Spór o polską rację stanu w roku 1937

"polityka równowagi"| Adolf Bocheński| Front Morges| II Rzeczpospolita| Józef Beck| Józef Piłsudski| Liga Narodów| Sowiety| Traktat Ryski| Trzecia rzesza| Władysław Sikorski

Spór o polską rację stanu w roku 1937
Ribbentrob w Warszawie w 1939 r. Pierwszy z lewej - J. Beck. Foto: Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1939, nr 29 (29 I), Narodowe Archiwum Cyfrowe (Sygnatura: 1-D-1192-9)

Swoje niezwykłe dzieło Między Niemcami a Rosją Adolf Bocheński wydał w roku 1937. Tekst musiał być pisany wcześniej, zapewne na przełomie lat 1936/1937, czyli już po tych zmianach, jakie Europie przyniosła remilitaryzacja Nadrenii (7 marca 1936) oraz o kilka miesięcy późniejszy Pakt Antykominternowski. Niełatwo zwięźle opisać tę chwilę w dziejach Polski, jaką był rok 1937 – „ostatni rok spokoju” w Europie. Z jednej strony panowało wśród Polaków przekonanie o znacznej roli własnego państwa w stosunkach międzynarodowych, bo przecież Polska wychodziła obronną ręką z różnych kryzysów, których było tak wiele. Z drugiej strony dla każdego, kto miał jasny ogląd rzeczywistości, wydawało się oczywiste, że to chwila przejściowa – że nadchodzą wielkie zagrożenia, że sama niepodległość może być utracona. Dzisiaj, z oddali ponad siedemdziesięciu lat niełatwo również zrozumieć, o co wówczas toczyły się wielkie spory polityczne w Polsce i Europie. Świat dzisiejszy nie jest podobny do ówczesnego.

Pozostały jeszcze dwa lata do wybuchu wojny – II wojny światowej. Od trzech lat Polska usiłowała prowadzić „politykę równowagi”, której podstawy stworzył Józef Piłsudski. Niewątpliwie zyskała „chwilę wytchnienia”, ale był to spokój bardzo niepewny. Poczynając od roku 1933 Europa przeżywała okres gwałtownej destabilizacji. Pogarszało się położenie właściwie wszystkich państw Europy Środkowo--Wschodniej. Mocarstwa zachodnie wkroczyły zdecydowanie na drogę appeasementu. Totalitarne Niemcy przygotowywały się do wojny zaborczej. Sowiecka Rosja głosiła hasła pokojowe, ale w istocie rzeczy pragnęła maksymalnie wykorzystać po swojej myśli „drugą wojnę imperialistyczną”, którą przepowiedział już Lenin.

Zwięzłe rozważania niniejsze poświęcone będą usiłowaniu zrozumienia myśli Bocheńskiego i osadzenia jej w realiach historycznych 1937 roku. Tylko wtedy bowiem możemy próbować należycie odczytać koncepcje autora Między Niemcami a Rosją, jeśli sięgniemy do uwarunkowań, w jakich funkcjonowała ówczesna Polska i jeśli przypomnimy ówczesną dyskusję wokół wielkich dylematów polskiej polityki zagranicznej.

Zaznaczyć trzeba, że lata 30. XX wieku stanowiły zupełnie wyjątkowy okres w historii polskiej myśli politycznej, gdyż obfitowały w prawdziwe bogactwo różnych koncepcji i propozycji programowych. Ówczesne debaty nad położeniem Rzeczypospolitej stały na wysokim poziomie intelektualnym. W dorosłe życie wchodziło nowe pokolenie inteligencji polskiej, wychowanej już w wolnej Polsce. Na tle tej generacji Adolf Bocheński wyrósł do roli ważnego przedstawiciela ówczesnych przeobrażeń w polskiej myśli politycznej. Wiele wypowiedzi programowych z tamtego czasu utraciło już swoją aktualność. Jedną z tych pozycji jednak, które nadal zasługują na uważną lekturę, jest Między Niemcami a Rosją. Pytania o realizm i idealizm oraz o to, czy polityka kraju średniej wielkości może kształtować rzeczywistość – należą do takich, które się nie przedawniają.

W latach 30. zasadniczo funkcjonowały w polskiej myśli politycznej trzy odrębne wizje miejsca Polski w stosunkach międzynarodowych. Pierwsza z nich to idea „równowagi” między Niemcami a Rosją, pojmowana jako zbrojna neutralność Polski między tymi dwoma ościennymi mocarstwami. Druga z tych koncepcji wiąże się z profrancuską orientacją środowisk, które w roku 1937 powołały do życia „Front Morges”, czyli obóz polityczny będący w jakiejś mierze zaczątkiem chrześcijańskiej demokracji na modłę polską. Jej przedstawiciele wierzyli w sojusz z Francją. Żywili obawy, że wskutek takich czy innych błędów Polska może zostać odizolowana od mocarstw zachodnich. Wizja trzecia – w tym szkicu interesująca nas najbardziej – to koncepcje polskiej polityki zagranicznej głoszone przez konserwatystów. Jednym z rzeczników ich idei polsko-niemieckiej Arbeitsgemeinschaft był Bocheński. Omówimy te trzy wizje po kolei – zawsze krytycznie.

Oczywiście o polskiej dyplomacji i dylematach polityki zagranicznej doby międzywojennej pisano już tak wiele, iż absolutnie nie można oczekiwać, aby o tych sprawach historyk mógł powiedzieć dzisiaj coś całkiem nowego. Jeżeli chcemy jednak zrozumieć myśl polityczną Bocheńskiego, to niezbędne jest spojrzenie na kontekst intelektualny, w jakim koncepcje te się kształtowały.

1. „Polityka równowagi” w ujęciu Józefa Becka

W roku 1937, czyli w dwa lata po śmierci Marszałka Piłsudskiego, położenie międzynarodowe Polski uległo wydatnemu pogorszeniu, chociaż rząd polski nie uczynił na arenie międzynarodowej niczego, co zasługiwałoby na miano błędu powodującego to pogorszenie. Zasadniczo wzrosła potęga III Rzeszy, w burzeniu systemu wersalskiego nienapotykającej na żaden skuteczny opór. Sowiecka Rosja prowadziła swoją dwuznaczną politykę. Mocarstwa zachodnie wkroczyły na drogę programowej „polityki ustępstw” (appaeasement policy). System sojuszów wschodnich Francji doznał bankructwa. „Zbałkanizowana” Europa Środkowo-Wschodnia traciła niezależność na rzecz ekspansywnych Niemiec, które najpierw gospodarczo, a następnie politycznie zdobywały wpływy i dominację, zaś w listopadzie 1937 r. zapragnęły „wolnej ręki” w tym regionie.

Polska myśl polityczna ustosunkowywała się wobec tych wszystkich procesów i faktów. „La Pologne est à la limite de deux mondes (…)” – „Polska jest na granicy dwóch światów” – mówił minister spraw zagranicznych Józef Beck w roku 1933. Tak istotnie było, gdyż sowiecka Rosja przedstawiała sobą „inny świat”, nową cywilizację, państwo „nowego typu”. Trwałe pojednanie z tym państwem nie wydawało się możliwe. Przekonany był o tym Piłsudski, za nim powtarzał to przekonanie Beck. Ale żadne oparcie o Niemcy nie wchodziło w rachubę.

