W labiryncie demokracji – z teorii w praktykę
Arystoteles| deliberatywna demokracja| demokracja| demokracja socjalistyczna| Edward Łukawer| Leszek Kołakowski| Manifest Komunistyczny| Radosław Markowski
Demokracja jest przeciwko naturze
Leszek Kołakowski[1]
Wstęp
W 2014 roku Instytut Obywatelski wydał książkę profesora Radosława Markowskiego DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce.
Autor dowodnie wskazuje, że jak zwykle – od ponad 2500 lat – mamy do czynienia z niekończącymi się kłopotami z demokracją. Ponad 30 lat temu recenzent mojej rozprawy doktorskiej „Racjonalność w gospodarce centralnie planowanej” nieżyjący już profesor Edward Łukawer kończył swoją opinię o mojej pracy zdaniem „Recenzent ma tę brzydką właściwość, że mimo woli stara się pokazać, jak on by recenzowaną pracę napisał. Zdaję sobie sprawę, ze nie jestem tej cechy pozbawiony”. Podobnie jest ze mną – muszę wykazać się niezwykle silną wolą, żeby powstrzymać się od „pisania” o demokracji od nowa, od siebie.
Przywołana praca Radosława Markowskiego jest jednak interesująca z wielu różnych powodów. Jednym z ważniejszych jest fakt, iż autor zdaje nam sprawę, z jakimi problemami mierzą się badacze amerykańskich nauk społecznych i politycznych, a bardziej prawidłowo nauk behawioralnych, gdy przychodzi im zmagać się z „demokracją samą w sobie” jako szczególnym sposobem sprawowania władzy rządzących nad rządzonymi i kontroli społecznej tych ostatnich nad tymi pierwszymi.
Owe wady demokracji mają swoje źródło przede wszystkim w teorii. I tu pełna konsternacja – profesor Markowski zupełnie świadomie odżegnuje się od klasycznej, greckiej formuły demokracji – powiadając o niej, że jest naiwna. Nie posądzam Markowskiego o zupełną nieznajomość starożytnej historii Europy, a Grecji w szczególności. Natomiast posądzam go o szczególną formę naśladownictwa takiej amerykańskiej postawy badawczej, wedle której świat istnieje od Ojców Założycieli, a zatem wszystko co było przed tym – nie istnieje. Nie istnieje filozofia starożytnej Grecji – nie istnieje europejska, grecka tradycja myśli naukowej i wywodząca się z niej logika myślenia naukowego. I nie istnieje pojęcie greckiej demokracji.
Ja tylko dla porządku myśli i przypomnienia, wchodząc zatem w dyskurs o demokracji odwołam się jednak do owej naiwnej greckiej formuły demokracji z przed 2500 lat. W Księdze drugiej Wojen peloponeskich Tukidydesa znajdujemy słynną przemowę Peryklesa nad mogiłami żołnierzy poległych w obronie Aten. Perykles powiada „ Nazywa się ten ustrój demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, […] W sporach prywatnych każdy obywatel jest równy w obliczu prawa; […]W naszym życiu państwowym kierujemy się zasadą wolności.[…] Kierując się wyrozumiałością w życiu prywatnym, szanujemy prawa w życiu publicznym; jesteśmy posłuszni każdoczesnej władzy i prawom.”[2] [Tukidydes, 1957]. Od tego czasu, niezmiennymi są owe podstawowe Peryklejskie cechy ustroju demokratycznego: - rządy większości; - równość wobec prawa; - zasada wolności; - wyrozumiałość w życiu prywatnym; - posłuszeństwo wobec władzy i praw, pisanych i niepisanych.
Arystoteles w Polityce uzupełnia owe zasady twierdząc, że „[…] pożądane, by prawo władało, aniżeli jeden jakiś spośród obywateli […] bo gdzie prawa nie rządzą, tam nie ma ustroju. Prawo bowiem musi panować na wszystkim […]. Wszystkie ustroje mają trzy części składowe […] Jedną z tych trzech części jest czynnik obradujący nad sprawami państwowymi, drugą czynnik rządzący, trzecią jest czynnik sądzący”[3]. [Arystoteles,2000]. W demokracji zatem, jak w każdym innym ustroju musimy być posłuszni władzy i prawom – bo gdzie prawa nie rządzą tam nie ma ustroju. Konstytutywną cechą demokracji jest prawo – prawo jest przymusem. Odwołuję się do pojęcia greckiej demokracji, dlatego właśnie, że to Arystoteles w swym dziele Polityka, w Księdze VI poszukiwał odpowiedzi na pytania: „Jak należy urządzić ustrój demokratyczny? Założeniem jego jest wolność, równość i sprawiedliwość. Trudności w realizowaniu tych zasad”[4][Arystoteles, 2000]. Otóż, gdy czytałem książkę Radosława Markowskiego – to z jednej strony widzę i czuję, że „trudności w realizowaniu zasad wolności, równości i sprawiedliwości” nadal pozostają aktualne, tak jak były ponad 2500 lat temu. I to jest główny powód, dla którego warto wracać do dorobku filozofii starożytnych Greków i ich pojmowania demokracji. Z drugiej zaś widzę, że nie na te pytania amerykańscy uczeni, a za nimi autor poszukuje odpowiedzi.
