Sokrates na Wall Street
filozofia moralna| Platon| Sandel| Sokrates| Społeczeństwo obywatelskie| społeczeństwo rynkowe| życie społeczne
Jaka jest różnica między społeczeństwem obywatelskim, którym byliśmy, a społeczeństwem rynkowym, którym się właśnie staliśmy? Jak między krzesłem, a krzesłem elektrycznym.
1.
Jakiż współczesny filozof nie chciałby być przyrównany do Sokratesa? Jak wiemy, to właśnie Sokrates jest jednym z głównych bohaterów słynnych dialogów Platona – bohaterem, którego ustami autor „Uczty” formułuje zazwyczaj najważniejsze problemy i prezentuje zasadnicze kwestie swojej filozofii. Jest też Sokrates typem mędrca, który z dialogu ze swoimi interlokutorami czyni metodę poszukiwania prawdy. Dlatego „być jak Sokrates” znaczy dla współczesnego filozofa, że i on wspina się na szczyt intelektualnych dociekań i etycznej prawości. Czy jednak dziś, gdzie raczej mamy profesorów od filozofii, a nie autentycznych filozofów, znajdziemy mędrców na miarę Sokratesa?
2.
Postać Sokratesa nachodziła moje myśli co rusz, gdy pochłaniałem, bo nie sposób się od tej książki oderwać, esej amerykańskiego filozofa Michaela Sandela pod znamiennym tytułem: „Czego nie można kupić za pieniądze”. Ten amerykański filozof z Harvardu jawi mi się właśnie jako współczesny Sokrates. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że dał się poznać jako wybitny wykładowca – na jego wykłady na Uniwersytecie Harvarda regularnie przychodzi ponad tysiąc studentów. Jego książki, zarówna wcześniejsza „Justice. What’s the right thing to do?” z 2009 r., jak i późniejsza, przełożona właśnie na polski „Czego nie można kupić za pieniądze”, natychmiast stawały się bestselerami. Ale dużo ważniejsze jest to, w jaki sposób Sandel prowadzi swoje zajęcia. To jest majstersztyk!
To właśnie – i to po drugie – w tej niezwykłej umiejętności nawiązywania kontaktów ze studentami i rozmowy z nimi (jego wykłady można ściągnąć przez iTunes), Sandel jest najbardziej sokratyczny. Bo amerykański filozof nie tyle wykłada przedmiot „filozofia”, co uprawia filozofię. Nie tyle przekazuje wiedzę, co szuka ze studentami prawdy. Nie tyle jest profesorem filozofii, co mędrcem zmagającym się z moralnymi problemami, jakie gnębią dziś także jego słuchaczy i czytelników jego książek.
Po trzecie, można więc zaryzykować stwierdzenie, że Sandel jest przeciwieństwem tych wszystkich profesorów, ekonomistów, ekspertów, ale także dziennikarzy, którzy nie otwierają ust, jeśli nie wyrażają swoich „cennych opinii” tonem nie znoszącym sprzeciwu. „Filozofów”, którzy przeczytali Platona czy Hegla nie po to, by zmagać się z pytaniami, ale po to, by używać ich autorytetów jako młota na swoich intelektualnych przeciwników.
Sandel jest tak przenikliwy w swych wywodach, o czym mogą tylko pomarzyć rodzimi telemędrcy, gdyż nieustannie się waha, jak ognia boi się jednoznacznych opinii i sądów. Jest to filozof, który w swym rozpakowywaniu problemów moralnych wciąż się zacina, nieustannie się potyka. I ta niepewność jest zarazem jego największą siłą.
3.
Czy to znaczy, że Sandelowi jest wszystko jedno? Że celem jego namysłu jest li tylko dzielenie włosa na czworo, by potem z tym wachlarzem opinii, stanowisk i poglądów zostawić biednego Czytelnika samego? Nic z tych rzeczy!
Sandel to wielki moralista. Brzmi dziwnie? Jasne! Tym bardziej, że w Polsce moralistów utożsamiamy z kaznodziejami, których – zarówno tych świeckich, jak i w sutannach – na szczęście zaczynamy unikać niczym ognia. Jest to dziwne również i z tego powodu, bo – gdyby przyjrzeć się palecie współczesnych filozofów – gatunek taki jak moralista wydaje się wymierać.
Tymczasem amerykański mędrzec odnawia filozofię moralną i pokazuje jej istotność dla naszego życia. Dawno nie mieliśmy już filozofa, który z taką precyzją pytałby o to, w jakim społeczeństwie chcemy żyć. A źródłem owych drażliwych pytań jest fakt, że w świecie, który stworzyliśmy, i w którym żyjemy, wszystko zostaje wystawione na sprzedaż. Im więcej rzeczy bowiem jest wystawionych na sprzedaż, tym miej okazji do spotkań w ramach różnych grup społecznych. I Sandel, z precyzją chirurga, na setkach bardzo konkretnych sytuacji pokazuje, co się z nami dzieje w świecie wszech-sprzedaży.
Oto kilka przykładów:
- Cela więzienia o podwyższonym standardzie: 82 dolary za noc;
– Donoszenie ciąży przez indyjską matkę zastępczą: 6250 dolarów;
– Prawo zastrzelenia zagrożonego wyginięciem czarnego nosorożca: 150 tys. dolarów;
– Wynajem przestrzeni reklamowej na własnym czole (lub innej części ciała): 777 dolarów;
– Jeśli jesteś drugoklasistą w szkole w Dallas, przeczytaj książkę: 2 dolary; .