Stosunki polsko-niemieckie były tymczasowo unormowane na mocy bilateralnej deklaracji o niestosowaniu prze­mocy podpisanej 26 stycznia 1934 r. w Berlinie. Rząd polski uważał to porozumienie za najpoważniejszy swój sukces międzynarodowy od czasu zawarcia sojuszu z Francją 19 lutego 1921 i podpisania Traktatu Ryskiego kończącego wojnę polsko-sowiecką (17 marca 1921). Układ polsko--niemiecki stanowił pewne zabezpieczenie dla Polski w obliczu prowadzonej przez mocarstwa zachodnie polityki ustępstw, grożącej umiędzynarodowieniem niemieckich roszczeń terytorialnych do Polski. Umowa polsko-niemiec­ka nie zawierała żadnych postanowień gwarantujących ówczesną granicę polsko-niemiecką, a tylko mówiła ogólnie o rozwiązywaniu wszystkich problemów spornych między Polską a Niemcami w drodze porozumienia – na zasadach Paktu Brianda-Kelloga z 27 sierpnia 1928 r.

Porozumienie polsko-niemieckie wraz z analogicznym i wcześniejszym o dwa lata porozumieniem polsko-sowiec­kim dało podstawy „polityki równowagi”. Miała to być polityka ścisłej neutralności między Niemcami a Rosją. Polskie kierownictwo polityczne zawsze wykluczało wszelkie możliwości porozumień z Niemcami przeciw ZSRR i z ZSRR przeciw Niemcom.

Określenie „polityka równowagi” jest uważane przez wielu historyków za fikcję stworzoną ex post, w celu obrony zasadności poczynań Piłsudskiego i Becka. Nie było ono wszakże figurą retoryczną – takie jest stanowisko większości historyków polskich. „Byliśmy państwem wtłoczonym pomiędzy dwie potęgi. Staliśmy pomiędzy dwoma nienasyconymi imperializmami (...). Przestrzegaliśmy więc – może nawet z przesadą – swojej neutralności i swojej odrębności zarówno od narodowego socjalizmu niemieckiego, jak też i od komunizmu rosyjskiego. Uważaliśmy, że przyłączenie się do jednego z tych bloków przyspieszy krwawą wojnę, której pragnęliśmy uniknąć” – pisał już ex post wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski w liście do ambasadora Stanów Zjednoczonych Anthony’ego Drexel-Biddle’a z 15 października 1939. Nie było to „lawirowanie” między obydwoma sąsiadami, ale programowa „neutralność”, połączona z pragnieniem rozwijania i umacniania „strefy neutralnej” w obszarze „Międzymorza”, co znalazło wyraz w niezrealizowanej koncepcji „Trzeciej Europy” z lat 1937-1938.

Beck uważał, że polski „bilateralizm” – czyli klarowne optowanie za umowami dwustronnymi – ma uzasadnienie w konkretnych osiągnięciach. Rozmawiając z ministrem spraw zagranicznych Francji Yvonem Delbosem w Krakowie (6 grudnia 1937) powiedział, iż „Polska nigdy nie była w takiej sytuacji, w której więcej niż 50 procent jej interesów mogło być załatwione w Lidze [Narodów], bowiem do pewnego okresu Rosja do Ligi nie należała, w czasie zaś, gdy Rosja do niej weszła, Niemcy z Ligi wystąpiły”. W roku 1937 Liga nie znaczyła już nic.

Polsko-niemieckie zbliżenie i normalizacja stosunków wzajemnych zaskoczyło Europę. Relacje polsko-niemieckie wydawały się nierozwiązywalnym konfliktem, zatruwającym powojenne stosunki międzynarodowe. Pod silnym wrażeniem porozumienia, jakie osiągnęli Piłsudski i Hitler w styczniu 1934 r., w Europie pojawiły się i upowszechniały różne oskarżenia pod adresem Polski. Głoszono jakoby do układu polsko-niemieckiego był dołączony tajny protokół, wiążący obydwa państwa nieformalnym sojuszem. Nasilenie oskarżeń przeciwpolskich spowodował sprzeciw rządu polskiego wobec francusko-sowieckiego projektu Paktu Wschodniego, który był przedmiotem bezowocnych rokowań w latach 1934-1935.

Stanowisko rządu polskiego wobec wszystkich zjawisk życia międzynarodowego, jakie pojawiły się po roku 1934, motywowane było pragnieniem utrzymania zasad „polityki równowagi” między Niemcami a Związkiem Sowieckim. Z tego samego powodu rząd polski odrzucił francusko--sowiecką ofertę Paktu Wschodniego, jak również propozycje przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego, ponawiane w latach 1936-1939.

Tym wśród Polaków, kto szczególnie wysoko cenił polsko-niemiecką umowę o nieagresji, był Józef Beck. W przemówieniu, wygłoszonym 5 czerwca 1935 r. w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, zawarł on jednoznacznie pozytywną ocenę nowej polityki niemieckiej wobec Polski i podkreślił, że „pozytywny wynik oceny sytuacji w Niemczech oparliśmy na dwóch kryteriach: 1) na fakcie, iż hitlerowcy sami siebie uważali za rewolucjonistów i dążyli do stworzenia nowego niemieckiego światopoglądu; 2) na daleko idącej zmianie personalnej warstwy rządzącej, co jest również jedną z zasadniczych cech prawdziwej rewolucji”. Według polskiego ministra „te właśnie zmiany personalne umożliwiły ugodę polsko-niemiecką. Jedną z głównych była likwi­dacja hegemonii Prus w Rzeszy Niemieckiej”. Ideologia Hitlera wydawała się nacjonalizmem, głoszącym skupienie wszystkich Niemców w jednym państwie, co na plan pierwszy w polityce Berlina wysuwało Anschluss Austrii, odebranie Sudetów, a więc generalnie południowy szlak ekspansji. O intencjach przywódców III Rzeszy Beck mówił z uznaniem, podnosząc, iż „przy działaniu tych czynników w świadomości Rządu niemieckiego została dokonana ugoda polsko-niemiecka. Ze strony niemieckiej jest ona wykonywana z wielkim wysiłkiem, godnym uznania. Kierownictwo partii hitlerowskiej obciążyło się dodatkowo obowiązkiem przełamania antypolskiego nastawienia psychiki niemieckiej. W miarę możności zostaje to też wykonywane przez Niemców – pewne ekscesy zaznaczające się od czasu do czasu, są w Berlinie hamowane”.

Pragnienie trwalszego modus vivendi z Niemcami panowało w umysłach polityków polskich niewątpliwie. Nie było natomiast wątpliwości co do tego, że przełamanie atmosfery wrogości w relacjach z sowiecką Rosją pozostawało poza zasięgiem możliwości. Beck nie dostrzegał innej perspektywy polityki polskiej, jak tylko linia neutralności między Niemcami a Rosją. W rozmowie z ministrem Delbosem 3 grudnia 1937 r. mówił o „intrygach Kominternu, a często i rządu ZSRR na terenie państw trzecich”, ale twierdził, że „nie odczuwamy bezpośredniego nacisku na naszej granicy, która jest normalna, a bieg bezpośrednich dyplomatycznych spraw z Sowietami załatwiamy może nawet lepiej niż wiele innych państw. Jako zasady trzymamy się ściśle nieagresji, natomiast uważamy dla siebie wszelkie układy o wzajemnej pomocy za wykluczone”. W kwietniu tego samego roku Beck tłumaczył przywódcom sojuszniczej Rumunii, iż niezmienną zasadą polityki polskiej jest „robić wszystko do utrzymania normalnych stosunków sąsiedzkich”, ale zarazem nie zostawił wątpliwości, że „w tym widzimy granice naszych umów politycznych z Rosją”.

