Stefan Bratkowski: Jak to było…
Adam Michnik| Gazeta Wyborcza| Lech Wałęsa| okrągły stół| PZPR| Solidarność| Stefan Bratkowski| Wojciech Jaruzelski
Jak to było z tymi wyborami, opowiadałem wiele razy w życiu, ale Czytelnicy studioopinii.pl są w większości są poniżej czterdziestki, więc może na wszelki wypadek…
Po długich negocjacjach przy Okrągłym Stole władza minionego ustroju zdecydowała się poddać wolnym wyborom 35% miejsc w sejmie, czyli 161 mandatów, i cały, odtwarzany po 50 latach senat z jego stoma miejscami. 65% pozostałych kandydatur na posłów do sejmu pochodzić miało z rządzącej partii, czyli PZPR, oraz jej stronnictw sojuszniczych, tj. Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (dziś PSL), Stronnictwa Demokratycznego, PAX-u i tzw. katolików „państwowych”, których nazw ugrupowań już wtedy nikt nie pamiętał.
Zniesiono zagłuszanie zagranicznych radiostacji, a zagraniczne rozgłośnie mogły swobodnie rozmawiać teraz przez telefon z krajem. W jakiś tydzień po Okrągłym Stole zadzwoniła do mnie Alina Grabowska z Wolnej Europy i zapytała, między innymi, o moją prognozę wyborów. Powiedziałem, że weźmiemy 161 mandatów, poddanych wolnym wyborom, a tylko dwa z nich nie są całkiem pewne. Nie powiedziałem, które. Dopiero długo potem to mogłem odsłonić – obawiałem się o mandat Jacka Kuronia na Żoliborzu, bowiem po stronie „partyjnej”, rządowej, niespodzianie zdecydował się tam startować znakomity adwokat, który wiele razy po różnych sądach bronił opozycji, zasłużony więc i popularny, wspaniały starszy pan – Władysław Siła-Nowicki; ta jego decyzja bardzo nas zaskoczyła i nie ukrywam – zrobiła nam wszystkim dużą przykrość, ale należało się liczyć z jego decyzją. Drugim niepewnym mandatem był mandat z „czerwonej” Dąbrowy Górniczej, która grupowała mocny aparat partyjny, uzależniający od siebie sąsiadów… I stamtąd miał startować Adam Michnik. Co do senatu, zapowiedziałem, że weźmiemy 91 do 94 miejsc. Uznano, także po naszej stronie, że grubo za daleko posuwam się w swym optymizmie.
Komponowaniem składu naszych kandydatów kierował Andrzej Wielowieyski (nie chciałem startować, bo chciałem wrócić do zawodu, a po uszy miałem dosyć życia politycznego, nie zostawiającego prawie czasu na pracę własną i pisanie). Każdy z kandydatów miał fotografię z Lechem Wałęsą, bohaterem narodowym o światowej sławie, a wspomagał nas słynny plakat z Gary Cooperem, szeryfem ze słynnego filmu „W samo południe”. Cooper szedł z nami! Naszą kampanię wyborczą wzmocnił udział „Gazety Wyborczej”, którą udało się uruchomić nie w pół roku, a w miesiąc, dzięki temu, że stanęła do tego cała czołówka dziennikarzy polskich, wyrzuconych z pracy podczas „weryfikacji” 1982 r., najlepsi zawodowcy. Pierwszy numer prowadził Ernest Skalski, drugi – Dariusz Fikus. Uchował się zaś u mnie w domu pierwszy numer „Gazety” z podpisami Adama Michnika i Heleny Łuczywo pod słowami, zaadresowanymi do mojej żony, Romy, i do mnie – „Bez Was ten numer by się nie ukazał”, raczej z przesadą, bo gdyby nie my, ktoś inny ściągnąłby kolegów do redakcji, a cieszyliśmy się wszyscy tą pracą.
Telewizję państwową przejął Jerzy Urban, antypatyczny były rzecznik rządu, ale wybitnych zdolności dziennikarz. Spodziewano się, że przeprowadzi w wolnych wyborach co najmniej kilka popularnych „gwiazd” telewizyjnych – co dałoby władzy pełną legitymację do rządzenia. Był nawet moment, kiedy partia martwiła się, że może wygrać całe wybory zbyt wysoko! Kiedy jednak na tydzień przed wyborami zadzwoniła do mnie znowuż z Monachium Alina Grabowska i zapytała o prognozę, powiedziałem, że weźmiemy na pewno wszystkie 161 mandatów do sejmu, a prognozę wyborów do senatu podwyższyłem – weźmiemy, powiedziałem, nie 91 do 94, ale 94 do 96 miejsc.
Znów zostałem „szalonym optymistą”. W piątek przed niedzielą wyborczą odbyło się, jak mi relacjonowano, posiedzenie sztabu wyborczego strony władzy i Urban referował spodziewane sukcesy jego gwiazd w wolnych wyborach. Na to podobno gen. Jaruzelski podniósł w dwóch palcach „nasłuch” z zapisem mojej wypowiedzi dla Wolnej Europy i rzekł coś takiego – „a tu Bratkowski rokuje nam totalną klęskę”, na co Urban podobno niemal zarechotał – „towarzyszu generale, przecież wiecie, że Bratkowski zawsze był optimistienko…”
Rzeczywiste wyniki wyborów przekroczyły mój optymizm – wzięliśmy nie 94 do 96, ale 99 mandatów do senatu… Ja zaś z paroma przyjaciółmi, technikami i naukowcami, znałem jeszcze lepsze wyniki. Gen. Jaruzelski życzył sobie mieć na liście kandydatów strony „państwowej” nie tylko ludzi aparatu. Dopuścił zgłaszanie kandydatów przez stowarzyszenia oraz instytucje techniczne i naukowe, oczywiście – członków partii i stronnictw sojuszniczych. Mieliśmy wśród polskich fachowców dziesiątki przyjaciół, wielu z nich to byli ci, którzy musieli zachować swoje stanowiska i legitymacje partyjne, by chronić swoich pracowników aktywnych w Solidarności. Zmobilizowaliśmy ich, by zgłaszali swoich kandydatów. Tym sposobem na listach kandydatów ze strony „władzy” znaleźli się ludzie, którzy bez większych trudności uzyskiwali pierwsze lub drugie miejsca i kwalifikowali się do rozstrzygającej tury wyborów 18 czerwca (należało zdobyć ponad 50% głosów). „Gazeta Wyborcza” przed tym 18 czerwca wezwała wyborców Solidarności, by poszli jednak znowu głosować – na określonych kandydatów z listy władzy. Wskazała nazwiska i okręgi wyborcze. Nie trudno sprawdzić, kogośmy wybrali, porównując wskazane przez Gazetę nazwiska z nazwiskami wybranych… Tak przeprowadziliśmy stu kilkunastu „swoich” kandydatów, nawet i bez wskazań Gazety, fachowców wysokiej klasy. Przydali się bardzo – to oni pisali ustawy dla reformy Balcerowicza… Głosowanie nad tą reformą dało 282 głosy „za” – 161 plus 117 plus 4 (jak policzyliśmy, dołączyły się jeszcze cztery nieznane nam głosy).
Wybraliśmy wtedy najlepszy, jak mniemam, sejm po roku 1989 – samych przyzwoitych, sprawdzonych i znanych ludzi z naszej strony plus tych fachowców dobrej woli, pracowitych i dokładnych. Przyzwoitych – i przywiązanych do odzyskanej demokracji. SLD ich nie odzyskał.
Stefan Bratkowski
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.