W swym teoretycznym wprowadzeniu Radosław Markowski wprawia mnie w kolejne zdumienie, gdy powiada mi o „demokracji marksowskiej”. Taki byt nie istnieje – „marksowska demokracja” to oksymoron. Jest natomiast tak, że w amerykańskiej myśli społecznej/behavioralnej „Marks” funkcjonuje – oczywiście można być marksistą, demokracja dopuszcza takie postawy. Jest tylko jedna różnica: demokracja dopuszcza „uprawianie marksizmu”, natomiast marksizm nie dopuszcza „uprawiania demokracji”. O tym to już profesor socjologii i nauk politycznych Radosław Markowski, jakkolwiek młodszy ode mnie o 14 lat, wiedzieć powinien – nie tylko z teorii marksizmu, ale przede wszystkim z aplikacji marksizmu od Łaby po Pacyfik, przez co najmniej 70 lat ubiegłego wieku. Jest zaś tak, że odwołując się do myśli społecznej Marksa (o którym autor czasami pisze po imieniu) i jego projektu komunistycznego społeczeństwa musimy mieć zawsze w pamięci, iż ów marksowski projekt jest w pełni zakorzeniony w słynnej Platońskiej wizji państwa. Od filozofów greckich trudno uciec.
Kto dokładnie czytał „Manifest komunistyczny” Marksa i Engelsa to wie, że:
„Proletariat zużyje swoje panowanie polityczne na to, by krok za krokiem wyrwać z rąk burżuazji cały kapitał, by scentralizować wszystkie narzędzia produkcji w ręku państwa, tj. w ręku zorganizowanego jako klasa panująca proletariatu, i by możliwie szybko zwiększyć masę sił wytwórczych”[5].
W programowej deklaracji twórców utopijnego komunizmu nie ma mowy o jakimkolwiek projekcie „bezpośredniej demokracji”, nie ma mowy o żadnej „społecznej” formie sprawowania władzy, natomiast jest mowa o państwie – państwie o silnej scentralizowanej władzy. Nie posądzam profesora Markowskiego, że nie czytał Manifestu komunistycznego.
Gdy już w miarę oczyściłem „przedpole” dyskursu o demokracji, gdy przywróciłem jej greckie dziedzictwo i odciąłem marksowski „wyrostek robaczkowy” – to warto się przyjrzeć temu, co dzisiaj stanowi płaszczyznę rozmowy o demokracji.
W miarę swych możliwości spróbuję odtworzyć „pracę myślową” autora, tak żeby dojść problemów – o co nas pyta amerykańska myśl polityczna? i jakich udziela odpowiedzi? Radosław Markowski przedstawia nam całą paletę poglądów rozlicznych autorów opisujących i komentujących niedostatki politycznych teorii demokracji. Owe różne poglądy mają swe źródła w brakach i błędach bieżącego życia politycznego i społecznego Stanów Zjednoczonych Ameryki i licznych krajów uprawiających demokrację, w tym Polski również. A jestem przekonany, że autor lepiej ode mnie zna życie polityczne po drugiej stronie Atlantyku.
Konia można doprowadzić do wodopoju, nie można zmusić, żeby pił
Radosław Markowski odwołując się do dwóch autorów: Linza i Stepana (1996) zwraca uwagę na pewne szczególne kryteria, według których możemy oceniać stopień jakości uprawianej demokracji: są to; społeczeństwo obywatelskie, polityczna wspólnota, państwo prawa, efektywna biurokracja i wspólnota ekonomiczna. Można zatem powiedzieć, że owe kryteria wypełniają pojęcie „dobrego państwa”. Państwa takiego, jakie znajdujemy w lekturze greckich filozofów. Państwa, w którym obywatele są związani w politycznej i ekonomicznej wspólnocie, wspólnotę tę wiążą odpowiednie prawa, praw tych i innych interesów obywateli strzeże efektywna biurokracja (władza rządząca), a obywatele świadomi swoich praw i obowiązków uczestniczą w demokratycznych procedurach utrzymując „demokratyczne państwo prawa” w swoistej równowadze, wiążąc rozliczne, a często sprzeczne indywidualne, bądź grupowe interesy.