Niestety ceną polsko-niemieckiego zbliżenia stało się osłabienie sojuszu polsko-francuskiego. Sojusz ten w latach 1933-1936 praktycznie obumarł i nie funkcjonował już jako realna konfiguracja w polityce europejskiej. Zdając sobie sprawę z tego stanu rzeczy, rząd polski uważał, że utrzymanie polsko-niemieckiego porozumienia jest koniecznością i jedyną gwarancją pewnej stabilizacji położenia Polski w niespokojnej Europie. Polska nie mogła jednak nic zrobić, aby osiągnąć zbliżenie polsko-francuskie i usunąć atmosferę wzajemnej nieufności.

Polityka zbliżenia z Niemcami Hitlera nie miała wielu zwolenników w Polsce. Opozycyjny poseł, polityk Stronnictwa Narodowego prof. Stanisław Stroński porównywał ją do sojuszu, jaki zawarł Sejm Czteroletni z Prusami 29 marca 1790 r., a był to sojusz dla Polski bardzo nieopłacalny. Jeszcze więcej negatywnych opinii zyskała nowa polityka polska za granicą, zwłaszcza w Moskwie i Paryżu, w Pradze i krajach bałtyckich. Nie wierzono w zasady „polityki równowagi”, głoszące niemożliwość współpracy z Niemcami przeciwko Rosji i na odwrót. Beck był oskarżany o różne rzeczy, których nie zamierzał nawet zrobić. Mówiono o nim jako o „cichym sojuszniku” Hitlera, określano go jako zaprzysiężonego frankofoba i sympatyka faszyzmu, oskarżano o antysowietyzm i przypisywano mocarstwowe urojenia.

W ulegającej gwałtownym przeobrażeniom sytuacji międzynarodowej lat trzydziestych utrzymanie niezależnego stanowiska Rzeczypospolitej w Europie wymagało dynamizmu polityki polskiej, co Beck postulował w wielu wypowiedziach. Nie miała to zatem być polityka bierności. We wrześniu 1937 r., w instrukcji dla Delegacji RP przy Lidze Narodów pisał: „Należy wpierw przez dłuższy czas powtarzać swoje pretensje, aby ludzie uwierzyli w ich słuszność i w końcu zaczęli je realizować. Ponieważ skłopotany obecnie świat boi się państw dynamicznych i chętnie się z nimi układa by nie dopuścić do awantury – podkreślajmy te elementy, które świadczą i czynią wrażenie, że jesteśmy dynamikami”. Niestety, w oczach wielu czynników opiniotwórczych na Zachodzie, polski „dynamizm” tłumaczono jako nieudolne naśladowanie mocarstw Osi – Niemiec i Włoch.

Wielokrotnie powtarzano już pogląd, że szanse „polityki równowagi” uzależnione były od tego, jak długo trwać będzie antagonizm niemiecko-sowiecki. To oczywiście niepodważalna prawda. Milcząco, zapewne i Beck był świadom tej „żelaznej logiki” uwarunkowań geopolitycznych. Czy jednak mógł opracować takie posunięcia dyplomatyczne, aby do tego nie dopuścić, nie narażając zarazem Polski na utratę niezawisłości? Można wątpić.

W wypowiedziach dyplomatów polskich w latach trzydziestych pojawiały się obawy przed możliwością zbliżenia Berlin-Moskwa. Wśród zwolenników tezy o tym, że porozumienie takie jest możliwe, byli czynni dyplomaci: Juliusz Łukasiewicz i Władysław Neuman. Łukasiewicz, ambasador w Moskwie, mówił w czerwcu 1935 r., że dostrzega „gotowość Moskwy do wejścia w kombinacje paktowe z jakimikolwiek bądź partnerami; i gdyby Hitler wyciągnął dzisiaj rękę w stronę ZSRR, pakt niemiecko-sowiecki byłby niechybnie w krótkim czasie gotowy”.

Stosunek Niemiec i Związku Sowieckiego do polskiej „polityki równowagi” nie był jednakowy. Dla Sowietów był to tylko nieudolny polski manewr propagandowy. Niemcy natomiast do października 1938 r. milcząco tolerowały te założenia polskiej polityki zagranicznej, wykazując wiele swego zainteresowania przetrwaniem unormowanych stosunków z Polską. Można powiedzieć jeszcze więcej – Hitler z niemałym wysiłkiem i naciskiem utwierdzał swych partnerów polskich o nieodwracalności zmian w polityce Niemiec po zdobyciu władzy przez narodowych-socjalistów. Składał Polakom różne propozycje antysowieckiego zbliżenia, lecz nie nalegał na ich przyjęcie.

Nawet wśród najbardziej gorliwych rzeczników aktywnej polityki zagranicznej Polski nie było wątpliwości, iż dysproporcja sił w relacji do obydwu wielkich sąsiadów groźnie pogarsza się na niekorzyść Rzeczypospolitej. W wielokrotnie ośmieszanej broszurze Polska jest mocarstwem Juliusz Łukasiewicz pisał w połowie 1938 r., iż „obecnie jesteśmy tak wybitnie od Niemiec i od Rosji słabsi (...)”.

W Warszawie jasne było przekonanie o ekspansjonizmie Sowietów: „Komunizm sam w sobie nie byłby bardziej groźny niż każda inna doktryna polityczna, gdyby jego kierownictwo nie znajdowało się w Moskwie” – mówił pułkownik Tadeusz Pełczyński, ówczesny szef polskiego wywiadu. Podobnie nowy ambasador w Moskwie Wacław Grzybowski, w rozmowie z wiceministrem spraw zagranicznych Janem Szembekiem 4 listopada 1936 r. powtarzał z naciskiem, że dostrzega niezmienne dążenia ZSRR do opanowania kontynentu europejskiego.

Minister Beck, mając w społeczeństwie polskim opinię germanofila, zawsze wyznawał pogląd, że utrzymanie dobrych stosunków z Niemcami nie może być urzeczywistniane za wszelką cenę, czyli kosztem żywotnych interesów i niepodległości państwa. Oznaczało to, że rząd polski nie dopuszczał myśli o przyjęciu żadnych zobowiązań na rzecz Niemiec, które ograniczyłyby suwerenność Polski. Kierując się tą myślą odrzucono niemieckie żądania terytorialne przedstawione po raz pierwszy w październiku 1938 r., co przyniosło zerwanie „linii 26 stycznia 1934” i konflikt na wielką skalę. Zastąpienie „polityki równowagi” inną koncepcją wydawało się niemożliwe.

