Dawno nieobecny w publicznym dyskursie, Rafał Matyja stwierdził ostatnio, że na dzisiejszym pobojowisku idei poniewierają się urojenia samozwańczych elit i pretensje pokrzywdzonych i marginalizowanych. W obliczu nadciągających lat chudych gospodarczo i niestety tłustych politycznie, istnieje pilna potrzeba dokonania remanentu obu tych postaw.
Wolno zatem mniemać, że rzecz idzie również o ideę wolności słowa, kwestię fundamentalną, gdyż tyczącą bardziej reklamacji III RP niż jej reklamy. Wypada mieć nadzieję, że łamy „Obserwatora Konstytucyjnego” będą życzliwym miejscem na niekoniunkturalne, a zatem niekoniecznie politpoprawne debaty. Z politpoprawności bowiem nic nigdy wartościowego nie wynikło.
Ponad dwa lata temu na łamach „Rzeczpospolitej” ukazała się znamienna dyskusja. Igor Janke zapytał „Wolność - za trudne słowo dla Platformy?” (Rz.28.04.09). Odpowiedział mu prof. Piotr Winczorek stwierdzeniem „Wolności słowa nic nie grozi”. (Rz.4.06.09). Tezę główną - jak na profesora prawa UW przystało jurydycznie doskonale uargumentowaną - można streścić następująco: za publiczne dzielenie się przemyśleniami w III RP nie grożą żadne kary czy represje, w każdym razie, jak dotąd, nie od razu.
Ponieważ – jak się mogło zdawać – prof. Winczorek nie był w swoim przekonaniu odosobniony, niżej podpisany zakwestionował jego tekst wykrzyknikiem „Alarmujmy, wolność słowa jest zagrożona!” (Rz.1.07.09). Kto miał rację?
Rozpoczyna się sezon na spostrzegawczość. Prawnikom formalistom godzi się przypomnieć, że to nie zinstytucjonalizowana cenzura unicestwia wolność słowa. W komunistycznej Bułgarii Todora Żiwkowa cenzury nie było. Zastąpił ją obowiązek powszechnego wyczucia medialnej poprawności.
W ostatnich latach dla znacznej, choć wcale nie tak znowu licznej, czytającej publiczności, „Rzepa” była rezerwuarem różnych opinii. Diametralnie różniła się od „Gazety Wyborczej” tym, że drukowała również Kuczyńskiego, Wołka czy Krzemińskiego, podczas gdy Ziemkiewicz, Wildstein czy nawet Bugaj nie mieli żadnych szans zaistnieć na łamach „GW”. Tam pluralizm w zasadzie od zarania dotyczył i nadal dotyczy wyłącznie swoich, ideologicznie sprawdzonych autorów. Tymczasem większość dogmatów, na jakich ufundowano III RP, wydaje się coraz bardziej wątpliwa mimo podtrzymywania ich przez fikcje mediów publicznych i kierowniczą rolę w nich Platformy Obywatelskiej.
„Rzepa” kwestionowała znaczną część z tych dogmatów demaskując wielokrotnie telemanipulatorów rzeźbiących opinie i narzucających kierunek społecznych oburzeń. Ci kierowali i kierują zainteresowanie opinii na sprawy błahe, śmieszne i wręcz pozorne. Awanturą i pyskówką zapiekłych adwersarzy utrzymują widza przy ekranie czy czytelnika przy gazecie. A dzieje się to przy aplauzie lub karygodnym milczeniu często samozwańczych i wątpliwych, tak kompetencyjnie jak i moralnie, elit, przedstawiciele których w tych pyskówkach ochoczo biorą udział. Te elity również odpowiadają za żenujący poziom polskiej debaty, za to, że pierwsze z brzegu ważne (najważniejsze?) sprawy narodowe – zdrowia, ubezpieczeń i edukacji - leżą odłogiem od zarania III RP lub są przedmiotem partyjnych zabaw.
„Rzepa” była medium, które wetowało rozumienie modernizacji wyłącznie sprowadzanej do pospiesznej rewizji polskiego obyczaju i tradycji, a hasło modernizacji państwa rozumiała konkretne. Nie widziała w sile państwa sprzeczności z interesami większości. A zbyteczność jakichkolwiek gruntowniejszych jego reform mediom mainstreamowym udało się wmówić opinii publicznej w imię utrzymania przez niektórych swoich przywilejów rodem z PRL.