Powiada Markowski, że „Demokracja pozostawała – przez większość okresu i w większości krajów – minimalna, proceduralna i przedstawicielska”[6]. Ale jak dowodzą licznie przywoływani przez Markowskiego zachodzi socjologowie i politolodzy – owa demokracja nie spełnia swych zadań, ani oczekiwań obywateli.
Jak przekonuje profesor Markowski, odwołując się do dorobku licznych amerykańskich socjologów i politologów, ów brak równowagi sprawia, że w codziennym życiu społecznym notujemy znaczne rozbieżności między „idealnym stanem demokracji”, a jakością bieżąco „uprawianej demokracji”. „A oto lista tych podstawowych zarzutów wobec demokracji przedstawicielskiej, które innowatorzy, ci, którzy chcą ją zmieniać i udoskonalać, przede wszystkim biorą pod uwagę; oto one:
1. spadek zaufania do instytucji politycznych,
2.zmniejszająca się frekwencja wyborcza i uczestnictwo w działaniach politycznych,
3.dysproporcjonalność uczestnictwa – rugowanie z życia politycznego i publicznego mniejszości różnego rodzaju oraz ludzi zmarginalizowanych,
4.wzrost alienacji i cynizmu politycznego obywateli,
5.trudności z politycznym rozliczaniem (accountability),
6.zanikanie więzi partyjno-społecznych, „rozmrażanie” rozłamów socjopolitycznych,
7. utrata legitymizacji systemów politycznych, głównie ze względu na przesunięcie ośrodków decyzyjnych z władzy wybieralnej na inną (dominacja egzekutywy, siła grup interesu, wieloszczeblowość podejmowania decyzji uniemożliwiająca identyfikację odpowiedzialności etc.),
8. spadek liczby obywateli chętnych do kandydowania na urzędy.
9. globalizacja i jej nierzadko destrukcyjny wpływ na tradycje kulturowe, więzi społeczne, lokalne gospodarki,
10. (międzykulturowa) migracja – pojawienie się mas niedostosowanych, „obcych”,
11. indywidualizacja życia – zanik wspólnotowych więzi społecznych,
12. trendy demograficzne – starzenie się społeczeństw,
13. zmiany ekonomiczne prowadzące do znacznego urynkowienia relacji społecznych,
14. „mediatyzacja”, prowadząca do zanikania prawdziwej, aktywnej opinii publicznej, wzrost znaczenia powierzchowności, PR-zacja polityki,
15. zmniejszanie roli rzeczywistej debaty,
16. zmniejszająca się rola państwa, coraz większa niejasność roli i w konsekwencji odpowiedzialności państwa, ze względu na procesy globalizacji, integracji i masowych migracji, ostatnio także terroryzmu, (nowe)
17. poczucie zagrożenia wynikające z ww. procesów oraz samej dynamiki zmian, przekształceń struktury społecznej, demografii i fluktuacji rynku pracy”[7].
Gdy czytamy te 17 uwag, wedle których demokracja nie spełnia pokładanych w niej nadziei, to oznacza, że owi amerykańscy (i nie tylko) innowatorzy polityczni nie bardzo wiedzą, jakie funkcje i rolę pełni demokracja w życiu społecznym. Co najmniej połowa wymienionych tu niedostatków nie zależy od demokratycznych procedur.
Słusznie zatem zwraca uwagę profesor Markowski – odwołując się do prac licznych badaczy i naukowców – że większość kłopotów z demokracją i „ślepych uliczek”, w które wpadamy ma swe źródło nie w demokracji samej w sobie, a przede wszystkim w braku aktywności i niskim stopniu uczestnictwa indywidualnych obywateli w grupowych lub wspólnotowych działaniach i podejmowanych decyzjach[8].
Gdy czytam Markowskiego odwołanie do teorii i języka Espinga-Andersena, wedle którego różne rodzaje demokracji są wynikiem różnych typów kapitalizmów: od liberalnego amerykańskiego, poprzez konserwatywny „reński” niemiecki aż po skandynawski – socjaldemokratyczny – to wydaje mi się, że różni nas samo pojmowanie „głównego trzonu” i kapitalizmu i demokracji.
Gdy czytam, że „innowacyjność Espinga-Andersena, polega na […] zaproponowaniu kryterium „stopnia dekomodyfikacji” („odtowarowienia”), a zarazem uniezależnieniu losu ludzkiego od działania czystych sił rynkowych”[9] – to albo ja niczego nie rozumiem, albo przywoływany amerykański uczony. Z pełnym „odtowarowieniem” mieliśmy do czynienia z realnym socjalizmie, którego – jak sądzę – Espinga-Andersen na pewno nie doświadczył, ani też nie pojął teoretycznie. I bardzo dobrze. Nie wchodząc w szczegóły teoretyczne pełne „odtowarowienie losu ludzkiego” oznacza „pełną reglamentację”, a pełna reglamentacja prowadzi do pełnej rezygnacji z demokracji – czego świadectwem były i są nadal gospodarki komunistyczne.