Tym, co dodatkowo niosło niepokój i zapowiadało destabilizację, były oznaki walki ideologicznej w Europie. Ideologizacja polityki międzynarodowej, od której nie jest ona wolna nigdy, gwałtownie przybrała na sile, kiedy w roku 1935 VII Kongres Kominternu proklamował hasło tworzenia „Frontów Ludowych”, czyli łączenia sił komunistów i socjalistów w walce o władzę przeciw faszyzmowi, rzeczywistemu lub mitycznemu. W rok później zaś wybuchła wojna domowa w Hiszpanii, będąca swoistym poligonem dwóch totalitaryzmów. Beck głosił hasło „aideologicznej” polityki zagranicznej. Mówił o groźbie zrujnowania Europy wskutek nowej „wojny religijnej”, jaka wybuchła. W maju 1937 r. tłumaczył brytyjskiemu politykowi Neville’owi Chamberlainowi potrzebę „realistycznego ujmowania problemów politycznych”, „unikania faworyzowania bloków, czy to doktrynalnych, czy jakichkolwiek innych”. Dyplomacja polska sprzeciwiała się działaniom Litwinowa, usiłującego „z Ligi zrobić blok antyfaszystowski”, co przyczyniało się do pogłębienia „rozłamu Europy na dwa ideologiczne bloki”.

Żywe było w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych przekonanie o pewnym potencjale stabilizacyjnym Polski w Europie. Wiceminister Szembek w liście do posła w Belgradzie Romana Dębickiego zawarł takie refleksje o położeniu zewnętrznym Polski: „Na razie dzięki ogólnej sytuacji międzynarodowej się ten odcinek jakoś trzyma, ale dlatego, że jesteśmy elementem potrzebnym zwaśnionym stronom, z których każda się boi i nie chce do tego dopuścić, byśmy się mieli przenieść do jej przeciwnego obozu. Zaczynam dochodzić myślą do paradoksu, że nasza sławna, tak okrzyczanie zła sytuacja geograficzna najgorszą nie jest, bo robi z nas bufor między dwoma kolosami”. Niestety było to raczej złudzenie.

Do świadomości Polaków mocno wkraczało przeświadczenie o nadchodzącej wielkiej zmianie w układzie sił europejskich. Szło za nim jeszcze drugie przekonanie – o tym, że odrodzona Polska stanie się polem bitewnym nadchodzącej wojny. Władysław Grabski w programowej książce Idea Polski (z roku 1935) wypowiedział te odczucia chyba najbardziej sugestywnie. „Utrzymanie tego, co dziś posiadamy, nie będzie rzeczą łatwą” – orzekł w konkluzji. W gruncie rzeczy to samo powiedział wcześniej Józef Piłsudski.

Rok 1937 był ostatnim momentem stabilizacji politycznej w Europie. Polska ze swoją „polityką równowagi” zyskiwała poczucie wychodzenia obronną ręką z niezwykle ciężkich uwarunkowań. Czy były możliwości, aby ten stan rzeczy przedłużyć?

2. Generał Sikorski i koncepcje środowiska „Frontu Morges”

Właśnie na rok 1937 przypadła konsolidacja nowej grupy politycznej – środowiska, które nazwano „Frontem Morges”, ale w myśleniu o sprawach zagranicznych rok ten nie był dla tego środowiska żadnym point de départ. Krytycy Becka z pozycji centrowych już wcześniej podejmowali próbę stworzenia politycznej alternatywy dla obozu rządzącego, występując z krytyką rządów autorytarnych. Apelowano o zachowanie więzi Polski z mocarstwami Zachodu. Ale czy środowisko to miało własną, inną niż rząd, wizję polityki zagranicznej państwa? Można wątpić.

Aby zrozumieć pełniej ten nurt krytyki dyplomacji Becka, należy nieco cofnąć się w czasie – do przełomowych lat wcześniejszych. Lata 1934-1935 to bezowocne rokowania o tzw. Pakt Wschodni. Postawiły one przed polską dyplomacją niełatwy problem. Otworzyły z jednej strony możliwość poprawy stosunków z Francją, bardzo nadwątlonych najpierw w rezultacie inicjatywy Paktu Czterech mocarstw, a następnie negocjowania w tajemnicy przed Francuzami polsko-niemieckiego układu o nieagresji. Z drugiej strony zaś, przyjęcie oferty Paktu Wschodniego poważnie groziło utratą tego osiągnięcia, jakim było porozumienie z Niemcami, gdyż do proponowanego paktu nie miały one zamiaru wejść. Co zaś najważniejsze, dojście do skutku Paktu Wschodniego z udziałem Polski zniweczyłoby jakkolwiek pojmowaną „politykę równowagi”. Byłby to przecież pakt mający klauzulę gwarancyjną i na jego mocy polska zostałaby – między innymi – związana sojuszem ze Związkiem Sowieckim.  

Godna przypomnienia jest pochodząca z tego okresu krytyka dyplomacji Becka, jaką prowadził prof. Stanisław Stroński. Uważał on, że projekt Paktu Wschodniego należało przyjąć, przynajmniej z grubsza, ponieważ „wszelkie poręczenie bezpieczeństwa” w Europie Środkowej i Wschodniej jest dla naszego państwa pożądane i cenne. Co zaś niezmiernie niekorzystne i niefortunne – uważał Stroński – to fakt, że Polska wystąpiła przeciwko tej koncepcji politycznej w jednym obozie z Niemcami, chociaż ma inne zupełnie interesy. Dla Niemiec celem jest zmiana status quo, a dla Polski – jego zachowanie. Nie ma więc większej sprzeczności podstawowych interesów.

Polemizującym obserwatorem działań dyplomacji Becka był generał Władysław Sikorski. Nie był to polityk mniej krytyczny wobec sowieckiej Rosji niż ówczesne sfery rządowe. Aby to zrozumieć, warto sięgnąć do jego książki Przyszła wojna, jej możliwości i charakter oraz związane z nim zagadnienia obrony kraju. Była ona z całą pewnością ważnym w polskiej myśli politycznej wykładem polskiej racji stanu, tak jak ją widział autor. Analizował on politykę zagraniczną ZSRR w sprawie „zbiorowego bezpieczeństwa” w sposób niewątpliwie przenikliwy.

Na kartach Przyszłej wojny czytamy, że „żarliwość pokojowa Sowietów wydaje się być równie trwała, jak i interes, jaki Rosja znajduje w podtrzymywaniu dzisiejszego «status quo». Jest ona niewątpliwie bezpośrednią konsekwencją wewnętrznej słabości komunistycznej Rosji, a także jej ogólnego położenia zewnętrznego. Ten stan rzeczy może ulec przedłużeniu jeszcze jakiś czas. Wykorzystując więc w pełni tę pożądaną ze stanowiska polityki pokojowej zmianę dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa wojny, nie łudźmy się równocześnie, ażeby była ona zapowiedzią, a tym bardziej gwarancją, ostatecznej stabilizacji stosunków w Europie”.