Kryzys stoi ante portas, a tymczasem problemy się piętrzą. Wymieńmy trzy. Pierwszy polega na tym, że obecnie rządzą Polską niedouczeni historycy. Na każdej wojnie, również politycznej, nie powinno się dopuszczać działań czyniących niemożliwym późniejsze pojednanie. Kiedy po bitwie pod Sadową generałowie pruscy, o mentalności dzisiejszych Niesiołowskich, Sikorskich czy Kuczyńskich parli do zdobycia Wiednia mądry Bismarck powiedział - basta! Analogia może zdawać się o tyle chybiona, że wówczas łatwiej było Prusakom upokorzyć Austriaków zdobyciem ich stolicy, niż dziś skutecznie dorżnąć przez „oświeconych” Polaków tych innych. Tych, których owi oświeceni uważają - choć już może z mniejszym nasileniem akcentów na ciemnogród, a bardziej na jego faszystowską proweniencję - za watahę moherowego, polskiego bydła. Wygrana PO w niedawnym głosowaniu niczego tu nie zmieniła.
Drugi problem polega na tym, że rządzący Polską są nie tylko kiepskimi historykami. Również ekonomistami. Dobry ekonomista, to taki, który cały czas pamięta o prawie Engla. Stanowi ono, że wraz ze wzrostem dobrobytu, zwłaszcza tego na kredyt, u ludności rośnie subiektywne poczucie biedy. Ileż to razy w dziejach rozmaite – zdaniem ich władców – „zielone wyspy” zatopione zostały falami społecznego niezadowolenia, a naiwni władcy, po przegranych, nierzadko krwawych kryteriach ulicznych kończyli – dobrze, jeśli na politycznej tylko banicji.
Trzeci problem to problem polskiej debaty. W „Rzepie” dostrzegano kanty okrągłego stołu, a zwłaszcza ich konsekwencje podmywające fundamenty i tak już słabego państwa, a debata – jeśli to słowo jest w ogóle na miejscu - odbywała się zbyt często w formie „opluj albo pozwij”. Nie było dla niej jakiejkolwiek mentalnej przestrzeni.
Historia ostatnich pięciu lat dziennika „Rzeczpospolita”, mającego nota bene największy w kraju wskaźnik cytowań, domaga się obszerniejszego wywodu, więc na razie krótko. Od 2007 r. rząd PO próbował zmian w redakcji niepokornej „Rzepy”. Bezskutecznie wskutek oporu brytyjskiego współwłaściciela spółki „Presspublika”. Po zmianach nad Tamizą – gdy z zarządu odszedł David Montgomery, który stwierdził, że „nie będzie ulegał naciskom politycznym w sprawach kadrowych” - min. Grad i Brytyjczycy błyskawicznie rozwiązali dochodową spółkę. Brytyjski udział (51%) za 85 mln zł szybko nabył 47-letni biznesmen z Krakowa Grzegorz Hajdarowicz, który wyraził chęć zakupu również udziału Skarbu Państwa (49%). Jak podały media współpracownikiem biznesowym Hajdarowicza jest Kazimierz Mochol były szef kontrwywiadu. W latach 1981-1989 pełnił służbę na “różnych stanowiskach w MON”. Następnie do 1993 r. pracował w MSW, by potem zostać dyrektorem biura Centralnego Urzędu Administracji Państwowej. W latach 1998-2001 Mochol był zastępcą szefa Wojskowych Służb Informacyjnych. To na marginesie.
Wracając do przerwanego wątku pytanie brzmi: czy „Rzepa” pod nowym kierownictwem stanie się przestrzenią umożliwiającą dalszy, krytyczny, nieocenzurowany politpoprawnością namysł nad szeregiem polskich dylematów? Czy będą interlokutorzy z całego polskiego, ideowego spectrum gotowi – jak dotychczas - publicznie przystąpić do tego namysłu sine ira et studio? Chciałbym być optymistą.
Kryzys stoi przed bramami więc czasu coraz mniej. Zatem sezon na spostrzegawczość nie będzie trwał w nieskończoność. A pytanie o wolność słowa w III RP AD 2012 wymaga koniecznie prawniczej refleksji. O niej w następnym odcinku.
Jerzy Szczęsny
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.