Więź polityczna
demokracja| Donald Tusk| dyscyplina partyjna| Janusz Czapiński| Józef Tischner| konflikt polityczny| partie polityczne| Platforma Obywatelska| Prawo i Sprawiedliwość| wyborcy
Dojrzałe i skuteczne partie polityczne, silnie powiązane ze swoimi wyborcami, to wciąż sól demokracji.
Partie polityczne nie mają w Polsce dobrej prasy. Można wręcz odnieść wrażenie, że wolimy raczej skupiać się na negatywnych aspektach ich działalności. I traktować ugrupowania polityczne jako zło konieczne. A przecież dojrzałe i skuteczne partie polityczne, silnie powiązane ze swoimi wyborcami, to wciąż sól demokracji.
Wszyscy ganią partie
Nie dziwi zatem, że Polki i Polacy główny konflikt o podłożu politycznym w kraju dostrzegają w tarciach między partiami w ogólności. (1) Zawód polityka nie wzbudza społecznego zaufania. Pod tym względem plasujemy się niemal na szarym końcu krajów europejskich. (2)
Kamyczek do ogródka dorzucają też myśliciele. Na pytanie unde malum zdają się odpowiadać, wskazując na partie. Profesor Tadeusz Sławek o kryzysie idei przywództwa we współczesnym świecie pisał na portalu Instytutu Obywatelskiego tak:
„(…) życie publiczne skompromitowało doszczętnie ideę przywództwa poprzez zgodę na prowadzenie polityki na warunkach interesów partyjnych. »Przywódcą« jest dzisiaj partyjny działacz, który zdołał zapewnić sobie poparcie większości członków danej partii. Ponieważ mechanizm polityki najczęściej prowadzi do tego, iż lider zwycięskiej partii przejmuje władzę, mamy do czynienia z sytuacją przywództwa niejako »wymuszonego« (…)”.
W ocenie tego stanu rzeczy nie pomagają sami politycy. Wykorzystują chociażby istniejące procedury w niezbyt etyczny sposób do uzyskania arytmetycznej przewagi nad konkurentami w partyjnych wyborach. Mowa jest ostatnio o nagłośnionych – cóż z tego, że nie oddających całokształtu obrazu – przypadkach tzw. „pompowania kół”. Czyli zwiększania liczebności członków partii po to, by przeforsować „swojego” kandydata.
Nowe otwarcie
Nic zatem dziwnego, że tak niewielu z nas garnie się do organizacji społecznych różnego typu. O partiach politycznych nie ma sensu wspominać. I tak, według ostatniej „Diagnozy Społecznej”,
„[c]złonkami organizacji, stowarzyszeń, partii, komitetów, rad, grup religijnych, związków i kół było w 2013 r. 14 proc. (w 2011 r. 15 proc.) badanych”. (3)
Z kolei analitycy CBOS piszą, że w opinii Polek i Polaków, „[p]artie polityczne wydają się przede wszystkim żyć własnym życiem, własnymi problemami, walkami, które słabo przystają do tego, z czym na co dzień borykają się obywatele”. (4)
Czy jest jeszcze możliwe nowe otwarcie w relacjach partia – obywatel? Sądzę, że tak. Ale na drodze ku tej zmianie kroczyć muszą i politycy, i obywatele. W tym celu partie w większym stopniu powinny wyjść do obywateli. Obywatele zaś muszą poczuć, że problemy partii – w tym również walki stronnictw – to także ich sprawa.
Czy partie wychodzą ku obywatelom? Są do tego zdolne. Pokazuje to m.in. sprawa referendum w Warszawie. Społeczny nacisk wymusił większą aktywność władz miasta w zakresie komunikacji społecznej.
Inny przykład to wspomniane „pompowanie kół”. W odpowiedzi na krytykę prasową pojawiły się propozycje systemowego rozwiązania niekontrolowanego przyrostu członków partii. Członkowie PO byliby nakłaniani do opłacania składek z osobistych kont. Dalej, delegaci PO mieliby być wybierani spośród uczestników poszczególnych zjazdów, a nie po prostu na podstawie list członków. Kolejnym krokiem byłby bezpośredni wybór szefów powiatów i regionów partii.
Stąd widać, że ugrupowania polityczne są w stanie pójść po rozum do głowy. Ale to tylko połowa sukcesu.
Nasza wspólna sprawa
Co to znaczy, że problemy polityków są tak naprawdę problemami obywateli? Otóż warto tu sięgnąć po Tischnerowską „Etykę Solidarności”. Krakowski filozof pisał, że „polityka jest istotnym elementem samowiedzy”. I dalej, „[c]hcąc zrozumieć siebie, muszę znaleźć odpowiedź na pytanie, komu jestem poddany, w jakiej mierze i dlaczego”. W końcu zaś: „[ś]wiadomość polityczna nie jest przywilejem niektórych, lecz jest istotną częścią ludzkiej samowiedzy, czyli społecznego bytu ludzkiego. Relacja władania to kij, który ma dwa końce”. (5)
Proponuję nieco przekształcić wypowiedź ks. Tischnera. Zwłaszcza, że filozof pisał ją w innym społeczno-politycznym kontekście. Zamiast „panowania”, mówmy o „reprezentacji”. A zatem: przez kogo jestem reprezentowany, w jakiej mierze i dlaczego?
Obywatel i polityk stają się dwoma końcami jednego kija, o którym wspomina krakowski filozof. Są ze sobą zespoleni i wzajemnie od siebie zależni. Jedno określa drugie i na odwrót.