Sikorski uważał, że z powodu sowieckiego ekspansjonizmu, to państwo pozostaje poważnym zagrożeniem dla stabilizacji stosunków międzynarodowych w Europie. „Podczas gdy jednak rewizja traktatów była bezpośrednim celem polityki Niemiec i tworzyła jedną z podstaw ich narodowej jedności, dla rosyjskich Sowietów była ona jedynie środkiem oraz jednym z elementów ich zewnętrznej akcji. W istocie motywy Sowietów w tym względzie nie mają nic wspólnego z normalną interpretacją prawa, lecz są logicznym następstwem ich ideologii oraz ich pojęcia suwerenności. A jest to suwerenność socjalna, suwerenność klasy, posługująca się siłą i na niej oparta. Według komunistycznego poglądu, rywalizacja klas zastąpić by miała rywalizację narodów. Zgodnie ze stanem współczesnej cywilizacji nie chroniłoby to wcale ludzkości przed nową katastrofą wojenną. Dotychczasowa tylko kolejność wojen oraz rozejmów zastąpiła inną. Według tej ideologii ZSRR, jako pierwsze i jedyne w świecie państwo komunistyczne ufundowane na suwerenności klas, jest wstępem do wszechświatowego przewrotu. Jego awangardą oraz głównym narzędziem miałaby być robotniczo--włościańska Armia Czerwona”.

„Bolszewicy nie zrezygnowali z wojny jako narzędzia polityki” – pisał Sikorski we wrześniu 1937. Podtrzymując więc swoje dotychczasowe, jednoznacznie realistyczne i wnikliwe oceny sowieckiego systemu i polityki zagranicznej, generał zdecydowanie występował przeciwko wszelkiej myśli akcesu Polski do obozu „krucjaty przeciwbolszewickiej”. To była jego zasadnicza myśl w zakresie polityki międzynarodowej. Ale druga myśl była nie mniej kluczowa. Był to postulat utrzymania i obrony nadwątlonego sojuszu polsko-francuskiego. Wypowiadał go Sikorski wielokrotnie. Generał mocno podkreślał również konieczność utrzymania Czechosłowacji dla bezpieczeństwa Polski, co dla ówczesnej polskiej myśli politycznej nie było bynajmniej oczywiste.

W ważnym artykule O uzdrowienie i stabilizację Europy, drukowanym w kwietniu 1937 r., Sikorski sformułował szerzej zarys swoich koncepcji międzynarodowych. Primo, miało to być „zaakceptowanie w formie definitywnej obecnego stanu terytorialnego Europy”. Secundo, uznanie równości wszystkich podmiotów polityki międzynarodowej, gdyż „pokój jest niepodzielny”. Tertio, „ściślejsze zgrupowanie” państw środkowo-europejskich w celu przywrócenia „względnej równowagi sił” w tym regionie. Quarto, przeciwdziałanie „anarchii gospodarczej” na drodze porozumień przeciwko autarkii, jak również podjęcie prac nad rozbrojeniem oraz wzmocnieniem upadającego autorytetu Ligi Narodów.

Sikorski opowiadał się przeciwko wszelkim pomysłom sojuszu Polski z Niemcami, podnosząc kategorycznie, że dla Rzeszy byłby to sojusz przejściowy. Zwracał uwagę na niemieckie usiłowania powołania do życia Mitteleuropy oraz na niemieckie pragnienie pozbawienia Polski jej samodzielnej roli w Europie Wschodniej. Można domniemywać, że nie ufając Beckowi, poważnie liczył się z możliwością wyboru „opcji na Niemcy” w polskim MSZ.

Ani z Niemcami, ani z Rosją – to tytuł ważnych rozważań generała Sikorskiego z 31 października 1937 r. w „Kurierze Warszawskim”. Autor stawiał sobie zasadnicze pytanie: „czy sojusz z wielkimi mocarstwami zachodnimi gwarantuje nam w dobie obecnej bezpieczeństwo w rozmiarach dostatecznych” i odpowiadał na nie: „bezwzględnie tak”. Twierdził, że przedwczesne są opinie o załamaniu się międzynarodowego ładu politycznego. Uważał, że los ładu wersalskiego nie jest bynajmniej jeszcze przesądzony. Twierdzenia te, przypomniane dzisiaj, sprawiają wrażenie nader krótkowzrocznych.

Wszystkim krytykom dyplomacji Becka towarzyszyło nieodparte przekonanie, iż normalizacja stosunków polsko--niemieckich jest stanem chwilowym. Byli oni od niego dużo większymi pesymistami w ocenie możliwości Polski. W artykule Polska a Niemcy, drukowanym na łamach endeckiej „Myśli Narodowej”, Joachim Bartoszewicz pisał 17 października 1937 r. o niepewności polsko-niemieckiej normalizacji stosunków wzajemnych. Układ berliński z 26 stycznia 1934 r. dał Polsce respiro („wytchnienie”), ale żadna umowa polityczna ani ustrój nie są wieczne. Przekonanie o chwilowym charakterze zbliżenia z Niemcami i przejściowości „polityki równowagi” stawało się w roku 1937 prawdą obiegową. Rzecz tylko w tym, że sformułowanie przekonującej alternatywy dla tej polityki, alternatywy rozpisanej na konkretny zarys działań państwa – jawiło się niemożliwością, bowiem każda inna orientacja wiązała się z koniecznością dobrowolnej rezygnacji z niepodległości.

Koncepcje polityki zagranicznej formułowane przez środowiska „Frontu Morges” nie stanowiły alternatywy dla koncepcji równowagi. Generał Sikorski wyraźnie popierał doktrynę równowagi rozumianą jako programowa neutralność między Niemcami i Rosją. Jego koncepcje polityczne akcentowały wyraźnie niebezpieczeństwo niemieckie i zagrożenie sowieckie. Co najwyżej można więc doszukiwać się w nich propozycji różnych korektur „polityki równowagi”. Wśród tych korektur zaś najważniejszą miało być zbliżenie z Czechosłowacją.

Przede wszyskim wszakże Sikorski pragnął odrodzenia sojuszu z Francją. U wszystkich zresztą przedstawicieli polskiej myśli politycznej postulat ten pozostawał w sferze rzetelnych pragnień, ale zaraz powstawał problem stosunków Polska-ZSRR, ściśle powiązany ze sprawami polsko--francuskimi. Francja bowiem pragnęła przerzucić swe zobowiązania wobec Polski na sowiecką Rosję. Polska jako państwo mogące otworzyć drugi front w ewentualnej wojnie przeciwko Niemcom, nie była brana w rachubę.

3. Konserwatyści i idea polsko-niemieckiej Arbeitsgemeinschaft

W polskiej myśli politycznej lat trzydziestych pojawiła się jeszcze jedna (trzecia) koncepcja. Tylko ona miała wymowę alternatywy dla „polityki równowagi”, ale w wydaniu Adolfa Bocheńskiego była raczej hipotetyczną koncepcją przyszłości niż konkretnym zarysem planu działania. Ogólnie była to wizja polsko-niemieckiej wspólnoty interesów (Arbeitsge­meinschaft).

Jako pierwszy stworzył zarys takiej koncepcji Władysław Studnicki – pisarz polityczny zajmujący na scenie politycznej II Rzeczypospolitej bardzo szczególne, odosobnione miejsce. Jego System polityczny Europy a Polska to obszerne dzieło, jedno z najważniejszych jakie wydała polska myśl polityczna doby dwudziestolecia. Napisane w roku śmierci Piłsudskiego (1935), powstałe w rok po normalizacji stosunków polsko-niemieckich, stanowiło koncepcję zasadniczej rewaluacji położenia międzynarodowego Polski.

