. Powiedziawszy to, wyszedł z więzienia”. Pierwszą rzeczą, którą sobie sprawił, odzyskawszy szkatułkę z pieniędzmi pochodzącymi z oszustwa, był frak. To była jego ostatnia transakcja, i tyle go widzieliśmy! Resztę pochłonął żywioł – ogień. Nie była to klasyczna vis maior, gdyż rękopis spalił sam Gogol na krótko przed śmiercią.
Już w oddali widać ląd, powoli dopływamy do portu, czas opuszczać żagle…
Nigdy jednak nie zaszkodzi pamiętać o epigramacie Palladasa: „Żeglugą niepewną jest życie. Wśród burz, które nami miotają, nieraz cierpimy bardziej niż żeglarze w rozbitym okręcie”. Także o tym, że jego starożytny autor, mimo dojmującej nędzy, która wymusiła na nim sprzedanie swoich książek, nigdy nie wpadł na pomysł – na przykład – sfałszowania czyjegoś testamentu, a potem sprawienia sobie za to fraka, przepraszam!, chitonu…
*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.