Na półce leżą akta. W aktach pozew w postępowaniu nakazowym z weksla. Weksel wypełniono prawidłowo, czyli trzeba wydać nakaz zapłaty. Uruchamiam więc program zintegrowanego elektronicznego repertorium (bo w ramach nowoczesności wszystkie orzeczenia mają być sporządzane „w systemie”), myszka w rękę i klikamy.
Klik 1 – otworzyć okno „szukanie sprawy” – dobra, jest.
Klik 2 – rozwinąć listę symboli repertoriów. Nie, nie można wpisać symbolu ręcznie, bo maszyna nie zrozumie. Na przykład jak wpiszę „Nc” to najpierw mi przeskoczy na „Ns” a potem na „Co”. Jak będę naciskał dalej to wyskoczy mi „NsRej” czy jeszcze coś dziwniejszego, więc lepiej jest wybrać z listy.
Klik 3 - wybrać okienko numeru sygnatury i wpisać numer. Tylko dokładnie, bo jak coś się pomyli (np. zapomni zera przed „09”) to program wyrzuci błąd i każe napisać wszystko od początku.
Klik 4 – wybrać „OK”, to spowoduje otwarcie (po dłuższej chwili) okienka sprawy.
Klik 5 – wybrać zakładkę „orzeczenia”.
Klik 6 – nacisnąć na „odśwież” bo bez tego nie wyświetlą się dane.
Klik 7 – kliknąć „dodaj”.
Klik 8 – w nowym małym okienku wybrać co tak w zasadzie chcemy dodać, czy wyrok, czy postanowienie, czy może nakaz... tak, oczywiście. Już widzę te nakazy w nieprocesie, a wyroki w upominawczym, ale trudno.
Klik 9 – kliknąć „OK” i zaczekać dłuższą chwilę, aż program przypomni sobie co w takiej sytuacji powinien zrobić.
Klik 10 – rozwinąć listę szablonów. Wbudowane w system szablony są w większości przypadków zupełnie nieprzydatne, ale bez nich nic wpisać się nie da, bo w wykazie wydanych w sprawie orzeczeń wyświetlane są właśnie nazwy szablonów. Dlatego przy przeglądaniu informacji o sprawie można dowiedzieć się np. że 8 marca wydano w sprawie orzeczenie o nazwie NuPKP60bzJB bo pod taką akurat nazwą zapisano szablon nakazu przygotowany dla roszczeń tego konkretnego seryjnego powoda.
Klik 11 – przesunąć listę szablonów aż znajdziemy właściwy. Niestety nie ma podziału na kategorie, np. postanowień o przekazaniu sprawy, postanowień o zawieszeniu, postanowień o umorzeniu w ramach których można by wybierać to, które akurat jest nam potrzebne. Lista jest w kolejności alfabetycznej, więc trzeba pamiętać, czy ten szablon, którego potrzebujemy zapisano jako „nakaz nakazowy” „weksel-nakaz” czy może „leasing-weksel”. Czasami trzeba parę razy poklikać, zanim znajdzie się właściwe.
Klik 12 – kliknąć „Word”, bo przecież nie będę pisać orzeczenia przy pomocy edytora wbudowanego w program, który pod względem funkcjonalności jest gdzieś pomiędzy „Notatnikiem” i „Word Padem”.
Klik 13 – kliknąć „Anuluj” na okienku, którym program żąda podania kwoty sporu, kosztów sądowych i zastępstwa procesowego, bo wpisywanie tego to w tym przypadku strata czasu.
No, przebrnąłem. Po dłuższej chwili otwiera się okno nowego dokumentu Worda, a w nim formularz postanowienia. Nie wiem, kto ten formularz robił, ale ja na jego miejscu bym się wstydził. Zero formatowania, wszystko jednolitą czcionką Times New Roman z interlinią 1,5 wiersza i z odstępami po 6 pt przed i po akapicie. Brrr... Głowa mnie boli od samego patrzenia. Po chwili program zaczyna sam (wot, tiechnika!) wypełniać tenże formularz danymi z repertorium... niestety jego poglądy na sposób odmiany nazwisk i nazw własnych przez przypadki odbiegają trochę od standardów języka polskiego, więc w zasadzie jedyne co można z tak przygotowanym wzorkiem zrobić to nacisnąć Ctrl-A, żeby zaznaczyć wszystko, a potem Del, żeby go skasować, bo do niczego mi się on przyda. Tylko nie za szybko, bo skasowanie szablonu zanim program go samowypełni będzie skutkowało rozpaczliwym piskiem, że nastąpił błąd, po czym natychmiastowym zamknięciem programu i koniecznością powtórzenia wszystkich czynności od początku. No, skończył, mogę więc przekleić mój własny wzorek nakazu, i wreszcie zabrać się do właściwej roboty. Wpisuję we właściwe miejsca kto, komu i ile ma zapłacić. Drukuję. Podpisuję. Klikam dyskietkę, żeby zapisać w systemie. I bawimy się dalej.
Klik 14 – teraz trzeba zaczekać cierpliwie na pojawienie się okienka informującego o pomyślnym wykonaniu zapisu oraz niezwykle przydatną, wręcz niezbędną, informację o długości skompresowanego dokumentu w bajtach, po czym kliknąć „OK”.
Klik 15 – zamknąć okno Worda, bo jak nie, to program zgłupieje.
Klik 16 – kliknąć „Koniec”. To zamknie okienko z wyborem szablonu.
Klik 17 – W okienku sprawy kliknąć „odśwież”, żeby zobaczyć, czy faktycznie się zapisało. Bo potrafi się nie zapisać.
Klik 18 – kliknąć „koniec” i zamknąć w ten sposób okno sprawy. Jeżeli się tego nie zrobi, to nie będzie można nic więcej zrobić, bo program nie dopuszcza jednoczesnego otwarcia dwóch okien tego samego rodzaju, a nawet okien należących do dwóch różnych spraw. No to mogę zabrać się za kolejną sprawę. Rachunek biegłego za sporządzoną opinię. Za pracę należy się zapłata a więc otwieramy okno szukania sprawy...
Elektroniczny system rejestracji spraw i orzeczeń wspomagający pracę sądu jest niezbędny, bo bez niego niemożliwe byłoby zapanowanie nad całą tą powodzią spraw. I faktycznie od momentu, gdy udostępniono nam taki system pracuje się łatwiej niż wtedy, gdy tego systemu nie było i wszystkiego trzeba było szukać w papierowych księgach, poupychanych po różnych szafach i schowkach. Tyle tylko, że dokładnie tak samo można powiedzieć, że wbijanie gwoździ tłuczkiem do mięsa idzie nam łatwiej niż wciskanie ich gołymi rękami. Bo to, że jakieś narzędzie może być użyte do jakiegoś celu, i że praca dzięki temu staje się łatwiejsza (albo wręcz możliwa do wykonania) nie oznacza jeszcze, że jest to narzędzie odpowiednie do rodzaju wykonywanej pracy. A niestety wprowadzony w sądach program elektronicznego repertorium, który (jak mi się wydaje) jest przeróbką programu napisanego pierwotnie dla kancelarii komorniczych, przypomina właśnie adaptację tłuczka do mięsa do wbijania gwoździ. Niby kształt podobny, i też służy do uderzania, ale to jednak nie to samo. Ale cóż... cieszmy się z tego, co mamy...
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.