Studnicki głosił przede wszystkim tezę o nieefektywności sojuszu polsko-francuskiego. Po drugie, był przekonany o wrogości sowieckiej Rosji wobec Polski. Po trzecie, uważał, że zmiana status quo w Europie Centralnej i Wschodniej może być dla państwa polskiego opłacalne. Zwłaszcza ewentualne zniknięcie Czechosłowacji z mapy Europy wiązał z potencjalnymi korzyściami Polski. Po czwarte, wysunął tezę najbardziej odważną i zasadniczą – tezę o zbieżności długofalowych interesów Rzeszy Niemieckiej i Polski. Uzasadnieniem jego postulatu polsko-niemieckiej Arbeitsgemeinschaft był argument o uprzywilejowanym miejscu Polski w „niemieckiej” Europie Środkowej. Zasadniczym celem „taktycznego” sojuszu z Niemcami miało być pokonanie Sowietów i trwałe odsunięcie zagrożenia ze strony tego państwa dla odrodzonej Polski.

Adolf Bocheński czuł się uczniem Władysława Studnickiego – mówił sam o tym wyraźnie. Autor Między Niemcami a Rosją stał się konsekwentnym rzecznikiem deideologizacji myślenia o polityce zagranicznej państwa. Wierzył jedynie w skuteczność twardej Realpolitik. Uważał, że „polityka równowagi” jest rodzajem prowizorium, jakim w istocie była.

Publicysta „Buntu Młodych” akceptował ideę równowagi między Niemcami a Rosją. Za Ideą Polski Władysława Grabskiego powtarzał, że „Rzeczpospolita Polska nie może w żadnym wypadku zawdzięczać integralności swych granic pomocy jednego ze swych sąsiadów”. Poszukiwał odpowiedzi na pytanie, co dalej?

Pesymistyczne przewidywania prowadziły autora Między Niemcami a Rosją do uzasadniania postulatów przebudowy Europy Środkowo-Wschodniej. „Biorąc teoretycznie, można by sobie wyobrazić cztery układy stosunków między Polską, Rosją a Niemcami, względnie między tymi dwoma państwami ze skutkiem dla Rzeczypospolitej” – pisał Bocheński. „Będą to więc: (1) Koalicja niemiecko-rosyjska przeciw Polsce. (2) Antagonizm niemiecko-rosyjski w ostrej fazie, tzn. prowadzący do rozbicia jednego z tych dwu organizmów państwowych przez drugi. (3) Antagonizm niemiecko-rosyjski w fazie chronicznej, jak obecnie. (4) Antagonizm niemiecko-rosyjski w fazie chronicznej, z tym, iż polityka polska w obronie swych granic opierałaby się na jednym z dwu mocarstw przeciw zakusom terytorialnym drugiego”. Piszący te słowa kalkulował, że ten drugi wariant stałby się dla Polski najlepszy. Wobec tego, autor Między Niemcami a Rosją polemizował z głoszonym dość powszechnie poglądem, iż „w interesie Polski jest nie dopuścić ani do znacznego osłabienia Niemiec przez Rosję, ani na odwrót Rosji przez Niemcy i podtrzymywanie między tymi państwami pewnej równowagi”. Wojna niemiecko-sowiecka była – jego zdaniem – lepsza niż zbliżenie sowiecko-nie­mieckie oparte na gruncie geopolitycznych współzależności. To bowiem oznaczało wyrok na państwo polskie. Bocheński nie zauważał, że wojna niemiecko-sowiecka nie mogła być prowadzona bez udziału Polski i udostępnienia przez nią Niemcom własnego terytorium.

Autor Między Niemcami a Rosją dowodził, że „wraz z przyjęciem, że granice RP nie mogą być bronione ani przez Rzeszę Niemiecką, ani przez ZSRR, załamują się także podstawy teorii równowagi. Powinna ona ograniczyć się raczej do twierdzenia, że w interesie RP nie może być nadmierne wzmocnienie jednego z jej dwu sąsiadów. Natomiast osłabienie jednego z nich w żadnym wypadku nie może być uważane za rzecz szkodliwą”. Bocheński głosił więc tezę o możliwości zmian terytorialnych wokół Polski, upatrując w tym okoliczności pozwalające na wzmocnienie państwa polskiego.

Zmiany te miały dojść do skutku na wschodzie. Polska miała włączyć się w nie wcześniej przygotowana. Miała użyć oręża idei prometejskiej. Założenie to było zgodne z przekonaniami Józefa Piłsudskiego, który na konferencji z udziałem byłych premierów RP w marcu 1934 r. mówił, że „zadanie Polski jest na Wschodzie, tzn. tutaj może Polska sięgać po możność stania się właśnie na Wschodzie czynnikiem wpływowym. Nie należy się ani mieszać, ani próbować oddziaływać na stosunki między państwami zachodnimi. Dla tego celu osiągnięcia wpływu Polski na Wschodzie warto jest wiele nawet poświęcić z dziedziny stosunków Polski z państwami zachodnimi”.

Oto najważniejsze zasady autora Między Niemcami a Rosją:

(a) Zasada nakazująca dążyć do rozbicia ZSRR, nie inicjując jednak tego procesu, ale włączając się do działań w obliczu wewnętrznego rozkładu tego państwa lub ewentualnie wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, co – jak wspomnieliśmy – bez udziału Polski trudno było sobie wyobrazić. „Siła państwa jest w dużej mierze odwrotnie proporcjonalna do siły jego sąsiadów. Zasada ta oczywiście nie może być przyjęta bez zastrzeżeń. Niemniej jednak w generalnych liniach jest prawdziwa. Wobec niemożliwości wzmocnienia państwa polskiego – za wyjątkiem Śląska Cieszyńskiego – drogą nabytków terytorialnych, jedyna droga do przywrócenia narzuconej od XVII wieku równowagi sił, to rozkład wewnętrzny jednego lub kilku naszych sąsiadów i podział ich na parę państw nawzajem się zwalczających”. Założenia takie prowadziły Bocheńskiego do zasadniczego wniosku, uzasadniającego celowość poparcia dążeń państwowych narodów ujarzmionych przez bolszewików. Rozbicie Niemiec na wiele organizmów państwowych wydawało się niemożliwe. Wielonarodowe państwo sowieckie jawiło się kolosem bez przyszłości. Należało więc wykorzystać szanse rozbicia Związku Sowieckiego. „Każde relatywne wzmocnienie sił państwa polskiego w stosunku do jego sąsiadów, a więc w tym wypadku w stosunku do Rosji, przez jej rozkład i podział na kilka państw – wzmocni właśnie naszą pewność co do utrzymania w naszych rękach dawnych prowincji zabranych i Galicji Wschodniej”.