Nie ma przestrzeni w naszym życiu, tak indywidualnym, jak i społecznym, gdzie logika pieniądza i transakcji nie wdarłaby się szturmem. Powie ktoś, że to normalne. Że żyjemy w społeczeństwie kapitalistycznym, i że w związku z tym nie ma się co dziwić, iż ekonomiczna logika kieruje naszym życiem.
Czy jednak rzeczywiście ekonomizacja naszego życia społecznego jest tak niewinna, jak to próbują nam przedstawiać zwłaszcza neoliberalni ekonomiści? Czy przypadkiem rynek niepostrzeżenie, ale skutecznie zmienia nasze normy postępowania?
4.
Postaram się na to pytanie odpowiedzieć tak, jak odpowiedziałby Michael Sandel. A to dlatego, że chcę pokazać sposób jego argumentacji – jasny i przejrzysty, zarazem wolny od taniego moralizatorstwa, które jest chlebem powszednim „moralnych atletów” znad Wisły.
Otóż, jak dość powszechnie sądzimy, człowiek jest istotą moralną. Tym ponoć różnimy się od zwierząt – potrafimy rozróżnić, co jest złem, a co dobrem. Również dlatego moralność jest naszym żywiołem, gdyż uznajemy, że istnieją w naszym życiu rzeczy, których nie da się kupić za pieniądze. Przykładowo, gdyśmy zrobili krótką sondę uliczną, wielu z nas powiedziałoby, że mowa o wartościach takich jak: odpowiedzialność, honor, miłość, patriotyzm… Zmysł moralny sprawia, że podejmujemy się pewnych zadań, gdyż tak podpowiada nam nasze poczucie przyzwoitości i sumienie.
Sęk w tym, że staliśmy się społeczeństwem rynkowym, w którym obiektem podziwu jest chciwy bankier z Wall Street, a nie pracownik społeczny czy nauczyciel pracujący z trudną młodzieżą. Co więcej, staliśmy się społeczeństwem rynkowym zupełnie niepostrzeżenie. W takiej wspólnocie poczucie moralnego obowiązku zostało zastąpione prawami rynku. Przesadzam? Oto jeden tylko z licznych przykładów, który opisuje Sandel w swym eseju. Powinien on rozwiać przynajmniej część wątpliwości.
Amerykański filozof przytacza wyniki badań, jakie przeprowadzono w kilku przedszkolach w Izraelu. Przedszkola dotknął dość powszechny problem: rodzice często przychodzili po dzieci spóźnieni, więc wychowawcy musieli zostawać z przedszkolakami po godzinach. Dyrekcja, aby trudną sytuację rozwiązać, wprowadziła kary finansowe za spóźnienia. Jak sądzicie, co się stało? Rodzice przestali się spóźniać? Błąd! Rodzie spóźniali się jeszcze częściej! Dlaczego? Pisze Sandel: „Wprowadzenie opłaty pieniężnej zmieniło normę. Do tej pory spóźnieni rodzice mieli poczucie winy, ponieważ czuli, że sprawiają wychowawcom kłopot. Teraz jednak późniejsze odebranie dziecka zaczęli traktować jak usługę, za którą chętnie zapłacą. Zamiast nadużywać uprzejmości nauczycieli, po prostu płacili im za dłuższą pracę”.
Czy już widzimy, gdzie tkwi owa przebiegłość rynku, który skutecznie zmienia nasze społeczne normy? Czy już rozumiemy, jak nasze prawa moralne zostają zastąpione prawami rynku? I jak dobra, które uważamy za niematerialne, zostają urynkowione? Innymi słowy: w społeczeństwie rynkowym etykę zachowań zastępuje ekonomia.
Argumentacja Michaela Sandela jest przekonywająca, gdyż filozof jak na dłoni pokazuje nam – choć mamy opory, by przyznać się do tej prawdy – jaka jest różnica między społeczeństwem obywatelskim, którym byliśmy, a społeczeństwem rynkowym, którym się właśnie staliśmy. Otóż różnica jest dokładnie taka sama, jak między krzesłem, a krzesłem elektrycznym.
5.
Kiedy czytałem esej Sandela, wyobraziłem sobie, że filozof opuszcza swoją salę wykładową na Harvardzie i idzie wprost do jaskini lwa, czyli na Wall Street. Nie ma złudzeń, że poglądy Sandela bankierzy uznaliby za herezję. Nie ma też wątpliwości, że – gdyby tylko im pozwolić – chętnie spaliliby amerykańskiego filozofa na stosie. Tym bardziej więc my wszyscy, którzy nie porzuciliśmy jeszcze tej naiwnej wiary z punktu widzenia rekinów finansjery – mianowicie, że można budować przyzwoite społeczeństwo – powinniśmy przeczytać książkę współczesnego Sokratesa. I, ostatecznie, sami sobie musimy szczerze odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób chcemy wspólnie żyć?
Czy pragniemy społeczeństwa, zapytam za amerykańskim myślicielem, w którym wszystko jest na sprzedaż? Czy może jednak istnieją pewne wartości moralne i obywatelskie, których za pieniądze nie da się kupić? Tak, wiem, takie pytania nie pozwalają na spokojny sen. Na szczęście!
Michael Sandel, „Czego nie można kupić za pieniądze”, tł. A. Chromik, T. Sikora, Warszawa 2012
*Jarosław Makowski – filozof, teolog, szef Instytutu Obywatelskiego
Instytut Obywatelski
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.