Jest dość zabawne, na co zwraca uwagę Markowski, że samemu pojęciu „demokracji” przydawane są rozliczne przymiotniki. „Te najczęściej używane i traktowane dość poważnie przez grono badaczy to: demokracja „delegatywna” (O’Donnell 1994), „ograniczona” [limited] (Archer 1995), „elektoralna” (Hadenius 1994), „aliberalna” [illiberal] (Emmerson 1994), „opiekuńcza” [tutelary] (Przeworski 1988)”[10]. Już nie pamiętam, w którym z tekstów Hayek powiada, że „przymiotniki psują rzeczowniki” – i tak jest w przypadku demokracji. Wszyscy pamiętamy „demokrację ludową” – „byt”, który ani nie był demokracją, ani nie był ludowy. Jedyne co mnie może dziwić, że sam autor odwołuje się w dalszym ciągu swej pracy do pojęcia demokracji przymiotnikowej - „demokracji deliberatywnej”, o czym będzie dalej.
Autor w pełni zasadnie przypomina nam – jak sam powiada - minimalistyczne warunki [demokracji] Schumpetera. I pisze „W największym uproszczeniu: obywatele raz na jakiś czas wybierają rząd, poprzez oddawanie głosów, głosy te według wcześniej ustalonych reguł przeliczane są na mandaty, a ich zbiorcza wymowa decyduje o tym, kto będzie rządził. Rząd w sposób legitymizowany zarządza sprawami publicznymi w imieniu obywateli, a potem jest rozliczany”[11]. Demokracja jest procedurą, jest sposobem powoływania i sprawowania władzy, stanowienia prawa i jego egzekutywy.
Nie jest tak, że demokracja leczy wszelkie społeczne bolączki tego świata - nie leczy.
Nie uleczy, bo zgodnie ze starym amerykańskim przysłowiem – którego nauczył mnie profesor Michał Kalecki – konia można doprowadzić do wodopoju, nie można zmusić, żeby pił. Obywatel dostaje taką demokrację jaką ma, a co z nią zrobi – to jego rzecz. Albo w niej aktywnie uczestniczy – albo nie. Decyzja należy do obywatela.
Jak zmusić konia – żeby pił…?
Sama demokracja i jej procedury nie są w stanie sprawić, że ludzie będą chcieli ją „uprawiać”. Nie jest winą procedur demokracji, że ludzie nie chcą z nich korzystać, nie angażują się w życie polityczne własnej społeczności, interes własny przedkładają nad interes wspólnoty, i nie chcą uczestniczyć co najmniej w samych wyborach. Demokracja daje szanse – a kto z niej korzysta? Po wynikach wyborów to poznajemy aktywność i uczestnictwo obywateli w demokracji.
Powiada Markowski, że „w demokracjach stabilnych potrzebujemy czegoś więcej” i dlatego „Reakcją na niedomagania demokracji liberalnej był głównie wzrost zainteresowania demokracją bezpośrednią”.
Przedmiotem zainteresowań badawczych amerykańskich politologów jest samo „uprawianie demokracji” – pytają jaka jest „metoda zwiększenia” uczestnictwa obywateli w demokracji? Markowski w ślad za amerykańskimi autorytetami, poszukuje odpowiedzi jak sprawić, żeby demokrację przedstawicielską uczynić bardziej bezpośrednią demokracją. Czyli jak obecnie, po 2500 latach, powrócić do „ateńskiego ideału”, do bezpośredniego dyskursu politycznego wolnych obywateli na środku agory, gdzie każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii i wrzucenia do urny swojego głosu „za” albo „przeciw”. Warto jednak pamiętać, że to na mocy demokratycznego głosowania właśnie wolnych obywateli Sokrates, za „bałamucenie młodzieży” został skazany na śmierć przez wypicie cykuty, co był uczynił.
Jakkolwiek Amerykanie nie mogli zachować w swej pamięci „ateńskiej demokracji”, bo nie można pamiętać, czegoś czego w ich doświadczeniu nie było, to jednak – jak powiada nam Radosław Markowski – uznali, że „Reakcją na niedomagania demokracji liberalnej był głównie wzrost zainteresowania demokracją bezpośrednią”[12]. Jeżeli obywatele sami nie są zainteresowani uprawianiem demokracji – to należy ich do tego zmotywować.