(b) Zasada zachowania terytorialnego stanu posiadania Polski przy elastycznym podejściu do możliwości zmian granic wokół Polski (w Europie Środkowo-Wschodniej). „Rzeczpospolita Polska – pisał Bocheński – nie może w żadnym wypadku zgodzić się na okrojenie swych granic wyznaczonych traktatem wersalskim i ryskim. Prawda jest tak oczywista, że nie potrzebujemy jej oczywiście uzasadniać. Jest rzeczą jasną, że obrona naszych granic musi być pierwszym i najważniejszym celem polityki polskiej. Przy tym należy sobie zdawać sprawę, iż granicom naszym grozi ciągłe niebezpieczeństwo. Jeżeli w dzisiejszym położeniu trudno mówić o widmie sejmu grodzieńskiego, to na odwrót bardzo wyraźne jest widmo Trianonu, tzn. takiego okrojenia granic Rzeczypospolitej, jakiego doznały Węgry po wojnie światowej. Granice państw nie są czymś stałym i nieruchomym. (…) Byłoby iluzją przypuszczać, że wystarczy w polityce zagranicznej nic nie robić, by zachować nasze granice. Wręcz odwrotnie”. Logiczność tych wywodów prowadziła Bocheńskiego do wysunięcia postulatu uczynienia z Polski „państwa rewizjonistycznego”. Albowiem „dzisiejszy układ sił europejskich” – dowodził publicysta „Buntu Młodych” i „Polityki” – „jeżeli nie ulegnie radykalnej zmianie, prowadzi do wielkich klęsk dla Polski. Chwila krytyczna nastąpi wtedy, gdy na widownię dziejów wystąpi znów porozumienie niemiecko-rosyjskie. Dlatego nie wystarczy urządzić wiec i krzyczeć, że nie oddamy ani piędzi ziemi. Trzeba jeszcze pomyśleć, jakie zmiany muszą nastąpić w konfiguracji terytorialnej Europy, abyśmy jej istotnie nie musieli utracić”.

Autor Między Niemcami a Rosją nawoływał do dynamizmu państwa polskiego. Polska miała stać się państwem dynamicznym w stosunkach międzynarodowych. Miała stawiać sobie za cel zmianę granic. Ten postulowany dynamizm Bocheński rozumiał dużo bardziej radykalnie niż Beck, który nie formułował otwarcie idei rewizji obowiązujących granic – z wyjątkiem sprawy Zaolzia, o cesję którego wystąpił w chwili, kiedy na konferencji Hitler-Chamberlain w Bad Godesberg 25 września 1938 r. zapadła decyzja o cesji terytorialnej Sudetów na rzecz Niemiec.

Pisał Bocheński: „Hasło obrony naszych granic musi być również pojmowane aktywnie. Musimy zrozumieć, że tylko radykalna zmiana konfiguracji terytorialnej Europy wschodniej może nas w przyszłości uchronić przed koalicją niemiecko-rosyjską. Jedynie zaś radykalna zmiana konfiguracji terytorialnej Europy środkowej może nam stworzyć jednolite fronty sprzymierzeńców na wypadek tej koalicji. Taranem zaś, który może te zbawienne dla nas zmiany przeprowadzić jest dziś Rzesza Niemiecka. Z państwem tym Polska niewątpliwie w przyszłości znajdzie się w konflikcie. Starcie nastąpi prawdopodobnie już w chwili ewentualnej regulacji stosunków w Europie wschodniej czy środkowej. Zasadniczo jednak umożliwienie Niemcom i Italii wysiłku w kierunku zburzenia obecnej konfiguracji Europy wschodniej leży po linii polskiej racji stanu”. Bocheński miał więc jasną świadomość, że interesy Polski i Niemiec są sprzeczne. Nie zadawał sobie jednak pytania, w jaki sposób Polska miałaby przeciwstawić się Niemcom po ewentualnym uskutecznieniu niemieckich planów na wschodzie.

W założeniach Bocheńskiego mamy liczne niejasności. Na wiele pytań, jakie chcielibyśmy dzisiaj postawić, nie znajdziemy już odpowiedzi. Ale jedna z najdonioślejszych myśli Bocheńskiego, to teza, że ideologia przeznaczona na użytek wewnętrzny nie jest czynnikiem determinującym realną politykę zagraniczną państwa – i to niezależnie od jego formy ustrojowej. Innymi słowy, nie pryncypia geopolityczne, ale raczej geopolityka i odwieczne zasady logiki siły decydują o polityce zewnętrznej państw. Dlatego pisał, iż „nie należy przeceniać wpływu motywów wypływających spoza państwowej racji stanu na politykę państw. Aczkolwiek zupełnie niewątpliwie odgrywały one i odgrywają zawsze pewną rolę, niemniej nigdy ta rola nie dawała się porównać z dążeniem do wzmocnienia państwa. Opierać politykę polską na nadziejach, że Rzesza Niemiecka będzie wbrew swemu interesowi narodowemu prowadzić politykę pochodzącą wyłącznie z niechęci do komunizmu w Rosji, tzn. chcieć budować zamki na lodzie, względnie kręcić bicze z piasku”.

Niewątpliwie Bocheński brał w rachubę możliwość zbliżenia niemiecko-sowieckiego. W drugiej połowie lat trzydziestych, kiedy program „Rapallo”, jak się wydawało, należał całkowicie do przeszłości, taka argumentacja była dość zaskakująca. W końcu lat trzydziestych autor Między Niemcami a Rosją był jedynym właściwie polskim pisarzem politycznym, który tak jasno wypowiadał myśl o groźbie zbliżenia sowiecko-hitlerowskiego. Jego myśl polityczna pociąga swoją logiką. Dowodzi rzadkiej erudycji i świadczy o bardzo szerokich horyzontach. Erudycja historyczna pouczała o „odwracaniu sojuszy” w przeszłości. Nauka geopolityki dowodziła niezmienności danych geografii determinujących możliwości ludzkie.

Jak wszyscy Polacy, przeceniał Bocheński siłę własnego państwa, na które nakładał obowiązki ponad jego realne siły i przed którym widział możliwości, jakich w rzeczywistości nie było. W swym dziele Między Niemcami a Rosją, Bocheński nie oświadczył się expressis verbis przeciwko doktrynie równowagi. Jak już zwracaliśmy na to uwagę, był przeświadczony o wyczerpywaniu się tej koncepcji i nadchodzącym jej krachu. To uczucie prowadziło go do sformułowania własnych koncepcji polityki zagranicznej państwa, ale były to koncepcje „nie na dzisiaj”, czyli na rok 1937, tylko dla przyszłości. Zmiany geopolityczne na wschodzie miały być kluczem do tej nowej karty przyszłości. Przekonanie o bliskim krachu ZSRR nie sprawdziło się. Bocheński zaś nie uświadamiał sobie, iż pokonanie sowieckiej Rosji wymagało zbrojnej wyprawy Niemiec na ten kraj. Ewentualnie uczestnicząc w niej, Polska nie osiągałaby nic. 

Myśl polityczną Bocheńskiego cechował brak zważania na opinię publiczną, zafascynowanie XIX-wiecznym realizmem politycznym. Z tego właśnie powodu wysoko cenił on dyplomację Becka, kontynuującą po śmierci Piłsudskiego kurs uważany przez społeczeństwo za proniemiecki, w jaskrawej sprzeczności z „antyniemieckimi tendencjami olbrzymiej większości opinii publicznej” w Polsce. W realiach XX wieku było to niewątpliwie anachroniczne. Trudno na przykład wyobrazić sobie rząd w Polsce, który bez walki ceduje suwerenność na rzecz obcego mocarstwa. Ten problem nie występuje w rozważaniach autora Między Niemcami a Rosją w ogóle.

Mocna wiara w skuteczność twardej Realpolitik przesłaniała Bocheńskiemu wiele spraw, które raczej dostrzec powinien był. Nie znajdziemy u niego żadnych wzmianek o dyktaturze hitlerowskiej i jej charakterze. Jego koncepcje trzeba więc analizować krytycznie. Jednostronna fascynacja nie jest potrzebna. W historii polskiej myśli politycznej zajął on miejsce ważne, szczególne, ale nie powinno się nie dostrzegać kontrowersji, jakie towarzyszą odczytywaniu jego refleksji.