Co ważne, świadomość polityczna nie przynależy wyłącznie do polityka, na którego obywatel scedował część swoich uprawnień. Polityk nie może z kolei pozbawiać tej odpowiedzialności obywatela. Tischner odpowiedzialnością obarcza i panującego (polityka), i poddanego (obywatela). Tylko dzięki zachowaniu przez oba podmioty świadomości politycznej, będą one w stanie określić, kim tak naprawdę są jako całość.
W praktyce życia publicznego jednak politycy – za aprobatą samych obywateli – zbyt łatwo przejmują odpowiedzialność, kosztem zwykłych ludzi. Obywatele z powodu swego rodzaju wygody nie chcą w tej wspólnocie odpowiedzialności uczestniczyć. W końcu po to wybrali polityków, by ci nimi rządzili!
Aby tę relację uzdrowić i uczynić dojrzalszą, kluczowa będzie społeczna kontrola obywateli nad formacjami politycznymi. I silniejsze powiązanie wyborców z członkami partii, na które głosują.
Więcej demokracji w partiach
Tylko jak tego dokonać? Dobrym posunięciem, choć wciąż wymagającym udoskonalenia, było prawo głosu dane wszystkim członkom partii Donalda Tuska w wyborach na jej przewodniczącego. Podobnie jak dobrym pomysłem okazały się wcześniej prawybory wewnątrz Platformy na kandydata na prezydenta. Takie działania ożywiają życie stronnictw. Ale nie tylko wewnątrz nich. Zwiększają – potencjalnie – wpływ obywateli na same partie. W jaki sposób?
Niemal każdy obywatel zna jakiegoś członka partii. A zatem każdy z nas może zostać pojedynczym „lobbystą”. W skromnym zakresie, ale jednak, możemy przyczynić się do wyboru takich liderów, którzy realizować będą oczekiwaną przez nas linię programową w partii. Z uwagi na rosnące znaczenie – gospodarcze i kulturowe – wielkich ośrodków miejskich, warto by rozważyć szerzej koncepcję prawyborów na kandydatów na włodarzy tych miast.
Co jeszcze? Polki i Polacy zasługują na to, by śledzić, a nawet angażować się w debaty i lokalne konwencje wyborcze poszczególnych ugrupowań. Jednak aby taka wewnętrzna rywalizacja w PiS i PO – a więc w partiach, które zdominowały dziś scenę polityczną – miała sens, i PiS, i PO musiałyby konsekwentnie się za nią opowiedzieć. Dopóki tak się nie stanie, wewnętrzne wybory w jednej partii dostarczą tylko darmowej amunicji politycznej konkurencji.
Nie wysokość, ale ilość
Jak jeszcze można wzmocnić relację między obywatelem a jego politycznym reprezentantem? Być może za pomocą kontestowanego dziś pomysłu finansowania partii bezpośrednio przez obywateli. I znów, rzecz w rozwiązaniach szczegółowych, a nie w histerycznej obawie przed „oligarchizacją polityki” i „groźbą plutokracji”. Osobną kwestią pozostaje transparentność wszystkich wydatków partyjnych, postulat co do kierunku słuszny.
Natomiast wsparcie konkretnego polityka wpłatą na partyjne subkonto przypominałoby mechanizm charakterystyczny dla głosowania w systemie jednomandatowych okręgów wyborczych. Finansowanie konkretnego kandydata byłoby rodzajem plebiscytu i dobrym sondażem, jaka linia w partii odpowiada wyborcy.
Oczywiście nie w tym rzecz, by poluźnić dyscyplinę w partiach, wzmacniając polityków o wyrazistych osobowościach. Niemniej obywatele, którzy stają murem za swoim reprezentantem, utożsamiają się z partią. I mechanizm finansowego wsparcia może tu być pomocny.
Próg wpłat trzeba by jednak ustawić możliwie na niskim poziomie. Chodzi wszak o to, by promować samą ideę zaangażowania obywatelskiego niż faktyczny „sponsoring”. Tym samym ominęlibyśmy patologię JOW-ów, która może wynieść do władzy zasobnego populistę. Zarazem ocalilibyśmy słusznego ducha rozwiązania typu JOW.
O miejscu na liście kandydatów wciąż decydowałyby partie, ich ciała statutowe. Za to w oczach liderów ugrupowań politycznych to nie wielkość jednorazowej kwoty wpłaconej przez „Kowalskiego”, ale ilość wpłat stałaby się miarą społecznego poparcia dla konkretnego kandydata. I liderzy musieliby wziąć ten obywatelski głos pod uwagę.
Nie potępiajmy zatem w czambuł rozwiązania, które może zwiększyć aktywność i współodpowiedzialność obywateli za politykę.
Tomasz Mincer – publicysta, redaktor naczelny kwartalnika „Pismo er”
(1) CBOS, październik 2013.
(2) por. European Trusted Brands, Reader’s Digest, 2013.
(3) Czapiński, J. et al. (2013). Główne wyniki i wnioski. Diagnoza Społeczna 2013 Warunki i Jakość Życia Polaków – Raport. [Special issue]. Contemporary Economics, 7, s. 26, 2013.
(4) Jakiej partii potrzebują Polacy?, CBOS, Warszawa, wrzesień 2013.
(5) Tischner, J., Etyka Solidarności, s. 51-52, Paryż, 1982.
Instytut Obywatelski
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.