Demokratyczne procedury stanowią, że wybory są: powszechne, równe, bezpośrednie, proporcjonalne i tajne. „Innowatorzy demokracji” uznali, że „[…] głosowanie jest ze swej istoty najbardziej płytki, prywatny i w pewnym sensie aspołeczny [akt polityczny], bo indywidualny, tajny i ukrywany. A tymczasem, powiadają orędownicy deliberatywnego otwarcia, to, co nam jest potrzebne, to wspólnotowe debatowanie, otwarta wymiana argumentów, intensywna ludzka interakcja […] Dlaczego nie miałby właśnie dzielić się swoimi politycznymi przemyśleniami z innymi współobywatelami, przekonywać ich i otwarcie uzasadniać wybory, jakich dokonuje?”[13].
Zdaniem licznych amerykańskich socjologów i politologów ową innowacją jest „deliberatywna demokracja” (i znów demokracja przymiotnikowa), która staje się instytucją, zatem przymusem wedle zasad którego, każdy ma obowiązek „wytłumaczenia” się ze swoich indywidualnych wyborów. Owo podjęcie dodatkowej procedury deliberacyjnej oznacza, jak pisze Markowski, że akt głosowania powinien być „poprzedzony rozmowami, wymianą poglądów, sporami o racje i racjonalnym uzasadnianiem decyzji politycznych. Na ile hasło first talk, then vote traktować dosłownie?”[14].
Gdy napotykam kolejne pojęcie przymiotnikowej demokracji – to przede wszystkim sięgam po mój stuletni słownik języka polskiego Arcta, w którym czytam hasło „deliberować (z łc.) – przemyśliwać, łamać sobie głowę, rozmyślać, debatować”[15]. Jeśli deliberować to znaczy rozmyślać i debatować – to demokracja jest właśnie z definicji taką procedurą podejmowania decyzji i dokonywania wyborów na mocy uprzednich rozmyślań i debaty między równymi sobie obywatelami. Temu właśnie służy odwołanie się do demokracji. Tak mnie dotychczas uczono – i nadawanie demokracji nowego przymiotnika nie wydaje mi się działaniem podnoszącym stopień i jakość racjonalnego dyskursu nad demokracją.
„Demokracje ludowe” doświadczały już owej szczególnej „deliberatywnej demokracji” na cotygodniowych zebraniach partyjnych, gdzie każdy musiał się deklarować dlaczego jest „za”, a bardziej „przeciw” – słynne samokrytyki „nieposłusznych” decyzjom podjętym jednogłośnie przez aktyw partyjny. Odwołanie się do doświadczeń „demokracji ludowej” w pewnym sensie potwierdza słuszność hasła „deliberować” – jako łamanie głowy, i to nie tyle sobie, co innym.
Innowacje demokracji, jak przekonuje Markowski, są to „instytucje specjalnie wymyślone i powołane do życia w celu zwiększenia i pogłębienia uczestnictwa obywateli w procesie politycznego podejmowania decyzji […]Schemat analityczny wprowadzanych innowacji w demokracji winien w pierwszym rzędzie uwzględniać listę wartości stanowiących o istocie DD. Oto one: (a) inkluzywność (obecność i wpływ), (b) kontrola obywatelska, (c) rozważne oceny (wyważony proces oceniania), (d) przejrzystość (wewnętrzna i zewnętrzna), (e) skuteczność”[16]. Na prosty rozum wydawać by się mogło, że partie polityczne, z ich definicji powinny spełniać owe pięć warunków demokracji deliberatywnej. Jestem zdania – z mocy brzytwy Ockhama – że kreowanie nowych bytów-substytutów „specjalnie wymyślonych nowych instytucji” nie podnosi w znacznym stopniu jakości demokracji i mija się z celem. Odrębnym i zasadnym jest pytanie, czemu to partie polityczne nie pełnią swych zadań „deliberatywnych”.