Pojęcie racji stanu – mające włoski i francuski rodowód – należało w języku Bocheńskiego do najbardziej kluczowych. Stał się on gorącym propagatorem tego terminu, rozumiejąc go całkowicie w duchu realistycznej filozofii władzy i polityki. Myśl o możliwości zawierania taktycznych sojuszy przez państwa zwalczające się ideologicznie była jedną z najważniejszych, jakie wypowiedział Bocheński. Drugą bardzo ważną jego ideą pozostaje twierdzenie, iż skuteczna polityka zagraniczna wymaga stabilizacji ustrojowej. Obydwie są wciąż aktualne, chociaż mamy inne czasy.

*  *  *

Co było polską racją stanu w realiach roku 1937?

(1) Nasza odpowiedź na to pytanie jest jasna: polska racja stanu anno Domini 1937, to „polityka równowagi”. Innej możliwości nie było. Była to koncepcja utrzymania status quo w Europie, ale z zachowaniem gotowości do elastycznego reagowania na zachodzące zmiany w geopolityce europejskiej, bez inicjowania wszakże tych zmian. Była to koncepcja odwlekania konfliktu z Niemcami tak długo, jak to tylko dawało się pogodzić z zachowaniem niepodległości państwa. Była to równowaga na swój sposób „sztuczna” – jak napisał później ambasador Michał Sokolnicki – gdyż „oparcie nasze na sojusznikach na Zachodzie było w istocie swej mało realne”. Polityka ustępstw, prowadzona przez mocarstwa zachodnie, nie dawała Polsce żadnych większych szans w ewentualnym starciu z III Rzeszą. Porzucenie „linii 1934 roku” w stosunkach z Niemcami, z własnej woli, byłoby lekkomyślnym błędem, którego Beck nie popełnił. „Sprzedano by nas jak bułkę za dwa grosze”. Zawsze powtarzał, że największym zagrożeniem byłoby umiędzynarodowienie sprawy polskich granic. Od układów w Locarno takie usiłowania towarzyszyły zresztą Polsce nieprzerwanie. Dyplomacja Becka usiłowała działać zgodnie z dewizą: „Możemy współpracować z Zachodem Europy na warunkach partnera, a nigdy obiektu”.

(2) Polska myśl polityczna nie wybiegała zasadniczo poza koncepcję „równowagi”. Nikt – poza ludźmi z kręgów Komunistycznej Partii Polskiej – nie zgłosił koncepcji sojuszu polsko-sowieckiego. Nie zaistniała również „opcja proniemiecka” w polskiej polityce, ani w roku 1937, ani 1938, ani 1939. Władysław Studnicki, książką „Tragiczne manowce”. Próby przeciwdziałania katastrofom narodowym – nakreślił manifest tej opcji politycznej, lecz pozostało to wystąpieniem odosobnionym. Ale już dla Bocheńskiego przyjęcie opcji proniemieckiej w roku 1939 było niemożliwe. Po zerwaniu deklaracji o niestosowaniu przemocy tracił nadzieje i upewniał się, że nie ma już powrotu do status quo ante. W liście do jednego z wysokich urzędników MSZ, najpewniej Tadeusza Kobylańskiego, czyli szefa Wydziału Wschodniego, autor Między Niemcami a Rosją pisał w czerwcu 1939 r. o konieczności umacniania antyniemieckich nastrojów na Węgrzech i obmyślał, jak w tym kierunku działać.

(3) Rozważania Bocheńskiego otwierały i nadal otwierają przed nami nowe horyzonty, ale nie mogły znaleźć zastosowania w realiach końca lat trzydziestych. Podkreślić chcemy zasadniczą niemożliwość wszelkiej innej wizji polskiej polityki zagranicznej w końcu lat trzydziestych niż „polityka równowagi”. Nie oznacza to, że poszukiwania Bocheńskiego traktujemy jako bezowocne i pozbawione sensu. Stawianie pytań o to, czy „polityka równowagi” ma szansę przetrwania, było najbardziej zasadniczym obowiązkiem każdego, kto zastanawiał się nad położeniem międzynarodowym Rzeczypospolitej. Dzisiaj rozważania te są dla nas cennym ćwiczeniem umysłowym – zwłaszcza w czasach, kiedy obecna polska myśl o sprawach międzynarodowych charakteryzuje się schematyzmem, hasłowością i intelektualnym ubóstwem.

(4) Polska myśl polityczna w roku 1937 sformułowała trzy koncepcje polityczne: Józef Beck realizował, tak jak potrafił, politykę równowagi i wierzył w jej skuteczność. Krytycy tej orientacji, jako zbyt proniemieckiej, nie formułowali alternatywy w postaci postulatu porzucenia doktryny równowagi. Domagali się tylko różnych korektur taktyki. Wreszcie środowiska konserwatystów, poszukujące odpowiedzi na pytanie, co dalej – po załamaniu się polityki równowagi w przyszłości, dochodziły do wniosku o konieczności aktywnego włączenia się Polski w działania na rzecz przebudowy geopolitycznego układu sił w Europie. Nikt jednak nie formułował konkretnych postulatów działania na dziś, była to bowiem sprawa przyszłości, mającej nadejść. 

(5) W każdym państwie występuje wiele sprzecznych poglądów na sprawy międzynarodowe. Ale racja stanu jest jedna. Odczytujemy to, co nią jest, albo prawidłowo, albo wadliwie. Ale nawet prawidłowe odczytanie zadań państwa będących rzeczywistą racją stanu nie daje samo w sobie rękojmi powodzenia. Niezbędny jest stabilny ustrój, ustrój dający państwu pewien czynnik stałości, który pozwala mu działać w prawdziwie długofalowej perspektywie. Stabilny ustrój nie może działać bez czynnika stałości – musi łączyć czynnik stałości i zmiany. Na zanik czynnika stałości narażone są wszystkie ustroje polityczne budowane w oparciu o doktrynę suwerenności ludu, co dzisiaj jest normą powszechną. Energiczny dyktator może stworzyć pozory stabilności, ale kiedy zabraknie wybitnej jednostki, najczęściej powstaje chaos i walka o władzę. Jedynie ustrój państwa – będący stabilną konstrukcją prawną, zinternalizowaną przez społeczeństwo, szanujący zasadę alternacji władzy – daje możliwości realizacji racji stanu. To najważniejsza, jedna z najbardziej nieprzemijających myśli Adolfa Bocheńskiego, myśli, do której doszedł w czasach przytłaczającej ofensywy totalitaryzmów.

Tekst pochodzi z pracy zbiorowej Geopolityka i zasady. Studia z dziejów polskiej myśli politycznej, pod red. Jacka Kloczkowskiego, Ośrodek Myśli Politycznej, Fundacja Pamięć i Tożsamość, Kraków-Warszawa 2010.
*Autor, dr hab. jest profesorem nadzwyczajnym w Instytucie Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN i w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego (Katedra Historii Stosunków Międzynarodowych - Wydział Prawa i Administracji)
Ośrodek Myśli Politycznej

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.