Markowski powiada, że według propozycji Cohne’a Demokracja Deliberatywna [DD] to „stowarzyszenie, którego sprawy publiczne zarządzane są poprzez publiczną deliberację jego członków”. Po dwakroć czytam to zdanie i nie rozumiem co ono znaczy. Czy jest tak, że stowarzyszenie powołuje się dla jakichś celów wspólnych członkom stowarzyszenia – i to stanowi przedmiot ich deliberacji, i tak pojmuję „sprawy publiczne”, którymi zarządza stowarzyszenie. I to jest oczywiste i banalne. Czy też jest tak, że stowarzyszenie ma rozstrzygać [zarządzać] sprawy publiczne wszelkiego rodzaju, z którymi obywatele zmagają się w swoim życiu. Jeśli to drugie – to czym się owo stowarzyszenie różni od partii politycznej. Tego nie wiem, i z proponowanych innowacji demokracji – się nie dowiem. Radosław Markowski w ślad za Cohnem przedstawia nam pięć formalnych wymogów DD, których nie będę powtarzał, poza ustaleniem pierwszym stanowiącym, że „DD to niezależnie istniejąca wspólnota typu stowarzyszeniowego, członkowie której oczekują jej trwania w nieskończoność”. W ramach tej wspólnoty stowarzyszeniowej jej członkowie uznając wzajemnie swoje „deliberatywne zdolności”, prowadzą spory i podejmują decyzje na mocy „wolnej deliberacji”, zgodnie z „deliberatywną procedurą” podejmują „deliberatywne przedsięwzięcia”, które w efekcie mają ujawnić klarowne relacje między deliberacją a decyzjami”[17]. Nieustanne powtarzanie przymiotnika „deliberatywny”, bądź rzeczownika „deliberacja” – wbrew pozorom – nie nadaje jakiejś szczególnej mocy lub znaczenia samym procedurom uzgadniania różnych poglądów i stanowisk. Nie jest jasne, czy i w jakim stopniu ów przymiotnik „deliberatywny” ma wspomagać proces podejmowania decyzji, gdy nie wiadomo, czy owe decyzje mają zapadać na zasadzie konsensusu – dochodzenia do wzajemnej zgody przeciwnych sobie poglądów, czy też na zasadzie głosowania – ustępstw mniejszości na rzecz opinii większości.
Nie jest jasne czy „deliberacja” jest celem samym w sobie i podnosi jakość demokracji, czy też jest „deliberacja” środkiem osiągania zgody na podjęcie konkretnej decyzji. Sam Markowski zwraca na to uwagę, gdy powiada, że: „[…] w inicjatywach tych tkwi swoisty paradoks i immanentna sprzeczność między „deliberatywnością” a ostatecznym celem, jakim jest osiągnięcie konsensusu.[…] Musi istnieć ściśle zarysowane czasowe ograniczenie debat; w rzeczywistej polityce w końcu trzeba się na coś decydować. Jest to sprzeczność między wartością „wzajemnego zrozumienia” a „skutecznością działania”[18].
Gdy czytam takie niezwykle mądre teksty, to potwierdza się moje odczucie, że w pojęciu jakiejkolwiek przymiotnikowej demokracji o wiele ważniejszy jest sam przymiotnik, niż rzeczownik. Pytanie jest banalne, czy z samego faktu powtórzenia w każdym akapicie przymiotnika „deliberatywne”, demokracja będzie bardziej demokratyczna? Nie wiem, ale wiem, że przywołani przez profesora Markowskiego amerykańscy socjologowie i politologowie nie potwierdzają poprawy jakości amerykańskiej demokracji.
Nie da się zmusić – żeby pił
Póki co, otwarte pozostają moje wątpliwości odnoszące się do pytania: czy przydawane demokracji liczne nowe przymiotniki rzeczywiście zwiększają jakość demokracji w demokracji?
W ostatnim rozdziale pracy profesora Radosława Markowskiego pod tytułem „Odmienny punkt widzenia: krytyka założeń współczesnej Demokracji Deliberatywnej” znajduję próbę odpowiedzi na powyżej sformułowane przeze mnie pytanie, i jest to odpowiedź negatywna.
Markowski – odwołując się do wyników licznych badań – potwierdza, że przeciętny obywatel zniesmaczony stanem życia politycznego nie jest zainteresowanym w jego naprawie, wcale nie chce zwiększać stopnia uczestnictwa w „demokratyzacji” życia politycznego i nie wyraża rownież chęci wpływania na decyzje polityczne. (Dalager 1996; Eliasoph 1998; Hibbing & Thiss-Morse 2001; 2003) .
Liczne przywoływane przez Markowskiego badania amerykańskich socjologów nie świadczą na rzecz tego, że tworzone stowarzyszenia, grupy i wspólnoty prowadzą do poprawy jakości debaty publicznej, ani też nie zwiększają trafności podejmowanych decyzji w sprawach publicznych. Jest tak dlatego, że w grupach i stowarzyszeniach ich uczestnicy wiążą się na zasadzie wspólnie podzielanych wartości, wspólnie oczekiwanych efektów i celów, oraz środków, które chcą poświęcić na uzyskanie wspólnych efektów. Działanie grupy lub/i stowarzyszenia polega na minimalizacja sporu i zapobieganie otwartym debatom [Eliasoph, 1998]. Więcej, Nina Eliasoph powiada nam, że „odpowiedzialne i skuteczne życie obywatelskie polega na ograniczeniu zakresu ich zainteresowań wyłącznie do rzeczy bezpośrednio ich interesujących (Eliasoph 1998: 83)”. Natomiast Diana Mutz (2000) podkreśla, że dobrowolne stowarzyszenia tworzone są na zasadzie autoselekcji, dobierania członków podobnych sobie, podzielających te same poglądy – są to grupy w miarę homogeniczne. Są to grupy, które nie dopuszczają do sporów i różnic poglądów.
Powiada nam Radosław Makowski, że aktywność obywatela wcale nie potwierdza jego potrzeby kształtowania i melioracji życia politycznego, w które jest zanurzony. Uczestnictwo obywatela w partycypacyjno-deliberacyjnej procedurze:
- nie potwierdza większej akceptacji zbiorowych decyzji;
- nie zwiększa komfortu psychicznego uczestnika;
- nie potwierdza zmniejszenia postaw nierówności, prowadzi do
kształtowania postaw krańcowych i zaostrzania konfliktu;
- spowalnia procesy podejmowania decyzji;
- sprawia, że im szerszy jest udział „przeciętnych obywateli” w
procedurze deliberacyjnej, tym powolniejszy i mniej efektywny jest sam
proces podejmowania decyzji.
Odwołując się do wyników licznych badań Markowski stwierdza: „Krótko: deliberacja zmniejsza, a nie powiększa satysfakcję z procesu politycznego (Morrell 1999; Mendelberg 2002; Stark 1995)”[19].
Podsumowując profesor Markowski ze smutkiem stwierdza, że „Zaprezentowane dane z pewnością nakazują umiar w traktowaniu wspólnotowych dobrowolnych zrzeszeń ludzi jako tej formy instytucjonalnej, która sprzyja politycznej efektywności i tworzeniu kapitału politycznego.[…]Dlatego być może lepiej zmierzać w kierunku ustroju politycznego, w którym obywatele tak wiele nie muszą, raczej są tylko od tego, by pilnować, żeby coś fundamentalnie złego się nie działo, a reszta winna „trafić w ręce” oświeconych elit. No i koło się zamyka. Wszak zapewnienie, by elity były oświecone, kierowały się wyłącznie dobrem wspólnym przy podejmowaniu decyzji, jest problemem i bolączką demokracji od zarania jej dziejów.”[20]
Zamiast zakończenia
Starałem się w miarę moich możliwości wiernie przedstawić wszelkie dylematy i meandry demokracji, którym profesor Radosław Markowski poświęcił swoją książkę. Przedstawione przez niego wyniki badań i analiz amerykańskich socjologów i politologów odnoszące się do społecznych zachowań indywidualnych obywateli, grup i stowarzyszeń w pełni zatem potwierdzają diagnozę Leszka Kołakowskiego o tym, że „Demokracja jest przeciwna naturze”. Leszek Kołakowski nie jest pierwszym w takiej ocenie demokracji.
Ponad 2500 lat przed nami w Księdze VIII Państwa Platona Sokrates powiada nam, „Otóż demokracja nastaje, uważam, kiedy ubodzy zwyciężą i jednych bogaczów pozabijają, drugich wygnają z kraju, a pozostałych dopuszczą do udziału w ustroju i rządach. A tam po większej części o stanowiskach rządowych decyduje losowanie”. Zaś dalsze rozważania Sokrates kończy słowami „[…] nie innego ustroju powstaje dyktatura, tylko z demokracji; z wolności bez granic – niewola najzupełniejsza i najdziksza” [21]. Dobrze jest pamiętać opinię Sokratesa o demokracji, szczególnie wówczas, gdy powiadamy o „marksowskiej demokracji”.
Natomiast w Księdze III Polityki Arystoteles 5 rozdziałowi nadał tytuł: Trzy ustroje właściwe (monarchia, arystokracja, politeja) i trzy zwyrodniałe (tyrania, oligarchia, demokracja). Ustroje właściwe to są takie, które służą ogółowi i dlatego powiada Stagirita „kiedy zaś lud rządzi ku ogólnemu pożytkowi, używamy nazwy – politeja [rządy obywateli]”, a parę akapitów dalej czytamy, że „zwyrodnieniami […] w stosunku do politeji [jest] demokracja”,[…] ta zaś [rządzi] dla korzyści ubogich […] nie ma na względzie dobra ogółu”[22].
Od 2500 lat otwarte pozostaje pytanie, czy istnieje taki system społeczny – który realizuje „dobro ogółu”, to zaś prowadzi do dalszego pytania – co to jest „dobro ogółu”? Świadectwo tego kłopotu, trudności odczytania czym jest „dobro ogółu” znajduję w sformułowaniu Rogera Scrutona, gdy pisze on „[…] myślenie w kategoriach sumy zerowej odgrywa ważną rolę w podsycaniu fałszywych nadziei. Dobitnym tego przykładem jest rozpowszechnione przekonanie, że idee równości i sprawiedliwości są ze sobą tożsame […] Ten mechanizm myślowy kryje się w Marksowskiej teorii wartości dodanej, ale jest to również jeden z najważniejszych motywów reformy społecznej naszych czasów, która skutecznie podważa rzeczywiste zasady sprawiedliwości zastępując ją pseudosprawiedliwością [tzw. sprawiedliwością społeczną – uwaga moja S.M-T]”[23].
Demokracja nie odpowiada na wszystkie pytania naszego bytu. Demokracja stara się, żeby nasz byt był co najmniej znośny – w myśl zasady „żyj i daj żyć innym”. Mimo wszystkie przeszkody, meandry i „ślepe zaułki” demokrację zaś jednak należy cenić –– za to, że jest, że działa i funkcjonuje.
To z mocy demokracji, która jest konstytutywną cechą w miarę cywilizowanych społeczeństw, żyjemy w państwie prawa, gwarantowane są nam podstawowe wolności; wolność sumienia, wolność wygłaszania własnych poglądów, wolność od przemocy i przymusu innych (władz i osób fizycznych), wolność wyboru tych, którzy najlepiej będą bronić naszych interesów i wolność realizacji swoich własnych celów o ile nie naruszają wolności innych. Demokracja stara się nam gwarantować co najmniej jedną rzecz – zmianę władzy, zmianę ekip rządzących bez krwawego niszczenia swoich przeciwników.
Zgodzić się należy z stwierdzeniem Huntingtona, do którego odwołuje się Radosław Markowski, o tym, że „ustrój demokratyczny nie może konkurować z tak podstawowymi wartościami, jak spokój, bezpieczeństwo i czytelny ład polityczny”[24]. Natomiast ów czytelny „ład polityczny” w ma polegać na tym, co odczytujemy u Rogera Scrutona, gdy pisze on „Paradoksalnie, istnienie procesu politycznego pozwala żyć bez polityki. Zrzuciwszy brzemię rządzenia na barki wskazanych przez konstytucję urzędów sprawowanych sukcesywnie przez ludzi, którzy służą wyborcom, a nie są ich panami, możemy poświęcić się sprawom naprawdę ważnym – prywatnym interesom, osobistym zamiłowaniom i obyczajom społecznym, z których czerpiemy satysfakcję. Innymi słowy, polityka umożliwia […] usunięcie polityki z naszego życia prywatnego”[25].
I kto wie, to może na tym polega praktyka demokracji – demokracji zgodnej z naturą?
[1] Leszek Kołakowski, Niepewność epoki demokracji, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s.169
[2] Tukidydes, Wojna peloponeska, z języka greckiego przełożył i przedmową opatrzył Kazimierz Komaniecki, Wydanie drugie, Czytelnik 1957, s.106 i 107.
[3] Arystoteles. Dzieła Tom 6, Polityka Księga III, Przekład, wstępy i komentarze: Maria Chigerowa, Ewa Głębicka, Krzysztof Kulesza, Kazimierz Leśniak, Witold Olszewski, Ludwik Piotrowicz, Henryk Podbielski, Mikołaj Szymański, Bogumiła Świtalska, Posłowie Henryk Podbielski. Wydawnictwo Naukowe PWN, s.104, 114 i 126.
[4] Arystoteles, op.cit.s.170.
[5] Marks i Engels, Manifest komunistyczny, Spółdzielnia Wydawnicza „Książka”, Warszawa – luty 1948, s.109.
[6] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce, Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.82
[7] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce, Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.110-111
[8] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce, Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.115-116
[9] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce, Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.63-64
[10] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.59
[11] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.
[12] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.
[13] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.
[14] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s. 86 i 87
[15] M.Arcta, Słownik języka polskiego, Wydawnictwo M.Arcta w Warszawie, 1916, s.44
[16] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s106 i 107
[17] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.126-127
[18] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.132-133
[19] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.168-169
[20] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce. Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s. 170- 171
[21] Platon, Państwo, Prawa, Przełożył Władysław Witwicki, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2001, s.266 i 273
[22] Arystoteles. Dzieła Tom 6, Polityka Księga III, Przekład, wstępy i komentarze: Maria Chigerowa, Ewa Głębicka, Krzysztof Kulesza, Kazimierz Leśniak, Witold Olszewski, Ludwik Piotrowicz, Henryk Podbielski, Mikołaj Szymański, Bogumiła Świtalska, Posłowie Henryk Podbielski. Wydawnictwo Naukowe PWN, s.86
[23] Roger Scruton, Pożytki z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei, Tłumaczył Tomasz Biedroń, Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2012, s.97 i 98
[24] Radosław Markowski, DEMOKRACJA i demokratyczne innowacje, Z teorią w praktyce, Instytut Obywatelski, Warszawa 2014, s.41
[25] Roger Scruton, Zachód i cała reszta, Przekład Tomasz Biedroń, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań, 2003, s.24
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.